Manfred Spitzer w Bydgoszczy

25 listopada odbędzie się w Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy konferencja „Neurodydaktyka. Mózg – nowe media – edukacja”, w której . udział weźmie m.in prof. Manfred Spitzer, autor wydanych w Polsce książek „Jak uczy się mózg” (PWN 2007 i 2013) i „Cyfrowa demencja” (Dobra Literatura 2013). Gościem bydgoskiej konferencji będzie również mieszkający w Hamburgu tłumacz i wydawca Andrzej Lipiński, a także inni goście.

W ostatnim czasie przez Polskę przetacza się dyskusja dotycząca stosowania w szkołach nowych technologii, a szczególnie wprowadzenia e-podręczników. Zwolennicy i przeciwnicy tej dyskusji używają zgoła odmiennych argumentów, które postronnemu słuchaczowi  często trudno zweryfikować. Celem bydgoskiej konferencji jest zainicjowanie dyskusji opartej na wiedzy o mózgu. Zanim wyposażymy maluchy w tablety, powinniśmy zapoznać się z wynikami badań. Wykład profesora Spitzera pozwoli znaleźć odpowiedzi m.in. na następujące pytania:

1) Czy z punktu widzenia mózgu ma znaczenie fakt, czy uczymy się pisać w tradycyjny sposób ręką czy na tablecie?

2) Czy są badania, które pokazują, że stosowanie nowych technologii podnosi efektywność nauczania?

3) Czy istnieje naukowo potwierdzona korelacja między grami komputerowymi a wynikami w nauce?

4) Czy nowe technologie rzeczywiście ułatwiają nam życie? Czy osoby z nich korzystające wykorzystujące mają więcej wolnego czasu?

5) W jakim wieku dzieci powinny zaczynać swoją przygodę z nowymi technologiami?

Tematem wystąpienia Andrzeja Lipińskiego jest recepcja neuronauk w Niemczech. Wiedza o mózgu wkracza tam nie tylko do edukacji, ale wywiera również wpływ na inne dziedziny życia, np. na  filozofię czy wymiar sprawiedliwości; każe na nowo przyjrzeć się takim fenomenom jak np. wolna wola.W Polsce neuronauki dopiero zaczynają się rozwijać. Dlatego warto dowiedzieć się, jak odbierane są u naszych zachodnich sąsiadów, w kraju, w którym wiele ośrodków naukowych prowadzi zaawansowane badania mózgu.

Moje wystąpienie poświęcone będzie neurodydaktyce. Ponieważ ludzki mózg służy głównie uczeniu się i przewidywaniu tego, co może się zdarzyć, warto poszukać odpowiedzi na pytanie, czy obecny system edukacyjny wspiera naturalne procesy uczenia. Czy nasze szkoły są środowiskiem ułatwiającym czy utrudniającym mózgowi naukę? W jakich warunkach nasze mózgi uczą się najefektywniej. Czy środowisko edukacyjne ma wpływ na efektywność nauczania? Czy rodzaj materiałów dydaktycznych ma wpływ na zapamiętywanie nowych treści?

Zaglądanie do ludzkiego mózgu przyniosło wiele ciekawych wniosków. Okazuje się, że nie wszystko robimy dziś w szkołach dobrze. Warto wiedzieć, które edukacyjne „prawdy” są zwykłymi mitami, z którymi jak najszybciej powinniśmy się pożegnać. Dzieci nie mają czasu. Mózg jest wprawdzie plastyczny, ale straty z tzw. okresów wrażliwych są niezmiernie trudne do nadrobienia. Dlatego powinniśmy się zastanowić, dlaczego uczniowie właśnie w szkołach tracą chęć do uczenia się.

Druga część konferencji to sesja warsztatowa. Uczestnicy mają możliwość wyboru interesujących ich tematów. Niezmiernie ciekawie zapowiadają się warsztaty dotyczące tutoringu (poprowadzi jest Jarosław Traczyński z Wrocławia) i nowych, uwzględniających wiedzę o mózgu, form wykorzystania w edukacji nowych technologii.

 

Informacje o konferencji można znaleźć na stronie: neurodydaktyka.byd.pl/

W zakładce „Zgłoszenia” po lewej stronie jest formularz zgłoszeniowy.

 

Ponieważ część komentarzy pod tym wpisem dotyczy mojej rozmowy z Cezarym Łasiczką w TOK FM z 18.11.2013, podaję do niej link.

http://bi.gazeta.pl/im/4/14970/m14970174.mp3

 

Informacja dla osób zainteresowanych moją ostatnią książką „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”

Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie „Neurodydaktyki” informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie „Neurodydaktykę” z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z  granatowym profilem twarzy.  Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.

Neurodydaktyka

Kiążkę można kupić również przez internet np. tu:

http://www.kopernikanska.pl/prod_193628_Neurodydaktyka_Nauczanie_i_uczenie_sie_przyjazne_mozgowi.html

 

 

 

Comments ( 0 )
  1. Zastanawia mnie taka sprawa: w jakim stopniu cała ta nowa wiedza o uczeniu się mózgu i o nowych formach wykorzystania nowych technologii mogą być przydatne do zdawania testów i do zdawania matury, a mówiąc precyzyjnie, do nauczania i uczenia się zgodnego z wymaganiami aktualnego systemu edukacji ?
    W jaki stopni mamy tu do czynienia ze zbieżnością, a w jakim, ze sprzecznością ?

    • Nowe technologie ułatwiają! Każdy przecież widzi gołym okiem, że cut-and-paste jest szybsze, niż ręczne przepisywanie pracy kolegi. A i łatwiej ściągnąć bryk z internetu, niż niegdyś było kupić papierowy w księgarni.

    • Marzena Żylińska Post author

      Wiesław,

      poruszasz dwa problemy. Chcesz odnieść wiedzę o mózgu i nowe technologie do obecnego systemu edukacyjnego, który ja nazywam testocentrycznym. Krótko można odpowiedzieć na pierwsze pytanie, czyli jak fukcjonują mózgi w systemie, w którym celem jest dobre zdanie egzaminu testowego opartego na zero-jedynkowym kluczu. Krótko mówiąc, fatalnie! Nasze mózgi nie są zewnątrzsterowne i w swoim działaniu kierują się np. ciekawością poznawczą. Zaspokajanie ciekawości jest przyjemne i rozwijające. To główny mechanizm pchajacy ludzi od zawsze ku poznawaniu natury świata. W systemie testocentrycznym nie ma miejsca na ciekawość, na zadawanie pytań, na wyrażanie własnego zdania. Tu nie ma tak pociągających dla mózgu i zachęcających do działania znaków zapytania. Tu są same odpowiedzi – bryki i egzaminacyjne klucze! W odpowiedziach jest już nawet napisane, jak interperetowac lektury, jak oceniać bohaterów literackich, można nawet znaleźć dlaczego Gombrowicz wielkim pisarzem był 😉 To wszystko niszczy motywację do nauki, bo po co się starać, po co myśleć, jeśli już wszystko wymyślone i odkryte, na wszystkie pytania zostały już udzielone odpowiedzi.
      Zadaniem uczniów jest grzecznie siedzieć, słuchać, a potem wiernie powtórzyć. Nasze mózgi nie zostały do tego stworzone!!! To nie są maszyny do reprodukowania danych, ale do ich przetwarzania i wyciągania z nich ogólnych reguł.
      Teraz biegnę do studentów 😉

  2. Waldemar Zabielski

    Tzw. nowe technologie (po angielsku “technology” bez przymiotnika “nowe”) to jest jedna olbrzymia torba zawierająca setki, tysiące różnych narzędzi, jedne typu “hardware” (składające się z fizycznych części, w tym elektronika), inne typu “software” (zwane programem komputerowym, nie posiadające części fizycznych a składające się z zakodowanych funkcji i procedur), inne z kolei typu “sieć”, czyli połączenie setek, tysięcy pojedyńczych narzędzi w powiązany system narzędzi.

    Z własnego podwórka zastosowania technologii w nauczaniu matematyki mogę powiedzieć, że nie widzę jakiejś wielkiej, głebokiej różnicy między zastosowaniem starej technologii liczydeł do uczenia systemu dziesiętnego lub wagi szalkowej do uczenia równań z jedną niewiadomą, a zastosowaniem nowej technologii programu komputerowego do uczenia funkcji liniowej, dlatego sam wrzucam wszystkie te technologie (liczydła, wagę i komputer) do jednego worka narzędzi edukacyjnych.

    Spitzer cytuje badania, z których wynika, że dostęp ucznia do komputera godzinę dziennie skorelowane jest z lepszymi wynikami z matematyki, natomiast dostęp do komputera kilka godzin dziennie skorelowane jest z obniżenienim wyników z matematyki. Prawdopodobnie uczeń, który używa nowej technologii komputerowej tylko godzinę dziennie znajduje też czas na inne “starsze” technologie np. książkę lub rower, a uczeń, który się ogranicza tylko do nowych technologii nie ma po prostu czasu na starsze technologie.

    • Al

      Mnie zawsze ciekawi, jak takie eksperymenty są przeprowadzane. Bo jesli eksperyment o korelacji wyników z matematyki z czasem spędzanym przy komputerze zostałby zrobiony w ten sposób, ze wybiera się grupę uczniów, którzy – według relacji – spędzają godzinę dziennie przy komputerze (nieważne na czym) i grupę, która spędza więcej czasu przy komputerze i sprawdza się, jakie która grupa ma wyniki z matematyki, to takie badania są do niczego, bo jedyne, co można na tej podstawie stwierdzić, jest to, że grupa, która nie siedzi tyle przy komputerze, więcej się uczy. Eksperyment miałby sens, gdyby tych samych uczniów badano w ten sposób, że pozbawia się ich dostępu do komputera, potem umożliwia im dostęp przez godzinę dziennie, a następnie pozwala im siedzieć przez kilka godzin i w kazdym z tych etapów mierzy się ich postępy w matematyce. Ale osobiście wątpię, żeby ktoś ten eksperyment w ten sposób przeprowadzał. Chyba że się mylę, chętnie zajrzałbym do źródła.

