Bon edukacyjny

Chyba w żadnej dziedzinie życia państwowy monopol się nie sprawdził, centralne sterowanie mało gdzie przynosi satysfakcjonujące efekty. Pisał o tym wiele razy w swoim blogu Wiesław Mariański. Dlatego po przełomie 1989 roku odeszliśmy od tej formy zarządzania, co łączyło się z uwolnieniem potencjału tkwiącego w indywidualnych inicjatywach Polaków. Efekty widoczne są dziś gołym okiem i pewnie mało kto chciałby powrotu do socjalistycznej szarzyzny i braku wszystkiego, ze sznurkiem do snopowiązałek włącznie. Przekonanie, że „góra” wie lepiej nie sprawdziło się w żadnej dziedzinie życia. Czy może sprawdzić się w edukacji?

Żyjemy w czasach określanych przez Zygmunta Baumana jako płynna nowoczesność. Jedyną stałą cechą obecnej rzeczywistości jest zmiana. Jak w takiej rzeczywistości funkcjonuje rozbudowany system edukacji? Czy w warunakch szybko zachodzących zmian można skutecznie sterować ponad 30 tysiącami szkół i rzeszą nauczycieli liczącą 650 tysięcy? Czy tak ogromny moloch, jakim jest dzisiejszy system edukacji, jest jeszcze sterowną strukturą? Dla porównania wystarczy podać, że pod nadzorem KENu pozostawały 74 szkoły, a na czele Komisji stały najbardziej światłe jednostki tamtej epoki.

Czy w warunkach niezmiernie szybko zachodzących zmian odgórne sterowanie jest właściwym sposobem zarządzania? Głosy krytyki płyną ostatnio pod adresm uczniów, nauczycieli, a nawet, jak pokazują przezprowadzone niedawno przez Ośrodek Rozwoju Edukacji badania, pod adresem dyrektorów, którzy mają podobno sabotować zmiany. A może winna nie leży po stronie wszystkich oskarżanych, ale tkwi w samym, niedostosowanym do potrzeb i czasu systemie? Być może odgórne zarządzanie i wprowadzanie innowacji, czy to ze względu na ilość szkół, czy to z powodu szybkości zachodzących zmian, nie może już być efektywne? Proces przygotowania zmian jest tak długi, że zanim cokolwiek zostanie wdrożone, już jest nieaktualne. Wystarczy sobie wyobrazić tony dokumentów przygotowywanych dla wszystkich typów szkół, drobiazgowe wytyczne dotyczące organizacji nauki i egzaminów zewnętrznych. MEN musi tonąć w produkowanych wciąż papierach i dokumentach. Może więc największym problemem naszej edukacji jest samo MINISTERSTWO i utrzymywana archaiczna struktura oświaty? Tonąc w papierach bardzo łatwo stracić z pola widzenia to, co najważniejsze, dobro uczniów.

Czy ta diagnoza jest prawdziwa? Czy odejście od monopolu, deregulacja i uspołecznienie edukacji mogłoby przynieść radykalną poprawę sytuacji? Czy dzięki temu zamiast zajmować się produkowaniem kolejnych papierów, szkoły mogłyby skupić się na nauczaniu? W wielu krajach nie ma jednego ministerstwa szkolnictwa, a decyzje zapadają na szczeblach lokalnych. Czy to jest wyjście z sytuacji? A może pójść jeszcze dalej i upodmiotowić wszystkich, którzy tworzą szkołę, czyli nauczycieli, uczniów i rodziców. Czy wiedząc, że mają realny wpływ na jej kształt, umieliby się dogadać i wspólnie pracować? Czy ministerialni urzędnicy wiedzą lepiej, czego potrzebują nasze dzieci?

A może rozwiązaniem problemu mogłoby być wprowadzenie bonu edukacyjnego?

 

Informacja dla osób zainteresowanych moją książką „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”

Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie „Neurodydaktyki” informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie „Neurodydaktykę” z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z  granatowym profilem twarzy.  Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.

Neurodydaktyka

Kiążkę można kupić przez internet np. tu:

http://www.kopernikanska.pl/prod_193628_Neurodydaktyka_Nauczanie_i_uczenie_sie_przyjazne_mozgowi.html

 

Comments ( 0 )
  1. Marcin Zaród

    „W żadnej dziedzinie życia państwowy monopol się nie sprawdził, w żadnych warunkach centralne sterowanie nie okazało się efektywne i nie przyniosło satysfakcjonujących efektów.”

    Marzena, uważaj na kwantyfikatory. Znam kilka dziedzin i kilka państw, w których państwo radzi sobie lepiej niż rynek. W przypadku całego świata są to choćby programy szczepień – korpy produkują, państwo wspiera szczepienia wśród najuboższych i wszystko działa. Xawer może snuć hipotezy o wolnym rynku, ale faktem jest, że zachorowań na polio mamy ok 1000 razy mniej niż w latach 60. Prywatni wymyślili, państwo pomogło wdrożyć i nadzoruje San-Epid. Nie było w RP epidemii czerwonki, polio ani duru brzusznego w ciągu ostatnich 30 lat.

    „Być może odgórne zarządzanie i wprowadzanie innowacji, czy to ze względu na ilość szkół, czy to z powodu szybkości zachodzących zmian, nie może już być efektywne? Proces przygotowania zmian jest tak długi, że zanim cokolwiek zostanie wdrożone, już jest nieaktualne.”

    Widziałaś ostatnie programy ORE? Przecież to samorządność w czystej postaci – chętne szkoły i NGO aplikują o kasę i mogą ją wydać dość swobodnie. Część szkół wydaje je rozsądnie, część mniej. Papierów – w porównaniu do raportów z EWD jest niewiele.

    IMHO popadasz w skrajność. Faktem jest, że RP ma problemy z zarządzaniem oświatą (tu się zgadzamy). Ale wnioski z tego mogą być różne, prowadząc choćby do różnych stopni decentralizacji i różnych relacji finansowych.

    „Czy ministerialni urzędnicy wiedzą lepiej, czego potrzebują nasze dzieci?”

    Nie tylko ministerialni, nie tylko urzędnicy. Samorządy odpowiadają za WODN i CKN, które czasami sprawiają problemy.

    • mazylinska Post author

      Marcin,
      napisałeś: „Znam kilka dziedzin i kilka państw, w których państwo radzi sobie lepiej niż rynek.”

      Ale ja niechcę, żeby państwo zastąpił rynek!!! Ja bym chciała szkoły uspołecznić i zdemokratyzować!

      Dalej piszesz: „Widziałaś ostatnie programy ORE? Przecież to samorządność w czystej postaci – chętne szkoły i NGO aplikują o kasę i mogą ją wydać dość swobodnie.”
      Swobodnie? I mogą za te pieniądze zrezygnować z wyścigu szczurów? O jakiej samorządności mówisz, jeśli wszystkie szkoły wsadzono najpierw w sztywny gorset, z którego nikt z powodu testów wyzwolić się nie może! Ani uczniowie, ani nauczyciele!
      Możesz z dziećmi robić, co tylko chcesz, a na koniec musisz je nauczyć, jak udzielać najbardziej typowych odpowiedzi i zaznaczać A,B lub C, nawet wtedy, gdy uczysz je w domu. To jest przecież system totalny!
      Rozmawiałam wczoraj ze znajomym dyrektorem świetnej społecznej szkoły. Robią tam odlotowe projekty, oferta jest przebogata, atmosfera świetna, a na konic przychodzi ojciec i mówi: Proszę mi pokazać statystyki, ile punktów zdobywają wasi uczniowie na maturze, ilu dostaje się na najbardziej oblegane kierunki.
      W „Uniwersytecie zaangażowanym”, który dostałam od Ciebie w Łodzi (dziękuję 🙂 jest doskonały tekst Przemysława Sadury, który pokazuje, jak silnie wyniki testów korelują z SESem (Status Ekonomiczno-społeczny). Dopóki szkoły mają ten kaganiec w postaci zero-jedynkowych testów, tak długo o żadnej demokratyzacji nie może być mowy. Obecny system nie tylko utrwala, ale wręcz cementuje obecną strukturę społeczną i zamyka dzieciom ze słabszych środowisk drogę do sukcesu.
      Dlatego wciąż się zastanawiam, jak rozbić tę skamielinę, co powinno być pierwszym krokiem do wyzwolenia edukacji z biurokratycznego gorsetu.
      Wiem, że jesteś przciwny idei bonu edukacyjnego, ale chcę wiedzieć dlaczego. Napisałam ten tekst, żeby zebrać argumenty za i przeciw i by móc je wszystkie rozważyć.

    • „zachorowań na polio mamy ok 1000 razy mniej niż w latach 60.”
      Marcinie, chyba trochę przesadziłeś z demagogią. To nie ma nic wspólnego z organizacją służby zdrowia, tylko z postępem naukowym i technologicznym.

      Wyparcie polio zarówno w Polsce jak i na całym niemal świecie nie ma żadnego związku z prywatną/publiczną organizacją służby zdrowia, tylko z postępem naukowym w medycynie.
      Szczepionka na polio została wynaleziona w 1950 roku i dopiero w kilka lat później weszła do szerokiego stosowania na całym świecie. Nic więc dziwnego, że przed 1960 zachorowań było dużo więcej. Podobnie, jak przed wynalezieniem antybiotyków umieralność na wiele chorób była dużo większa, niż jest obecnie.
      Powinieneś więc jeszcze dodać, że to, że Franklin Delano Roosevelt cierpiał na polio było efektem dramatycznej nieskuteczności prywatnej amerykańskiej służby zdrowia, która nie potrafiła uchronić nawet przyszłego prezydenta przed zakażeniem.
      Po 1960 roku polio zniknęło w USA z ich prywatną służbą zdrowia w takim samym tempie, co z Polski.

      „Nie było w RP epidemii czerwonki, polio ani duru brzusznego w ciągu ostatnich 30 lat.”
      Nie było również czarnej śmierci, ospy, dżumy, cholery, ani innych chorób, które się nauczono skutecznie leczyć i im zapobiegać i które nie występują nigdzie, poza trzecim światem, gdzie nie ma żadnej opieki medycznej, ani państwowej, ani publicznej.
      Nie było uch również w USA mimo braku państwowej służby zdrowia.

  2. Natalia

    Ta wymiana zdań wywołała we mnie pewną refleksję. @Waldemar wspomina ORE, NGOS-y, ich działalność, mówiąc jednocześnie, że niekoniecznie centralizacja musi być przyczyną fatalnego stanu rzeczy w jakiejkolwiek dziedzinie, lub w konkretnych. W kontekście tego, ja się zastanawiam: po co nam jakakolwiek centralna jednostka zarządzająca, skoro w dużej (znaczącej) mierze jej role przejmują wspomniane podmioty?! Ministerstwo Zdrowia „ma” WOŚP i inne Fundacje. MEN ma podobnych setki! Może więc, jak mówi Marzena, trzeba kompletnie zmienić strukturę zarządzania także, a może przede wszystkim w edukacji?!

  3. Marcin Zaród

    „Ale ja niechcę, żeby państwo zastąpił rynek!!! Ja bym chciała szkoły uspołecznić i zdemokratyzować!”

    „Wiem, że jesteś przciwny idei bonu edukacyjnego, ale chcę wiedzieć dlaczego. Napisałam ten tekst, żeby zebrać argumenty za i przeciw i by móc je wszystkie rozważyć.”

    1. Wprowadzenie bonu nie pociąga za automatycznie sobą demokratyzacji, ani uspołecznienia szkół. Finowie potrafią włączać rodziców i uczniów w życie szkoły, chociaż ta jest finansowana centralnie. Szwedzi mieli instytucje samorządów długo przed wprowadzeniem bonu.

    2. Bon edukacyjny jako system finansowania nie rozwiązuje problemu testów, ani braku kompetencji wśród nauczycieli. Szwecja oprócz bonu ma rozbudowane sieci wsparcia. U nas te sieci nie działają.

    3. Mamy w Polsce szereg małych szkół wiejskich, które są nierentowne. Koszt utrzymania dziecka w takiej szkole jest wyższy niż w molochach w mieście. Bon powinien brać pod uwagę tę różnicę.

    4. Bon może oznaczać wzrost kosztów usług edukacyjnych i selekcję dzieci. W Szwecji dołożono do niego ograniczenie kosztów i zakaz selekcji.

  4. Marcin Zaród

    „Po 1960 roku polio zniknęło w USA z ich prywatną służbą zdrowia w takim samym tempie, co z Polski.”

    Czyli PRLowski system szczepień był w latach 60′ równie skuteczny co amerykański obywatelski March of Dimes. CBDU, wracamy do edukacji.

  5. „Mamy w Polsce szereg małych szkół wiejskich, które są nierentowne. Koszt utrzymania dziecka w takiej szkole jest wyższy niż w molochach w mieście. Bon powinien brać pod uwagę tę różnicę.”

    Z całą kulturową i sentymentalną sympatią dla mikroszkółek — a niby dlaczego?
    Małe wiejskie szkółki miały rację bytu w XIX wieku, gdy dzieci chodziły do szkoły piechotą. Dziś, gdy przejezdna cały rok droga dochodzi do każdej wsi (poza nielicznymi wyjątkami), a gminy mają i tak obowiązek zapewnienia dowozu dzieci do szkół, co złego w tym, że z małej wsi gimbus zawiezie dzieci do większej wsi, albo i do miasteczka o 10km dalej? Jeśli to jest dużo tańsze i efektywniejsze niż utrzymywanie szkoły, w której jest 15 dzieci?

    Swoją drogą – żadne publiczne szkoły, ani małe, ani duże, nie są rentowne. Nie mają żadnych przychodów – są wyłącznie konsumentami publicznych pieniędzy. Szkoły nie prowadzą też rachunku kosztów. Te koszty ukryte są i rozproszone w różnych pozycjach budżetów gmin i nie sposób (a przynajmniej takie dane nie są dostępne w BiP gmin) określić kosztów przypadających na pojedynczą, konkretną szkołę.

    Można najwyżej mówić, że koszty utrzymania małych szkół są znacznie większe od utrzymania dużych.

  6. Marcin Zaród

    @ Xawer

    „Z całą kulturową i sentymentalną sympatią dla mikroszkółek — a niby dlaczego?”

    1. Bo wspólnie z biblioteką, szkoła wiejska stanowi ośrodek integrujący społeczność. Zwróć uwagę na to, że dookoła małych szkół wiejskich powstało mnóstwo stowarzyszeń rodziców, klubów seniora etc.

    2. Bo każdy kilometr dojazdu kasuje szanse edukacyjne dzieci, szczególnie z trudniejszych środowisk. Gminy nie radzą sobie z obowiązkiem dojazdu. W pomorskim znam szkoły, w których uczniowie czekają na gimbusa po 90 min (np. Luzino).

    3. Bo szkoła stanowi ośrodek pierwszej pomocy społecznej (dożywianie, współpraca z GOPS). Jeśli rozrzedzasz siatkę szkół, zmniejszasz zasięg i skuteczność środków pomocowych.

    @ „Swoją drogą – żadne publiczne szkoły, ani małe, ani duże, nie są rentowne. Nie mają żadnych przychodów”

    Mylisz się pisząc „żadne publiczne szkoły / żadnych przychodów”: Wynajem sal dla szkół językowych, wynajem boisk dla osób prywatnych, dodatkowe opłaty za świetlice. W zależności od układów z gminą – do szkół trafia od 50 do 100% zysków z takiej bocznej działalności. Aha – CKE płaci za wynajem sal w szkołach dla komisji sprawdzających.

    • ad. 1) jeśli te cele są tego warte, to to niech je finansuje bezpośrednio gmina (albo inny płatnik) zajmujący się rozwojem kulturalnym, integracją społeczną, etc, a nie wrzuca tego w budżet edukacji.

      ad.2) Gminy nie radzą sobie również z nadzorem właścicielskim nad szkołami. Rozumiem, że Twój argument to: „ponieważ gmina Luzino nie potrafi zorganizować komunikacji autobusowej, to cała Polska powinna dostosować strukturę szkół do modelu wozów drabiniastych i chodzenia piechotą”.
      Gmina, która nie jest w stanie zapewnić rozkładu jazdy gimbusa, tym bardziej nie jest w stanie zapewnić sensownego nadzoru właścicielskiego nad tak merytorycznie skomplikowaną sprawą, jak prowadzenie szkoły.
      Patologia w wypełnianiu jednego obowiązku przez gminę nie jest żadnym uzasadnieniem, by dofinansowywać inną jednostkę podległą tej gminie.

      ad 3.) A dlaczego zadania pomocy społecznej miałyby być realizowane kosztem budżetu przeznaczonego na edukację, a nie budżetu na pomoc społeczną?

      Masz rację. Szkoły mają pewne przychody. Policz, jak te dochody mają się do wydatków.
      Anyway – rachunek finansowy prowadzenia szkół publicznych jest liczony nie dla poszczególnych szkół, tylko dla wszystkich szkół w gminie łącznie. A i to zaciemniając ten rachunek, przez rozpisanie części kosztów w inne działy budżetu gminy albo przerzucenia go poza budżetem na inne instytucje gminne.

