Kartkówki, sprawdziany, testy, klasówki, czyli porozmawiajmy o repertuarze metodycznym

Od dawna nurtuje mnie pytanie, dlaczego uczniowie mają robić to, co ich interesuje dopiero po lekcjach. No dlaczego? Dlaczego to, co ciekawe i co umożliwia uczniom aktywne działanie, dzieje się na kółkach i zajęciach dodatkowych? To samo dotyczy gier. One nie mają być dodatkiem do tradycyjnych lekcji transmisyjnych i do zeszytów ćwiczeń, w których trzeba wstawić odpowiednie odpowiedzi, ale mają zastąpić nudne, schematyczne i nieefektywne zadania. Tworzenie gry jest czynnością wymagającą głębokiego przetwarzania, a to skutkuje zapisywaniem nowych informacji w strukturach pamięci. Z kolei gra umożliwia powtarzanie wiadomości. Należy dodać, bezkarne powtarzanie, czyli najbardziej efektywne, bo strach przed błędem nie blokuje w przypadku gry postępu.
Chodzi o to, by poszerzyć repertuar metodyczny, by dać nauczycielom nowe narzędzia, które są nie tylko dużo efektywniejsze, ale i budują motywację, po są po prostu przyjemne. Trzeba tylko uwierzyć, że nauka wcale nie musi być niemiłym i nudnym zajęciem. Wszystko rozbija się o ten metodyczny repertuar. Jeśli ogranicza się jedynie do metod podawczych, sprawdzianów, kartkówek i uwag, to mamy problem.

Jedna z mam (pani Aleksandra) napisała ostatnio taki komentarz.

„Dlaczego? Jest taka opowiastka o wbijaniu gwoździa balonem…
Przecież kartkóweczka, sprawdzian, teścik, klasówka, to jedyne metody, żeby się smarkacze uczyli. Jakby nie mieli bata nad głową, to już nic by nie robili. O. Są leniwi z natury. Stres dobrze im robi. Motywuje. Skąd ja mam wiedzieć, że umieją, jak nie zrobię kartkówki. Niby wiadomo od zawsze, że najlepszy sposób utrwalenia wiedzy to nauczenie kogoś… Albo odpytanie siebie samego. To niech to robią sobie w domu. Ja muszę mieć kartkóweczki. I tak dalej. Z każdego tematu jest kartkówka i większy sprawdzian.
Mnie jako rodzicowi oko bieleje, gdy widzę, ile moje dzieci mają ocen po 2 miesiącach szkoły. Teraz to gimnazjum, ale w podstawówce było to samo.
Schemat trzyma się mocno. Gdzie tu znaleźć czas na tworzenie gier? Można zadać do domu, jako pracę dodatkową a potem utyskiwać, że nikt nie chce zrobić niczego extra. A przecież zupełnie nie o to chodzi.
To musi się stać rutyną, zwykłą metodą pracy a nie czymś „extra” – bo po 6-7 latach treningu szkolnego „kartkóweczka, teścik, sprawdzianik”, gimnazjaliści na samo słowo „dodatkowy” czują zniechęcenie. To nie może być „obok” tylko zamiast.
Mój syn, który ma olbrzymie problemy emocjonalne związane ze szkołą a na lekcji matematyki w szkole nie potrafi zrobić 1/10 tego co umie, uchodzi wśród koleżanek z innych klas za świetnego „wyjaśniacza” matematyki. Sprawia mu to przyjemność, podnosi samoocenę. Przy wielkich problemach z koncentracją, gdy wyjaśnia coś komuś, robi to spójnie i konsekwentnie. Dla wielu dzieciaków „nauczyć kogoś” to najlepsza i sprawiająca frajdę metoda nauki. I cóż by się stało, gdyby młodzież/dzieci przez klika lekcji pracowali w ten sposób nad tematem? Nie w domu, nie jako praca samodzielna. Razem, pod okiem nauczyciela.

Comments ( 16 )
  1. Katarzyna

    Najefektywniej uczymy się kiedy uczymy innych -dlatego na lekcjach niezbędna jest praca w parach, małych grupach i zachęcanie uczniów do współpracy a nie rywalizacji.