      • Al

        Poza tym, żeby rzeczywiście zbadać wpływ tej konkretnej technologii, a nie problem ogólnie wpływu wolnego czasu na wyniki z matematyki,należałoby przeprowadzić badania na temat: jak jezdżenie na rowerze wpływa na wyniki z matematyki. Czy jak otrzymamy wyniki, że ktoś, kto jeździ godzinę na rowerze osiąga lepsze rezultaty z matematyki od tego, który spędza cztery godziny dziennie na rowerze, to wyciągniemy wniosek, że jeżdżenie na rowerze jest szkodliwe dla mózgu, bo nie rozwija go matematycznie?

        • Marzena Żylińska Post author

          Porównanie siedzenia przy komputerze z jazdą na rowerze nie jest trafione, bo nikt nie obiecuje, że osoby jeżdżące na rowerze poprawią swoje wyniki w nauce, raczej wskazuje się na to, że poprawi się wydolność organizmu i kondycja. A firmy komputerowe twierdzą i na tym budują reklamę, że wczesny kontakt z nowymi technologiami zwiększa szanse edukacyjne dzieci. Żadne z badań, które dotychczas przeprowadzono, nie pokazało korelacji, że wcześniejszy czy dłuższy kontakt z komputerami zwiększa efektywność nauczania czy szanse edukacyjne.
          Poza tym trzeba jeszcze uwzględnić, że dzieci wykorzystują komputery głównie do gier, a te są wciągające i wiele osób, szczególnie młodych, nie potrafi postawic sobie granic i odejść od komputera po godzinie.
          Myślę, że te badania mają jedynie pokazać, że nie ma korelacji, na która wskazują producenci sprzętu komputerowego.

        • Nie zrozumiałaś Ala — porównanie z jazdą na rowerze jest przeniesieniem spitzerowskiej argumentacji na inne zjawisko dla pokazania fałszywości argumentu. Al polemizuje nie z tezą, podpieraną argumentem, ale z samą nielogicznością argumentacji.

          Spitzer użył fałszywego argumentu z badań, że używanie komputera szkodzi na wyniki szkolne. Fałszywość tego argumentu jest niezależna od tego, czy firmy komputerowe i entuzjaści TIK używają jeszcze bardziej fałszywej argumentacji dla podparcia twierdzeń przeciwnych do głoszonych przez Spitzera.

          „Myślę, że te badania mają jedynie pokazać, że nie ma korelacji, na która wskazują producenci sprzętu komputerowego.”
          Te badania mniej więcej to pokazują. Nawet pokazują jeszcze mniej — że takiej korelacji nie daje się stwierdzić w tym szczególnym przypadku, jakim jest środowisko marginesu skrajnej nędzy, któremu rozdajemy komputery w ramach pomocy społecznej. Ekstrapolowanie ich wyników na mainstream jest zupełnie nieuprawnione. A w mainstreamie społeczeństwa nikt takich badań nie robił.
          Trochę porządniejsze metodologicznie badania prowadzono w szkołach w Ameryce Południowej i Indiach przy okazji pilotaży projektów typu „One laptop per child”. Tamtejsze wyniki też pokazywały brak zauważalnego wpływu używania laptopów na wyniki szkolne, ale jednocześnie pokazywały inne pojawiające się przy tej okazji problemy. Trzeba tylko zauważyć, że te badania również dotyczyły dość biednych środowisk.

          „Żadne z badań, które dotychczas przeprowadzono, nie pokazało korelacji, że wcześniejszy czy dłuższy kontakt z komputerami zwiększa efektywność nauczania czy szanse edukacyjne.”
          Żadne z badań nie pokazało też, że zmniejsza tę efektywność czy szanse, a tak twierdzi Spitzer, podpierając tę swoją tezę właśnie powoływaniem się na badania. Problem leży tu w tym, że Spitzer tym nie wykazującym żadnego wpływu badaniem manipulancko podpiera tezę, że „komputery szkodzą”, a wiele osób powtarza to za nim jako udowodnioną prawdę empiryczną.

          • Marzena Żylińska Post author

            Xawer,

            nie mam teraz czasu, żeby ponownie przeczytać opis tego badania. Ale nie to jest przecież w całej dyskusji na temat mediów ważne. Myślę, że jeśli się chce, to można się przyczepić do każdego badania.
            Pytanie można formułować tak, by badać zależności przyczynowo – skutkowe (wtedy pytamy, czy fakt spędzania długich godzin przy komputerze ma wpływ na to, czy ktoś dobrze się uczy czy uprawia sport, czy ma przyjaciół_, ale można tez badać korelacje statystyczne.

            Jeśli dobrze pamiętam w badaniu przeprowadzonym w Rumunii nie porównywano wyników dzieci z zaniedbanych środowisk, z wynikami osiąganymi przez dzieci z tzw. „lepszych” środowisk, ale porównywano osiągnięcia szkolne tej samej grupy dzieci w czasie gdy nie miały laptopów i wtedy, gdy już je miały.

            Nie zmieniły się rodziny, ani środowisko, nowym elementem były komputery i inne formy spędzania czasu. Czy chodzi tu o korelacje statystyczną, czy też o związek przyczynowo – skutkowy?

            Niezależnie od oceny tego czy innego badania, fakt jest taki, że nie znam żadnego profesora neurobiologii, który by stwierdził, że komputery mają pozytywny wpływ na rozwój mózgów małych dzieci. I o tu tu chodzi. Dyskusję można prowadzić tak, że widzi się cały problem i odnosi się do głównych tez autora, albo zaczyna się szukać jednego ogniwa, które można podważyć i cała dyskusja schodzi na manowce, bo dyskutujemy o metodologii jednego czy drugiego badania. Wiem, wiem Xawer, co na to odpowiesz 🙂 a jednak, nawet, jeśli jedno z kilkudziesięciu przytoczonych badań było zupełnie błędne, to nie znaczy, że teza jest błędna. A teza Spitzera brzmi tak, że komputery nie wspierają rozwoju małych dzieci i nie ma korelacji między ich posiadaniem w młodym wieku, a sukcesem szkolnym.

            Byłam wczoraj na seminarium w Bydgoszczy i nauczyciele opowiadali, że maluchy mają dziś ogromne trudności z manipulowaniem, wycinaniem nożyczkami, lepieniem, sklejaniem domków, itp. Ja widzę tu pewną zależność przyczynowo – skutkową. I to jest poważny problem. Wkręcając się w jeden czy inny szczegół książki odwracamy uwagę od jej przesłanie, które moim zdaniem jest nam bardzo potrzebne.

          • „Jeśli dobrze pamiętam w badaniu przeprowadzonym w Rumunii nie porównywano wyników dzieci z zaniedbanych środowisk, z wynikami osiąganymi przez dzieci z tzw. „lepszych” środowisk, ale porównywano osiągnięcia szkolne tej samej grupy dzieci w czasie gdy nie miały laptopów i wtedy, gdy już je miały.”

            Źle pamiętasz!
            Pamiętasz zapewne nie to, co utkwiło Ci w pamięci po lekturze raportu z badania, ale to, co Ci zostało po lekturze Spitzera, który po prostu fałszywie i manipulancko to badanie przedstawił, a Ty dałaś mu się oszukać.
            W badaniu porównywano różne rodziny, gdzie właśnie zamożność była jedynym kryterium podziału na te grupy. Nie rozróżniano nawet pomiędzy rodzinami, które miały komputer (np. kupiony z własnych środków), a tymi które nie miały (dostały talon, ale komputer przepiły albo się popsuł) — kryterium podziału na grupy był wyłącznie dochód na głowę poniżej/powyżej progu przyznania talonu na laptopa.
            Wystarczy zajrzeć do raportu O.Malamuda (link w komentarzu poniżej, choć bez kropek, żeby blogowisko mi go nie wyrzuciło jako spamu…) str.992.

            „jeśli się chce, to można się przyczepić do każdego badania.”
            Badania się nie czepiam — poza drobiazgami. Jest zrobione w miarę porządnie i w swojej głównej części raportuje dane (mało ciekawe i mało nośne poznawczo) jakie zebrali, uczciwie przedstawiając metodologię badawczą.
            Ogromna większość wszystkich badań nie prowadzi do żadnych nośnych poznawczo wniosków, ale w dobie grantów i publicznego finansowania, nawet badanie w którym nie odkryto niczego ciekawego musi zakończyć się publikacją, uzasadniającą wydanie na nie sporych publicznych pieniędzy. To było jedno z tych badań.

            Czepiam się Spitzera i innych, którzy powołują się na jakieś badanie, przeinaczając zarówno przedmiot badania, jak i co z badania wyszło. Czepiam się tych, którzy podpierają jakimiś badaniami z góry założoną tezę, do której te badania mają się nijak. Ubolewam też, że taka manipulancka argumentacja jest potem bezkrytycznie powtarzana przez innych.

            „nawet, jeśli jedno z kilkudziesięciu przytoczonych badań było zupełnie błędne, to nie znaczy, że teza jest błędna”
            To jest zupełnie inna sprawa. I nie ją ja czy Al komentowaliśmy.
            Uwagi dotyczyły tego, że u Lenina cel uświęcał środki, a u Spitzera teza uświęca argumentację. Jeśli fakty i badania nie popierają naszej tezy, to tym gorzej dla faktów i badań!

            Fałszerstwo jest jednak fałszerstwem niezależnie od tego, czy służy słusznej i prawdziwej sprawie, czy złej i błędnej.

            „A teza Spitzera brzmi tak, że komputery nie wspierają rozwoju małych dzieci i nie ma korelacji między ich posiadaniem w młodym wieku, a sukcesem szkolnym.”
            Bynajmniej nie tak brzmi, chyba, że nie rozumiem nawet tytułu jego książki.
            Jego podstawową tezą jest to, że komputery SZKODZĄ rozwojowi, i istnieje ANTYKORELACJA pomiędzy ich używaniem, a sukcesem.
            I tę tezę podpiera fałszywą argumentacją.