      • mazylinska Post author

        Panowie, za bardzo wchodzicie w szczegóły! Ja o edukacji, demokratyzacji i bonie edukacyjnym, który w moim przekonaniu może stworzyć szansę na PRAWDZIWE zmiany w edukacji, a wy o polio, gminie, w której źle jeżdżą gimbusy i innych ważnych, ale nie wnoszących nic do omawianego problemu sprawach.
        Bardzo bym chciała poznać Wasze argumenty za i przeciw. Marcin, Twój argument dotyczący Szwecji wydaje mi się zwykłą wymówką. Bo jeśli fakt, iż Szwecja ma rozbudowaną sieć wsparcia, ma dezawuować ideę wprowadzenia bonu w Polsce, to też wprowadźmy system wsparcia. Tak można zanegować każdy pomysł, tak samo, jak można podważyć każde badanie pisząc, że metodologia jest nie taka.
        Kto najbardziej boi się bonu? W czyje interesy może on uderzyć?
        Bardzo liczę na Waszą pomoc! 🙂

  7. Marcin Zaród

    @ MZ

    „2. Bo każdy kilometr dojazdu kasuje szanse edukacyjne dzieci, szczególnie z trudniejszych środowisk. Gminy nie radzą sobie z obowiązkiem dojazdu. W pomorskim znam szkoły, w których uczniowie czekają na gimbusa po 90 min (np. Luzino).”

    Zbyt potocznie: Chodzi o zmniejszanie szans z każdym kilometrem a nie o kasowanie „do zera”.

  8. Ależ moje zdanie o bonie edukacyjnym doskonale znasz.
    Pół roku temu poświęciłem temu dwa posty:
    http://osswiata.pl/stojda/2012/01/10/polska-szkola-2012-deregulacja/
    http://osswiata.pl/stojda/2012/01/15/zydel/

    Faktyczne równouprawnienie szkół prywatnych i publicznych, konkurencja między szkołami, rozstrzygana decyzją rodziców i wprowadzenie uczciwego rozliczania kosztów szkół wraz z poddaniem ich rygorom finansowania (do likwidacji, jeśli nie będą potrafiły przyciągnąć wystarczającej liczby uczniów) uważam za jedyną metodę poprawy na szeroką skalę w masowym szkolnictwie.

    Co mam więcej dodać, poza wytykaniem Marcinowi demagogii w jego argumentacji?

    „Kto najbardziej boi się bonu? W czyje interesy może on uderzyć?”
    W nauczycieli i dyrektorów tych szkół, które rozliczane są przez wypełnianie biurokratycznych wymogów, interesy dzieci i rodziców mając gdzieś (a przynajmniej w dalszym priorytecie), dziś siedzących na ciepłych podsadkach chronionych Kartą Nauczyciela i gwarantowanym finansowaniem.

  9. Marcin Zaród

    @ MŻ

    „Bardzo bym chciała poznać Wasze argumenty za i przeciw. Marcin, Twój argument dotyczący Szwecji wydaje mi się zwykłą wymówką.”

    Sama idea ma pewne zalety. Wszystko zależy od konkretnej konstrukcji prawnej i finansowej.

    1. Nie wiem czy proponujesz bon w modelu szwedzkim (zostawimy szkoły publiczne) / szkoły non-profit plus kontrola państwa, czy w modelach poszczególnych stanów (szkoły jako firmy, mała kontrola państwa). Kwota bonu jedna na cały kraj, czy na województwo?
    2. Proponujesz bon ze stała kwotą/pc czy z poprawkami na SES (szkoły z trudnych środowisk dostają więcej)?
    3. Jak rozwiązujesz kwestię internatów (dodatkowe kwoty na dojazd / pobyt)?
    4. Jak rozwiązujesz szkolenie nauczycieli (wolny rynek czy wsparcie państwa)?
    5. Czy zostawiasz jakieś egzaminy zewnętrzne czy tylko lokalne wstępne?
    6. Czy wprowadzasz jakąś weryfikację poziomu szkół czy zostawiasz wszystko leseferystycznie (nie oceniam, chcę tylko wiedzieć).
    7. Czy łączysz jakoś sieć szkolną z pomocą społeczną (obecnie mamy w postaci błękitnych kart, dożywiania etc.) czy oddzielamy edukację od pomocy społecznej (postulat Xawera).

    To są dla mnie konkretne pytania, które łączą się z Twoim postulatem. Może się okazać, że bon wg MŻ nie jest równy bonowi wg. Xawera. Nie umiem pisać ogólnie, bo uwagi do Twojego modelu mogą nie stosować się do modelu Xawera.

    Ogólne potencjalne zagrożenia:
    – Groźba cherry pickingu (uczniowie z klasy średniej są bardziej pożądani niż uczniowie ubożsi) i inflacji kosztów usług edukacyjnych (czy rodzice mogą dopłacać z prywatnych pieniędzy na czesne). Część badań pokazuje segregację, część nie.
    – Wzmocnienie obecnej segregacji na szkoły lepsze i gorsze (słabszy uczeń wymaga więcej pieniędzy, nie każdy wariant bonu to uwzględnia)
    – Bon może ale nie musi prowadzić do demokratyzacji szkół. Jaki model zarządzania szkołami wydaje nam się docelowy? (rada powiernicza fundacji, głosowanie, przedstawiciele rodziców, spółka prywatna)
    – Groźba likwidacji małych szkół (dla mnie jest to szkodliwe, dla Xawera nie)

    @ Xawer
    „Masz rację. Szkoły mają pewne przychody. Policz, jak te dochody mają się do wydatków.”

    Są niezerowe i istotne w budżecie co najmniej 5% szkół? IMHO Są! Więc nie są żadne. I tylko o to mi chodziło.

    • mazylinska Post author

      Pięknie Wam dziękuję za wszystkie komentarze!!! Tym razem dostałam tak wielką ilość ciekawych informacji, że będę potrzebowała trochę czasu, żeby je przetworzyć 🙂 Dotyczą różnych aspektów, ale wszystkie są ogromnie ważne!!! Żeby na nie odpowiedzieć potrzeba dużo czasu, więc po kolei 🙂

      Zaczynam od 2 aspektów:
      Xawer pisze, że w Grodzisku Mazowieckim na jednego ucznia rocznie wydaje się 17 tys. Rozumiem, że w to wchodzą pensje nauczycieli, ale koszty przeprowadzania testów już nie, bo to budżet centralny. Czy mam rację?
      Tak czy siak, kwota jest dla mnie PORAŻAJĄCA. Podobnie jak Xawerowi, mnie też wydaje się, że za te pieniądze można by zrobić cuda.
      Jednak problem przechowania dzieci powyżej czasu potrzebnego na szkolną naukę pozostaje, bo one muszą nauczyć się wielu innych rzeczy, które wymagają interakcji z innymi ludźmi.
      Poza tym trzeba pamiętać, że im bogatsze środowisko edukacyjne, tym lepiej mózg się uczy, sam z siebie i przez cały czas. W domu większość zasiada przed telewizorem lub komputerem.

      2) Pytanie Marcina o to, czy bony mają być w tej samej wysokości jest niezwykle ciekawe. Bo:
      a) małe szkoły są droższe w utrzymaniu
      b) na dzieci z deficytami potrzeba więcej pieniędzy.

      Czy więc utrzymywać każdą małą szkółkę, bo to ważny ośrodek kulturotwórczy na wsi? Xawer mówi nie. Ja myślę, że trzeba najpierw znać skalę zjawiska, wiedzieć, ile to szkół, ile z nich to całkiem małe ośrodki. Ale myślę, że nie warto przyjmować zasady, że na siłę bronimy każdej małej wiejskiej szkółki.
      Dużo trudniejszym problemem jest w mojej opinii różnicowanie wysokości bonu ze względu na stopień zaniedbania dzieci, bo:

      1) Jeśli na wszystkie damy równo, to szkoły będą sobie wydziobywać z ciasta rodzynki – cherry picking – pisał o tym Marcin.
      2) Jeśli chcemy różnicować, to jak? Czy to da się mierzyć? Może szkoły w tzw. trudnych środowiskach powinny dostać więcej pieniędzy?

      Ale ……. jeśli pieniądze będą uzależnione od stopnia „trudności” środowiska lub deficytów uczniów, to dla wielu sytuacja znów będzie wygodna, bo pieniędzy będzie dużo i zawsze będzie uzasadnienie dla braku sukcesów.

      Xawer,
      usłyszałam dziś w wiadomościach, że będziesz mieć u siebie największy park rozrywki w Polsce. Ale będziesz się mógł bawić 😉

    • @ Budżet.
      Podane liczby to wydatki ponoszone przez gminę, czyli pensje, utrzymanie budynków, gimbusy, pomoce naukowe, etc., ale nie wchodzą w to:
      – egzaminy (to idzie z budżetu centralnego);
      – ośrodki doskonalenia nauczycieli i koszty dokształtów nauczycieli (to idzie z powiatu lub województwa). By być całkiem ścisłym groszowa część kosztów związanych z dokształtami jest tu zawarta, np. koszty podróży nauczyciela na taki dokształt, koszty szkoleń nie finansowanych przez instytucje państwowe;
      – nadzór i administracja oświatowa (kuratoria itp)
      – koszty administracyjne ponoszone bezpośrednio przez gminę;
      – ukryte dotacje (szkoły nie płacą czynszu za zajmowane budynki, zwolnione są z części opłat komunalnych – np. szkoły w centrum miasteczka nie płacą za ogrzewanie z miejskiej ciepłowni)

      W sąsiedniej biednej wiejskiej gminie Jaktorów (569 uczniów), wydatki w przeliczeniu na ucznia są jeszcze większe: 22,000zł i to mimo zlikwidowania małych szkółek i dowożeniu wszystkich uczniów z małych wiosek do dwóch dużych szkół.

      „Czy więc utrzymywać każdą małą szkółkę, bo to ważny ośrodek kulturotwórczy na wsi? Xawer mówi nie.”
      Nie mówię, żeby nie utrzymywać. Ale nie utrzymywać z budżetu edukacji, ani poprzez bon edukacyjny. Jeśli szkoła spełnia pozaedukacyjne zadania społeczne na tej wsi (np. jest świetlica wiejską), to niech gmina (czy ktokolwiek inny, komu zależy na ich spełnieniu) płaci jej za wypełnianie tych zadań z budżetu spoza edukacji.

      „Jeśli na wszystkie damy równo, to szkoły będą sobie wydziobywać z ciasta rodzynki – cherry picking ”
      A skąd to przekonanie? Czy lekarze rodzinni, którzy dostają taką samą stawkę za schorowaną staruszkę i za młodego zdrowego człowieka, odmawiają wpisania staruszek na listę swojego gabinetu i wybierają sobie tylko młodych i zdrowych? Jeśli nawet się to zdarza, to jest to nieistotny margines zachowań.

      @ Park rozrywki.
      Niestety! Na szczęście to ma być po drugiej stronie miasta: kilka km na północ od Grodziska, a ja mieszkam na wsi 6km na południowy-zachód. Więc mnie to jakoś specjalnie nie powinno dotknąć…

      • mazylinska Post author

        „Jeśli na wszystkie damy równo, to szkoły będą sobie wydziobywać z ciasta rodzynki – cherry picking ”
        Odpowiadasz:
        A skąd to przekonanie? Czy lekarze rodzinni, którzy dostają taką samą stawkę za schorowaną staruszkę i za młodego zdrowego człowieka, odmawiają wpisania staruszek na listę swojego gabinetu i wybierają sobie tylko młodych i zdrowych? Jeśli nawet się to zdarza, to jest to nieistotny margines zachowań.

        Nie mam pewności, ale na podstawie obserwacji teraz już widać, że zarówno licea, jak i gimnazja próbują ściągnąć z rynku „śmietanę”. Są szkoły, którym się to udaje, a wtedy zamiast uczyć, mogą już tylko wymagać. To przykład szkoły, do której chodziło moje starsze dziecko.
        Podstawówki biorą wszystkich, jak przychodnie.
        Myślisz, to to nieuzasadnione obawy?

        Ja piszę o rodzynkach, bo po niemiecku mówi się: Rosinen aus dem Kuchen picken 🙂

      • Jeśli dziś szkoły tak robią mimo, że nie są zainteresowane finansowo w pozyskiwaniu uczniów, to co ta praktyka ma wspólnego z bonem edukacyjnym?
        I robią to licea i gimnazja publiczne, a nie prywatne.
        Prywatne – owszem – też często stawiają wymagania wstępne, ale po pierwsze nie wszystkie to robią, a po drugie jest to jak najbardziej uzasadnione potrzebą zachowania pewnego poziomu szkoły.

        Oczywiście – zawsze będą szkoły elitarne, mniej elitarne i masowe. Ale nie wynika to z bonu, tylko z zupełnie naturalnej checi większości rodziców by ich dzieci uczyły się w jak najlepszym towarzystwie i w najlepszej szkole, do jakiej ich dziecko może się dostać i w jakiej jest w stanie sobie poradzić.

  10. By osadzić tę dyskusję w konkretach finansowych.

    Grodzisk Mazowiecki — dość typowa średnie (25,000) miasto, ani bardzo bogate, ani biedne. Dane dotyczą tylko szkół podstawowych i gimnazjów (ponadgimnazjalne podpadają pod budżet powiatowy) w roku 2012.

    W gminie jest 3869 uczniów (w roku szkolnym 2011/12)
    Część „oświatowa” budżetu to 51 Mzł, po doliczeniu przeniesionych do innych działów budżetu wydatków ewidentnie oświatowych (budowa i remonty szkół) daje to 65 Mzł, do tego dochodzą dotacje ukryte (szkoły nie płacą czynszu za lokale, nie płacą też za usługi komunalne).

    Średnie wydatki na jednego ucznia to trochę ponad 17,000 zł rocznie — tyle więc powinien wynosić uczciwy bon edukacyjny.

    Dzisiejsza dotacja dla szkół niepublicznych to 5,900 zł rocznie. Mniej, niż 1/3 rzeczywistego kosztu utrzymania ucznia w szkole publicznej.

    Dzisiejsze czesne w szkołach społecznych (np. zespół szkół „Bednarska”) to ok. 1000zł miesięcznie, płatne przez 10 miesięcy (w wakacje się nie płaci) — 10,000 zł rocznie.

    Podsumujmy:
    Średnie wydatki na utrzymanie ucznia w gminnych szkołach w Grodzisku to 17,000 zł.
    Dotacja + czesne w bardzo dobrej szkole społecznej w Warszawie to 16,000 zł.

    Pytanie dla powiątpiewających: czy przy uczciwym bonie edukacyjnym Bednarska musiałaby brać czesne?
    Czy może tej klasy szkoły stałyby się dostępne za darmo i dla „warstw upośledzonych”?

  11. „Są niezerowe i istotne w budżecie co najmniej 5% szkół? IMHO Są! Więc nie są żadne. I tylko o to mi chodziło.”

    Nie są żadne – tak.
    Co najmniej 5% – nie.

    W budżecie szkół Grodziska:
    – przychody: 217,000
    – koszty: 51,235,107
    Obaj mamy maturę, więc potrafimy policzyć procenty, że to nie jest 5% udział w budżecie tylko 0.4%

  12. Moja wizja w ujęciu pytań Marcina:

    1. szkoły mogą mieć dowolną formę własności, nawet jednak szkoły publiczne muszą być indywidualnie rozliczane finansowo (jako oddzielne podmioty) z zakazem ukrytej pomocy publicznej. Jeśli są w stanie się utrzymać z bonów – świetnie. Jeśli gmina zechce je wesprzeć dodatkowo – też dobrze, ale niech to będzie jawna dotacja do zobaczenia w BiP i gminnej uchwale budżetowej, a nie ukryte przenoszenie kosztów na inne instytucje gminne.

    2. bon, oczywiście, musi być jednolity. Nie wyobrażam sobie, żeby rodzice Jasia dostawali bon na 17,000zł, a rodzice Małgosi na 20,000. Szkoły SES mogą być dodatkowo dotowane (byle w zupełnie jawny sposób) za realizację dodatkowych celów społecznych. Ewentualnie rodzice dzieci upośledzonych itp. mogliby otrzymywać dodatkowe bony, adresowane do nich podmiotowo.
    W żadnym przypadku bon nie jest adresowany do szkół, tylko do rodziców.

    3. W pełni popieram (niezależne od bonu edukacyjnego) programy stypendialne. Pisałem o tym już kilkukrotnie. Obecny faktyczny brak pomocy dla dzieci z biednych rodzin jest IMHO jednym z najsilniejszych czynników blokujących dostęp zdolnych dzieci ze wsi i małych miasteczek do edukacji licealnej na dobrym poziomie.