  2. Aleksandra

    Cieszę się, że moje uwagi nie są „dziwaczne”. Tak się bowiem czasem czuję. Nie jestem zawodowo związana z edukacją, więc nie śmiem się wymąrzać, co i jak powinien nauczyciel; sama nie byłabym w stanie uczyć kogokolwiek… Jednak widzę, co się dzieje, mam jeszcze dzieci w wieku szkolnym; widzę, jak system wypompowuje z dzieci chęć nauki a czasem i życia, o energii nie wspominając. Są nauczyciele, którzy próbują znaleźć jakiś złoty środek pomiędzy wymaganiami systemu a własną intuicją, jednak i tak koniec końców poddają się wobec „wyników testu”. Trudno się dziwić – kazdy ma szefa.
    Tak się składa, że w naszej rodzinie nauka była zawsze uważana za coś wspaniałego, mamy bogate tradycje, również pedagogiczne. Nie udało nam się tego utrzymać dla najmłodszego pokolenia, w konfrontacji z testozą. To moja osobista porażka. Lęk, przeładowanie, ambicje, oderwany od realiów program pokonał nas i nasze dzieci. Mamy do siebie pretensje, że nie działaliśmy w porę. Z drugiej strony – czy rodzic musi być ekspertem w kwestiach edukacji?
    Właśnie, dlaczego „coś ciekawego” to może być tylko praca dodatkowa? W ten sposób co najwyżej zachęcimy zachęconych, zainteresowanych pasjonatów. Tych, których tracimy – stracimy jeszcze bardziej.
    Częstym argumentem za tym ciąglym sprawdzaniem jest „no ale w życiu też będą ciągle sprawdzani; niech się przyzwyczajają; życie to nie zabawa”.
    Bzdura. Pracuję w którejś z kolei, dobrej – a więc wymagającej – firmie. Owszem, są oceny roczne, są podsumowania a i życie weryfikuje moje działania codziennie. Nijak to się ma jednak do stresu ciągłych sprawdzianów; robię to, co wybrałam – inaczej patrzę na wymagania; nikt mnie nie przepytuje co i rusz z 8 niezwiązanych ze sobą dziedzin. Jeśli szef stawia przede mną problem, który jest trudny i który muszę rozwiązać, to mam na to trochę czasu. Nikt nie stoi nade mną z zegarkiem, nie odbiera źródeł, z których mogłabym skorzystać. Wiadomości, które mam w pamięci, są tam nie dlatego, że je „zakuwałam” po nocy, ale dlatego, że dotyczą często stosowanych zagadnien. Pracuję w normalnej firmie; nikt nikogo nie głaszcze po glówce, a dyscyplina jest spora. Ale „oceniania” i „sprawdzania” w takiej postaci jak w szkole – nie ma nawet w 10%. Czemu oszukujemy dzieci? Do czego jest nam potrzebny ich nieludzki wysiłek i stres? Czy to jest wojna, żeby się do boju sposobić?

    Jednak dzieci „powinny”, „muszą zrozumieć, że to dobre”…
    Jak to możliwe, że moje pokolenie, które nie było wciąż ostrzeliwane z kartkóweczek, może pracować, spełniać wymagania, rozwijać się, wymagać od siebie? Przecież według obecnej szkolnej filozofii nie powinnismy byc w stanie nawet pracy znaleźć a co dopiero ją utrzymać.

    Mogłabym nawet uznać te ciągłe sprawdziany za rzecz pożyteczną, gdyby była to tylko informacja dla nauczyciela, dla szkoły. Tak miało byc w założeniu, przynajmniej w odniesieniu do „trzecioteściku” i sprawdzianu po 6 klasie. Wyszła karykatura.
    Pamiętam szok, jakiego doznałam, gdy na pierwszym zebraniu w 3 klasie podstawówki u syna, pani wychowawczyni, która dotąd sprawiała wrażenie otwartej, stawiającej na zainteresowanie dzieci, oznajmiła zdecydowanie „szanowni państwo, w tym roku uczymy się do trzecioteściku”.
    Mam tego rodzaju opowiastek mnóstwo w zanadrzu, zbieram je też od znajomych, ale to nie na temat.
    Inny szok: 1 klasa gimnazjum, u syna pogłębia się fobia szkolna, robi się naprawdę słabo. Robimy z mężem burzę mózgu, w jaki sposób można by pokazać mu szkołę jako coś fajnego. Jest! informatyka. Przecież w podstawówce miał inny program, bo pani doceniała jego zainteresowania. Udałam się więc do nauczycielki przedmiotu i pytam, czy w zamian za te zadania z power pointa i excela, których nie oddał, mógłby zrobić cos extra, naprawdę z informatyki – raz żeby odpracował braki zadań, dwa, żeby mógł się wykazac, żeby ktoś go docenił. Byłam pewna sukcesu… A usłyszałam „tak, ja wiem, że to dla niego nudne, ale rozumie pani, ja mam program, nie mogę traktowac go wyjątkowo. Program musi zrealizować. Niech zrobi obowiązkowe a potem pomyslimy”.
    Kurtyna.