            „Wkręcając się w jeden czy inny szczegół książki odwracamy uwagę od jej przesłanie, które moim zdaniem jest nam bardzo potrzebne.”
            Tym się różni nauka od luźnych rozważań albo quasireligijnego prorokowania — w nauce jeden fałszywy szczegół unieważnia całą konstrukcję na nim opartą, a logiczna spójność argumentacji jest warunkiem koniecznym uznania wywodu.
            A przesłanie oceniamy nie po zgodności z naszymi własnymi przekonaniami, tylko po logicznej poprawności argumentów za nim stojących.
            W „Cyfrowej demencji” Spitzer (mimo profesorskiego tytułu i innych osiągnięć) tego kryterium naukowości nie spełnia. Tak, jak profesorski tytuł prof. Jacka Rońdy nie czyni prawdziwymi jego wywodów samolocikowych.
            Cytując to badanie z Rumunii, Spitzer postawił się na poziomie argumentacji z pękających parówek.

          • Marzena Żylińska Post author

            @ Xawer,

            ta kultura błędu! Zupełnie, jak w szkole. Pomijasz wiele badań i argumentów, które są dobre i poprawne i kierujesz swoją uwagę na BŁĄD! Ktoś zrobił BŁĄD, a błędów robić nie wolno! To dyskwalifikuje tak uczniów, jak również naukowców. Nie patrzymy, ile w ich pracy jest dobrego, ale koncentrujemy się na tym, co jest złe, więc zamiast dyskutować o tym, co Spitzer chciał powiedzieć i przed czym chce nas ostrzec, analizujemy dokładnie badanie, które, jak mówisz, niczego nie wniosło. ABSURD czystej wody, ale tak właśnie funkcjonuje kultura błędu. Ale, kto nie robi błędów, niech pierwszy rzuci kamień. Xawer, ten brak miary!!!

            Spitzer twierdzi, ze nie powinnismy sadzać małych dzieci przed telewizorami i komputerami, bo to im szkodzi.
            Uważasz, że się myli?
            Ostrzega przed uzależnieniami związanymi z grami komputerowymi, bo wie, ilu młodych ludzi ma w swojej klinice w Ulm. Uważasz, że przesadza?
            Zachęca rodziców, by kupowali małym dzieciom piłki, rowerki lub hulajnogi, a nie konsole do gier i tablety? Widzisz tu jakieś zagrożenie płynące z tych zachęt?
            Twierdzi, jak dziesiątki innych neurobiologów, że internet prowadzi do rozproszenia uwagi, płytkiego przetwarzania, że pogarsza zdolność skupienia się na jednym zadaniu. Myli się?

            Możesz się nie zgadzać ze Spitzerem, masz prawo. Ale najpierw przeczytaj książkę, zobacz, ile w niej jest informacji, w jaki sposób wyjaśnia szkodliwy wpływ komputerów na młode mózgi, a potem wyważ, czy warto kierować uwagę ludzi na jeden BŁĄD. Może nawet tych błędów jest więcej. To nie ma znaczenie, bo to nie jest konstrukcja podobna do wywodu matematycznego.
            Ta nasza dyskusja dużo mówi o tym, jak patrzymy na świat, na co kierujemy naszą uwagę, co nas najbardziej porusza. Taka postawa więcej mówi o nas, niż o Spitzerze.
            W tej książce jest tyle ciekawych treści, dobrych badań i niezmiernie ważnych tez, ale ludzie, którym one nie pasują, będą kierować uwagę innych na to rumuńskie, jak piszesz, zupełnie nieistotne badanie. Do tego dochodzi ten lekceważący ton. Jak w szkole, gdy ktoś zrobi błąd, to można go obśmiać. Ale czy osoby, które tak robią naprawdę wierzą, że same błędów nie robią? Czy z takiego zachowania chciałyby zrobić za Kantem ogólną zasadę?

            I nie wiem, o kim myślisz, pisząc, że inni za Spitzerem powtarzają ten błąd. Znasz kogoś takiego? To podaj, ja nie znam.

            I dla jasności, nie chodzi mi o to, że tego błędu nie wolno mu wytknąć! Chodzi o to, by dyskusji o jego książce nie sprowadzać jedynie do analizy błędu, który popełnił. O taką postawę upominam się również w szkole, bo kultura błędu jest niszcząca.

  3. @Al: „Mnie zawsze ciekawi, jak takie eksperymenty są przeprowadzane. Bo jesli eksperyment o korelacji wyników z matematyki…”

    Badanie cytowane przez Spitzera to totalne nieporozumienie i manipulancka interpretacja, a to co w nim badano, jak widzę, żyje już własnym życiem.

    A wystarczyć zajrzeć do cytowanego badania, a nie nakręcać się tym, co napisał ktoś, powołujący się na kogoś, kto się do nich odwołał:

    home uchicago edu /~/malamud/Euro200_QJE_article pdf

    Porównywano wyniki uczniów, którzy dostali laptopy z wynikami uczniów, którzy ich nie dostali. Tyle, że Spitzer zapomniał zauważyć, że akcja rozdawania laptopów skierowana była do rodzin najuboższych — dostały tylko dzieci ze skrajnej nędzy, a porównywano je z dziećmi z trochę zamożniejszych rodzin, które na akcję się już nie załapały, bo kryterium przyznania był dochód na głowę w rodzinie.

    Zauważono więc niezwykle odkrywczą prawdę, że niezależnie od posiadania i używania komputera, dzieci ze środowisk skrajnej nędzy mają statystycznie gorsze stopnie w szkole od tych trochę lepiej sytuowanych.
    Zauważono też drugą, równie odkrywczą prawdę, że jeśli w domu nie ma komputera, to dziecko na grach spędza mniej czasu, niż takie, któremu daliśmy komputer w prezencie.

    • Al

      Właśnie tego się obawiałem. I naprawdę nie chodzi mi o podważanie tezy, która zapewne ma coś w sobie, bo nie trzeba badań, żeby zauważyć fakt, że jak ktoś siedzi przed komputerem 4-6 godzin dziennie, to siłą rzeczy na naukę zostaje mu niewiele czasu. Chodzi o to, że tez nie można opierać na fałszywych przesłankach, bo każdy, kto choć odrobinę myśli krytycznie (w sensie, nie ma problemu z wnioskowaniem na podstawie jakichś danych) taką tezę obśmieje. Nie można też wysuwać wniosków, idących dalej niż to, co rzeczywiście wynika z badań, nawet jeśli intuicyjnie czujemy, że tak powinno być. To wynika z pewnej elementarnej kultury myślenia.

  4. ” błędów robić nie wolno! To dyskwalifikuje tak uczniów, jak również naukowców ”
    Nie dyskwalifikuje ani uczniów, ani naukowców. Dyskwalifikuje nie osobę, a publikację, bądź argument i oparte na nim wnioski.

    Różnica między uczniami, a naukowcami jest taka, że uczniowie ucząc się oddają nam swoje prace po to, byśmy je sprawdzili i wyszukali błędy, a naukowcy publikują po to, by podzielić się z nami wynikami, co do których dochowali największej staranności, by były poprawne.

    W przypadku uczniów — na błędzie koniec. Błędna praca jest błedna, dwója, następnym razem nie patrzymy na to, co było dawniej. Inne zadania i prace oceniamy nie zwracając uwagi na błędy w jakiejś dawniejszej.
    W przypadku naukowców:
    — błąd nie dyskwalifikuje, jeśli po wytknięciu autor się do niego przyznał i sprostował;
    — są błędy i naciągania, które po prostu ośmieszają ich autora. Ten wybitny mechanik od pękających parówek do końca życia już nie będzie wiarygodny dla nikogo, poza kółkiem wyznawców Macierewicza;
    — fałszerstwo i manipulacja powodują, że żadnego innego zdania tego autora nie wolno traktować jako wiarygodnego bez starannego sprawdzenia źródeł i prześledzenia najdrobniejszych szczegółów argumentacji, a jeśli nieuczciwości się powtarzają, a nie są tylko pojedynczym nadużyciem, to wszelkie późniejsze prace tegoż autora wyrzuca się do kosza bez czytania jako zupełnie niewiarygodne.

    „Ale, kto nie robi błędów, niech pierwszy rzuci kamień. Xawer, ten brak miary!!!”
    Spitzerowi zarzucam nie błąd, ale celową manipulację czytelnikiem.

    „Spitzer twierdzi, ze nie powinnismy sadzać małych dzieci przed telewizorami i komputerami, bo to im szkodzi. Uważasz, że się myli?”
    Podzielam jego zdanie.
    Ale — jeszcze raz powtórzę (choć i Al Ci to mówi) — nie o to chodzi, czy uważam tezy Spitzera za słuszne. Chodzi o to, że Spitzer tę tezę (z którą nie dyskutuję) podpiera oszukańczą argumentacją. Gdyby poprzestał na „bo to im szkodzi” byłoby OK. Jeśli twierdzi, że „to im szkodzi” jest naukowo wykazane i przywołuje na tę okazję badanie rumuńskiego rozdawnictwa laptopów, to po prostu kłamie. Nie ma takiego wynikania, a jest to jedynie jego (i moje -podzielam je) intuicyjne przeczucie, a nie żadna naukowo udowodniona teza.

    Parówki są kompromitująco śmieszne niezależnie od tego, czy ja uważam, że Prezydenta Zdradzono o Świcie, czy uważam przeciwnie.

    Mój komentarz dotyczy NIEUCZCIWEJ ARGUMENTACJI, a nie tezy.
    Tak, jak cel nie uświęca środków, tak samo teza nie uprawomacnia argumentów.

    „Twierdzi, jak dziesiątki innych neurobiologów, że internet prowadzi do rozproszenia uwagi, płytkiego przetwarzania, że pogarsza zdolność skupienia się na jednym zadaniu. Myli się?”
    Nie wiem, czy się myli, ale jest to gołosłowne twierdzenie.

    Mam do Ciebie przy tej okazji prośbę: nie używaj w merytorycznych dyskusjach argumentum ad verecundiam. Liczba i utytułowanie osób wyznających pewien pogląd nie jest żadnym argumentem co do jego słuszności. Papież i dziesiątki biskupów twierdzą, że używanie środków antykoncepcyjnych prowadzi do uprzedmiotowienia kobiet i zaprzecza ich godności. Mylą się?