    4. nauczyciele uzyskują wykształcenie na studiach, zorganizowanych zgodnie z powszechną ustawą o szkolnictwie wyższym – w publicznych uczelniach za darmo. Dokształty – oczywiście na koszt szkół ich zatrudniających, albo na koszt własny. A niby dlaczego szkolenie pracowników szkoły miałoby być finansowane inaczej, niż szkolenie pracowników urzędu gminy, albo pracowników fabryki?

    5. precz z egzaminami zewnętrznymi! Wewnętrzne matury, świadectwa szkolne, etc. i egzaminy wstępne na uczelnie. Zewnętrzne (albo zewnętrznie kontrolowane) egzaminy wyłącznie w szkolnictwie zawodowym, związane z uprawnieniami zawodowymi.

    6. żadnej państwowej weryfikacji „poziomu szkół”. Wyłącznie „kontrola sanitarna”, czyli spełnienie jasno określonych wymogów minimum, najlepiej sformułowanych negatywnie (w zupie mają nie pływać karaluchy, ale nie wtrącamy się, czy pływa tam marchewka, czy buraki)

    7. sieć szkolna może być łączona organizacyjnie z pomocą społeczną (i innymi funkcjami społecznymi), ale finansowanie tych różnych nurtów działalności powinno być rozdzielone i niezależnie oceniane. Jeśli ośrodek pomocy społecznej zleci część swoich zadań szkole, a szkoła (niezależna biznesowo) przyjmie to zlecenie, to świetnie. Ale w żadnym przypadku zadań pomocy społecznej nie należy maskować w budżecie oświaty.

  13. A swoją drogą:

    Dajcie mi dziesięcioro dzieci i 170,000zł rocznie.
    Każdemu z nich zapewnię 2 godziny zajęć dziennie w 5-osobowych grupach i 2 godziny tygodniowo w pracy indywidualnej 1:1.

    A jeśli mi dacie 20 takich dzieci i 340,000zł, to dzieląc się lekcjami po połowie, zrobię to w spółce z koleżanką, która lepiej niż ja podyskutuje z nimi o historii i literaturze, a i francuskie konwersacje może zaoferować.

    Gwarantuję, że efekt (mierzony zdawalnością na pierwszoligowe uniwersytety) takiego tutoringu byłby lepszy, niż nawet w najlepszej publicznej szkole.

    No poza jednym – nie będę przechowalnią, gdzie te dzieci można zostawić na cały dzień idąc do pracy. W dwie-trzy godziny nauczą się wystarczająco dużo – i do domu!

  14. Waldemar Z.

    Kilka faktów na temat bonów edukacyjnych:

    1. Bon edukacyjny, jako forma dotacji państwowej dla szkół prywatnych, nie jest nowym wynalazkiem. Najbardziej znane przykłady: Chile (od 30 lat), USA (od 30 lat, w 12 stanach w roku 2007, z mieszanymi rezultatami), Szwecja 1992 roku.

    2. Ideologia
    a) za:
    szkoły prywatne, działające wyłącznie na zasadach rynkowych, mają ograniczone możliwości rozwoju w sensie procentowego udziału w całości systemu edukacji, w większości krajów 5-10%. Bon edukacyjny, będący formą finansowej dotacji, pozwala ten udział procentowy zwiększyć, kosztem szkół publicznych, poprzez konkurencję ze szkołami publicznymi.
    Za urynkowieniem edukacji i bonami edukacyjnymi opowiadali się ideowi przywódcy współczesnego neo-leberalizmu rynkowego Hayek i Friedman.

    b) przeciw:
    Szkoły publiczne, nawet jeśli są nieefektywne, ich budżety podlegają demokratycznej kontroli ze strony podatnika-wyborcy, poprzez wybory samorządowe i wybory do Sejmu. Bon edukacyjny, jako wydatek z budżetu publicznego, nie podlega żadnej kontroli demokratycznej. Daje oczywiście kontrolę rodzicom otrzymującym bon, ale odbiera tą kontrolę podatnikowi-wyborcy, który finansuje bon edukacyjny.
    Przeciwko jakiejkolwiek formie urynkowienia edukacji (a tym są częściowo bony edukacyjne) opowiadał patron wszystkich teorii gospodarki rynkowej Adam Smith w swoim historycznym dziele “An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations” z roku 1776.

    3. Przykład USA. Większość badań (włącznie z raportami Ministerstwa Edukacji) wykazuje neutralny efekt edukacyjny bonu (nie ma istotnej różnicy w osiągnięciach edukacyjnych szkół z bonami i bez bonów), natomiast segregacja uczniów z uwagi na pozycję społeczno-ekonomiczną rodziców wyraźnie wzrasta w szkołach z bonami. Ciekawy przypadek miał miejsce w stanie Utah w roku 2007. Parlament stanowy wprowadził Usatwę o bonach edukacyjnych, natomiast pół roku później ustawa została wycofana w wyniku powszechnego referendum, którym większość opowiedziała sięprzeciwko bonom edukacyjnym. Prawdopodobnie są też pozytywne przykłady funkcjonowania bonów, ale całościowy obraz nie jest jednoznacznie ani za ani przeciw.

    4. Przykład Szwecji. Szwecja jest ważnym i symptomatycznym przykładem. Bon edukacyjny funkcjonuje od 20 lat, był promowany w pewnym sensie jako oficjalna polityka edukacyjna (prywatne szkoły z bonami nazywają się “wolne szkoły”), jednak w tym czasie Szwecja spadła w statystykach zarówno w badaniach PISA, jak i badaniach TIMSS.

    Jeśli chodzi o matematykę, to badania TIMSS (dla klas 4 i klas 8) są nawet może istotniejsze od PISA. W tych badaniach Polska brała po raz pierwszy udział w roku 2011, wyniki w grudniu 2012.

    A oto tabela krajów z lat 1995 i 2007 (dla klas 8), skąd widać, że wyniki dla Szwecji spadły najbardziej ze wszystkich uczestniczących w tych latach, z wyjątkiem Bułgarii.

    Rezultaty międzynarodowych badań TIMSS (1995-2007)
    Pierwsza kolumna: rezultat z roku 1995
    Druga kolumna: rezultat z roku 2007
    Trezecia kolumna: różnica między 1995 i 2007 (minus oznacza spadek)

    Kraj (1995) (2007) (2007-1995)
    Colombia 332 380 47
    Lithuania 472 506 34
    Korea 581 597 17
    United States 492 508 16
    England4 498 513 16
    Slovenia 494 501 7
    Hong Kong 569 572 4
    Cyprus 468 465 -2
    Scotland 493 487 -6
    Hungary 527 517 -10
    Japan 581 570 -11
    Russi 524 512 -12
    Romania 474 461 -12
    Australia 509 496 -13
    Iran 418 403 -15
    Singapore 609 593 -16
    Norway 498 469 -29
    Czech Republic 546 504 -42
    Sweden 540 491 -48
    Bulgaria 527 464 -63

    • mazylinska Post author

      Waldku,
      dopiero dziś odnoszę się do Twojego wczorajszego komentarza, w którym jest tak dużo i tak waznych informacji.

      1) Moja wizja przewiduje uspołecznienie szkół! Chciałabym, oprzeć proces zmian na upodmiotowieniu uczniów, nauczycieli i rodziców, żeby oni poczuli, że to ich szkoła, że to, jak funkcjonuje od nich głównie zależy. Chciałabym, żeby szkoły konkurowały z sobą ofertą, a nie wynikami na testach, bo to nic nie mówi o przygotowaniu do studiów i życia.
      Dlatego najpierw trzeba znieść testy po szkołach podst. i po gimnzjach. W tej idei sa dla słabe punkty:
      – rodzice
      – nauczyciele
      Co zrobić, żeby rodzice wybierając szkołę dla swojego dziecka nie pytali tylko o miejsce w rankingu? Co zrobic, by potrafili odróżnić dobre szkoły od słabych? Co zrobic, by stymulowali rozwój szkół?
      Wielka akcja, debaty, dyskusje – czy to wystarczy, żeby ruszyć rodziców?

      2) Piszesz:
      „Przykład Szwecji. Szwecja jest ważnym i symptomatycznym przykładem. Bon edukacyjny funkcjonuje od 20 lat, był promowany w pewnym sensie jako oficjalna polityka edukacyjna (prywatne szkoły z bonami nazywają się “wolne szkoły”), jednak w tym czasie Szwecja spadła w statystykach zarówno w badaniach PISA, jak i badaniach TIMSS.”

      A może te wolne szkoły przestały przygotowywać do testów i zaczęły uczyć ważnych rzeczy? Może postawiły na rozwój kompetencji interpersonalnych, na rozwijanie talentów, na umiejętność rozwiązywania problemów i na kreatywność?

      Przez to uczniowie wypadaja gorzej w testach, ale sa lepiej przygotowani do życia.
      Czy to jest możliwe?

      Czasami ogarnia mnie przerażenie, gdy sobie uświadamiam, jak bardzo zawierzyliśmy testom. Czy one naprawdę daja obiektywny obraz przygotowania do życia?
      Przypomina mi to jeden z odcinków „Dekalogu” Kieślowskiego. Ojciec chłopca dokładnie wyliczył grubość lodu i uznał, że syn może jeździć na łyżwakch po zamarzniętym stawie. Wszystko było tak dobrze obliczone, poparte danymi, ale …
      Czy ta wiara nie jest zgubna? Czy nie prowadzi nas na manowce?

      Czasami zastanawiam się, jakich mielibyśmy lekarzy, gdyby o przyjęciu na studia nie decydowała jedynie ilość wyklepanych na pamięć informacji, ale i inne kompetencje.

    • Waldemar Z.

      @ Marzena

      Ty walczysz z testami, ja bronię testów, ale to nie znaczy, że zajmujemy przeciwne stanowiska w tej sprawie.
      Ja broniąc testów, mam na myśli testy profesjonalnie przygotowane, sprawdzające obiektywnie te umiejętności, wiedzę i rozumienie wiedzy, które mieliśmy w zamiarze sprawdzić. Bronię testów jako ważne źródło informacji (dla kogo i po co, to jest kwestia do ustalenia). Poza tym, żyję i pracuję w kulturze, gdzie nie ma żadnej manii rankingów (słowo nominalnie pochodzi z angielskiego, ale tutaj się praktycznie nie używa w takim kontekście). “Ranking szkół” – nikt by pewnie nie mógł się nawet domyśleć, co to może znaczyć.

      Ty walczysz z testami, ale masz na myśli testy (tak zagaduję, może się mylę), które nie są obiektywne, tak naprawdę nie sprawdzają umiejętności myślenia czy rozumienia wiedzy i nie dostarczają żadnej ważnej informacji na temat kompetencji życiowych ucznia.

      Nie chcę się powtarzać, więc pozwolisz, że zacytuję siebie samego z mojej dyskusji z Xawerym:
      „Nie tylko uczniowie nie lubią testów, dorośli też nie lubią. Z testami jest trochę jak z demokracją: Wynalazek kiepski, ale jak dotąd nikt nic lepszego nie wymyślił. Politycy poddają się testowi demokratycznemu w wyborach, a dorośli poddają się testom egzaminów zawodowych na świadectwa i licencje. Testy to często jedyna dostępna metoda, żeby w miarę obiektywnie ocenić czyjeś kompetencje.

      Pytasz, w związku ze słabymi wynikami TIMSS w Szwecji: „uczniowie wypadaja gorzej w testach, ale są lepiej przygotowani do życia. Czy to jest możliwe?”
      To jest bardzo możliwe, i pewnie dobrze, że Szwedzi to robią, tylko ja mam z kolei pytanie: Są lepiej przygotowani do życia od kogo? Z pewnością nie od Holendrów, czy Koreańczyków, którzy też są dobrze przygotowani do życia, ale oprócz tego zdali też bardzo dobrze testy TIMSS! Dlaczego przeciętny Szwed nie mógłby robić wszystkiego dobrze tak jak robi teraz, a oprócz tego zdać dobrze matematykę z TIMSS, tak jak zdawał 15 lat temu przed reformą?

      Uważam, że nauczyciele by wszyscy przyklasnęli, gdyby zniesiono testy, bo oznaczałoby to mniej pracy i zero odpowiedzialności za rezultaty, których nikt by nie sprawdzał. W drugiej kolejności ucieszyłyby się wszystkie szkolne nieroby. Rodzice, jak susznie sugerujesz, byliby przeciwni.

      • „Dlaczego przeciętny Szwed nie mógłby robić wszystkiego dobrze tak jak robi teraz, a oprócz tego zdać dobrze matematykę z TIMSS, tak jak zdawał 15 lat temu przed reformą?”
        Może i mógłby, ale nie musi. A jak nie musi, to nie robi czegoś, co uważa za zbędny, albo i szkodliwy wysiłek.
        Pytanie z tego samego stylu co: „dlaczego 15 lat po upadku Muru Berlińskiego, Niemcy przestały być potęgą sportową, jaką była DDR? dlaczego przeciętny mieszkaniec wschodnich landów nie mógłby robić tego co robi teraz, a oprócz tego zgarniać medali na olimpiadach” – Odpowiedź, bo dostali wolność do NIETRENOWANIA i niestartowania w zawodach, a dzieci nie są zmuszane przymusem państwowym do treningów, za to mogą robić coś innego, co sami uważają za bardziej twórcze, pożyteczne i ciekawe, niż rozwiązywanie setkami „słupków” na dzielenie na kartce i zadań na upraszczanie ułamków.

      • mazylinska Post author

        Waldku,
        bardzo słusznie przypuszczasz, że to co oboje myślimy nie jest z sobą sprzeczne 🙂
        Ja nie jestem przeciwna testom!!! Tyle tylko, że dobre testy to niezmiernie drogie i czasochłonne narzędzie! Dlatego trzeba ograniczyć ich ilość! Szczególnie w przypadku młodszych uczniów, bo niosą one z sobą wielkie niebezpieczeństwo zaniżania własnych możliwości. Nauczycieli można oceniać w inny, mniej stresujący dla dzieci sposób. W szkole uznaje, że pierwsza zasada jest „Primum non nocere”!
        Ja jestem przeciwna systemowi testocentrycznemu, który z testów czyni bożka, wokół którego wszystko w szkołach się kręci! Sam piszesz, że w Kanadzie mimo testów, nikt nie robi rankingów szkół, a u nas średnia z testów stała sie dla wielu rodziców miernikiem jakości szkoły. Jedynym, jaki biora pod uwagę! Skutkiem tego w szkołach zupełnie zapomina sie o tzw. miękkich kompetecjach, empatii, umiejetności pracy w grupie ……… szkolna nauka staje się coraz bardziej odhumanizowanym wyścigiem szczurów!

        Xawer mówi, żeby wrócic do egzaminów przeprowadznych przez wyzsze uczelnie. Te też bywały różne …. jrównież, …. jak by to powiedzieć, nie używając słowa głupie? 😉
        Ja zostawiłabym test maturalny, ale nie mógłby to być test zero-jedynkowy, bo ten niszczy autonomię i kreatywność! Nie wierzę, że można sprawdzić przygotowanie do studiów poprzez test, w którym trzeba zakreślić A,B lub C.
        Tak więc godzę się na testy, ale na najwyższym z możliwych poziomów. Skoro są drogie, to ograniczmy ich ilość. Ale jestem przeciwna rankingom szkół i pomijaniu wszystkich ważnych kompetencji, których nie da się zmierzyć tradycyjnym testem.
        Małe dzieci nie potrzebuja testów, one potrzebuja czasu, spokoju i kogoś, kto pozwoli im uwierzyć w ich możliwości.
        Jakość szkół można zreszta mierzyć wybiórczo i anonimowo. To też jest duzo tańsze! Bo te pieniadze trzeba przeznaczyc na podniesienie jakości środowiska edukacyjnego, żeby w szkole można było coś ciekawego robić i żeby można było z niej możliwie często wychodzić!

        Tyle znów jest ciekawych komentarzy!!! Spróbuje odpowiedziec później, bo teraz muszę wracać do książki! Nawet sobie nie wyobrażacie, jaka to walka! Codziennie do późnej nocy. I do tego ta niepewność, czy nie idę zbyt ostro, czy to będzie dobre! To jest tak odmienne od naszych polskich książek poświęconych dydaktyce …

      • „Xawer mówi, żeby wrócic do egzaminów przeprowadznych przez wyzsze uczelnie. Te też bywały różne …. jrównież, …. jak by to powiedzieć, nie używając słowa głupie?”

        Bywały! Już na którymś z tutejszych blogów odbyła się ta dyskusja, ale powtórzę:
        Głupota egzaminu wstępnego na medycynę dotyczyła wyłącznie kandydatów na medycynę i odbijała się wyłącznie na ostatnim pół roku ich nauki, gdy obok szkoły przygotowywali się do tego egzaminu.
        Kandydaci na Politechnikę, Fizykę czy Polonistykę nie musieli poddawać się żadnym głupotom egzaminacyjnym.
        Ta głupota jednak nie przenosiła się na działanie szkoły, bo wobec różnych głupot medycyny i prawa nie dało się jednocześnie uczyć wszystkich licealistów pod obie te różne głupoty.
        Dziś na maturze mamy głupotę ujednoliconą i scentralizowaną, narzuconą wszystkim, a więc świetnie nadającą się do bycia celem działania liceów, które nie uczą wiedzy zdroworozsądkowej, tylko przygotowują do matury.