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Olu,

      napisała Pani: ” Czemu oszukujemy dzieci? Do czego jest nam potrzebny ich nieludzki wysiłek i stres? Czy to jest wojna, żeby się do boju sposobić?”

      Nie wiem, dlaczego, ale wiem, że je oszukujemy. I robię wszystko, by to nauczycielom uświadamiać. Świat zmieniają nie ci, którzy w szkole mieli najlepsze oceny, ale ci, którzy odkryli w sobie jakąś pasję.

      Gdy czytam takie wpisy, jestem zupełnie załamana, bo wiem, że tego, co tracą dzieci w złych szkołach, u złych nauczycieli, nie da się już później nadrobić. A najgorsze jest to, że tacy nauczyciele nie zdają sobie z tego sprawy.
      Na Pani miejscu szukałabym dla dziecka innej szkoły, innych nauczycieli. Nauczycieli oddanych dzieciom i rozumiejących, że ich zadaniem, jest mądre budowanie ich wiary w siebie, jest naprawdę wielu. Ale są też tacy, którzy w swoim repertuarze metodycznym mają tylko sprawdziany. To nie są nauczyciele, ale wielcy odpytywacze i od nich trzeba uciekać.

  3. Joanna

    Tak bardzo mi przykro gdy czytam to co Pani napisała. Przeżywałam z moim synem dokładnie to samo, najgorsze że jeśli dziecku są podcinane skrzydła ,to rodzic też czuje się upokorzony. Wielogodzinne tłumaczenie, że warto zrobić coś więcej, coś innego tzw. zabłysnąć jest przekreślane potem przez nauczyciela. Syn później mówił : po co mam coś przygotowywać, jeśli Panią/Pana to nie interesuje. Piszę w czasie przeszłym, ponieważ w połowie 6 klasy uciekliśmy z państwowej podstawówki, uciekliśmy od systemu, od upokarzania i wmawiania nam, że stan wiedzy to ilość punktów na teście, sprawdzianie. Uciekliśmy od okazywania braku szacunku dla dziecka, rodzica, od zastraszania i ciągłego wpisywania uwag, jako jedynej metody wychowawczej, uciekliśmy od braku rozmowy i jedynej słusznej wiedzy, jaką posiadał nauczyciel (czyli wykucie regułki w słowo – słowo), od rywalizacji i nagradzania tejże (po co doceniać starania, kogoś kto nie wpasuje się w tempo nadane przez nauczyciela).
    Teraz jestem rodzicem-spokojnym i spokojnego dziecka, dziecka które chce iść do szkoły a nie musi. Trafiliśmy na wspaniałych nauczycieli i wychowawców w prywatnej szkole, która stosuje metodykę i dydaktykę waldorfską. Idziemy przez naukę i wiedzę w swoim rytmie, mając czas na rozwijanie pasji, poznawanie nowych bodźców płynących ze świata. Przecież tak naprawdę uczymy się przez całe życie, które z kolei uczy nas że trzeba odnaleźć się w każdym jego momencie.

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Joanno,

      nie wiem, co napisać, co odpowiedzieć …

      Napisała Pani: ” Uciekliśmy od okazywania braku szacunku dla dziecka, rodzica, od zastraszania i ciągłego wpisywania uwag, jako jedynej metody wychowawczej, uciekliśmy od braku rozmowy i jedynej słusznej wiedzy, jaką posiadał nauczyciel (czyli wykucie regułki w słowo – słowo), od rywalizacji i nagradzania tejże (po co doceniać starania, kogoś kto nie wpasuje się w tempo nadane przez nauczyciela).”