    Nie znam żadnego uczciwego intelektualnie argumentu za tą (internet prowadzi do rozproszenia uwagi, płytkiego przetwarzania, że pogarsza zdolność skupienia się na jednym zadaniu) tezą — nie znam też argumentów za tezą przeciwną (że internet wspiera koncentrację uwagi, etc.).
    Wszystkie argumenty, używane w dyskusji na ten temat, jakie kiedykolwiek widziałem, były (delikatnie mówiąc) dalekie od naukowej rzetelności. Spitzerowi zarzucam właśnie posługiwanie się w tej dyskusji nierzetelnymi (czy wręcz zmanipulowanymi) argumentami, czyli sprowadzanie jej z poziomu dyskursu naukowego na poziom wojny ideologicznej i czczej erystyki.

    „Możesz się nie zgadzać ze Spitzerem, masz prawo…”
    Ależ to nie o to chodzi, czy ja się zgadzam z tezami Spitzera. Moja intuicja nie odrzuca ich. Chodzi o to, że argumentacja, jaką Spitzer stosuje jest nie tylko błędna, ale nieuczciwa.

    „zobacz, ile w niej jest informacji, w jaki sposób wyjaśnia szkodliwy wpływ komputerów na młode mózgi, a potem wyważ, czy warto kierować uwagę ludzi na jeden BŁĄD”
    Nie „błąd” ale „manipulację”. I nie jeden, ale jest tych manipulacji tam znacznie więcej. Ta po prostu wyszła przy okazji tej dyskusji, wyciągnięta uwagą Waldemara o badaniach, cytowanych przez Spitzera. Waldemar ten BŁĄD cytował jako prawdziwe badanie. Wierzę, że jest mi wdzięczny za uświadomienie mu, że opierał swoje przekonanie na fałszywym źródle. A sprawą Czytelników jest już, czy skupią uwagę na tym BŁĘDZIE, czy na reszcie książki, czy wreszcie uznają, że ten BŁĄD książkę dyskwalifikuje.

    „zobacz … w jaki sposób wyjaśnia szkodliwy wpływ komputerów na młode mózgi”
    — w jaki sposób? Spitzer wyjaśnia to używając nieuczciwej argumentacji — patrz główny temat tej polemiki.

    „Może nawet tych błędów jest więcej. To nie ma znaczenie, bo to nie jest konstrukcja podobna do wywodu matematycznego.”
    Tym się właśnie różni ideologiczna propaganda od nauki. W nauce argumentacja musi być wolna od błędów. Błędy się zdarzają i są wybaczalne, ale do czasu ich sprostowania dyskwalifikują tezę pracy.
    Dla ideologii nie jest ważna prawdziwość stojącej za nią argumentacji, a liczy się jedynie słuszność celu i zgodność przesłania z naszymi oczekiwaniami.

    • Marzena Żylińska Post author

      Xawer,

      a czy Ty czytałeś „Cyfrową demencję”?

    • Zacząłem czytać i po mniej więcej połowie rzuciłem ją do kąta, zniesmaczony poziomem argumentacji i znikomą zawartością wiedzy, jakiej nie znałbym wcześniej.
      To ostatnie — może dzięki Tobie, bo większość z tych neurobiologicznych ciekawych rzeczy, o których pisze Spitzer, Ty mi już zasygnalizowałaś wcześniej, więc nie były dla mnie niczym odkrywczym.

      • Marzena Żylińska Post author

        A jakie jeszcze błędy znalazłeś?

      • Ja specjalnie nie tropiłem błędów.
        Gdybyś mnie nie wywołała do tablicy, a Waldemar nie powołał się na Spitzera, cytującego badanie Malamuda, to bym w ogóle na nią nie zwrócił uwagi — jeszcze jena miałka i nudna książka, lądująca w kącie.

        Nawet na ten problem z badaniem o laptopach w Rumunii to Ty mnie napuściłaś, sam bym nie zwrócił uwagi, choć raport Malamuda czytałem trzy lata temu — wtedy to badanie już odbiło się pewnym echem, nie pamiętam, czy Spitzer maczał wtedy w tym palce…

        Edwin Bendyk na swoim blogu wytknął Spitzerowi więcej nadużyć — nie będę za nim powtarzał,
        Nie chce mi się też na nowo szukać wpadek w nudnej książce i poświęcać czas, by udokumentować zarzuty. Nie jest też moim celem walenie w Spitzera — tu odniosłem się tylko do tej jednej kwestii, właśnie tego badania, które za Spitzerem przywołał Waldemar.

        • Marzena Żylińska Post author

          Trochę mnie to dziwi, bo jeśli przeczytałeś pół „Cyfrowej demencji”, to musisz wiedzieć, że Spitzer opiera swoją tezę o szkodliwości zbyt wczesnego i zbyt intensywnego stosowania nowych technologii na wiedzy o rozwoju mózgu. Dlatego wyjaśnia ten proces tak szczegółowo. Badania, które przytacza są tylko dodatkiem do tego głównego wątku. Rozwojowi mózgu dlatego poświęca tyle miejsca, bo bez tej wiedzy rzeczywiście trudno zrozumieć skalę zagrożenia.

        • Powtórzę: nie chcę tu robić recenzji całej książki.

          Dyskusja dotyczyła jednego konkretnego argumentu, fałszywego i manipulacyjnego.
          Któremu dałaś się zmanipulować Ty („Jeśli dobrze pamiętam…” — pamiętałaś nieprawdę), dał się zmanipulować Waldemar, który powoływał się na zafałszowany przez Spitzera obraz badania, a co do którego zaciekawienie/wątpliwość wyraził Al, któremu odpowiedziałem w kontekście tego konkretnego badania O.Malamuda, którego zmanipulowany obraz przedstawił Spitzer.

          Nie jest moim celem ani dezawuowanie Spitzera jako osoby (choć w tym JEDNYM KONKRETNYM przypadku zarzucam mu oszustwo).

          Nie chcę też wdawać się w recenzowanie ani komentowanie książki, która mnie po prostu znudziła i zniesmaczyła, ale Tobie się podoba. Nie warto tu kłócić się o gusta, zainteresowania i wymagania co do rzetelności naukowej książek, które lubimy.

    • GG

      Mam pytanie do autora tej wypowiedzi, a raczej do jej części
      „Różnica między uczniami, a naukowcami jest taka, że uczniowie ucząc się oddają nam swoje prace po to, byśmy je sprawdzili i wyszukali błędy, a naukowcy publikują po to, by podzielić się z nami wynikami, co do których dochowali największej staranności, by były poprawne.”
      Nie pracuj człowieku z uczniami, bo nie masz właściwego podejścia do nauczania. To co piszesz o tym co powinni robić nauczyciele z pracami uczniów dyskwalifikuje Cię w moich oczach jako pedagoga. Daleko mi do filozofowania jakiego Ty nie musisz się wstydzić (tylko co z niego wynika?) Czytając kilka Twoich wypowiedzi odnosi się wrażenie, że za nic masz jakiekolwiek autorytety, że trudno jest zaspokoić Twoją potrzebę doszukiwania się błędów, analizowania i pogłębiania tych analiz, kolokwialnie powiem czepiania się. Przyznam, że zniechęciłeś mnie do czytania swoich wypowiedzi. Jeśli chciałbyś coś zmienić, to może podejmij naukę w kierunku rozumienia, słuchania i lubienia innych. Spitzera przeczytałeś do połowy, Ciebie czyta się z duża trudnością (nie chodzi mi o język, ten jest wyjątkowo mistrzowsko wykorzystywany, ale odczucia budujące się w czasie czytania)i nawet kilku rozdziałów nie byłabym w stanie pokonać. Jeśli chcesz podważyć czyjeś badania i wyniki podejmij się badań sam, sprawdź, obal tezy, zweryfikuj i przedstaw naukowo swoje. Pokaż w ten sposób, że ktoś nie ma racji. Uczenie zostaw innym. Ty na razie stosujesz pouczanie (ja W tym komentarzu niestety też), sprawdzanie i testowanie. Nie chciałabym mieć nauczyciela, który widzi tylko to co robię źle. Ty jesteś w tym mistrzem (to już dwa mistrzostwa masz opanowane). Zastanawiam się, dlaczego Pani Marzena poświęca Ci tyle czasu.

  5. SAWA

    Przeczytałam tę państwa ciekawą dyskusję, więc podzielę się swoimi wrażeniami po „Cyfrowej demencji”, bo dałam sobie czas na poukładanie w głowie czasem skrajnych przemyśleń po jej przeczytaniu.
    Ogólne wrażenie: Spitzer zajmujący się zapewne wieloma przypadkami negatywnego wpływu (z uzależnieniami włącznie) gadżetów opartych na technologiach informatycznych ma zapewne podstawy do przestrzegania przed nadmiernym i nieprzemyślanym ich stosowaniem. I zapewne ma w tym bardzo dużo racji. Jednak w kilku przytoczonych w książce przypadkach (gdzie podkreślał, że wszelkie cechy naukowości i bezstronności tych badań zostały zachowane) miałam nieodparte wrażenie, że wnioski były jednak zbyt jednostronne i nie biorące pod uwagę wielu innych czynników, które mogły wpłynąć na taki, a nie inny wynik badań m.in. to badanie z rozdanymi laptopami. Książka nie ucierpiałaby na swej wymowie, gdyby tych elementów nie było. A nawet myślę, że wiarygodność argumentacji wpłynęłaby na chyba lepszy jej odbiór. Nic nie stałoby na przeszkodzie, gdyby to badanie kończyło się wnioskami, że większe zagrożenie ze strony tych nowych technologii jest w rodzinach o niższym statusie majątkowym i intelektualnym, że te nowe technologie nie zwalniają rodziców ze szczególnej roli wychowawczej i troski o organizowanie ich czasu nauki i wypoczynku.
    Jak już wcześniej pisałam, ja obecnie pracuję w szkole specyficznej – z gimnazjalistami wyrzuconymi z innych szkół – to u nich widzę wręcz skoncentrowanie wszystkich zagrożeń dla rozwoju mózgu, które opisał w swojej książce Spitzer. Przy czym trzeba pamiętać, że zaniedbania wychowawcze to nie tylko domena środowisk patologicznych. Dzieci „wychowywane przez telewizory i komputery” zdarzają się w każdym typie środowiska. By skutecznie to uzmysławiać, lepiej nie przesuwać tej krytyki zbyt uogólniając, bo to takie uświadamianie problemu tylko utrudnia argumentacyjnie.
    Jest w tej książce wystarczająca liczba argumentów za tym, by ograniczać kontakt z odbiorem treści teleinformatycznych u całkiem małych dzieci, by przekonywać, że liczydła, czy inne proste przedmioty mogą lepiej służyć do nauki liczenia, że wystarczająco dobrze można wyposażyć decydentów w wiedzę jak nie ulegać różnego rodzaju lobby usiłującemu na szkole opierać swoje biznesowe strategie. I warto upominać się o to, by za wprowadzaniem tych technologicznych nowinek szedł rzeczywisty edukacyjny sens (wartość dodana), a nie zastąpienie kredy, tablicy, czy zeszytu. Tym bardziej, że tego zeszytu właśnie lepiej nie zastępować. Dobrze, że badania potwierdzają jak ważne są sprzężenia pracy mózgu z resztą ciała, w tym z ręką właśnie. Czuliśmy to wszyscy dawniej, a boleśnie przekonaliśmy się po okresie radosnej twórczości wszelkiej maści zeszytów ćwiczeń.