  15. „Sweden 540 491 -48”

    W 2007 roku Friskolor uczyły 9% uczniów szkół podstawowych* (i ok. 20% liceów) w Szwecji.

    Zadanie z matematyki (na poziomie polskiej matury): „jakie wyniki musieliby uzyskiwać średnio uczniowie Friskolor, jeśli uczniowie szkół publicznych nadal osiągaliby wynik 540 punktów, by średnia dla całego kraju wyniosła 491 punktów?”

    Odpowiedź: -4.5 punktu!

    Tak, oczywiście, za spadek Szwecji w tych notowaniach odpowiada pojawienie się niezależnych szkół, których uczniowie osiągają ujemne wyniki w testach!

    A może oni osiągaja tylko zerowe wyniki, ale samym swoim istnieniem demoralizują uczniów ze szkół państwowych?

    Może więc:
    1. nie będziemy przywiązywać wagi do wyników debilnych testo-rankingów;
    2. nie będziemy insynuować, że to szkoły prywatne są odpowiedzialne za zmiany w tych wynikach, które NIE MOGŁY być wywołane przez te prywatne szkoły, a MUSIAŁY wynikać ze zmian w dominującej części szkolnictwa, czyli szkołach publicznych, ponieważ są większe, niż udział szkół prywatnych w rynku edukacyjnym.

    (*) – statystyki: http://www.friskola.se/Om_oss_In_English_DXNI-38495_.aspx

  16. Waldemar Z.

    @ Xawer
    Nie dysponuję żadną wiedzą, która by mnie upoważniała do dyskusji na temat zalet “friskola” w Szwecji. Nigdy nawet w życiu nie byłem w Szwecji.

    Jednak, nie zbywał bym tak “od ręki” tych danych porównawczych ze statystyk międzynarodowych, a zwłaszcza TIMSS, które są uznawane powszechnie jako wiarygodne i jeszcze bardziej niż PISA mierzą rezultaty “edukacyjne” (PISA bardziej mierzy umiejętności pożyteczne w pracy zawodowej w przyszłości). TIMSS, podobnie jak PISA, mierzy średnie wyniki krajowe, a tu długoletni trend dla Szwecji jest wybitnie nagatywny.

    Moja interpretacja statystyk TIMSS i PISA (Szwecja też spadła w wynikach PISA o 9 punktów od 2000 do 2006) jest taka:

    Ponieważ interesuje mnie punkt widzenia całości systemu edukacji, “friskola” nie można rozpatrywać w izolacji od reszty systemu, w izolacji wzajemnej konkurencji i wpływu tej konkurencji i działań marketingowych obydwu typu szkół na jakość nauczania. To, że większość “friskola” okaże się lepsza niż przeciętna szkoła publiczna, to, że jakieś enklawy edukacyjne będą kwitły, to jest marna pociecha dla kraju jako całości, jeśli w wyniku tej konkurencji przeciętna jakość edukacji pada.

    Jako programowy przeciwnik testów, mówiąc o konkurencji między prywatną i publiczną formą szkoły, powinieneś też w swoich argumentach uwzględnić częstą krytykę “friskola”, mianowicie, że ta konkurencja sprowadza się często w praktyce do konkurencji “na wyniki testów” (to co się też obserwuje w Polsce). Im lepsze wyniki egzaminów, tym więcej bonów edukacyjnych wpływa do szkoły. Pokusa lepszych wyników testów jest zbyt silna, bo to się przekłada w prostej linii na zyski finansowe. Interesujące zjawisko zauważono w Szwecji: szkoły publiczne, które miały gdzieś w oklicy konkurencję w postaci “friskola”, zaczęły też poprawiać swoje wyniki. Można powiedzieć, że walka konkurencyjna o ucznia zdaje egzamin. [W rzeczywistości, rzecz jasna, chodzi o bon, nie o ucznia, ale mniejsza z tym].

    Problem w tym, że często mamy do czynienia z “inflacyjną zwyżką wyników egzaminów”, a nie z realnym wzrostem jakości edukacji. Jeśli taki mechanizm konkurencji przyjmie się jako zjawisko masowe, mamy do czynienia z tym, co się właśnie dzieje w Szwecji według niektórych krytyków: system edukacyjny rozwija się w dobrym kierunku, tylko międzynarodowe statystyki szwankują, bo pokazują trend spadkowy jakości systemu edukacji kraju.

  17. Mamy więc dwa pola dyskusji:

    1. Czy Friskolar sprawdzają się lepiej, niż szkoły publiczne?
    2. Czy system edukacji w Szwecji jako całość zmienia się na dobre, czy na gorsze.

    ad.1. Wyniki TIMSS nie mają nic do rzeczy, nie uprawniają tezy ani o ich lepszej, ani gorszej jakości. Ponieważ całościowa zmiana notowań Szwecji była większa, niż udział Friskolar, nie mogą być one jedyną przyczyną zmiany notowań. A cytowanie wyniku TIMSS w kontekście dyskusji o bonie edukacyjnym było insynuacją, jakoby to właśnie ten bon i Friskolar były odpowiedzialne za ten spadek wyników testów.

    ad.2. Nie mam pojęcia, nie oceniam i nie przynależy to do dyskusji o bonie edukacyjnym (czyli do tego watku)

    „Interesujące zjawisko zauważono w Szwecji: szkoły publiczne, które miały gdzieś w oklicy konkurencję w postaci “friskola”, zaczęły też poprawiać swoje wyniki”
    Naprawdę? To dlaczego Szwecja jako całość spadła w wynikach testów????
    Nic mi zresztą nie wiadomo o szwedzkich testach dla 4 i 8 klasy (a tego wieku dotyczy TIMSS) – z tego co wiem, to aż do 9 klasy w publicznym systemie edukacji w Szwecji nie ma żadnych testów ani ocen.

    „Nigdy nawet w życiu nie byłem w Szwecji.”
    Bywam tam dość często, ale nie mam żadnych kontaktów z tamtejszymi szkołami ani uczniami, nie mówię po szwedzku, więc opieram się tez wyłącznie na danych z rozmaitych publikacji dostępnych po angielsku.

    „inflacyjną zwyżką wyników egzaminów”, a nie z realnym wzrostem jakości edukacji. Jeśli taki mechanizm konkurencji przyjmie się jako zjawisko masowe…”
    Na razie ten mechanizm funkcjonuje w najlepsze w Polsce i dotyczy szkół publicznych w dużo większym stopniu, niż szkół prywatnych. Testo-rankingowy wyścig to choroba szkół publicznych.

  18. Waldemar Z.

    @ Xawer
    Przyznaję, moja wiedza na temat szwedzkiej edukacji jest fragmentaryczna, więc byłoby nawet nie fair z mojej strony wchodzić w głębszą merytoryczną dyskusję.

    Chcę tylko dalej bronić wyników TIMSS, bo widzę, że próbujesz kwestionować te dane.

    Wyniki TIMSS dotyczą szwedzkiej klasy 8, Szwecja figuruje na liście jako kraj partycypujący od początku od roku 1995. Myślę, że kwestionowanie tego bez sprawdzenia jest trochę nie fair z Twojej strony. Może w Szwecji nie ma testów, ale raz na cztery lata są testy TIMSS. Testy TIMSS są robione na próbce statystycznej uczniów z różnych szkół, więc nie jest to typowy test, są to raczej badania statystyczne przeciętnej krajowej umiejętności i wiedzy uczniów. Te przeciętne umiejętności spadały systematycznie od 1997 do 2007, co się zbiegło w czasie z wprowadzeniem bonów w 1992 roku. Na tle innych przodujących krajów Szwecja wyróżniała się w ostatnich latach tymi dwoma faktami: spadek jakości edukacji większy niż gdzie indziej i wprowadzenie bonów.

    Nigdzie nie stawiałem tezy, że bony są przyczyną tego spadkowego trendu. Być może bon działa dobrze a coś innego nawala, tylko co i jak to sprawdzić?

    Mój wniosek jest taki: idei bonu nie można ani rozpatrywać, ani tym bardziej wprowadzać w izolacji i oderwaniu od reszty systemu edukacji. Bon edukacyjny w Szwecji jest częścią szwedzkiego systemu edukacji, który w ostatnił latach doświadczał spadkowego trendu jakości edukacji. Szwedzki system edukacji nie jest więc obecnie dobrym modelem do naśladowania.

    Domyślam się, że Twoja teza jest taka, że szwedzka edukacja publiczna się sypie, ale szwedzki bon edukacyjny działa dobrze.
    Prawdę mówiąc, tak postawione, nasze tezy nie są ze sobą sprzeczne i logicznie się nie wykluczają.

  19. „Szwecja wyróżniała się w ostatnich latach tymi dwoma faktami: spadek jakości edukacji większy niż gdzie indziej…”
    Protestuję przeciwko nazywaniu „spadkiem jakości edukacji” obniżenia wyników w rankingu PISA czy TIMSS. PISA i TIMSS nie mierzą „jakości edukacji” tylko zdolność dzieci do rozwiązania pewnego zestawu zadań. Jakość edukacji nastawionej na podmiotowość ucznia nie powinna być mierzona wynikami testów, tylko poziomem zadowolenia uczniów (absolwentów) i rodziców z tego, w jakim stopniu szkoła spełnia ich cele – wśród których umiejętność rozwiązywania zadań PISA nie jest najważniejszym, ani nawet specjalnie istotnym.

    „Domyślam się, że Twoja teza jest taka, że szwedzka edukacja publiczna się sypie, ale szwedzki bon edukacyjny działa dobrze.”
    Nie całkiem. Nie twierdzę, że „szwedzka edukacja się sypie”. Nie uznaję wyników TIMSS/PISA za miernik jakości edukacji.
    Twierdzę natomiast, że bon działa dobrze i twierdzenie to opieram na zwiększającym się z roku na rok odsetku rodziców, posyłających swoje dzieci do friskolor. Jeśli rodzice mając wolny wybór, wybierają niepaństwowe, to znaczy, że w ich systemie oceny jakości tych szkół są one lepsze.

    Nie kwestionuję wyników TIMSS. Po prostu nie przywiązuję do nich żadnej wagi, tak samo jak nie przywiązuję wagi do wyników PISA, EWD ani wyników polskich matur. Gdy wybieram szkołę dla swojego dziecka, to moim celem nie jest to, by Polska osiągnęła dobre miejsce w wyścigu PISA czy TIMSS, tylko by moje dziecko nauczyło się czegoś sensownego, jak najmniej zostało ogłupione i przeżyło tę szkołę bez urazów psychicznych. W żadnym z tych moich celów ani PISA ani TIMS, ani EWD nie mają znaczenia (a jeśli już, to negatywne: wysokie wyniki rankingowe oznaczają, że szkoła jest stajnią przygotowująca do testów).

    Nie uznawałbym też wyników PISA czy TIMSS za miernik jakości edukacji w jakimś kraju. Jest to raczej miara tego, jak bardzo władzom szkolnym danego kraju zależy na osiągnięciu wysokich wyników w tych rankingach, czyli jak bardzo ustawiają swój system szkolny pod kątem tych badań.

    Jeśli Szwecja spada w tych rankingach, to być może bardzo dobrze świadczy o jej edukacji, że nie wymusza na autorach programów szkolnych, by je tworzyli pod kątem przygotowania do TIMSS, tylko np. położyli nacisk na rozumienie idei zamiast na rozwiązywanie zadań.

    „Nigdzie nie stawiałem tezy, że bony są przyczyną tego spadkowego trendu.”
    Wybacz, ale samo przedstawienie faktu bez żadnego komentarza na temat przyczyn tego zjawiska, w dyskusji o bonach insynuuje, jakoby to bony były jego przyczyną.
    Każde przedstawienie nieskomentowanych faktów w kontekście jakiejkolwiek dyskusji sugeruje związek przyczynowy pomiędzy tymi faktami, a tematem dyskusji.

    „Być może bon działa dobrze a coś innego nawala, tylko co i jak to sprawdzić? ”
    Raz jeszcze protestuję przeciwko utożsamianiu obniżenia wyników PISA z pogorszeniem jakości, czy „nawalaniem”. „nawala” sugeruje, że Szwedzi powinni to naprawić, czyli podjąć działania, mające na celu podniesienie wyników TIMSS. A może oni nie chcą? Może wolą mieć myślące i nie sfrustrowane dzieci, niż maszynki wytrenowane w rozwiązywaniu testów i obniżenie wyników TIMSS jest objawem podniesienia jakości edukacji, przez przeniesienie jej ciężaru z umiejętności operacyjnych (rozwiązywanie zadań) na „rozumienie świata”?

    • Waldemar Z.

      @ Xawer (badania TIMMS sprawdzają jednak rozumienie)
      @ może obniżenie wyników TIMSS [w Szwecji] jest objawem podniesienia
      jakości edukacji, przez przeniesienie jej ciężaru z umiejętności operacyjnych (rozwiązywanie zadań) na „rozumienie świata”?

      Widzę, że próbujesz na wszelkie sposoby wybronić te słabe wyniki Szwecji w badaniach TIMSS. Niestety muszę Cię rozczarować: słabe wyniki TIMSS oznaczają również słabe umiejętności “rozumienia”.
      TIMSS jest robiony na zasadach naukowych i dlatego publikuje (do publicznej wiadomości) tzw. “ramy programowe” (TIMSS Framework), które definiują zakres umiejętności sprawdzany na ich testach.
      “Ramy programowe” TIMSS, podobnie jak wszystkie tego typu dokumenty we wszystkich wysoko-rozwiniętych krajach, oparte są na “rozumieniu”, a nie czynnościach operacyjnych ucznia.

      Oto kilka cytatów z dokumentu TIMSS “Assessment Framework”, rok 2011, dla klasy 4:

      str 22:
      “The number content domain for the fourth grade includes understanding of place value.” [rozumienie pozycyjnego systemu zapisu liczb]
      “understand the meanings of operations and how they relate to one another” [rozumienie sensu operacji arytmetycznych]
      str 23:
      “The number content domain consists of understandings and
      skills related to four topic areas:
      • Whole number
      • Fractions and decimals
      • Number sentences with whole numbers
      • Patterns and relationships”
      [Dziedzina liczb zawiera rozumienie i umiejętności z czterech obszarów: liczby całkowite, ułamki zwykłe i dziesiętne, wyrażenia liczbowe z liczbami całkowitymi i prawidłowości i relacje”]
      str 25:
      “Show understanding of fractions”
      “Show understanding of decimal place value”
      [demonstruje rozumienie ułamków i dzisiętnego zapisu pozycyjnego]

      Mam nadzieję, że to wyczerpuje naszą dyskusję na temat TIMSS. [Dla zainteresowanych, wyniki ostatnich badań, w których uczestniczyła też Polska, w grudniu 2012]

      @ testomania, czyli jak ocenić czyjeś komptencje

      Nie tylko uczniowie nie lubią testów, dorośli też nie lubią. Z testami jest trochę jak z demokracją: Wynalazek kiepski, ale jak dotąd nikt nic lepszego nie wymyślił, ponieważ jest to często jedyna dostępna metoda, żeby w miarę obiektywnie ocenić czyjeś kompetencje. Polityce poddają się testowi wyborców w wyborach, a dorośli zdają egzaminy zawodowe na różne świadectwa i licencje.

      [A propos, w niektórych krajach, ale bynajmniej nie we wszystkich rozwiniętych krajach, prowadzi się politykę nie testowania dzieci w młodszych klasach szkoły podstawowej. Dotyczy to zwłaszcza testów końcowych i testów zewnętrznych. Twierdzenie, że w takich krajach nie ma testów, jest wynikiem niepełnych informacji.]

  20. Marcin Zaród

    @ Xawer

    „A skąd to przekonanie? Czy lekarze rodzinni, którzy dostają taką samą stawkę za schorowaną staruszkę i za młodego zdrowego człowieka, odmawiają wpisania staruszek na listę swojego gabinetu i wybierają sobie tylko młodych i zdrowych? Jeśli nawet się to zdarza, to jest to nieistotny margines zachowań.”

    Szpitale generalnie nie chcą przyjmować starszych pacjentów z powikłaniami. Ich terapia jest często droższa. Było tym reportaż w którejś Polityce z lipca.

    „Jeśli dziś szkoły tak robią mimo, że nie są zainteresowane finansowo w pozyskiwaniu uczniów, to co ta praktyka ma wspólnego z bonem edukacyjnym?”

    1. W jaki sposób doszedłeś do wniosku o tym, że szkoły nie są zainteresowane w pozyskiwaniu uczniów? W tej chwili szkoła dostaje od gminy i od MEN pieniądze „od głowy”.