      Prawdziwy nauczyciel by tak nie robił. Nauczyciel to ktoś, kto dziecku pomaga, a nie szkodzi. Tak powinno być … Przed takimi ludźmi trzeba dzieci ratować i trzeba szukać dla nich Nauczycieli przez duże N. Jest ich naprawdę wielu. A z tymi, którzy dzieciom podcinają skrzydła, trzeba otwarcie rozmawiać i mówić, jak dzieci reagują na to, co dzieje się na lekcjach. I proszę pamiętać, nauczyciel to ktoś, kto stoi po stronie dziecka i jemu służy.

      • Joanna

        Pani Marzeno,
        niestety przez 5,5 roku mieliśmy najzwyklejszego pecha do osób, które uczyły. I niestety były momenty, że nie chciałam wierzyć własnemu dziecku, tylko sugerowałam się opinią nauczyciela. Ja nie zdawałam sobie sprawy, że dziecko było i pewnie w wielu wypadkach tak jest dopasowywane do „ram” wyznaczonych przez nauczyciela, zupełnie pomijając jego wrażliwość, emocjonalność i możliwości.
        Wielokrotnie w moich wpisach powtarzałam, tylko dzięki Pani artykułom (zaczęło się od „Niszczarki marzeń”) zmieniłam postrzeganie szkoły, „guru” nauczyciela i w całej tej machinie zobaczyłam swoje dziecko – sfrustrowane, momentami załamane, zniechęcone, pełne złości i płaczu. Ja nie zgadzam się z takim systemem! Chociaż teraz mnie on już nie dotyczy ale mam mnóstwo znajomych, których dzieci chodzą do zwykłych szkół. Codzienne opowieści o życiu szkolnym, tylko dowodzą, ze nikt nie chce zmienić podejścia do dziecka, ani nauczyciel i niestety rodzic, który wciąż boi się konsekwencji.

        • Marzena Żylińska Post author

          Pani Joanno,

          uśmiecham się pod nosem, czytając, że po przeczytaniu „Niszczarki marzeń” zaczęła pani inaczej patrzeć na szkołę. Wiele osób już mi to powiedziało i za każdym razem, gdy to słyszę, cieszę się, bo nasze szkoły zmienimy dopiero wtedy, gdy wczujemy się w sytuację dzieci i gdy zrozumiemy, jak się w szkole czują. Jak długo nie spojrzymy szkoły, uwzględniając emocje uczniów, tak długo niczego nie zrozumiemy. Więc pięknie dziękuję za ten wpis, bo pokazuje mi, jak tłumaczyć, jak najskuteczniej wyjaśniać problem.

