Na błędach można się uczyć, ale …
Na błędach można się uczyć, ale pod warunkiem, że zostaną spełnione określone warunki. Przykładowo, jeśli nauczyciel oddaje uczniowi sprawdzian z języka angielskiego z podkreślonymi na czerwono 17 błędami, to uczeń najprawdopodobniej niczego się nie nauczy. Można zapamiętać nie więcej jak trzy lub cztery 4 elementy. Większość uczniów widząc pokreśloną na czerwono kartkę, szybko ją chowa, myśląc sobie „Jestem do niczego! Tyle się napracowałam i tyle zrobiłam błedów. Straszne!” (Bywa jednak i tak, że nauczyciele nie oddają uczniom sprawdzianów, choć przepisy stanowią, że praca jest własnością uczniów. Takie podejście świadczy o tym, że nauczyciele nawet nie oczekują, że uczniowie na popełnionych błędach czegokolwiek się nauczą, a sprawdzian służy im jedynie jako narzędzie pomiaru.) Pokreślona na czerwono kartka nie jest w takiej sytuacji podstawą do nauki na błędach, jedynym efektem jest jedynie znikająca motywacja do nauki. Można tu obserwować pewną zależność; im więcej pracy uczeń włożył w przygotowanie do sprawdzianu, tym większe rozczarowanie, gdy nauczyciel skupił się na błędach.
Jakie warunki muszą zostać spełnione, by uczniowie mogli uczyć się na błędach? Nauka na błędach wymaga głębszego wniknięcia w zagadnienie i opisania popełnionego błędu własnymi słowami, czyli mówiąc fachowym językiem głębokiego przetworzenia problemu.
Neurobiolog Gerald Hüther w swoich książkach opisuje, jak nasz mózg traktuje sprawy już wyjaśnione. Zagadnienia wyjaśnione to dla mózgu zagadnienia zamknięte, którymi nie trzeba się dalej zajmować. W szkole wygląda to tak, że sprawdzian kończy omawianie kolejnego działu. Uczniowie dostają poprawione prace z zaznaczonymi na czerwono błędami, nauczyciel wpisuje do dziennika oceny i sprawa jest zamknięta. Mało kto głęboko analizuje popełnione błędy, tym bardziej, że wielu nauczycieli nie oddaje im uczniom do domu, choć wiedzą, że do sprawdzianów przygotowują ich w domu rodzice. Tak więc wpisanie do dziennika ocen jest zamknięciem sprawy na klucz. W taki sposób nauczyciele zamykają uczniom drogę do nauki na błędach. Niektórzy nauczyciele wymagają, by uczniowie zrobili poprawę sprawdzianu, jednak w większości przypadków poprawa taka ma charakter czysto mechaniczny. Uczniowie przepisują od kolegów dobre rozwiązania, nie poświęcając im czasu ani uwagi. Chodzi o to, by pokazać, że błędy zostały poprawione.
Co zatem zrobić, by uczniowie chcieli się nad błędami pochylić, by je przeanalizowali, by poświęcili im czas i głębiej wniknęli w istotę problemu? Innymi słowy, co zrobić, czy uczniów błędami zainteresować, by skierować na nie reflektor ich uwagi? Aby osiągnąć cel, nauczyciel musi odejść od dotychczasowej praktyki, to znaczy zejść ze ścieżki, którą przedstawiciele tego zawodu kroczą od setek lat. Jeśli podkreślanie błędów na czerwono nie skupia na nich uwagi i nie powoduje głębszej refleksji, to może warto podejść do problemu inaczej?
W Budzących Się Szkołach już od kilku lat propagujemy metodę zielonego ołówka i zachęcamy nauczycieli, by nie podkreślali w pracach uczniów na czerwono tego, co zrobili źle, ale zaznaczali na zielono to, co zrobione zostało dobrze. Takie podejście ma wiele zalet, jednak najważniejsze jest to, że u uczniów, którzy mimo włożonego wysiłku popełnili wiele błędów, nie rodzi się myśl, że samodzielna praca jest złą strategią i trzeba poszukać innej, dzięki której uda się błędów uniknąć. Dzięki temu nie niszczy się motywacji do nauki. Celem jest przekonanie uczniów, że jedyną skuteczną strategią jest praca, że nie ma drogi na skróty, a błędy są naturalnym elementem procesu uczenia się.