    2. Szkoły pozbywają się trudniejszych dzieci, które zaniżają rankingi. Bon edukacyjny wzmocni to zjawisko.

    „Nie wyobrażam sobie, żeby rodzice Jasia dostawali bon na 17,000zł, a rodzice Małgosi na 20,000.”

    Małgosia jest córką alkoholika z Bałut, ma lekkie ADHD, Jaś synem profesorów. Ja jestem za równymi szansami edukacyjnymi, czyli za tym, aby za pracę z Małgosią szkoła dostawała więcej pieniędzy.

    W systemie liniowym prywatne szkoły wybiorą Jasiów i zostawią Małgosie w państwowych szkołach „ostatniej szansy” (jak ładnie nazwałeś kiedyś ściek edukacyjny). W Niemczech dziecko robotników potrzebuje 614 punktów w badaniu PIRLS aby dostać się do Gymnasium (najlepszy poziom szkół w Niemczech). Dziecko z wyższej klasy średniej potrzebuje tylko 537 punktów.

    Cytat z dyrektora elitarnego berlińskiego gimnazjum (Wolfgang Harnischfeger):
    „It can be noticed in children as young as kindergarten-age, that children take after their parents. They emulate their language, their way of dressing, their way of spending their freetime. Children from Neukölln (a poor neighbourhood) would not feel good about themselves if they had to attend that type of school that mainly serves pupils from social classes different from their own. They will not be able to integrate. Every field-day, every school party will show that very soon”

    Facet ani słowem nie zająknął się o zdolnościach dzieci. Czy tylko ja mam skojarzenia z segregacją Murzynów?

  21. Marcin Zaród

    @ Xawer

    Podaj proszę źródło danych o Jaktorowie, bo ja widzę sprzeczność z danymi z UStat.
    http://www.stat.gov.pl/vademecum/vademecum_mazowieckie/portrety_gmin/grodziski/Jaktorow.pdf

    To jest karta z UStat, zgodnie z którą w 2011 roku w Jaktorowie było:
    265 dzieci w placówkach wychowania przedszkolnego
    823 dzieci w szkołach podstawowych
    425 dzieci w szkołach gimnazjalnych

    Wychodzi ok. 1500 dzieci. W Jaktorowie są 2 szkoły podstawowe i 2 szkoły gimnazjalne oraz 4 placówki wychowania przedszkolnego.

    Wg. danych z GUS wydatki na oświatę i wychowanie stanowiły 33% budżetu gminy (czyli ok. 11 345 400) zł. Subwencja oświatowa pokryła 8 500 000 zł – ok. 80%. Na jedno z 1500 dzieci przypada 7600 zł. Dane są za 2011 rok.

    Zgodnie z komunikatem PAP MEN dotuje jednego ucznia ok. 4900 zł (Źródło: http://www.samorzad.pap.pl/palio/html.run?_Instance=cms_samorzad.pap.pl&_PageID=2&s=depesza&dz=redakcyjne.edukacja.fundusze&dep=98793&data=&_CheckSum=-1815840295).

    • Oparłem się o dane z budżetu gminy i dane o gminie z http://www.grodzisk.pl i http://www.jaktorow.pl.

      Subwencję na ucznia wyliczyłem dzieląc dotację dla Grodziska przez liczbę uczniów i wyszło mi te 5,800

      Z Jaktorowem jest jakieś koszmarne zamieszanie ze statystykami i danymi. Wycofuję się więc z tego przykładu. Grodzisk publikuje dane w dużo bardziej uporządkowany sposób.
      Twój informator GUS podał 1500 uczniów w Jaktorowie co wydaje się mocno przesadzone, w gminie mieszka tylko 1090 dzieci w wieku 7-15 (http://www.jaktorow.pl/index.php?id=27).
      Moje 568 było oczywiście błędne – policzyłem tylko jeden zespół szkół 😉 1090 wydaje się w miarę rozsądnym szacunkiem.

      W budżecie oświatowym Jaktorowa jest pozycja „pozostała działalność” na całkiem pokaźną sumę 5Mzł (przy 19Mzł całej oświaty) – nie wiadomo, czy zaliczyć to do części szkolnej, czy nie. Ja nie zaliczałem, biorąc tylko 568 dzieci – gdybym zaliczył, to wyszłoby zupełne horrendum. Jaktorów w budżecie nie rozdziela też we wpływach „subwencji ogólnej” na część oświatową i inne, nie doliczymy się więc liczby uczniów z wysokości subwencji.

    • subwencja 4900/5800 – w cytowanym dokumencie jest liczona na UCZNIA PRZELICZENIOWEGO. Wychodzi na to, ze żywy uczeń, to trochę więcej niż uczeń przeliczeniowy. Przyznam, że nie byłem w stanie prześledzić do końca zasad naliczania tej subwencji.
      Ale masz w niej sposób finansowania szkół SES itp. właśnie tacy uczniowie liczą się jako więcej niż jeden uczeń przeliczeniowy.

      Swoją drogą samo brzmienie terminu UCZEŃ PRZELICZENIOWY jest piękną ilustracją stosunku publicznego systemu oświaty do uczniów.

  22. „Szpitale generalnie nie chcą przyjmować starszych pacjentów z powikłaniami”
    Bardzo Ci dziękuję za pokazanie tej patologii, występującej w państwowych szpitalach, za to nieobecnej w prywatnej sieci lekarzy rodzinnych. Świetnie uzasadniasz wyższość państwowego nad prywatnym! Dziękuję!

    Nie mówiłem nic o szpitalach (którym NFZ płaci według dziwnego schematu za przeprowadzone procedury, skądinąd: szpitalach w dominujacej większości PUBLICZNYCH), tylko o prywatnych lekarzach pierwszego kontaktu (lekarzach rodzinnych), którym NFZ płaci od łba: tyle samo za schorowaną staruszkę i tyle samo za młodego zdrowego mężczyznę. Ci lekarze są właśnie odpowiednikiem bonu edukacyjnego, czyli płacenia z państwowej kasy prywatnemu usługodawcy jednolitej stawki za każdego usługobiorcę. Ci lekarze nie dyskryminują „trudnych” pacjentów.

    „W tej chwili szkoła dostaje od gminy i od MEN pieniądze „od głowy”.”
    Naprawdę? Tylko prywatne szkoły dostają subwencję od głowy.
    Co to znaczy „szkoła dostaje”? Kto dostaje? Dyrektor i nauczyciele?
    Publiczne szkoły nie są na własnym finansowaniu, a ich decydenci (dyrektorzy) nie mają żadnej motywacji ekonomicznej do pozyskiwania uczniów. Finanse szkoły są wrzucone do jednego worka w ramach całej gminy (powiatu dla szkół ponadgimnazjalnych). Gmina wypłaca taką samą pensję nauczycielowi (i dyrektorowi) niezależnie od tego, czy do szkoły chodzi 15 czy 1500 uczniów.
    Pokazywany przeze mnie Jaktorów – biedna wiejska gmina – jest właśnie przykładem sytuacji, gdzie wójt musi płacić pensje nauczycielom, którzy powinni być zwolnieni, bo liczba uczniów spadła i nauczycieli jest za dużo. Ale pensje dostają nadal takie same jak cztery lata temu, niezależnie od tego, że do szkoły chodzi teraz 400 a nie 600 uczniów. Karta Nauczyciela im te pensje gwarantuje i nie pozwala ich zwolnić. Dyrektor też raczej nie może liczyć na premię ani podwyżkę, nawet gdyby jakimś cudem przyciągnął kilku uczniów z sąsiedniej gminy.

    „Szkoły pozbywają się trudniejszych dzieci, które zaniżają rankingi. Bon edukacyjny wzmocni to zjawisko.”
    A niby na jakiej zasadzie miałby wzmocnić? Jakieś uzasadnienie tej tezy?
    Jeśli już, to wprost przeciwnie. Jeśli podstawowym celem szkoły jest pozycja w rankingach, to pozbywa się słabych uczniów. Jeśli podstawowym celem szkoły jest pozyskanie maksymalnej liczby uczniów (bonów) to pozbywa się tylko tych uczniów, których obecność w szkole odstręcza innych.
    Anyway – trudnych dzieci pozbywają się szkoły PUBLICZNE. Masz jakieś dane, mówiące, że Bednarska chętniej i łatwiej pozbywa się trudnych uczniów, niż Hoffmanowa? Czy znów pokazując patologię szkół publicznych chcesz udowodnić ich wyższość nad prywatnymi?

    „W Niemczech dziecko robotników potrzebuje 614 punktów w badaniu PIRLS aby dostać się do Gymnasium (najlepszy poziom szkół w Niemczech). Dziecko z wyższej klasy średniej potrzebuje tylko 537 punktów.”
    Rozumiem, że w Niemczech szkoły są na własnym rozrachunku, finansowane przez bon edukacyjny?
    Jaki związek ma dyskryminacja występująca w szkołach państwowych z ideą bonu edukacyjnego?
    Swoją drogą, chciałbym zobaczyć ten regulamin szkoły niemieckiej, mówiący, że dziecko robotnika ma mieć taki wynik egzaminu, a dziecko lekarza będzie przyjęte z mniejszym. Zgaduję więc, że w Niemczech obowiązują „punkty za pochodzenie”, a rebour tych, które były za komunizmu w Polsce (ja mając niewłaściwe pochodzenie, musiałem uzyskać więcej punktów, niż dziecko robotniczochłopskie)

    „Cytat z dyrektora elitarnego berlińskiego gimnazjum”
    A jaki on ma związek z dyskusją o bonie edukacyjnym? I co mają Murzyni do bonu a bon do Murzynów?

    • Al

      @Xawer „W tej chwili szkoła dostaje od gminy i od MEN pieniądze „od głowy”.”
      Naprawdę? Tylko prywatne szkoły dostają subwencję od głowy.

      Skąd te informacje? Oczywiście, że publiczne też dostają od głowy. Na dodatek w odróżnieniu od prywatnych szkół szkoły publiczne szantażowane są przez gminy warunkiem, że jeśli klasy będa liczyły mniej niż 28, 30, 32 osób, to szkoła nie otrzyma dotacji z gminy. Nie mają więc zadnych mozliwości zbliżenia się pod względem warunków nauczania i indywidualizacji nauki do szkół społecznych/prywatnych.

  23. Marcin Zaród

    @ Xawer

    „Jaki związek ma dyskryminacja występująca w szkołach państwowych z ideą bonu edukacyjnego?
    Swoją drogą, chciałbym zobaczyć ten regulamin szkoły niemieckiej, mówiący, że dziecko robotnika ma mieć taki wynik egzaminu, a dziecko lekarza będzie przyjęte z mniejszym. Zgaduję więc, że w Niemczech obowiązują „punkty za pochodzenie”, a rebour tych, które były za komunizmu w Polsce (ja mając niewłaściwe pochodzenie, musiałem uzyskać więcej punktów, niż dziecko robotniczochłopskie)”

    I skąd pomysł, że w systemie bonu będą zachowywać się inaczej?
    Sam postulujesz wolność kryteriów przyjęć. No to dyrektorzy berlińskiego Gymnasium ustalili, że chcą dzieci z dodatkowymi zajęciami pozaszkolnymi, konkursami etc. I zbierają co roku dość śmietanki, aby budować prestiż szkoły. Uczniowie profesorów i biznesmenów się garną, biznes się kręci.

    „Jeśli już, to wprost przeciwnie. Jeśli podstawowym celem szkoły jest pozycja w rankingach, to pozbywa się słabych uczniów. Jeśli podstawowym celem szkoły jest pozyskanie maksymalnej liczby uczniów (bonów) to pozbywa się tylko tych uczniów, których obecność w szkole odstręcza”

    No przecież dyrektor Harnischfeger pokazał, że nadmiar dzieci robotników odstręcza mu śmietankę. Oczywiście jeśli takie dziecko jest superzdolne to można je z łaski przyjąć.

    „Rozumiem, że w Niemczech szkoły są na własnym rozrachunku, finansowane przez bon edukacyjny?”

    Nie próbuj oszukiwać.

    W żadnym miejscu na świecie nie działa system odpowiadający Twojemu opisowi (w Szwecji masz zakaz dyskryminacji, model szkół non-profit, maturę państwową i ścisłą kontrolę nad szkołami).

    Nie wiem dlaczego to ja mam szukać przykładów kontrargumentów ceteris paribus (oczywiście nieistniejących), skoro Ty sam stawiasz tylko hipotezy.

  24. „dyrektorzy berlińskiego Gymnasium ustalili, że chcą dzieci z dodatkowymi zajęciami pozaszkolnymi, konkursami etc. I zbierają co roku dość śmietanki, aby budować prestiż szkoły. Uczniowie profesorów i biznesmenów się garną, biznes się kręci.”

    Nie znam regulaminów tej szkoły by oceniać konkretne rozwiązanie. Nie znam też niemieckiego (berlińskiego?) systemu szkolnego.

    Nie widzę w tym niczego złego. Jeśli jest grupa ludzi, którzy chcą posyłać dzieci do tej szkoły (z tego co piszesz – całkiem nieźle wykształconych ludzi, więc zdolnych do rzetelnej oceny jej oferty, a nie podążających ślepo za tabloidalną modą i pustym prestiżem) i jest szkoła, która spełnia ich oczekiwania, to komu to szkodzi, że te dzieci chodzą do tej szkoły?
    Mam nadzieję, że nie postulujesz Rewolucji Kulturalnej, czyli rozesłania wszystkich tych dzieci z burżujskich rodzin na reedukację do komun wiejskich, jako urzeczywistnienia sprawiedliwości społecznej?

    „No przecież dyrektor Harnischfeger pokazał, że nadmiar dzieci robotników odstręcza mu śmietankę. Oczywiście jeśli takie dziecko jest superzdolne to można je z łaski przyjąć.”
    Niczego takiego nie powiedział.
    Przed chwilą zarzucałeś mu, że „Facet ani słowem nie zająknął się o zdolnościach dzieci.”
    Zdecyduj się, czy powiedział, że „superzdolne można przyjąć”, czy „nie zająknął się o zdolnościach”?
    Nie powiedział też niczego o tym, że „dzieci robotników odstręczają mu śmietankę” – nieuprawnienie wkładasz mu to w usta. Powiedział, że dzieci robotników będą czuć się źle i wyobcowane w otoczeniu dzieci z bogatszych rodzin i obawia się problemów z ich integracją. Zgadzam się z tą tezą. Przebywanie w środowisku, wobec którego ma się kompleksy tylko te kompleksy i frustrację podsyca. Zwłaszcza, jeśli dotyczy to dzieci. W jego wypowiedzi czuję przede wszystkim troskę o to, by nie krzywdzić dzieci, które wrzucone byłyby w obce im (i najprawdopodobniej niechętne) środowisko. Nie znajduję u niego ani słowa w obronie tej bogatej większości przed „inwazją biedoty”.

  25. Waldemar Z.

    @ segregacja socjalno-ekonomiczna

    Te dyskusje na temat statusu socjalno-ekonomicznego rodziców, może są interesujące dla uczestników dyskusji, ale merytorycznie trzeba pamiętać, że to jest właściwie kwestia priorytetów w polityce edukacyjnej państwa i tutaj Polska jest zobowiązana traktatami unijnymi, gdzie jednym z celów edukacyjnych jest “dostęp do dobrej jakości edukacji dla wszystkich dzieci” [“access to high-quality education for all”]. Jest to wymienione we wielu ostatnich dokumentach unijnych na temat edukacji. Chodzi wyraźnie o politykę edukacyjną, która daje równe szanse wszystkim dzieciom. Wzrost segregacji socjalno-ekonomicznej dzieci jest w oczywistej sprzeczności do takiej polityki.
    Polska już obecnie pod względem segregacji socjalno-ekonomicznej znajduje się w czołówce europejskiej. Siłą rzeczy odzwierciedla się to też jakoś w systemie edukacji.

    @ “dostęp do dobrej edukacji dla wszystkich” jako inwestycja w “kapitał ludzki”.

    Z perspektywy miedzynarodowej, we wszystkich krajach wysoko-rozwiniętych, ten cel polityki edukacyjnej (“dostęp do wysokiej jakości edukacji dla wszystkich’) jest traktowany jako egzystencjalny warunek zachowania statusu kraju wysoko-rozwiniętego w przyszłości, jako “być albo nie być” XXI wieku.

    Brzmi to może trochę nielogicznie, ale taka jest rzeczystość: im mniej się liczy status socjalno-ekonomiczny w dostępie do dobrej jakości edukacji w danym kraju, tym wyższy status danego kraju w świecie.

    • mazylinska Post author

      Waldek napisał:
      „Polska już obecnie pod względem segregacji socjalno-ekonomicznej znajduje się w czołówce europejskiej.”