  4. Aleksandra

    Dziękuję.
    Nie chciałabym, aby moje wypowiedzi wyglądały jak lamenty mamy nad nieszczęściem syna, choc chwilami pewnie tak będzie. To raczej dzięki problemom dziecka zainteresowałam sie tematem, zaczęłam patrzeć szerzej – bo przecież i ja mam za sobą kilka lat tradycyjnego podejścia do problemów ucznia. Musiało upłynąć dużo czasu, zanim zmieniłam spojrzenie.
    Teraz widzę, jak bardzo my, dorośli, tkwimy w schematach, jak upieramy się nad stosowaniem metod i podejścia, które u większości dzieci powoduje trwałe zniechęcenie do nauki. To jest prawdziwa tragedia, a nie jedna czy druga gorsza ocena. Przez to potem większość dorosłych nie chce się uczyć, niczego – a tak byłoby wspaniale, gdybyśmy my, dorośli, byli otwarci na nowe, lubili sięgać po osiągnięcia wiedzy. Niezależnie, czy jesteśmy rzemieślnikiem czy nauczycielem akademickim. Nie wierzymy, że potrafimy. Jak bardzo my dorośli mamy utrwalone złe zdanie na swój temat, jeśli „wszkole trochę nie szło”. Mam kolegę, który jest w stanie się bić w obronie tezy, że nie ma on zdolności językowych i nigdy się nie nauczy obcego języka (a przydałby mu się). Nie trafiają żadne argumenty, w tym ten, że swojego ojczystego się przecież nauczył. Tak bardzo uwierzył w swój brak zdolności, uwierzył w to w szkole!
    Jak mocno ignorujemy osiągnięcia wiedzy a i własne doświadczenia (kto pamieta coś z egzaminów, do których uczył się w stresie i „aby zdać”). Kiedy mówimy, że trudno, szkołę trzeba przejść, bo tak wygląda życie, które ogólnie kopie i nie jest fajne… Dlaczego nie zastanowimy się, co tak naprawdę przekazujemy dzieciom z tymi słowami? Że mają się godzić na opresję, że mają siedzieć cicho, zrezygnowane, ale przynajmniej teoretycznie bezpieczne, bo lepszy znany wróg… Jednak zalezy nam, żeby społeczeństwo było otwarte, ludzie wewnątrzsterowni, niezależni, odwazni, bez rysów kolaboranta. Przecież to się nie trzyma kupy! doświadczenie życiowe, w tym pewien dystans, pogodzenie się, to coś, co trzeba zdobyć samemu. Nie musimy naszym dzieciom gorzko doprawiać najpiękniejszych lat.
    W ciągu ostatnich 2 lat, „dzięki” synowi, przeczytałam wszystko :). I Juula, i „Neurodydaktykę” i Kohna i Rosenberga i coraz mi gorzej, gdy w szkole słyszę to, co słyszę. I to nie chodzi o nasz i syna przypadek, ale ogólnie, widzę przez to system jak przez soczewkę – chocby te niekończące się kartkówki, które nie dają nic nikomu (no może nauczyciel „ma z czego wystawiać”)
    Widzisz Joanno, Ty byłaś mądrzejsza. My zamiast zrobić to samo, brnęliśmy w system, naprawialiśmy dziecko, zamiast mu uwierzyć. trudno. Kiedy wreszcie dotarło do mnie (po przeczytaniu „Lekcji Marii Curie-Skłodowskiej”), że poświęcam syna na ołtarzyku „tak ma być”, było za późno na zmianę szkoły. Teraz, w 3 klasie gimnazjum, kiedy ma kumpli i dziewczynę, nie chce zmieniać szkoły, bo jakoś daje radę. Z naciskiem na jakoś. Bez ambicji, bez motywacji, bez wiary w to, że jest zdolny i mądry. 2-3 lata temu było to jeszcze możliwe…Taki fajny, zaradny młody człowiek, przedsiębiorczy i kontaktowy, w konfrontacji z niektórymi nauczycielami ledwie żyje.
    System ma się świetnie. Na ilu zebraniach rodzice mówili „dobrze, trzeba ich cisnąc, niech im pani więcej zadaje, niech się nie obijają”. To często rodzice dolewają oliwy do tego schematycznego, bezdusznego kotła. Tu na blogu jest o tym wpis, który jest boleśnie prawdziwy. W większości jednak rodzic w szkole jest podobnie bezradny jak jego dziecko, tyle że nie usłysz „siadaj, jeden” :).
    W tym wszystkim humorystyczne jest to, że szkoła syna, tak „się napinająca” na wyniki, tak cisnąca, stawiająca głownie oceny dopuszczające, zmuszająca do dodatkowych lekcji w weekendy, od lat ma wyniki sprawdzianów jedne z najgorszych w mieście. Teraz to mam Schadenfreude. Jak myślicie, czy naszła ich jakaś refleksja? A i owszem, brną jeszcze mocniej w swoje metody, które niczego nie poprawiają…

  5. Joanna

    Aleksandro:))
    Ja musiałam, przejść prawie cała podstawówkę, żeby uwierzyć we własne dziecko i w jego możliwości. Musiałam wbić sobie do głowy słowa: Każdy wie dużo NIKT wszystkiego. Niestety dla nauczycieli, każdy uczeń musi wiedzieć wszystko (tu i teraz i na raz)tylko wiedza ta, ma być oparta na wykuciu a nie zrozumieniu. Umiesz na pamięć to jesteś wzorowym uczniem. Wielokrotnie regułki zamienialiśmy na słowa, bardziej zrozumiałe, konkluzja była ta sama tylko nauczyciel zawsze to później negował.
    Chciałam jeszcze przytoczyć pewną historię:
    Pewnego dnia Thomas Edison wrócił do domu i wręczył swojej matce kartkę papieru. Powiedział jej: “Mój nauczyciel dał mi te kartkę i powiedział bym wręczył ją tylko mojej matce.”
    Oczy matki były pełne łez gdy czytała na głos list swojemu dziecku: Pani syn jest geniuszem. Ta szkoła jest za mała dla niego i nie ma wystarczająco dobrych nauczycieli by go uczyć. Proszę by go pani uczyła sama.
    Wiele, wiele lat po tym jak matka Edisona zmarła i był on już jednym z największych wynalazców stulecia, pewnego dnia przeglądał rodzinne rzeczy. Nagle znalazł złożoną kartkę w rogu szuflady od biurka. Wziął ją i otworzył. Na kartce było napisane: “Pani syn jest opóźniony w rozwoju [chory psychicznie]. Nie wpuścimy go więcej do szkoły.
    Edison płakał godzinami a potem napisał w swoim dzienniku: “Thomas Alva Edison był dzieckiem opóźnionym w rozwoju, które dzięki bohaterskiej matce zostało geniuszem stulecia.”