  6. Waldemar Zabielski

    @ Teza Spitzera w świetle cytowanych badań

    Ponieważ polemika na temat badań wynikła w pewnym sensie w rezultacie mojego wpisu, poczuwam się w obowiązku wyjaśnienia tego nieporozumienia.
    Po pierwsze, książkę Spitzera znam jedynie fragmentarycznie, między innymi dlatego, że dysponuję tylko oryginałem niemieckim, a lektura w tym języku idzie mi powoli. (“Digitale Demenz. Wie wir uns und unsere Kinder um den Verstand bringen.” co tłumaczę, mam nadzieję że trafnie, na “Cyfrowa skleroza, czyli jak ogłupiamy siebie i nasze dzieci.”)

    Spitzer omawia cytowane badania w rozdziale 3, we fragmencie zatytułowanym “Komputer i internet w szkole – dane z badań”. Mój poprzedni wpis nie był oparty dokładnie na tekście Spitzera, aczkolwiek pokrywał się z głównym wątkiem myślenia autora.

    A oto pierwszy akapit tego podrozdziału gdzie Spitzer ocenia stan badań na temat wpływu komputerów na naukę:

    “Kiedy się twierdzi, że uczniowie uczą się lepiej przy pomocy technologii cyfrowych, należy natychmiast zaznaczyć, że dowodów na takie twierdzenie nie było i nie ma. ‘Prawie wszystkie badania na temat wyników uczenia przy użyciu komputera w szkole są nieprzypadkowo inicjowane i sponsorowane przez przemysł komputerowy i telefoniczny’ – stwierdza ekspert Uwe Afeman. W rzeczywistości nie ma dzisiaj żadnych niezależnych badań, które by bez wątpienia dowodziły, że samo wprowadzenie do klasy komputerów i ekranów [Bildschirmen] czyni naukę efektywniejszą. (…) Z kolei jak najbardziej istnieją badania pokazujące negatywny wpływ technologii informacyjnych na edukację.”

    W dalszej części podrozdziału, Spitzer wymienia długą listę badań z różnych krajów, wskazujących na negatywny wpływ technologii cyfrowej na proces uczenia się. Mimo, że lista jest długa, nie odnosi się wrażenia, że traktuje on te badania jako koronny dowód dla swoich ostrzeżeń przeciwko technologii, co potwierdza spostrzeżenie Marzeny, “że Spitzer opiera swoją tezę o szkodliwości zbyt wczesnego i zbyt intensywnego stosowania nowych technologii na wiedzy o rozwoju mózgu. Dlatego wyjaśnia ten proces tak szczegółowo. Badania, które przytacza są tylko dodatkiem do tego głównego wątku.”

    W moim odczuciu, Spitzer przemawia w swojej książce przede wszystkim jako neurodydaktyk i lekarz-psychiatra, stąd terminologia medyczna w tytule książki (demencja). Książka zresztą bynajmniej nie dotyczy tylko uczniów i szkoły, ale także dorosłych, czyli nas wszystkich.

    • Marzena Żylińska Post author

      @ Waldek

      Tak, masz rację, cała lista badań to u Spitzera tylko dodatek do głównego wątku, w którym szczegółowo i pięknie wyjaśnia zasady pracy mózgu. To niewątpliwie największy atut książki i choć sama wiem już trochę na ten temat, to znów znalazłam u Spitzera wiele nowego! Zadziwia mnie fakt, iż można zupełnie pominąć to, co stanowi istotę „Cyfrowej demencji”, a skupić się na jednym z wielu badań, które są tylko dodatkim i właśnie na nim oprzeć dyskusję na temat książki. To problem polegający na tym, że widzi się jedno drzewo, a nie można dostrzec lasu, w którym stoi.
      Dla mnie fragment wyjaśniający, że proces przetwarzania informacji przez mózg jest tożsamy z ich zapamiętywaniem, jest zupełnie kluczowy. Spitzer jak nikt inny potrafi wyjaśnić, czym jest głębokość przetwarzania. W oparciu o zrozumienie tego fenomenu można zacząć dyskusję o tym, co w szkole warto robić, a na co szkoda czasu, bo dopiero wtedy wiadomo, jakie aktywności pozostawiają ślad w strukturach pamięci. Podrozdział „Ślad pamięciowy”, czy fragmenty poświęcone neurogenezie dla mnie są niesamowicie dobre! Spitzer, jak nikt inny, potrafi w prosty i zrozumiały sposób wyjaśniać najbardziej skomplikowane meandry pracy mózgu.
      Właśnie w tym opisach leży cała siła książki Spitzera!!!
      W następnym wpisie będę musiała trochę o książce napisać, pokazać, czym Spitzer się w niej rzeczywiście zajął, bo z lektury niektórych recenzji „Cyfrowej demencji” można odnieść wrażenie, że głównie opisywał przeprowadzane w różnych miejscach świata badania. Nic bardziej mylnego. Ty książkę czytasz, wiec to wiesz. Może też coś opiszesz bardziej szczegółowo? Zrobilibysmy wtedy taki składany tekst?

      @ Sawa
      Pani Danko, może i Pani przyłączy się do tego tekstu i napisze, co dla Pani było / jest najważniejsze?

      W swoim ostanim komentarzu napisała Pani: „Dobrze, że badania potwierdzają jak ważne są sprzężenia pracy mózgu z resztą ciała, w tym z ręką właśnie. Czuliśmy to wszyscy dawniej, a boleśnie przekonaliśmy się po okresie radosnej twórczości wszelkiej maści zeszytów ćwiczeń”

      No właśnie, w tym problem, że nie wszyscy to czujemy. Gdyby tak było zesztów ćwiczeń w szkołach już by nie było! Jak Pani sądzi, ilu nauczycieli pracuje bez nich?

      Gdyby dzięki „Cyfrowej demencji” udało się ludziom uświadomić, że istnieje sprzężenie zwrotne między tym, co robi ciało, a tym, jak uczy się mózg, utrzymanie obecnego modelu NIE BYŁOBY MOŻLIWE!!!

      To co, napisze Pani o tym, jakie informacje dotyczące pracy mózgu są dla Pani najważniejsze? A Ty Waldku, napiszesz?
      Może dzięki temu uda sie sprowadzić dyskusję na to, co naprawdę istotne i co jest ogromną wartością „Cyfrowej demencji”. Myslę, że taki trójgłos byłby bardzo ciekawy. A może dołączą do nas inne osoby, które książkę przeczytały?