      Czy masz jakieś oficjalne dane na ten temat? Dla mnie jest oczywiste, że obecny system utrwala obecna strukture społeczna, że dzieci z tzw. defaworyzownych środowisk nie mogą sie przebić. To samo jest w Niemczech. Spitzer bardzo dużo o tym mówi.
      U nas wprowadzono testy, bo obiecywano sobie po nich, że to będzie bardziej sprawiedliwe, że nie będzie można faworyzowac w ten sposób dzieci z uprzywilejowanych środowisk. Ale dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Badania pokazują, że wyniki testów silniej korelują ze statusem ekonomiczno-społecznym (SES) niż tradycyjne oceny. Polski system edukacyjny aktywnie uczestniczy w reprodukcji – jak to się mówi – nierówności społecznych.
      Ale u nas nie ma zwyczaju oceniania różnych rozwiązań w punktu widzenia efektów (czyli biblijne „po owocach poznacie”), ale z punktu widzenia deklaracji. Deklaracje były słuszne, na system ewaluacji wydajemy ogromne pieniądze, choć wiadmo, że nie działa.
      Co więc zrobić, by te nierówności wyrównać? Czy można je wyrównać?

      To chyba najtrudniejszy temat mojej książki. Wielu neurobiologów mówi o determinizmie genetyczno-neuronalnym. Wynika z niego, że jeśli deficyty z pierwszych 3 lat życia dziecka są zbyt głębokie, to nie da się ich już nigdy zniwelować. To wynika z istnienia tzw. faz krytycznych. Pewnych rzeczy trzeba się nauczyć w określonym wieku. Nie wiem, czy powinnam o tym pisać, bo to oznacza, że część rodzin bezpowrotnie niszczy potencjał dzieci, które miały pecha wrodzić się np. w pijacką patologię. A może jednak pisać o tym? Ale czy kobiety pijące, palące i imprezujące w ciąży, czy mężczyźni bijący swoje żony i niemowlaki czytają książki? Strach i stres przeżywany w pierwszych latach życia determinują naszą zdolność koncentracji, a bez tego nie można się uczyć. Mam z tym straszny problem.

    • Waldemar Z.

      @ Marzena
      Nie mam pod ręką konkretnych źródeł. Wiele źródeł pochodzi z raportów OECD na temat uwarunkowań systemów edukacji, organizacji organizującej też PISA. W tym raporty OECD z PISA, które też poruszają te tematy oprócz samych wyników.
      Generalnie Polska ma jeden z najwyższych indeksów rozwarstwienia dochodów w Europie, co się też przekłada na duże rozwarstwienie geograficzne, wiele obszarów poza dużymi miastami o dochodach znacznie poniżej średniej.
      Na to nałożyła się decentralizacja edukacji, która potęguje stopień rozwarstwienia, są bogate samorządy i biedne samorządy, a ponieważ szkoły podlegają samorządom, więc automatycznie są biedne szkoły i bogate szkoły.
      Na ten temat, ciekawe studium OECD na temat wpływu decentralizacji edukacji Szwecji (bon edukacyjny był tylko częścią tej reformy z 1992 roku) na sprawiedliwy dostęp do edukacji:
      http://www.oecd.org/dataoecd/10/5/35892546.pdf
      Tych dokumantów OECD ma więcej, ten może być bardziej pomocny w Polsce, bo rola samorządów w polskiej decentralizacji edukacji jest analogiczna do szwedzkiej, a z kolei nie ma tak dużo krajów na świecie, które mają zdecentralizowaną edukację do samorządu, zwykle ministerstwa edukacji (w USA stanowe, w Kanadzie prowincjonalne, w Niemczech landowe, w większości innych krajów centralne) zachowują o wiele większą kontrolę nad całością systemu, niż ma obecnie polskie MEN.
      Wiec jeśli pytasz, “Co więc zrobić, by te nierówności wyrównać?”
      Krótka odpowiedź: bez skutecznej polityki edukacyjnej w tym względzie, to będzie zawsze walka z wiatrakami, bo walczy się przeciwko systemowi, gdzie politykę edukacyjną wybierają ludzie w wyborach demokratycznych.
      @ “deficyty z pierwszych 3 lat życia dziecka są zbyt głębokie, to nie da się ich już nigdy zniwelować”
      Do tego należy dodać “powszechną edukację przedszkolną”, której w Polsce praktycznie nie ma. Z najnowszych badań, nie tylko OECD i nie tylko w Twojej branży neurodydaktyce, wynika, że równy dostęp do dobrej jakości edukacji przedszkolnej (wiek 4-5 lat), jest najskuteczniejszym środkiem na wyrównywanie “nierówności”. Bez solidnej edukacji przedszkolnej dla wszystkich, w tym matematycznej,
      :-)+:-):-)=?
      wszelkie “reformy” edukacji będą zawsze “too late, too little”, “za późno i za mało”.

  26. Marcin Zaród

    @ Xawer

    Zakładam, że wyniki badań PIRLS są reprezentatywne dla tego gimanzjum. Poziom 600+ punktów to okolice „superzdolne”.

    „Jaki związek ma dyskryminacja występująca w szkołach państwowych z ideą bonu edukacyjnego?”

    Choćby taki, że w Szwecji bon funkcjonuje w warunkach edukacyjnych i kulturowych ograniczających dyskryminację.

    „Nie widzę w tym niczego złego. Jeśli jest grupa ludzi, którzy chcą posyłać dzieci do tej szkoły (z tego co piszesz – całkiem nieźle wykształconych ludzi, więc zdolnych do rzetelnej oceny jej oferty, a nie podążających ślepo za tabloidalną modą i pustym prestiżem) i jest szkoła, która spełnia ich oczekiwania, to komu to szkodzi, że te dzieci chodzą do tej szkoły?”

    Ja uznaję wyrównany poziom szkół za najlepszą metodę walki z gettami edukacyjnymi (tutaj Finlandia i Szwecja pokazują, że da się to osiągnąć w różnych modelach finansowania). Nie przy pomocy rewolucji kulturalnej, ale zmiany metodyki pracy nauczycieli (więcej projektów zbiorowych, współpracy i budowania szacunku wobec dzieci).

    Krytykę zbyt mocnej segregacji klasowej w szkołach masz w raporcie Robinsona. Podobne zarzuty wysuwane są wobec modelu niemieckiego. Ty proponujesz magiczne zaklęcie „konkurencja”, które w UK i USA tę segregację pogłębiają (Waiting for Superman).

    „Anyway – trudnych dzieci pozbywają się szkoły PUBLICZNE. Masz jakieś dane, mówiące, że Bednarska chętniej i łatwiej pozbywa się trudnych uczniów, niż Hoffmanowa? Czy znów pokazując patologię szkół publicznych chcesz udowodnić ich wyższość nad prywatnymi?”

    Chwilunia, a masz jakieś dane o skuteczności edukacyjnej szkół z bonem edukacyjnym i pełną swobodą dyrekcji? Masz jakieś dane o przekroju zamożności w szkołach prywatnych w Szwecji?

    Pokazuję patologię szkół publicznych, bo uważam, że w warunkach wolnego rynku znikną zabezpieczenia istniejące (wizytacja z kuratorium, polityka antydyskryminacyjna państwa). Zabezpieczenia te działają lepiej lub gorzej, ale konkurencja wśród szkół ich nie zastąpi.

  27. „Widzę, że próbujesz na wszelkie sposoby wybronić te słabe wyniki Szwecji w badaniach TIMSS”
    Nie, skąd. Mnie po prostu nie obchodzą wyniki TIMSS. Nie widzę też żadnego sensu w rankingach TIMSS: „Szwecja źle, Litwa świetnie”. Mimo wszystko (choć jestem Litwinem z pochodzenia i czuję wielki sentyment do kraju Żelaznego Wilka) wolałbym mieszkać w Szwecji niż na Litwie. I znając realia obu krajów od prywatnej strony – wolałbym posyłać dzieci do szkoły w Szwecji. Nawet do państwowej szwedzkiej szkoły, choć zapewne, gdybym tam mieszkał, to wybrałbym raczej którąś z „wolnych szkół”.
    Ale w rankingu TIMSS Litwa wypada lepiej!

    Nie odczuwam potrzeby „wybronienia” Szwecji ze „złego wyniku”, tylko potrzebę zauważenia, że ten wynik nie ma znaczenia z punktu widzenia rodzica, dziecka, obywatela. Ma znaczenie wyłącznie z punktu widzenia biurokracji szkolnej i nie należy go używać stygmatyzująco wobec kraju. Szwecja, to naprawdę dość przyjemne i przyjazne człowiekowi miejsce…

    „TIMSS jest robiony na zasadach naukowych… Assessment Framework”
    Czuję się wywołany do tablicy. Do poniedziałku przygotuję analityczny komentarz zadań z badań TIMSS, jakie mi się (mam nadzieję) uda wygrzebać w internecie. We wszelkich tego typu badaniach nie należy specjalnie wierzyć w deklarowane cele, ale zobaczyć, co naprawdę jest mierzone. Uzasadnienie za najdebilniejszymi badaniami robionymi w Polsce (np. OBUT) jest jeszcze bardziej wzniosłe, humanistyczne i nakierowane na ucznia.
    Byś mnie dobrze zrozumiał – nie odrzucam z góry sensowności TIMSS. Przejrzę zadania i _krytycznie_ ocenię.

    „Z testami jest trochę jak z demokracją: Wynalazek kiepski, ale jak dotąd nikt nic lepszego nie wymyślił”
    Bynajmniej. Demokracja mimo jej wad sprawdza się lepiej, niż inne (wcześniej znane) formy rządów.
    Natomiast wewnętrzne matury i egzaminy wstępne do szkół wyższych szczebli, co mieliśmy jeszcze 30 lat temu, sprawdzały się znacznie lepiej od testów i mam przekonanie, że gdyby do nich wrócić, to poziom zarówno liceów jak i uniwersytetów by się poprawił.

  28. Do czego może prowadzić uporczywe i systematyczne działanie oparte na ujednoliceniu i nastawione na wynik w skali masowej, ilustruje historia pomidora. Jesteśmy świadkami wyginięcia tego warzywa. Soczysty i aromatyczny pomidor, występujący w różnych odmianach, kształtach, smakach, kolorach, o różnorodnej mięsistości, został zastąpiony przez coś podobnego o tej samej nazwie. Rachunek ekonomiczny, wymagania transportu, przechowywania i masowego handlu wytworzyły nową jakość: pomidor o ładnym wyglądzie, bez smaku i bez charakteru. Priorytety naszego systemu oświaty są takie: rachunek ekonomiczny (ciągle brakuje pieniędzy, za dużo nauczycieli i za mało uczniów), masowość, centralnie sterowana jednakowość, no i najważniejsze – wyniki, mierzone zewnętrzną normą, których ukoronowaniem jest masowy i ujednolicony egzamin maturalny. Proszę o nie obrażanie się, ale mam bardzo subiektywne odczucie, że spotykam coraz częściej młodych ludzi o ładnym wyglądzie, ale bez charakteru i smaku. Widzę ich blisko siebie i w telewizji.
    Bon oświatowy, to brzmi dobrze, ale boję się. Boję się, że wprowadzimy bon oświatowy, a będzie tak jak jest. Wydaje mi się, że sęk tkwi w idei i praktyce centralnego planowania, projektowania, zarządzania, kontrolowania, egzaminowania i rankingowania. Bon oświatowy, to jeden z kluczy do otwarcia. Drugi, ważny, a może najważniejszy klucz-hasło wskazał Ksawery – jest nim słowo „precz”. To słowo wyznacza punkt sporu w każdym procesie społeczny, nie tylko w oświacie. Ten spór jest zawarty w pytaniu: jak długo można udoskonalać jakiś system drogą ewolucji, kiedy konieczny będzie przełom-skok ? Chciałoby się powiedzieć: ręce urzędników, nadzorców i polityków precz od edukacji ! (nie od systemu oświaty, ale od edukacji).
    Stąd moje naiwne pytanie – czy jest możliwy eksperyment: szkoła(y) ponadgimnazjalna(e) odłącza(ją) się od systemy MEN i działać samodzielnie ? Tylko na ochotnika. Własne podstawy programowe, treści, metody, egzaminy. Własna grupa wsparcia. Czy to byłoby ryzykowne ? Co złego mogłoby się wydarzyć, co dobrego ? Do takiego eksperymentu nie potrzeba niczego, prócz chęci. Żadnych dodatkowych kosztów, inwestycji, bonów, reorganizacji. Dlaczego w oświacie jest tak mało eksperymentów ? Kto się ich boi ?

  29. Marcin Zaród

    @ MŻ

    „Czy masz jakieś oficjalne dane na ten temat? Dla mnie jest oczywiste, że obecny system utrwala obecna strukture społeczna, że dzieci z tzw. defaworyzownych środowisk nie mogą sie przebić. To samo jest w Niemczech. Spitzer bardzo dużo o tym mówi.”

    W skali krajów,o nierównościach najłatwiej informuje wsp. Giniego (z rekomendacji OECD) zestawiony z PKB/pc. Korelacje z SES masz w omówieniach PISA na stronach IFIS PAN.

    „Co więc zrobić, by te nierówności wyrównać? Czy można je wyrównać?”

    Trudne egzaminy zawodowe dla nauczycieli, rekonstrukcja studiów pedagogicznych, zmniejszenie wagi testów i zwiększenie roli specyficznych projektów (takich, w których lepsi uczniowie uczą się pracować z gorszymi). OSKKO ostatnio proponowało konkretne zmiany, warto je przedyskutować.

    @ Xawer

    Przypomnę się jeszcze raz z prośbą o Twoje źródło i sposób obliczeń finansów edukacyjnych gmin Jaktorów i Grodzisk.

    • Na stronie Grodziska: http://www.grodzisk.pl/ masz dane o liczbie uczniów i uchwałę budżetową gminy na 2012.

      Podobnie na stronie http://www.jaktorow.pl/index.php masz informację o szkołach (choć liczby uczniów trzeba się doliczyć) i budżet.

      Czytając budżety patrz nie tylko na dział „oświata”, ale też i na inne, np. „inwestycje” gdzie znajdziesz budowę i remonty szkół.

      W obliczeniach brałem tylko część budżetu oświatowego przypadającą na szkoły podstawowe i gimnazja (czyli odrzucając przedszkola, bo tu finansowanie jest całkiem inne).

  30. Natalia

    W piątek (20 lipca!)dotarł do naszego biura biuletyn(?) MISTiA, w którym tematyka oscyluje wokół edukacji.Dopiero dziś miałam chwilę, żeby sobie „poczytać” i..Mam prośbę: wkleję linka ,rzućcie na to okiem i napiszcie parę słów. Konkretnie chodzi mi o :
    -„W kręgu oświatowych mitów i iluzji” oraz
    -„Organizacja i finansowanie realizacji zadań oświatowych w jst”.
    Przy okazji mam pytania, które jeśli nawet wydadzą Wam się naiwne lub głupie, potraktujcie serio, proszę:

    1/”Pośród rozmaitych mitów oświatowych funkcjonujących
    w polskiej przestrzeni publicznej
    istnieje bardzo mocno zakorzeniony pogląd
    o przeładowanych klasach, w jakich uczą się
    dzieci, co wpływa na coraz niższy poziom
    kształcenia. Stąd też, co jakiś czas słyszymy
    głosy, iż trzeba zmniejszyć liczbę uczniów
    w klasach.” (itd w tonie, że liczba uczniów spadła,a „efektów” mitu brak.
    -Czy to jest mit???! Nie wyobrażam sobie twórczej i sensownej pracy w licznych (przeładowanych) klasach! A może się mylę?!

    „Najpilniejszą kwestią jest podjęcie prac
    nad przygotowaniem pakietu standardowej
    usługi edukacyjnej, finansowanej ze
    środków publicznych, jaką winien otrzymać
    każdy uczeń. Ów pakiet powinien określać
    zarówno zakres, jak i warunki nauczania.
    Przy czym zakres standardu kształcenia powinien
    stwarzać każdemu młodemu człowiekowi
    racjonalne, adekwatne do jego możliwości
    warunki rozwoju. Jego kształt winien wynikać
    z odpowiedzi na pytanie: jakie umiejętności
    i jaką wiedzę powinien posiadać absolwent
    polskiej szkoły, aby był przygotowany
    do dalszej edukacji, podejmowania wyzwań
    współczesnego rynku pracy i do stawania się
    świadomym obywatelem Rzeczypospolitej.
    Z tym standardem należy powiązać koszt
    kształcenia pojedynczego ucznia w danym
    typie szkoły, z podziałem na tereny wiejskie
    i miejskie.”

    -Czy pan dr Lackowski ma rację, proponując, jak w służbie zdrowia „koszyk świadczeń”?! I właściwie, jak miałoby to wyglądać?!

    2/” Udział wydatków na zadania oświatowe w skali kraju w minionym dziesięcioleciu zmniejszył się w gminach
    o 19%, miastach na prawach powiatu o 18%, w powiatach o 7% i w województwach o 49%. Wiąże się to z następującymi po sobie falami niżu demograficznego nawiedzającego kolejno poszczególne typy szkół.(…)
    Jednocześnie państwo obficie wspomaga samorządy częścią oświatową subwencji ogólnej, doprowadzając w ciągu dekady do jej wzrostu o 81%. W poszczególnych grupach wzrost ten wyniósł: gminy – 87%, miasta na prawach powiatu – 92%, powiaty – 57%
    i województwa – 62%. Samorządy twierdzą, że uzupełniająca rola tej części subwencji nie spełnia swej roli, bo nie finansuje w pełni zadania. Wydaje się, że jest to niezrozumienie idei samorządności i subsydiarności państwa w tym zakresie.”