Pozostawienie tego, co zostało zrobione źle bez poprawek, nie zamyka tematu, ale jest zaproszeniem do dalszej pracy. Od uczniów zależy, czy będą chcieli z tego zaproszenia skorzystać. Tą drogą poszła Anna Szulc nauczycielka matematyki z I LO w Zduńskiej Woli, która rozwinęła ideę zielonego ołówka. Anna Szulc w pracach swoich uczniów zaznacza na zielono to, co uczniowie zrobili dobrze i na tej podstawie wystawia im stopnie. Każdą ocenę można poprawiać, bo Anna wpisuje do dziennika tylko te oceny, na które uczniowie wyrażają zgodę. Dzięki temu przenosi odpowiedzialność za proces uczenia się na uczniów. Warto byłoby temu zagadnieniu poświęcić więcej uwagi, ale tematem tego tekstu jest inne podejście do błędów. Skupmy się zatem na nich.
Gdy odwiedziłam Annę Szulc w szkole w Zduńskiej Woli, miałam okazję porozmawiać z uczniami o metodach stosowanych przez ich nauczycielkę. Gdy zapytałam Kasię, uczennice klasy drugiej o profilu biologiczno-chemicznym, co jej się najbardziej podoba, usłyszałam, że najlepsze jest to, że błędy nie są poprawiane przez nauczyciela, a dzięki temu można się nimi zająć samemu. (Anna Szulc zachęca uczniów do poprawiania błędów, ale niczego nie wymusza. To oni mają podjąć decyzję, czy będą chcieli poprawiać ocenę za sprawdzianu, a co za tym idzie, czy będą chcieli zająć się tym, z czym sobie nie poradzili.
Kasia opowiedziała mi, że każdy popełniony błąd nie tylko poprawia, ale i opisuje własnymi słowami w taki sposób, by samej sobie wyjaśnić, co było źle i z czego błąd wynikał.
Robi to korzystając z pomocy innych uczniów i nauczyciela. Po oddaniu prac w klasie Anny Szulc uczniowie mogą z sobą swobodnie rozmawiać, mogą nawzajem obejrzeć swoje sprawdziany (siedzą przy kilkuosobowych stolikach), a w razie potrzeby mogą poprosić o wyjaśnienie nauczyciela. Na lekcji jest też na to czas i przestrzeń.
Zdaniem Kasi, właśnie opisanie błędu i jego przyczyn własnymi słowami wymusza głębszą refleksję i jest najlepszą okazją do nauki. Błędy można poprawić mechanicznie, bez zrozumienia, tłumaczyła mi Kasia, ale wtedy nie odnosi się z tego żadnych korzyści na przyszłość. Nie można wyjaśnić natury błędu i jego przyczyn, gdy nie rozumie się zagadnienia. A właśnie zrozumienie, które wymaga głębokiego wniknięcia w problem, jest gwarancją tego, że człowiek na błędach się uczy. Zdaniem Kasi, gdyby nauczyciel zaznaczył błąd na czerwono, to sprawa byłaby zamknięta. Niepoprawione zadania zachęcają do zajęcia się nimi. Działają tak, jak znak zapytania: Co tu było nie tak? Gdzie tkwi błąd? To powoduje, że człowiek chce go poszukać, szczególne wtedy, gdy myślał, że zrobił zadanie dobrze. Kasia często wraca do swoich opisów, gdy ma problem z nowym zadaniem i często znajduje w nich inspirację. Podobnie widzi to jej kolega Adam, od którego usłyszałam: Jeśli jedna osoba przy stole rozumie problem, to wszyscy go rozumiemy, bo nawzajem wszystko możemy sobie wyjaśnić.”