      • SAWA

        Pani Marzeno, szkoda, że nie mam już obu pozycji pod ręką (pani książki i Demencji… ), bo nie jestem jedyną osobą w rodzinie, którą te problemy interesują – obie książki wysłałam właśnie córce do Holandii, bo poszukiwania „Cyfrowej demencji” Spitzera w wersji angielskiej zakończyły się niepowodzeniem, a niemieckiego ona nie zna.
        A z czytaniem tego typu książek to u mnie jest tak, że momentalnie mój mózg przekłada tę wiedzę na wyznawane wartości, zmianę sposobów wykonywanych na bieżąco działań (efekty obu pozycji zauważyłam już u siebie w kontaktach z uczniami), a nie jako pamiętanie zapisanych tam tez, czy zdań. Tak dziwacznie działa mój mózg – wiem to potem, ale nie wiem skąd. Stąd potem potrzebuję w takich wypowiedziach źródła, by skoncentrować się na szczegółach.
        Problem funkcjonowania mózgu i pamięci to taki można powiedzieć mój osobisty i jak obserwuję rodzinny (Altzheimer w starszym wieku nie należy do rzadkości), zastanawia mnie również, czy specyficzna pamięć (logiczna, a nie fotograficzna) jest wynikiem dziedziczenia, czy powielenia oddziaływań środowiska wychowawczego, moje dzieci zwierzają mi się z podobnych problemów. Problemy z pamiętaniem twarzy (choć to jeszcze nie prozopagnozja 😉 , ale szczątkowe jej objawy chyba tak), imion i nazwisk na początku mojej kariery nauczycielskiej mocno skłaniały mnie do pytania – czy ja się w ogóle do tego zawodu nadaję? Dopiero przeczytanie, że tym problemem u siebie martwił się Janusz Korczak, skłoniły mnie do nierezygnowania. Powiem więcej, ludzie , którzy sami mają jakieś problemy łatwiej mogą zrozumieć innych i im pomóc – częściej niż poloniści wykrywałam u uczniów cechy świadczące o ich dysgrafii – sama swoje błędy ortograficzne pokonałam dopiero ok. 25 roku życia (nikt, kto by miał takie problemy polonistą by nie został). Tylko przekładałam te swoje kłopoty i na inne dziedziny, np. matematyczne, przestrzenne, z którymi ja nie miałam problemów – ale inni mogli je przecież mieć.
        Stąd intuicyjne, ale poparte również podstawami z dziedzin już wcześniej znanych, jak psychologia różnic indywidualnych, przekonanie o tym, że wszyscy jesteśmy różni, że błogosławieństwem w systemach edukacji jest różnorodność nauczycieli, którzy jednych pociągną za sobą, a u innych nie wzbudzą zainteresowania. Narzucone odgórnie wzorce i sztance nie wzbudzą u nikogo, bo pasji nie da się narzucić. To PRAWO DO BŁĘDU ma więc wiele aspektów. Może wyzwolić aktywność poszukiwania przyczyn, może być powodem głębszego przetwarzania poprzez uruchomienie emocji, może powodować ten mały, a twórczy właśnie poziom stresu, przy jednoczesnym niedopuszczaniu do jego zbyt wysokiego destrukcyjnego poziomu – mam prawo być inny (tym był dla mnie właśnie ten Korczak).
        Jeśli jesteśmy różni, nasze mózgi działają nie tak jak sobie tego życzy nauczyciel, czy narzucony system, ale tworzy własne ścieżki i połączenia, to jakim prawem, albo po co narzucamy jakiś jeden wybrany model preferujący jeden ze sposobów, a dyskryminujący inny. Nie chodzi zresztą o sposoby, ale i o czas dochodzenia. Stąd częste testowanie staje się nie deklarowanym narzędziem pomiaru, a pilnowaniem narzuconej ścieżki, jako jedynej dopuszczalnej drogi rozwoju. Z deklarowanych w publikacjach metodycznych rozbudowanych opisów form i celów ocen szkolnych nie zostaje nawet otoczka, bo potem uczeń dowiaduje się, że z nich „wychodzi mu” to czy tamto. O kuriozum opasłych tabel co po każdym temacie uczeń ma umieć na poszczególne oceny nawet nie wspomnę, bo każdy rozsądny człowiek widzi, że to wymóg papierowy – już widzę tych nauczycieli, co po każdej wypowiedzi ucznia sprawdzają w tabeli jaką ocenę mu za to postawić, a nikt mi nie wmówi, że te liczące kilkadziesiąt stron tabele znają na pamięć. Nie mówiąc już o tym, że kształtująca ocena wyrażać ma postęp, a nie stan i o jednakowej ocenie za to samo nie może być mowy.
        Jeśli zaś chodzi o książkę Spitzera, to niemal wszystkie tezy i opisane w niej obserwacje potwierdzam w swojej szkole. W CKU utworzone są gimnazja dla dorosłych, choć to nie dorośli, ale tacy, co to ich nikt w rejonie nie chce i łatwo się pozbywa, bo jest dokąd. Gdy przychodzą do nas są zbieraniną zaniedbanych środowiskowo, intelektualnie, ale i zdeprawowanych, czasem chorych. Co najmniej w 50% (jeśli nie więcej) przypadków to również zaniedbania poprzednich szkół. Nie umieją czytać, liczyć, bo być może już na starcie wymagali indywidualnej pomocy. Uczyłam w podstawówce i wiem, że tych odstających na minus pozostawia się poza nawiasem. Takiego nikt nigdy nie pochwali, siedzi na końcu i najlepiej by się nie odzywał i nie przeszkadzał, zaniża tylko poziom klasy i nawet koledzy są za to wściekli. Przejmowałam wychowawczo takie klasy, w których wychowane w kl. I-III klasowe gwiazdy miały do mnie pretensje, że już nie gwiazdorzą. Co robią po lekcjach ci zaniedbani? – Gapią się w telewizory, śmigają komórkami i grami w komputerze – tu nikt ich nie krytykuje, telewizor nie stawia pał, a koledzy są super.
        Na lekcji nie potrafią skupić uwagi na niczym, jedyna myśl, to – czy nie przyszła nowa wiadomość, po komórkę sięgają bezwiednie, jak palacz po papierosa. A pamięć tak krótkotrwała, że ćwiczone bezbłędnie na lekcji ćwiczenia, za tydzień są jak biała plama, że trzeba by wszystko zaczynać od nowa. Jeśli to efekt deficytów, to dlaczego ich wyrzucono, a nie zajęto się jak leczeniem osób chorych na jakieś przypadłości? A jeśli to efekt złych oddziaływań, to dlaczego wcześniej nikt nie zapobiegł temu, tylko doprowadził do takiego stanu? W jednym i drugim przypadku to wina systemu edukacyjnego, w którym rankingi są wyższym priorytetem niż pokonywanie problemów, te wyrzuca się poza nawias tworząc takie enklawy.
        Pamiętam, że koronnym argumentem wprowadzenia cyklicznych etapów testowych było to, iż dzięki niemu będzie się w szkołach oceniać postęp, a nie stan. Po 15 latach chyba już wszyscy widzą, że była to deklaracja bez pokrycia – nikt nie analizuje różnic poziomów na wejściu i wyjściu i nie przedstawia analiz i rankingów tak opiewanej w zachwytach „wartości dodanej”. Bo znów trzeba by edukację sprowadzić do wzorów i algorytmów, a moich uczniów każdej macierzystej szkole doliczyć jako wielokrotność ujemnych punktów. Przyznam, że aż sama przestraszyłam się ostatniego zdania, bo wcale niewykluczone, że „sprytny” administrator oświatowy mógłby taki pomysł podchwycić i zarzucić nas jeszcze jednym typem tabelek i zestawień. 🙁

      • Waldemar Zabielski

        @ Marzena
        Spróbuję coś napisać.

        Interesujący jest np. fakt, że chodzi tu z jednej strony o mózg (umysł), którego jednym z zadań jest myśleć, a z drugiej strony o komputer, który jako “maszyna myśląca” ma niby takie same zadanie. Jedną z tez Spitzera, może nie wypowiedzianych wprost, wydaje się być ostrzeżenie, że im komputery stają się bardziej myślące, tym mózg będzie bardziej bezczynny, aż w końcu uwiędnie, jako zbędny, rzadko używany organ. Autor wyjaśnia też łaciński źródłosłów demencji:
        mens = umysł; de-mens = zanik czynności mentalnych, zanik umysłu.

        • Marzena Żylińska Post author

          Waldku,

          napisz o tym, to niezmiernie ważne!!! Dokładnie o to chodzi Spitzerowi. Przypomnij sobie, on nawet podaje przykład nawigacji, która zwalnia nasz mózg z konieczności myślenia i rozpoznawania drogi.
          Ja też już o tym pisałam, np. w tekście „Utrudnianie przez ułatwianie”, ale w kontekście „Cyfrowej demencji” warto napisać o tym jeszcze raz, bo to jest właśnie najważniejsze i najistotniejsze przesłanie tej książki.
          Jak już będziesz miał gotowy tekst, to prześlij go na mój adres mailowy, a ja to wstawię jako taki dwugłos, mój o Twój. Pani Danka teraz nie będzie mogła napisac swojego komentarza, po wypożyczyła książki, ale może znajdzie się ktoś jeszcze.
          Bardzo mi na tym zależy, bo to książka, która wiele wyjaśnia! Chciałabym, żebyśmy pokazali, jak wiele wartościowych informacji zawiera „Cyfrowa demencja”. A źródłosłów wiele mówi 🙂

          • Agnieszka Ważny

            Jak znajdę chwilkę to zacytuję źródło, w którym opisywany jest eksperyment dotyczący pętli nawyku. Eksperyment ten pokazuje z jednej strony mechanizm powstawania nawyku, równocześnie tłumacząc jak to się dzieje, że nasz mózg zmniejszając swoją aktywność – więdnie.
            Wydaje mi się, że jest tam także przykład z nawigacją.

            Zobaczcie inne badania tzn. prowadzone pod innym kątem (bo w celu wytłumaczenia skąd się biorą i jak działają nawyki), przez kogoś innego, w innym czasie i miejscu na świecie, a potwierdzają ten sam proces „obumierania mózgu”, o którym pisze Spitzer i o którym dyskutujecie…

            Polecam książkę, napisana ciekawym, żywym językiem, zawiera dużo przykładów i w przystępny sposób opisuje badania dotyczące mózgu i ich efekty „Siła nawyku” Charles Duhigg. By może ją znacie 🙂

          • Marzena Żylińska Post author

            Agnieszko,

            znajdź proszę ten eksperyment dot. pętli nawyku.
            O zmniejszaniu aktywności, a raczej o związku między aktywnością mózgu, a jego strukturą, napisałam też w wpisie „Utrudnianie przez ułatwianie”.

            http://osswiata.pl/zylinska/2013/01/01/ulatwianie-przez-utudnianie-czyli-o-tym-jak-nasz-mozg-lubi-sie-uczyc/

            Dziękuję za namiary na książkę Duhigga!

  7. Pani Marzeno, Pani Danko – od lat ponad dwudziestu swój system metodyczny „Edukacja przez ruch”, oparty na integracji rozwoju ruchowego, emocjonalnego, społecznego i poznawczego tworzy i nieustannie rozwija Dorota Dziamska. Publikuje książki, artykuły, szkoli tysiące nauczycieli, organizuje kongresy metodyczne.
    To ona jest jednym z ekspertów ruchu Ratuj Maluchy – tylko dyskusje o rozwoju dziecka i organizacji przestrzeni do nauki zgodnie z jego możliwościami i potrzebami są nieistotne. Dziennikarzy fascynuje jatka i rozstrzyganie, czy na Węgrzech 6-latek to maluch. „Cielesny mechanizm nauki pisania” brzmi groźnie, prawda?

    To politycy i dziennikarze wolą sprowadzić problem to toalet i dywanów. O tym są w stanie rozmawiać. O neurologii i psychologii trzeba by się dokształcić.

    Za dwa tygodnie mamy w Łodzi kolejny kongres systemu EPR – będzie o podręcznikach i o tym, jak kultywuje się pod pozorem nowoczesnych pakietów nauczanie po śladzie. Może da to mały asumpt do przemyśleń na temat – dlaczego dzieci przestają lubić szkołę?