    Ja mam pytanie już jakby do całokształtu tego „opracowania”:
    -Jak można analizować budżety, finansowanie edukacji, wyabstrahowując to z całości tematu?! Może się mylę, ale jak można mówić o inicjatywach samorządowych, w kontekście finansowania, czy zarządzania edukacją, jeśli decyzje do jej jakości pozostają w gestii jednostek centralnych?!

    Bardzo Was proszę o ustosunkowanie się do tego. Proszę pamiętać, że ani posłowie, ani większość z osób, do których docierają tego rodzaju biuletyny, nie jest specjalistami i wiedzę czerpie często właśnie z takich publikacji!

  31. Waldemar Z.

    @ Natalia
    Kilka uwag na temat biuletynu, mam nadzieję, że pomocne.

    Tematyka artykułów w tym biuletynie dotyczy wprawdzie edukacji, ale wyłącznie z punktu widzenia administracyjnego, tzn. są to problemy racjonalnego i efektywnego finansowania i zarządzania szkołami, problemy z którymi borykają się “jednostki samorządu terytorialnego” (gminy, powiaty, województwa). W obecnym systemie samorządy są odpowiedzialne za “zarządzanie” edukacją, ale fundusze na to otrzymują z centrum.
    Centrum wyznacza też “cele edukacyjne” w postaci Podstawy Programowej, ten temat dotyczy między innymi zawartości podręczników i czego dzieci mają się uczyć, co nie powinno być wiązane z problemami finansowo-administracyjnymi na a zwłaszcza utarczkami finansowymi między administracją centralną i administracją samorządową.

    Osobiście jestem zwolennikiem wyraźnego oddzielenia biznesu (zarządzanie i finansowanie szkół) od edukacji, czyli odzielenia rachunku ekonomicznego od procesu uczenia się. Biuletyn zajmuje się głównie edukacją z punktu widzenia rachunku ekonomicznego. Nawet dr Lackowski, co prawda zaczyna od postulatu określenia „pakietu usługi edukacyjnej” dla każdego ucznia (coś w rodzaju indywidualnej podstawy programowej), ale kończy na postulacie wyliczenia dokładnych kosztów takiego pakietu na jednego ucznia. Dr Lackowski pisze teoretycznie w formie postulatów, ale przecież łatwo sobie wyobrazić konkretny przykład:

    Pakiet edukacyjny dla ucznia klasy I składa się z Podstawy Programowej klasa I i pełnego zestawu podręczników zatwierdzonych przez MEN, plus wydatki szkoły podzielone przez ilość uczniów. Koszt pakietu na jednego ucznia = 15 tys. złotych. Liczbę 15 tys. wziąłem z powietrza, po to by pokazać niepraktyczność tego podejścia. „Produkt” edukacji, czyli zmiany w mózgu ucznia zaszłe pod wpływem pakietu edukacyjnego, to nie jest jakiś towar, czy wyrób, do którego można doczepić metkę jak do pary butów w sklepie obuwniczym.

    Pełna nazwa wydawcy biuletynu FRDL MISTiA (Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej – Małopolski Instytut Samorządu Terytorialnego i Administracji), jest to fundacja zajmująca się między innymi doradztwem dla administarcji publicznej samorządów, w tym przypadku w sferze “zarządzania” edukacją.

    Artykuły poruszają ważne bieżące problemy samorządów w tej kwestii. Dają też pewne sugestie rozwiązań, z ktorych jedno to dalsza deregulacja, ale także propozycja idąca w odwrotnym kierunku, propozycja łączenia się gmin w związki gmin celem racjonalizacji procesu zarządzania systemem szkół, autorstwa prof. dr Antoniego Jeżowskiego, Eksperta Biura Analiz Sejmowych i Instytutu Badań w Oświacie.

  32. Natalia

    @Waldemar,dziękuję 🙂 a może jeszcze tylko odpowiedź w temacie liczebności klas w kontekście jakości nauczania?

    • Waldemar Z.

      @ Natalia (liczebność klas i jakość nauczania)
      Mogę tylko w miarę rzeczowo z grubsza powiedzieć jako to funkcjonuje a Kanadzie (i podobnie w USA).

      Stosowany wskaźnik (takze w literaturze naukowej na ten temat) to średnia liczba uczniów przypadająca na jednego nauczyciela. Obecny wsakźnik u nas, szkoły średnie około 20 uczniów na jednego nauczyciela, szkoły podstawowe trochę wyżej, około 23, klasy z “uczniami z większymi potrzebami” (specjalne, ale nie upośledzone), około 15. [Zaznaczam, że liczby są przybliżone, polegam wyłącznie na mojej pamięci]

      To są średnie, w różnych przedmiotach liczby są różne. W klasach przyrodniczych i technicznych liczba uczniów jest wyznaczona liczbą miejsc w laboratorium lub pracowni, klasy komputerowe mają standard 25 kompterów na pokój (“lab”).

      W szkołach stosuje się też maksymalny pułap, powyżej którego komputery w szkolnej administracji nie zaresjestrują dodatkowych uczniów w danej klasie. U nas pułap dla matematyki jest 35 uczniów, w klasie komputerowej pułap 25 (liczba komputerów w klasie).

      Wpływ “liczby uczniów na nauczyciela” na jakość uczenia jest oczywisty. Moim zdaniem dotyczy to bardziej pewnej “optymalnej liczby” dla różnych typów przedmiotów. Uproszczona bezwględna reguła “im mniej uczniów w klasie, tym lepiej” nie jest moim zdaniem słuszna! Np. w normalnej matematycznej klasie z mojego doświadczenia 18-23 byłoby idealnym optimum, 30 trochę za dużo a 15 trochę za mało z punktu widzenia interesu edukacyjnego ucznia.

    • Waldemar Z.

      @ Natalia
      Jeśli interesuje Cię konkretne pytanie, czy spadek liczebności klas musi spowodować poprawę jakości nauczania, to oczywiście że nie musi, bo nie ma takiej bezpośredniej zależności! Jakość edukacji zależy także od 15 innych czynników.

  33. Al

    Podstawowe pytanie o bon oświatowy to takie, jakiej wysokości będzie ów bon. Bo jeśli fakt, że dostaję bon oświatowy na edukację mojego dziecka będzie oznaczał, że mogę go wysłać do szkoły, w której będzie się uczyło w ponadtrzydziestoosobowych klasach, z nauczycielami po licencjacie, bo tak taniej, bez żadnych zajęć dodatkowych „w cenie”, bo na tyle ów bon wystarczy, to oczywiście niczego to nie zmieni.

  34. Natalia

    A jeśli rzeczony bon pozwoli Ci na wysłanie dziecka do szkoły z nauczycielami z tytułem profesora,a reszta bez zmian, to coś Ci to da?

    • To mi się wydaje zupełnie nierealne, bo żadna nastawiona biznesowo firma nie oferuje produktu typu „świeże ostrygi w sosie ze zgniłej kapusty”. Biznesowe działanie w naturalny sposób balansuje jakość wszystkich składników. Dorzucanie jednego elementu „super” do przeciętnej reszty zaczyna się dopiero od osiągnięcia pewnego, całkiem przyzwoitego poziomu. I tu nie widzę nic złego w tym, żeby rodzice wybierali pomiędzy „profesorami uczącymi 20-osobowe grupy” a „magistrami uczącymi 10-osobowe grupy” i jeszcze innymi kombinacjami.

      Założeniem szwedzkiej reformy było uczciwe finansowanie bonem. Nie znam szczegółów, jak jest on naliczany, ale (realizowana nie tylko w deklaracjach, ale i w praktyce) idea jest taka, żeby bon miał wartość taką, jak rzeczywiste koszty per uczeń w szkołach publicznych. W Szwecji pozwala to na działanie bez czesnego szkół działających na takich zasadach, jak polskie szkoły „społeczne”, czyli choćby Bednarska i szkoły, które z niej wypączkowały.

      • Al

        Tak, tylko przykład Szwecji, w której nakłady na edukację są o wiele wyższe niż u nas (chyba wciąż grubo ponad 6%), jest trochę od czapy. Osobiście wątpię, by u nas skalkulowano bon oświatowy na takiej wysokości, żeby szkoły prywatne mogły utrzymać swój dotychczasowy standard (głównie małą liczebność klas) bez dodatkowych opłat. Ale w jakimś stopniu mogłoby to wyrównać trochę poziom i standardy w obu typach szkół i dało niektórym możliwość wyboru innych szkół, niz sa w stanie wybrać obecnie. O ile zachowano by takie mechanizmy antyselekcyjne jak w Szwecji.

        • mazylinska Post author

          Al napisał o wprowadzeniu bonu edukacyjnego:
          „Ale w jakimś stopniu mogłoby to wyrównać trochę poziom i standardy w obu typach szkół i dało niektórym możliwość wyboru innych szkół, niż są w stanie wybrać obecnie.”

          O to właśnie chodzi! W szkołach pracuje ogromna liczba mądrych i kreatywnych nauczycieli i dyrektorów, którzy, gdyby tylko mieli taką możliwość, chcieliby zrealizować własną wizję dobrej edukacji. Mój pomysł bazuje na tym, że bony mogłyby uwolnić tkwiący w ludziach innowacyjny potencjał. Dziś koszt utrzymania jednego dziecka w szkole oscyluje w granicach 20 tysięcy. To bardzo dużo! Jestem pewna, że gdyby szkoły mogły konkurować z sobą ciekawymi ofertami, gdyby upodmiotowić uczniów, rodziców i nauczycieli, to wszyscy razem wiedzieliby, jak uczynić szkołę lepszą.
          Mój pomysł na bon edukacyjny jest pomysłem na odebranie możliwości decydoweania o szkołach urzędnikom i przekazanie ic tym, którzy są edukacją osobiście zainteresowani.
          Sam bon edukacyjny, to zbyt mało! Co jeszcze trzeba zrobić, by uspołecznić edukację? Jak zadbać o to, by do dobrych, społecznych szkół mogły chodzić nie tylko bogate dzieci, ale również te z biednych środowisk?
          Jak zastąpić obecny wyścig szczurów dobrą edukacją, na którą zasługują wszystkie dzieci? Marzą mi się szkoły, do których dzieci nawet po kilku latach nauki, idą z takim samym uśmiechem i zaciekawieniem, jak pierwszego dnia.

      • Dzisiejsze finansowanie szkół publicznych jest wyższe, niż szkół społecznych (Badnarska) z czesnego+dotacji łącznie. Słusznie mi Marcin wytknął, że nie doszacowałem wysokości dotacji zakładając, że dotacja jest równa finansowaniu na ucznia, a w rzeczywistości jest w wysokości na „ucznia przeliczeniowego” – o 1000zł na „żywego ucznia szkoły niepublicznej” niższa 😉

        Nie masz co wątpić, że by „skalkulowano bon oświatowy na takiej wysokości, żeby szkoły prywatne mogły utrzymać swój dotychczasowy standard”. Dzisiejszy odpowiednik bonu, czyli dotacja, daje Ci odpowiedź — jest skalkulowany na poziomie 1/3–1/4 tego poziomu. Na szczęście ta kalkulacja tak bardzo uwiera już samorządy (które muszą dopłacać z własnych dochodów i zabija to ich budżety), że mam nadzieję, że załamanie budżetowe wymusi jakieś zmiany.

      • A w kwestii (anty)selekcji:
        Nie wiem, czy jakieś specjalne formalne wymogi są tu potrzebne. Mam głębokie przekonanie, że niepubliczne Liceum im. Kuronia stosuje dużo łagodniejszą i bardziej sprawiedliwą selekcję, niż publiczne licea typu Hoffmanowej czy Frycza-Modrzewskiego.

        • Al

          W liceach publiczny jedyna dopuszczalna forma selekcji to według wyników uczniów. Dużo chętnych i wysoka „renoma” szkoły (względnie moda) – duża selekcja. Licea warszawskie z czołówki tych rankingów to już w ogóle mają tak podkręcone progi dolne, że są po prostu niedostępne dla przeciętnych uczniów. W szkołach społecznych z kolei już na wstępie dokonuje się preselekcja – nie składają tam podań ci, których na czesne nie stać. Szkoły te nie należą też do specjalnie obleganych, bo ich wyniki egzaminów zwykle są niższe niż tych czołowych publicznych. Stąd mogą sobie pozwolić na prawie zerową selekcję kandydatów czy tez bardziej „sprawiedliwą”, jak to nazywasz, a cokolwiek to znaczy. To raczej taka nisza dla tych, których mniej interesują wyniki egzaminów niż cała reszta, a przy tym mają trochę grosza na zbyciu.

  35. Al

    Natalia, dobrze wiesz, że to nie o to chodzi. Mówiłem o kryterium finansowym jako podstawowym przy wyborze kadry szkolnej.

  36. ewma

    „Tonąc w papierach bardzo łatwo stracić z pola widzenia to, co najważniejsze, dobro uczniów.” – pod tym jednym się podpisuję dwoma rękami.

    Jednakże Konsntytucja zapewnia nam prawo do równego traktowania również w dziedzinie edukacji. Jeśli samorządy terytorialne będą jeszcze bardziej sterować oświatą (a przecież wystarczy, że w finansach mają główny głos i widać po liczbie zamkniętych w tym roku szkół, dla czyjego dobra to wykorzystują), to może w kilku miejscach wyjdzie to na dobre, ale zdecydowana większość uczniów stanie się kolejnymi ofiarami zabawy w reformowanie edukacji. Co tym dzieciom przyjdzie z kolejnego „przepraszam”???
    W miastach, gdzie powstałyby placówki różnorodne – byłby istny wyścig szczurów, elitarność od przedszkola itp. Zaś na wsiach – no niech się stworzy jakaś placówka, prężna i dobrze dofinansowana, która będzie lansować poglądy, z którymi nie chcę mieć do czynienia (a wiadomo, że pieniądze mają zwykle ci, których poglądy są mocno moralnie wątpliwe)- co pocznie prosty, niebogaty rodzic? Odda dziecko 6-letnie do internatu? A będą w ogóle szkoły z internatami dla takich małych dzieci, bo może nie będzie skoro nastanie oświatowa wolna amerykanka? Niektórzy mówią, że w miastach odległości są takie same, jak między wsiami – owszem, ale na wsi bilet miesięczny kosztuje więcej niż w mieście całoroczna karta. Na wsi będzie 2-5 autobusów na dzień, w mieście co kilka minut. I to się nie zmieni. Prywatyzacja w transport weszła dawno temu i co? Kiedyś, gdy PKS był monopolistą, każda wieś miała zapewniony autobus lub pociąg, nawet, jeśli kurs nie był rentowny. Dziś – każdy musi mieć samochód, bo z „zadupia” inaczej się nie wydostanie (nie wszyscy mieszkają na płaskim Mazowszu, nie każdy ma kondycję, by rowerem ujeżdżać po stromych pagórkach i serpentynach). Polska D to tylko wspomnienie. Teraz mamy już Polskę S, T, a miejscami do Żet dochodzi.
    Wrócę jeszcze do sprawy, której dotknęłam wyżej – inne działy sprywatyzować można było, bo cóż – jeden padał, drugi się dźwigał – to było do przewidzenia – ot – takie prawa wolnego rynku. Szkoła nie produkuje dóbr materialnych, szkoła potrzebuje wielkich funduszy. Zastanówmy się, kto – mając wielkie fundusze będzie chciał łożyć na oświatę? No niestety będzie kilka takich chętnych. Czyja kasa – tego pomysły. A może wpuścimy kapitał obcy? Niech sterują naszymi dziećmi, jasne! Byle tylko nie nie tracić złociszczy z państwowego skarbca!
    Ludzie, stuknijcie się w głowę! Jak MEN sobie nie radzi – reformować MEN – proste! Nie 30 tysięcy szkół oddać kolejnej ewolucji, ale jeden MEN. Taniej, prościej, mądrzej i na pewno skuteczniej.

  37. @ewma
    Dołączam się ! Tak, reformować MEN. Powtórzę za Marzeną: wyrwać szkołę, a dokładniej – edukację z rąk urzędników, z rąk MEN.
    Powtórzę się: boję się rewolucji w finansowaniu szkół, ponieważ grozi to zepchnięciem ucznie na jeszcze dalszy plan. Na froncie będą finanse, nauczyciele, programy i kontrole.
    Powtórzę moje pytanie: co stałoby się, gdyby jedyne liceum w moim mieście miało prawo odłączyć się od MEN ? – tylko merytorycznie, finansowanie bez żadnych zmian. Nauczyciele samodzielnie planowaliby treści i metody uczenia oraz sposoby oceniania, testowania i egzaminowania. Żadnych egzaminów zewnętrznych. Jedynymi kryteriami efektywności nauczania byłyby zadowolenie uczniów i rodziców, oraz losy sukcesy i porażki absolwentów.
    Kiedyś na wywiadówce powiedziałem, że nie podoba mi się szkoła z taką edukacją. Zgadnijcie co odpowiedział nauczyciel. Odpowiedź w następnym komentarzu.