  6. Agnieszka

    Nałkowska napisała: „ludzie ludziom zgotowali ten los”.
    To spostrzeżenie sprawdza się także w edukacji. Lekcja techniki w szkole podstawowej: temat z podręcznika „włókna i ich podział”. W kolejnym tygodniu widzę syna pochylonego nad podręcznikiem z miną nietęgą. Pytam i otrzymuję odpowiedź, ze uczy się do kartkówki. Zaciekawiona, drążę: zaglądam i pytam, co było na lekcji. „Przepisywali charakterystyki/definicje materiałów do zeszytu”. Pytam: czy nauczyciel pokazywał wam te materiały? Czy oglądaliście, dotykaliście, testowaliście?”
    Dziecko popatrzyło na mnie z politowaniem (nie był zdziwiony moim pytaniem, bo nie pierwszy raz je słyszał). Wyciągnęłam z szaf co się dało, zaczęliśmy badać, czytać metki. Najpierw błysk w oku i zainteresowanie, ale za chwilę usłyszałam, że nie o to chodzi, bo będzie test według tego, co w podręczniku.
    O zgrozo!
    Zdumiona zaczęłam zgłębiać temat i sprawdziłam, co „piszczy” w sieci. Ech…
    http://www.publikacje.edu.pl/pdf/8072.pdf
    http://testy.eduskrypt.pl/materialy_wlokiennicze_materialy_papiernicze_tworzywa_sztuczne-test-378.html
    I wkuwał na pamięć, czym się różni tkanina od dzianiny, jakie wady i zalety mają włókna naturalne a jakie sztuczne.
    A jako pracę domową przerysowywał do zeszytu (koniecznie z książki!) przekrój poprzeczny pnia drzewa…
    Pisać dalej?
    W tej samej szkole. Praca domowa z przyrody: „wybierz kontynent i wypisz jego cechy charakterystyczne korzystając wyłącznie z treści zawartej w podręczniku”.
    Dalej?
    Przygotowania do kartkówki z informatyki. Dziecko powtarza definicję paska menu, narzędzi, stanu … Tym razem tatuś się zreflektował, odpalił komputer, pokazał co jak działa i gdzie jest.
    I w ten sposób ostatni raz „pomogliśmy” naszemu dziecku, bo … zaliczył na 3-. Co z tego, że wiedział, skoro na sprawdzianie nie podał pełnej definicji.
    Jeszcze?

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Agnieszko,

      zgroza!!! Trudno w to uwierzyć, ze w XXI wieku takie metody są jeszcze stosowane, ale … wierzę. Niestety wiem, że takie szkoły wciąż jeszcze w Polsce są. Wstawiłam Pani komentarz do FB. Budzi duże zainteresowanie.
      Ja bym zabrała dziecko z takiej szkoły. Za dużo tam traci! Przecież na takich lekcjach niczego się nie nauczy, nie rozwinie potencjału, zniechęci się nie tylko do szkoły, ale i do nauki!
      A przecież jest dużo dobrych szkół i dobrych nauczycieli, którzy mają bogaty repertuar metodyczny. Żeby uczyć z podręcznika definicji i opisów, nie trzeba być nauczycielem.
      Chyba nie chce pani zostawić dziecka w takim miejscu? Takie szkoły zaczną się zmieniać dopiero wtedy, gdy rodzice zaczną zabierać swoje dzieci do dobrych i profesjonalnych placówek.