    • SAWA

      Pani Grażyno, przeczytałam rozmowę z panią Dziarską http://www.fakt.pl/Nie-posylajcie-6-latkow-do-szkoly,artykuly,148359,1.html
      i w pełni się z nią zgadzam. Zastanawiam się, czy w tej głuchocie MEN na argumenty przez nią przedstawiane jest więcej niewiedzy, czy ignorancji ze strony MEN, czy to przypadkiem nie lobby podręcznikowe ma taki przemożny wpływ (znam to z podwórka moich przedmiotów), czy też za mało wsparcia przez autorytety akademickie?
      Bo pani wybaczy, ale to jak będą reagowały media, to było do przewidzenia. Zapewne czytała pani, że niektórzy skwitowali to głosowanie, iż jedyny zysk to taki, że przynajmniej zacznie się potrzebna debata o edukacji. Tylko, że będą debatować nie o edukacji, a o polityce – kto komu i po co?
      Dlatego to upolitycznienie nie przyniesie pozytywnego skutku, a negatywny. Różnię się zapewne od pani w poglądach na temat referendum i Elbanowskich, ale całkowicie zgadzam się z panią w merytorycznych kwestiach. Upolitycznianie tych kwestii tylko zamula problem, a sami Elbanowscy (jak słyszę i pani Dziarska) w realizacji domagania się słusznych spraw przez to upolitycznienie weszli w ślepy zaułek.
      Jestem ciekawa, czy aktywność pani Dziarskiej w Pracowni Pedagogicznej im. prof. Ryszarda Więckowskiego wspiera jakieś środowisko akademickie?
      Ja bym poszła tą drogą.

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Grażyno,

      napisała tu Pani wiele bardzo ważnych rzeczy, a ja dopiero dziś odpowiadam. Tyle się ostatnio dzieje, że nie mam już mocy przerobowych i wszędzie zaczynam mieć zaległości 🙁

      To niezmiernie ważne, co robi Dorota Dziamska. Rzeczywiście bardzo wiele osób nie dostrzega, że rozumienie pojęć i abstrakcji wymaga odpowiednich doznań cielesnch, że człowiek uczy się nie tylko głową, ale również całym ciałem. Natura wyposażyła nas w mechanizmy służące uczeniu się, ale szkoła je dziś konsekwentnie pomija. Dzieci chcące się uczyć w aktywny sposób uznawane są za problematyczne. Nie chcą siedzieć i słuchać, to znaczy, że coś z nimi jest nie tak.
      Ma Pani rację, wiele osób potrafi sprowadzić dyskusje o tym, czy szkoły są przygotowane do przyjęcia szesciolatków do dywaników i wysokości toalet. Kompletna ignorancja. Jak tu wytłumaczyć, w czym problem?

      Inicjatywa „Edukacja przez ruch” doskonale wpisuje się we wnioski płynące z badań nad mózgiem. Wiele osób wciąż jeszcze uważa, że dzieci powinny uczyć się siedząc w ławeczkach i robiąc to, co kazała „pani”. Niektórym nie sposób wytłumaczyć, że słowa to nie wszystko, że dzieci uczą się także, a może nawet przede wszystkim, poprzez ruch, wszystkimi zmysłami poznając otaczający je świat.

      @ Sawa
      Pani Danko, rozumiem sposób, w jaki przetwarza Pani nowe treści. Bardzo to pragmatyczne i cieszę się, że książki poszły dalej.
      Odpiszę Pani innym razem, bo jutro od rana mam w Warszawie seminarium i muszę się jeszcze do niego przygotować. Przepraszam, ale wciąż mam za mało czasu.

  8. DAK

    Myślałam, że zrobię sobie wycieczkę do Bydgoszczy (nigdy nie byłam) i dopiero teraz skojarzyłam, że to nie w niedzielę, tylko poniedziałek. 🙁
    Życzę więc udanego spotkania.

    • Agnieszka Ważny

      A ja na szczęście odwrotnie 🙂 najpierw myślałam, że to niedziela, a w niedzielę mam swoje zajęcia. A tu miła niespodzianka 25 to poniedziałek 🙂
      HURA HURA będę na konferencji – już nie mogę się doczekać 🙂

  9. GG

    Pani Marzeno!!!
    Jeszcze raz dziękuję za wspaniały wykład dwa dni temu na Konferencji w Warszawie. Informacje jakie pani podała były mi bliskie, ale nie dlatego, że to wiedziałam (niestety daleko mi do osób o Pani wiedzy i umiejętnościach, mogę je co najwyżej podziwiać), ale dlatego, że wielokrotnie to czułam. Jak już będę miała Pani książkę, to może jeszcze po jej przeczytaniu się odezwę. Teraz życzę siły na wiele jeszcze spotkań z nauczycielami i wykładowcami, na rozjaśnianie im ważnych aspektów uczenia i uczenia się w kontekście pracy mózgu.

    • Marzena Żylińska Post author

      @ GG

      Warszawskie spotkanie i dla mnie było bardzo inspirujące!!! Też miałam wrażenie, że wszyscy świetnie się rozumiemy. Jestem bardzo ciekawa Pani wrażeń po przeczytaniu książki 🙂 Koniecznie proszę napisać!
      Pani życzenia bardzo, ale to bardzo mi się przydadzą, bo dziś właśnie wróciłam z Warszawy i czuję się zmęczona, a w przyszłym tygodniu mam wykład w IBE, do którego muszę się jeszcze przygotować, bo jeszcze na taki temat nie mówiłam (o potrzebie badań w edukacji).

      @ DAK
      Bardzo szkoda, bo Bydgoszcz zmienia się ostatnio w szybkim tempie i pięknieje w oczach. Warto zobaczyć Wyspę Młyńską z budynkiem przystani, który wygrał w tym roku w konkursie architektonicznym. Przed konferencja, w niedzielę wieczorem spotykamy się na kolacji właśnie na Wyspie Młyńskiej. Organizator wprawdzie nie płaci za wszystkich, ale wszystkich chętnych zapraszamy!

  10. Jakub Bieniuk

    Komentuje tutaj, ponieważ nie mogę znaleść kontaktu do Pani, pragnę tylko wyrazić moje odczucia po audycji w TOK FM, w czasie której za przeproszeniem kopara mi opadła.
    Zgadzam się z każdym słowem w 100%
    Sam jestem niesamowicie empatyczną osobą, ale szkołe kończyłem ledwo na 3, potem zawaliłem studia najpierw biotechnologię na 3cim roku, potem farmację na drugim (z wielu powodów, głównie wf, moja fobia społeczna wyrobiona w szkole itd).
    Dzisiaj jestem kelnerem i wszyscy, którzy ze mną rozmawiają, dziwią się, co z taką wiedzą robię w restauracji.
    No ale przynajmniej mam dużo czasu dla siebie (bo ruch mały) i czytam sobie nature neuroscience, scientific american i mam gdzieś całą edukację i świat korporacji.

  11. SAWA

    Ja też tu skomentuję rozmowę w TOKfm. To, że prowadzącemu brak empatii, to widać słychać i czuć – nie tylko w tej rozmowie. Ale pani Marzeno, proszę się nie zrażać i nieść ten kaganek dalej i uparcie, bo warto. Takich, którzy uważają, że to co na nich trenowano jest dobre, to jest z takiej kategorii – „mnie ojciec bił i wyszedłem na ludzi”. Szkoda, że prowadzący nie przygotował się do rozmowy, bo widać było kompletne niezrozumienie tego, o czym pani mówi, a jego kpiący ton był nawet denerwujący, ale dzielnie poradziła pani sobie z nim. Takich jak prowadzący jest wielu, takich komentatorów spotkałam również pod moimi tekstami, ale tym bardziej nie trzeba się zrażać. Rolę zabawy kwitują jako ułatwianie, a to właśnie uruchamianie procesu myślenia, a nie zamykanie się, jak wyłączanie prowadzącego przy całkach.
    Już w latach 80-ych wymyśliłam lekcję fizyki o „pracy” na sali gimnastycznej, do tego połączona nie tylko z ruchem, ale pracą w grupach i niewiadoma kogo wytypuję do przedstawienia ich omawianego przypadku decydowało, że każdemu zależało, by wszyscy to dobrze zrozumieli, a słabsi uczniowie nie byli pominięci, tylko też odczuwali, że są współautorami sukcesu. Na lekcji o ruchach cząstek w zależności od temperatury uczniowie stawali się cząsteczkami i ich zadaniem było poruszać się tak jak te cząstki. O tym, że dzieciaki to rozumiały widziałam w całej klasie, a że to przeżywały przekonałam się, gdy po południu w przychodni lekarskiej podsłuchałam rozmowę dwóch mam o lekcjach fizyki ich starszych dzieci – nie znały mnie jeszcze i nie wiedziały, że opowiadają o mnie.
    W 96′ zorganizowałam w szkole naukę całej szkoły (podstawowej) wokół jednego tematu – dzieciaki przenosiły wiedzę i doświadczenia z jednej lekcji na drugą, dzieliły się wnioskami, ich aktywność była niesamowita. Dwóch sceptycznych nauczycieli to dzieciaki zmusiły do wejścia w ten program, to one się tego domagały.
    Mam tylko więcej pesymizmu co do sprzeciwu nauczycieli, o czym wspomniała pani w rozmowie. W ostatni piątek w czasie rady pedagogicznej omawiającej ewaluację wg ministerialnego schematu sprzeciwiłam się sztampie omawianych punktów m.in. zasadzie podawania na początku celu lekcji. Nie zawsze tak musi być, czasem i sam cel można dać jako zadanie do odkrycia przez uczniów. Samodzielne dochodzenie do tego może też być celem samym w sobie. Niestety nie znalazłam zrozumienia – caluteńka rada tłumaczyła mi jak mam to zrobić, by ministerialnej sztampie stało się zadość. 🙁 Byleby tylko punkt po punkcie miał odzwierciedlenie, bo rozporządzenie to prawo, któremu sprzeciwiać się nie wolno.