Karl Ove Knausgaard twierdzi, że: „Tego, co widzi się zawsze, nie widzi się nigdy.” Warto odnieść tę myśl do sposobu, w jaki podchodzimy do błędów. Może poprawianie błędów i kierowanie uwagi uczniów na to, co zrobili źle, a nie na to, co dobrze, jest naszym, nauczycielskim błędem, którego nie dostrzegamy? Może problemy z motywacją, wynikają właśnie z tego, że stosowane dotychczas rozwiązania nie są skuteczne? Im bardziej nie sprawdzają się nasze metody, im bardziej zawodzą tradycyjne strategie, tym bardziej skłonni jesteśmy szukać winy po stronie uczniów. A może warto spojrzeć na problem z innej strony? Może warto przyjąć, że z uczniami wszystko jest w porządku, tylko my, nauczyciele musimy poszukać innych strategii. To oczywiście trudniejsza, wymagająca refleksji, droga. Ale naiwnością jest myśleć, że można robić to samo, tak samo i oczekiwać innych rezultatów. Jeśli więc dotychczasowe rezultaty nas nie satysfakcjonują, to nie szukajmy winy po stronie uczniów, ale zacznijmy szukać nowych, lepszych rozwiązań, również w kwestii podejścia do błędów.
Zamknijmy oczy i wyobraźmy sobie, jak nasze prababki robiły pranie. Wykorzystywały do tego balie i tarki. My dziś mamy pralki automatyczne. A teraz porównajmy telefony sprzed stu lat z dzisiejszymi małymi i płaskimi telefonami komórkowymi. Chyba trudno o większą różnicę. Świat wokół nas się zmienił, nikt nie chce wracać do konnych zaprzęgów, nikt nie chce prac rzeczy używając do tego balii i tarki, dlaczego więc uważamy, że w szkle wszystko powinno pozostać po staremu? Dlaczego tak wiele osób broni pruskiego modelu szkoły?
Kasia siedzi przy środkowym stoliku po prawej stronie. Ubrana jest w sweter w kolorze jasnego fioletu. Kasiu, chciałabym Ci pięknie podziękować za to, jak obrazowo wyjaśniłaś mi, dlaczego opisywanie błędów własnymi słowami jest tak skuteczną formą nauki.
tel.: 792 688 020
e-mail: kontakt(at)budzacasieszkola.pl
Odwiedź nas również na Facebooku
facebook.com/budzacasieszkola/
© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.
przedostatni akapit świetnie przemawia do wyobraźni. Zacytuję go w szkole mojego dziecka!
Dziękuję bardzo za miłe słowa. Uważam że metoda poprawiania własnego błędu jest świetnym początkiem do odchodzenia od pruskich metod nauczania. 🙂
Pierwszy krok to zmiana filozofii podejścia do błędu. Błąd to nie jest coś, czego należy się bać i za wszelka cenę dążyć do natychmiastowego wyeliminowania . Dobrze, gdyby nauczyciele przestali obawiać się błędu( bo myślę, ze niektórzy maja do niego bardzo emocjonalne podejście i zarażają lękiem rodziców i dzieci) a potraktowali go jako zjawisko, za pomocą którego można prześledzić ścieżki myślenia ucznia wspólnie z nim samym. Błąd to po prostu kolejny krok do poznania i zrozumienia danego zjawiska, pod warunkiem, że się go uzna i odczaruje jego skrajnie negatywne postrzeganie.
Świetny artykuł. Od lat używam kolorowych ołówków zamiast czerwonego do poprawiania prac. Piszę komentarze przy dobrze rozwiązanych zadaniach, ale też niestety podkreślałam nimi błędy . Poprawię się? Pracuję z małymi dziećmi. Uwielbiają zamiast ocen emotikony. Ps. Wydaje mi się, że do prania używano tary , a nie tarki. Później służyła też jako instrument muzyczny…