  38. Nauczyciel odpowiedział mniej więcej tak: zgadzam się z Panem. Ale to nie my układamy zasady, programy, wymagania. My realizujemy to , co nam się każe.
    Może ktoś powiedzieć: ale przecież nauczyciel może robić to co każ lepiej lub gorzej. Przecież są przykłady nauczycieli i szkół, które potrafią uczyć przyjaźnie, efektywnie i nowocześnie, mimo głupoty systemu. W tym momencie pytam: jaki interes ma nauczyciel w uczeniu „dobrze”, jeśli uważa, że cała struktura edukacji i jej treści są złe ? To tak, jakby w obozie pracy przymusowej ktoś chciał pracować dobrze. Jak pracowało się w takim obozie ? – Tak, żeby zrobić co należy i nie przemęczyć się, żeby nie podpaść dozorcom, żeby go zadowolić. Należało pozorować pracę żeby przeżyć. Znam nauczycieli, którzy tak pracują. Oni zachowują się logicznie, zgodnie z rzeczywistymi zasadami i wymaganiami systemu MEN. Znam takich, którzy ciągle coś udoskonalają, poszukują, wprowadzają innowacje. Oni zachowują się nielogicznie.

  39. Paweł Kasprzak

    @ ewma
    @ Wiesław
    Zgadzam się – trzeba koniecznie zreformować MEN. Głównie dlatego, że reformatorskie dokonania resortu, to jawny skandal w stylu tego, o czym np. w poprzedniej dyskusji u Marzeny pisaliśmy o podstawie programowej i dorobku prof. Semadeni. Skandaliczny bełkot, na który nikt nie reaguje, zadziwiająca bierność środowisk, w tym środowiska akademickiego w takich sprawach, to jest po prostu absolutny skandal, a kolejnym jest arogancki optymizm i zadowolenie urzędników resortu. Mnóstwo kolejnych skandali przynoszą losy recenzji podręczników, wielu konkursów grantowych itd.

    @ Marzena
    Ale też nie mam złudzeń. Nawet, gdyby z MEN wymieść wszystko powyższe – reforma edukacji to bardziej zadanie dla ruchu społecznego niż dla partii politycznej wdrażającej np. nowe prawo oświatowe. Nie jest pewne, czy z postulowanej tu swobody i niezależności od resortu chcieliby skorzystać np. nauczyciele, a jeśli tak, to w jaki sposób. Badania przygotowania nauczycieli i stosowanych przez nich praktyk pokazują, że nie da się tu liczyć na zbyt wiele. Nie wiemy też niczego pewnego o preferencjach rodziców. Anegdotyczne historie pokazują, że często tam, gdzie rodzice zdobywają dla siebie podmiotowość i mówią „płacę – wymagam” (płacę czesne lub płacę podatki), wymagają od szkoły skuteczności w testach przy minimalnym wysiłku własnych dzieci. Trudno powiedzieć, czy w dzisiejszej Polsce istnieje rzeczywisty popyt na „szkołę otwartą”. Moim zdaniem bon edukacyjny ze wszech miar zasługuje na poparcie – jestem cały za. Natomiast on nie gwarantuje absolutnie niczego w sensie rzeczywistych zmian, a jeszcze mniej – w sensie zmian korzystnych. Potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której „autonomia szkół” – taki może być skutek bonów – szkodzi.

    @ Xawer
    Popieram wszystkie 7 Twoich postulatów / zasad. Uważam jednak, że powinno się tego rodzaju zestaw uzupełnić zbiorem kilku zupełnie fundamentalnych zasad w stylu:
    – szkoła ma tak konstruować swój program, by pobudzać ciekawość i zainteresowania dzieci, powinna rezygnować z przymusu i tworzyć ofertę, po którą dzieci sięgną same z siebie;
    – podstawa programowa, jako „wymagania minimum” nie ma sensu;
    – szkoła ma obowiązek zapewnić dzieciom i rodzicom swobodny wybór zainteresowań – szkoła nie ma prawa zmuszać dziecka do nauki;
    – sens szkolnych ocen w ogóle jest problematyczny, egzaminy zewnętrzne to zaprzeczenie rzeczywistych celów szkoły.
    Treść tych zasad wzbudzi kontrowersje, jak je oczywiście wzbudza to, co napisałem powyżej. Wbrew zrozumiałym nawoływaniom o konkret i realizm postulatów uważam jednak, że ustalenie tego co nas interesuje w modelu docelowym (choćby tę docelowość rozumieć w eschatologicznym sensie, jak Boże królestwo) – jest ważne właśnie wtedy, kiedy docenimy wagę oddziaływania na społeczną świadomość ogromnej rzeszy nauczycieli i jeszcze większej – rodziców. Katalog zasad – choćby utopijnych, niech będzie – może mieć również bardzo praktyczne znaczenie. Może dostarczyć choćby kryteriów do oceny projektów innowacyjnych rozwiązań w edukacji. Innowacją dzisiaj w Polsce jest w najlepszym razie projekt spolszczenia zasobów KhanAcademy, skądinąd wart poparcia, ale… Na ogół innowacją jest to, o czym gdzieś już słyszeli urzędnicy resortu, a najlepiej to, co ministerialni rzeczoznawcy uznają za realizację podstawy programowej…

    @ Marzena
    Od dawna łamię sobie głowę, co zrobić, by „uwolnienie szkół” dokonane przy pomocy bonu lub w jakikolwiek inny sposób, rzeczywiście spowodowało zmianę wobec wszystkich tych zastrzeżeń, które tu sformułowałem (a jest ich o niebo więcej i dobrze o tym wiemy). Wszystko, co zdołałem wymyślić, to odpowiednio duże projekty (duże w skali społecznego „mainstreamu”), które spełniają postulat „free-choice-learning”, dowodząc, że dzieci mogą się uczyć bez szkolnego przymusu ze zwykłej ciekawości.

    @ Waldemar
    Napisałeś tutaj, mocno powyżej, na obronę testów:

    „Mam na myśli testy profesjonalnie przygotowane, sprawdzające obiektywnie te umiejętności, wiedzę i rozumienie wiedzy, które mieliśmy w zamiarze sprawdzić. Bronię testów jako ważne źródło informacji (dla kogo i po co, to jest kwestia do ustalenia).”

    Określenie „testy” słabo mi się kojarzy z profesjonalizmem i obiektywizmem, ale mogę być tutaj skrzywiony obserwowaną praktyką, irytującą i arogancką MENowską propagandą sukcesu, w której wciąż się podkreśla sukcesy polskiej szkoły mierzone rankingami np. PISA itd. Niech będzie – mogę przyjąć, że istnieją testy profesjonalnie przygotowane i obiektywne. Pozostaje pytanie – po co one właściwie są? I w jaki sposób sprzyjają uczniowi, pomagając w nauce? Sam widzę je jako narzędzie szkolnego przymusu – źle zdany test ma negatywne konsekwencje, uczeń chce zdać, bo chce tych konsekwencji uniknąć. Dialog ucznia z nauczycielem – to tak, to pozwalałoby obu stronom zorientować się np. w tym, co jeszcze jest do zrobienia. Ale cytowane tu już badania nauczycieli wykonane np. przez IBE pokazują, że to się w praktyce nie zdarza. Nauczyciele uwielbiają zadawać zadania domowe. Rzadziej je sprawdzają, jeszcze rzadziej oceniają, a niemal nigdy nie wykorzystują prac domowych do pokazania uczniowi (lub uczniom w klasie), np. na czym polegają jego (ich) błędy. O jakie źródło informacji chodzi w testach? Komu ta informacja jest potrzebna i do czego? Napisałeś, że to jest kwestia do ustalenia. Ja kompletnie nie wiem, co tu się w ogóle da ustalić.

    • mazylinska Post author

      Paweł, pytasz, czy ze swobody, jaką ja postuluję, chcieliby skorzystać nauczyciele i czy rodzice wywieraliby na szkołe „dobre” naciski. W tej kwestii- zupełnie wyjatkowo – mam pewność, że ….. niestety, nie. Nie wszyscy nauczyciele i nie wszyscy rodzice zrobiliby dobry użytek z wolności. Ale …, czy dziś – gdy wszystkim narzucono sztywny podstawowo-testowy gorset – wszyscy nauczyciele uczą dobrze? Ja myślę, że obecna sytuacja najbardziej szkodzi najlepszym nauczycielom i najlepszym i najsłabszym uczniom. Korzystają na niej słabi naczyciele, którzy zamiast uczyć i cokolwiek pozytywnego rozbudzać, jedynie realizują program bez oglądania się na uczniów! Obecny sytem jest dobry dla nauczycieli-biurokratów i takie postawy wspiera.
      Tak więc zmiany ułatwiłyby pracę tym najlepszym, którym się chce, ale którzy dzis wciąż są hamowani, bo …. testy. Hamulcowymi często są RODZICE. Często słyszę od nauczycieli stosujących na lekcjach ciekawe projekty, że miło, że sobie dzieciaki „pogadały” przez internet z dzieciakami z Japonii i wspólnie zastanawiały się, nad jakimiś problemami, ale „jak oni tak sobie będą po angielsku pogaduchy ucinać, to kiedy ich pani przygotuje do testów?”
      System testocentryczny wypaczył pojęcie uczenia się. Zupełnie go wykoślawił i to trzeba teraz odkręcić, ale jak?

      Wnioski:
      Zgadzamy sie, że wprowadzenie bonów edukacyjnych może, ale nie musi dac pożądanych efektów.
      Pożądane efekty w mojej opinii to:
      – uspołecznienie szkół
      – rozluźnienie sztywnego gorsetu, w jakim tkwi edukacja,
      – umożliwienie tworzenia wolnych szkół autorskich, które będą się między sobą różnić,
      – uwolnienie potencjału kreatywności nauczycieli, uczniów i rodziców
      – odejście od traktowania testów jako miernika jakości szkoły
      – uczynienie ze szkół placówek, które przygotowują do życia, a nie do testów

      Same bony edukacyjne nie wystarczą. Jak trzeba by je obudować,by przyniosły konieczne efekty?

      Warto zacząć od tego, kto dziś traci najwięcej – moim zdaniem najlepsi i nasłabsi (z różnych powodów) uczniowie i najlepsi nauczyciele.

      • Paweł Kasprzak

        @ Marzena

        W 7 punktach Xawera tkwi kilka rzeczy, moim zdaniem, koniecznych dla powodzenia „bonowej reformy”. Wydaje mi się, że nie wolno wykonywać tu żadnych ruchów bez zniesienia zewnętrznych egzaminów. Wewnętrzna matura, którą Xawer proponuje jest fundamentalnie ważna z bardzo praktycznych powodów. Wszyscy wiemy, że matura wewnętrzna łatwo może się stać fikcją (jakby zewnętrzna nią nie była). Natomiast potencjalnie może ona budować (odbudowywać) prestiż szkoły, a sama szkoła przestanie być postrzegana jako narzędzie przygotowujące dzieci do zewnętrznych testów. Przestanie być tak oceniana. Same zaś maturalne egzaminy stracą tę rujnującą edukację funkcję ostatecznego wykładnika wszelkich podstaw programowych. Ten kawałek absurdu po prostu zniknie. Pozostaną dalsze, ale trudno.

        Co do podstawy natomiast, której znaczenie przynajmniej tutaj uświadamiamy sobie wszyscy – moim zdaniem należy zapowiedzieć kierunki zmian, ale niekoniecznie trzeba się z tym spieszyć (podstawę ostatnio zmieniano już wystarczająco często). Należy natomiast natychmiast zmienić jej elementarne rozumienie. Podstawa powinna opisywać minimalny standard edukacyjny, którą szkoły oferują dzieciom. A nie odwrotnie, jak dziś – nie jako minimalne kompetencje pozwalające zdać maturę, czy końcowy egzamin po zakończeniu szkoły. Uważam to za kolejny warunek konieczny.

        • mazylinska Post author

          Piszesz „mimimalne” warunki. A wiesz, ile godzin przeznacza się dziś na fizykę, geografię czy chemię? Czy języka obcego można kogoś nauczyć mając 2 lub 1 godzinę tygodniowo? Trzeba być cudotwórcą! Po 5 dniach bez kontaktu z danymi treściami zapominamy do 80% tego, czego się nauczycliśmy – krzywa Ebbinghausa. Nauczanie jakiegokolwiek przedmiotu w wymiarze 1 godziny w tygodniu mija się z celem, bo nauczyciel musi wciąż zaczynać od nowa.
          Popatrz na książki do biologii. Ile tam jest pojęć? Żeby je zapamiętać, trzeba to przetworzyć. Jak, kiedy? Pojęć uczymy sie poprzez ich używanie.
          Trzeba najpierw zrozumieć, że można podać tyle treści, ile da się przetworzyć.
          Podawanie nowych treści – 1/4 czasu
          Przetwarzanie nowych treści – 3/4 czasu

          • Paweł Kasprzak

            @ Marzena
            Zgadza się i odpowiadają mi proporcje 3 do 1. To jest osobny temat i tu mam własne doświadczenia, jeśli chodzi o efektywność szkoły. Doświadczenia moje własne i wielu korepetytorów z „matmy” pokazują, że na poziomie gimnazjum i liceum da się nadrobić spustoszenia w mózgu dzieciaka, te wszystkie rozmaite blokady i nawyk bezmyślności w bardzo krótkim czasie. U mnie np. w miesiąc. Te doświadczenia nie przełożą się łatwo na przykład na historię i polski, gdzie trzeba dużo przeczytać i gdzie w odróżnieniu od „matmy” nie da się wymyślić wszystkiego samodzielnie. Ale kiedy rozmawiam z Agnieszką Kłakówną, widzę, że problemy są bardzo podobne.

            Prostej recepty na to wszystko moim zdaniem nie ma. Ale – zwróć uwagę – dość powszechnie dyskutuje się z jednej strony o przeładowaniu programu, a z drugiej właśnie o tym, że trudno zrobić cokolwiek, mając godzinę tygodniowo. Ten problem w sporej mierze znika, jeśli poważnie, konsekwentnie i na dużą skalę dopuścić wybieralność. A do tego interdyscyplinarne ujęcia. Prof. Sysło, który ma tu obok bloga powiedział kiedyś (u Szomburga na Kongresie to słyszałem na przykład) – „lekcje z transplantologii, dlaczego nie?” No właśnie, dlaczego? Jeśli podstawę traktujesz jako „wymagania minimum” dla ucznia, to oczywiście przecież nie będziemy wymagali transplantologii – to absurd. Ale jeśli zainteresowany uczeń weźmie taki kurs w szkole, to się przy okazji nauczy sporego fragmentu biologii, jakiegoś kawałka chemii itd. Może nawet osiągnie spory poziom fachowości. Oczywiście niekoniecznie będzie znał klasyfikację organizmów Linneusza, czy jak to się tam nazywa. Ale właściwie dlaczego każdy uczeń ma ją znać?

            Z tych powodów (listę można mnożyć w nieskończoność, szkolna praktyka, zawartość podręczników i tekst podstawy wreszcie dostarcza tu miliona powodów) uważam, że podstawa programowa – każda, nie tylko polska zła podstawa – najzwyczajniej nie ma sensu. To jednak nie oznacza, że nie tęsknię za jakimś „kanonem”, o którym tu już dyskutowaliśmy. Można próbować go wymagać – ale od szkół, a nie od uczniów. I to jest ruch, który bym wykonał natychmiast. Państwowe wymagania – w jakikolwiek sposób je egzekwować – nakładane na to, co uczeń musi wiedzieć, zrujnują każdą reformę. To chciałem powiedzieć.

      • @ Paweł „Wydaje mi się, że nie wolno wykonywać tu żadnych ruchów bez zniesienia zewnętrznych egzaminów. ”

        Nie stawiał bym tego aż tak ostro. Zewnętrzne egzaminy, oczywiście, należy znieść. Są złe, szkodliwe, etc.
        Ale nie wiązałbym tego zagadnienia z bonem edukacyjnym.
        Przykłady szkół niepublicznych (płatnych) dziś funkcjonujących pod rządami egzaminomanii i ujednoliconej matury pokazują, że te szkoły są jednak lepsze, przyjaźniejsze uczniom, jest w nich więcej „szacunku i dialogu”, niż w publicznym mainstreamie.
        Uczynienie szkół typu Bednarska (i wypączkowane z niej) dostępnymi również dla tych, których nie stać na 10,000zł rocznego czesnego, byłoby z pewnością czymś cennym, niezależnie, od egzaminów, z którymi należy zrobić to samo, co z Kartaginą.

Reply to Marcin Zaród CANCEL?

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.