  12. Dorota FN

    Usłyszałam dziś rano audycję z Pani udziałem w TOK FM, weszłam na bloga i … nie mogę przestać czytać. To jest to!
    Nie jestem bezpośrednio związana z oświatą. Jestem tylko rodzicem, któremu zależy na jak najlepszym rozwoju mojego dziecka. Codziennie obserwuję jego zmagania ze szkolną rzeczywistością ( trzecia klasa, dziecko ma 8 lat). Dużo by pisać…
    Myślę, że my, rodzice, powinniśmy aktywniej wpływać na nauczycieli, aby zrewidowali dotychczasowe metody nauczania naszych dzieci. Inaczej nic się w szkole nie zmieni.
    Mam pytanie: czy prowadzi Pani w najbliższym czasie szkolenia dla nauczycieli w Warszawie? Jeżeli tak, to gdzie i kiedy? Jeżeli nie, czy może Pani polecić jakieś dobre miejsce? Póki co kupiłam Pani książkę i od tego zacznę 🙂

  13. Katarzyna Dudzic

    Pani Doktor! Z neurodydaktyką spotkałam się 2 dni temu podczas warszawskiej konferencji z Pani udziałem. Teraz myślę, że to aż wstyd, że tak późno! Jestem oczarowana! Tematyka Pani wykładu zachwyciła mnie, więc dziękuję Pani za to odkrycie. Pozdrawiam bardzo serdecznie. Katarzyna Dudzic
    PS Książkę oczywiście już sobie zamówiłam. Muszę i chcę poczytać o moim nowym odkryciu.

    • Marzena Żylińska Post author

      Ale komentarze dziś napisaliście! Pięknie dziękuję 🙂
      Niektóre dotyczą warszawskiej konferencji i z nich wynika, że udało mi się zarazić bakcylem zmian kolejną grupę nauczycieli, pozostałe dzisiejszej audycji w TOK FM.

      Sawa napisała: „Szkoda, że prowadzący nie przygotował się do rozmowy, bo widać było kompletne niezrozumienie tego, o czym pani mówi …”. To prawda, takie rozmowy są bardzo trudne 😉 Ja po jej nagraniu miałam wrażenie, że to nie była rozmowa, bo pan redaktor nie podejmował tego, o czym mówiłam. Ta empatia lub jej brak o wszystkim decydują….. 😉

      Bardzo ciekawy jest też komentarz Jakuba, który jest kelnerem: „No ale przynajmniej mam dużo czasu dla siebie (bo ruch mały) i czytam sobie nature neuroscience, scientific american i mam gdzieś całą edukację i świat korporacji.”
      Czy lepiej być szczęśliwym kelnerem, który czyta „Neuroscience” i robi w życiu to, co uważa za ważne, potrzebne lub przyjemne, czy może lepiej zrobić „karierę” i robić przez osiem godzin coś, co nie ma żadnego sensu, a dodatkowo wysysa z człowieka wszystkie soki? Ale warto też zastanowić się, czy osoby, które uchodzą dziś w szkołach za najlepsze, to naprawdę ci najzdolniejsi, czy może raczej ci, którzy potrafią się najlepiej dostosować do obecnych wymagań. Ilu z takich „niedostosowanych” do obecnego modelu opuszcza szkłę z przeświadczeniem, że są do niczego?

      Pani Doroto,
      bez rodziców dobre szkoły nigdy nie powstaną!!! Musimy najpierw zrobić wszystko, by możliwie wiele osób wiedziało, na czym polega proces uczenia się, co go wspiera, a co hamuje. Wtedy będzie jasne, że musimy zmienić obecny model edukacji 🙂 Ja mam teraz bardzo dużo spotkań. Właśnie wczoraj wróciłam z Warszawy, w przyszły poniedziałek też tam pojadę (z Manfredem Spitzerem, weźmiemy udział w konferencji organizowanej przez IBE, Spitzer będzie mówić o pamięci roboczej, a ja o konieczności badań w edukacji). Będę też w Warszawie 13 grudnia (konferencja dla nauczycieli w SP nr 143, a 17.12. mam wykład na UW w ramach konferencji organizowanej przez prof. Żytko (wydział pedagogiczny).

      Dziękuję za Wasze komentarze!!! Są dla mnie ogromnie ważne, nawet jeśli nie zawsze znajdę czas, żeby każdemu odpisać.

  14. B.R

    Właśnie słuchałem podcastu Pani rozmowy w Radiu TokFm. Pani była świetna, niestety prowadzący miał chyba gorszy dzień.

    • Marzena Żylińska Post author

      @ B.R
      Mnie też dziwiło, że Cezary Łasiczka upatrywał zagrożenia w większej kreatywności naszych uczniów. Ale u wielu osób widzę podobne nastawienie. To pokazuje, jak trudnym zadaniem jest przestawienie obecnego modelu edukacyjnego z toru „reprodukowanie i nauka po „śladzie” na tor „myślenie, kreatywność, rozwiązywanie problemów, szukanie nowych dróg”. Jeśli nawet Cezary Łasiczka z tak ogromnym sceptycyzmem podchodzi do postulatu rozwijania w szkołach kreatywności, to można sobie wyobrazić, jak wiele osób widzi w w uczniowskiej autonomii, kreatywności i innowacyjnym myśleniu zagrożenie.

      • SAWA

        Mnie się wydaje, że to wynika z nastawienia, że edukacja służy przyszłym rolom zawodowym. Stąd potem pytania – po co sprzątaczce kreatywność, albo sprowadzają to wydumanych sytuacji rozmyślań sposobów pomocy po wezwania pogotowia. Ma wykonać ustalone z góry standardy, jakby każde działanie można było sprowadzić do procedur robota.
        Nawet w sytuacjach zawodowych myślenie, a nie tylko procedury jest konieczne.
        Ale już zupełnie nie przywiązują wagi do rozważań pozazawodowych, choćby różnej aktywności społecznych zachowań – bez tego nie ma demokracji.

  15. AGNIESZKA

    Pani Marzeno niestety nie mogę być na konferencji w Bydgoszczy,czego strasznie żałuję. Od momentu kiedy byłam na pani wykładzie w Rzeszowie, nic już nie jest takie samo, czuję wielki niedosyt.Przeczytałam Pani książkę, przeczytałam ,,Demencję…” , zachęcam do przeczytania tych książek innych nauczycieli. Proszę o więcej szczegółów na temat studiów podyplomowych w Bydgoszczy, które mają ruszyć 22 lutego.Ile zjazdów,kiedy, jakie koszty?Szkoły chyba już nie dofinansowują studiów nauczycieli… Jestem przekonana, że Neurodydaktyka to kierunek, w którym powinna pójść edukacja, to gwarancja sukcesu, dlaczego tak trudno przekonać tych co o niej decydują? Boję się, że jeśli zmian nie będzie odgórnie to nauczyciele nie podejmą sami inicjatywy na tyle, by wprowadzić zmiany.Jedni uważają, że to ich już nie dotyczy, bo odchodzą na emeryturę,inni będą się bali stracić pracę, jeszcze inni sądzą, że tak jest dobrze i nie potrzeba zmian. Chcę się mylić,ale dziś w tej materii czuję się samotna. To naprawdę bardzo optymistyczne, że jest takie zainteresowanie konferencją w Bydgoszczy,ale co dalej, czy mamy jakiś plan?Pozdrawiam gorąco. Jak można się z Panią skontaktować,by ustalić termin konferencji.

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Agnieszko,

      szkoda, że nie będzie Pani w Bydgoszczy, ale na pewno będą kolejne okazje. Na kwiecień mam zaproszenie do Rzeszowa.
      Na konferencji w Bydgoszczy będą ulotki dotyczące studiów podyplomowych z neurodydaktyki. Zostały tak zaplanowane, by jak najrzadziej uczestnicy musieli przyjeżdżać do Bydgoszczy (formuła blended learning, czyli raz spotkanie a potem faza online i praca na platformie edukacyjnej. Oczywiście najpierw poznamy platformę 🙂
      Pierwszy zjazd ma się odbyć 22 lutego 2014. Szczegóły będą znane niedługo. Proszę kontaktować się z panem Januszem Dargiewiczem. Chciałabym, żeby te studia miały bardzo praktyczny charakter, tzn., aby teorię dotyczącą pracy mózgu od razu odnosić do szkolnej rzeczywistości, by z każdych zajęć wychodzić z pomysłem na inną organizację lekcji.
      Ja bardziej otymistycznie niż Pani patrzę w przyszłość. Mam teraz bardzo dużo spotkań, głównie z nauczycielami i widzę, że te neurobiologiczne tezy są bardzo dobrze odbierane. W zeszły piątek miałam wykład w Warszawie i jedna z uczestniczek powiedziała tak: My wszyscy od dawna intuicyjnie czuliśmy, że nauka tak właśnie powinna być zorganizowana, ale na studiach mówiono nam coś dokładnie odwrotnego, więc nie mieliśmy odwagi, by podążać za naszymi intuicjami. Teraz możemy zacząć wprowadzać zmiany, bo wreszcie mamy silne argumenty.

      Myślę, że nauczycieli gotowych na wprowadzanie zmian jest więcej niż się wydaje. A jak Pani sądzi, ilu chce zmian, a ilu jest zadowolonych z obecnego stanu rzeczy?

      Pozdrawiam ciepło i do zobaczenia 😉

      Mój adres mailowy:
      marzenazylinska@gmail.com

  16. A.G-M.

    Witam serdecznie,

    Dzisiaj ruszam do Bydgoszczy i już nie mogę się doczekać jutrzejszej konferencji! Pani książka jest fascynująca i jest dla mnie dużą inspiracją. Cieszę się, że bardziej wnikliwe poznanie dziedziny neurodydaktyki zwłaszcza w jej praktycznym wymiarze, o czym Pani wspomniała, będzie już niedługo możliwe! Czy studia podyplomowe w formie e-learningu, bądź jakiejkolwiek innej byłyby możliwe również w Warszawie lub Toruniu?

    pozdrawiam i do zobaczenia!

    • Marzena Żylińska Post author

      Ja też za chwilę wyruszam do Bydgoszczy, żeby przywitać profesora Spitzera na dworcu. Potem kolacja na cudownie zrewitalizowanej Wyspie Młyńskiej, a jutro konferncja 🙂 Mam nadzieję, że to będą dobre i owocne spotkania. Bardzo chciałabym zapraszać do Polski kolejnych neurobiologów, bo głęboko wierzę, że gdy będziemy wiedzieć, jak uczą się nasze mózgi, oczywista stanie się konieczność zmian w systemie edukacyjnym.
      We wtorek kolejna konferencja, tym razem w Warszawie w IBE. Jej tematem jest pamięć operacyjna.
      O studiach podyplomowych z neurodydaktyki napiszę więcej w grudniu.
      Do zobaczenia w Bydgoszczy 🙂

Post comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.