  7. Agnieszka

    Moje dziecko nie lubi szkoły (wręcz nie cierpi), choc z nauką nie ma żadnych problemów. Sytuację ratuje jedynie to, że ma tam kolegów i koleżanki, z którymi chce się spotykać. Liczyliśmy, że wytrzymamy ten rok (szósta klasa) … a tu taka „niespodzianka”. Nie mam gdzie go przenieść, bo wszędzie wielka niewiadoma – nawet w dobrych szkołach sytuacja może się zmienić, bo zrobi się ciasno, zmienią się nauczyciele…
    Poza tym, w naszej szkole jest tak, że dyrekcja oddycha z ulgą, jak rodzice, którym się coś nie podoba, zabierają dzieci. Dramat.
    Jestem aktywnym rodzicem, wiele razy próbowałam uświadomić innym, że zmiana podejścia jest niezbędna (i w większości przypadków nie chodziło o moje dziecko). Mają mnie za niegroźną wariatkę, a najgorsze jest to, że jedyną radę jaką otrzymałam było: proszę pomyśleć o nauczaniu domowym …
    P.S.
    Mieszkamy w Warszawie.

    • Marzena Żylińska Post author

      Bez prawdziwego dialogu między rodzicami, uczniami nauczycielami i dyrektorami, polska szkoła się nie zmieni. To dialog jest podstawą oddolnych zmian, jakie promujemy. Jednak w wielu polskich szkołach rządzi strach. Uczniowie boją się nauczycieli, nauczyciele rodziców i dyrektorów, rodzice nauczycieli … Podchodzimy do siebie, jak do jeża. W wielu szkołach nie ma nikogo, kto byłby zainteresowany informacją zwrotną, bo po co nam problemy? Jeśli o nich nie rozmawiamy, to zawsze można uważać, że ich nie ma. A gdy nie widzi się problemów, to nie można ich rozwiązać.

      W Budzących Się Szkołach zawsze zaczynamy od szczerości i otwartości. Dobra szkoła to nie szkoła, w której nie ma problemów, dobra szkoła to szkoła, w której o problemach można otwarcie rozmawiać.

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Agnieszko,

      czy widziała Pani, jaką dyskusję wywołał na FB Pani komentarz? Dyskusja toczy się i na mojej osi i na osi BSS.
      Ja czytam te komentarze ze ściśniętym sercem, bo myślałam, że problem nie jest aż tak rozpowszechniony. Ale widać jest gorzej, niż myślałam, bo ja mam głównie kontakt z najlepszymi i najbardziej kreatywnymi nauczycielami.

  8. Agnieszka

    tak, obserwuję tę dyskusję, ale ze względu na brak czasu, nie włączyłam się dotychczas na forum FB.
    Bardzo zaciekawił mnie komentarz pani Agnieszki Pietnoczka, która napisała:
    Smutne to, bo prawdziwe. Ale smutne jest również to, że starsi uczniowie nie chcą za bardzo inaczej, bo według nich (po 8 latach nauki) uczą się tylko wtedy, kiedy wkuwają definicje. Irytują ich inne sposoby, są zmęczeni kreatywnymi zajęciami, wolą czuć się w bezpiecznie w ławkach i przepisywać kolejne bzdety z podręczników lub z tego, co dyktuje nauczyciel. Mają wtedy wrażenie, że pracują….. Co z nimi zrobił system szkolnictwa…. Przy naszej rosnącej świadomości, że trzeba zmian metod, sposobu organizacji pracy szkoły, klasy, warsztatu pracy, społeczeństwo niekoniecznie ich oczekuje…

    No właśnie: co z nimi zrobił system i co z nimi zrobili nauczyciele! Uczniowie nie chcą, bo stracili zainteresowanie. Po prostu przywykli. Uratowali się w pewien sposób bo ile czasu można być w kontrze? Ile czasu można mieć nadzieję? Mój syn też już traci zapał, też traci zainteresowanie, też coraz częściej „odbębnia”. Ale czy mam się temu dziwić? Zaufałam szkole i nauczycielom bo przecież nie jestem omnibusem i zakładałam, że sama nie będę w stanie pokazać mu wszystkich możliwych dróg…

  9. Dawno nie miałem okazji czytać tak dobrego artykułu. Zgadzam się z Tobą w 100%.

Reply to Marzena Żylińska CANCEL?

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.