Problem z motywacją, czyli jak wymusić efektywną naukę

Na prowadzonych przeze mnie seminariach często pojawia się problem motywacji, a raczej jej braku. Zdaniem nauczycieli, uczniowie mają coraz mniej chęci do pracy, ograniczają się do niezbędnego minimum, często naukę jedynie pozorują. Trudno zachęcić ich nawet do udziału w bardzo ciekawych projektach. Taka postawa sprawia, że praca w szkole przestaje dawać jakąkolwiek satysfakcję. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego szkoła dla coraz większej grupy dzieci i młodzieży przestała być atrakcyjną ofertą? Dlaczego coraz więcej uczniów twierdzi, że w szkole się nudzi?

Próbą odpowiedzi na to pytanie jest badanie ROSE. „[U]czniowie o wysokim poziomie HDI i tym samym wysokim poziomie kształcenia formalnego (między innymi z krajów skandynawskich, Islandii, a poza Europą Japonii) zachowują zainteresowanie różnymi tematami naukowymi, ale cechuje ich sceptyczny stosunek do nauki, jako przedmiotu nauczanego w szkole, także do roli, jaką nauka i technika odgrywa w rozwoju społecznym i cywilizacyjnym.” (cyt. za Robert Firmhofer, „W szkole czy poza szkołą: jak się uczymy w epoce postindustrialnej, w: Jak wykorzystać potencjał edukacji pozaszkolnej w Polsce, wyd. Przez IBnGR, Gdańsk, 2011, inf. o badaniu ROSE: http://www.ils.uio.no/english/rose/). Oznacza to, że mocno sformalizowane formy nauczania, połączone z ciągłym weryfikowaniem i certyfikowaniem, wywołują negatywną postawę młodych ludzi, stwierdza Robert Firmhofer.
Wnioski do jakich doszli norwescy badacze przeprowadzający badanie ROSE, potwierdzają badacze mózgu. Wracając wczoraj pociągiem z Warszawy czytałam książkę niemieckiego neurobiologa Geralda Hüthera pod wiele mówiącym tytułem: „Czym jesteśmy i czym moglibyśmy być?” (tytuł oryginału: „Was wir sind und was wir sein können”). Autor stara się dać odpowiedź na pytanie, co powinniśmy robić, by pełniej wykorzystać potencjał, jaki daje nam natura. Wiele miejsca poświęca przy tym możliwościom zewnętrznego sterowania, szczególnie w odniesieniu do dzieci i młodzieży. Co ciekawe, zdaniem Hüthera, to nie środowisko, w którym wyrasta młody człowiek, ma największy wpływ na strukturę jego mózgu, ale jego subiektywny odbiór. Wyjaśnia to, dlaczego rodzice, opiekunowie, wychowawcy czy nauczyciele, nie potrafią ukształtować powierzonych ich opiece młodych osób na własną modłę. Na strukturę mózgu największy wpływ ma bowiem to, co jest dla dziecka, czy młodego człowieka istotne z jego subiektywnego punktu widzenia. Dlatego proces dojrzewania mózgu określa się jako Autopoiesis (samotworzenie), a nie Xenopoiesis (zewnętrznie sterowane tworzenie). Fakt, iż dorośli nie mogą formować dzieci według własnych wyobrażań i życzeń ma zdaniem Hüthera fundamentalne znaczenie dla systemu edukacji. Autor wzywa do zmian i pyta, dlaczego wciąż musimy podążać tą samą drogą? Dlaczego nie zmienimy tego, co już od dawna przestało spełniać nasze oczekiwania?
Dzięki metodom neuroobrazowania wiadomo, że mózg nie jest organem zewnątrzsterownym i jedynie z dużymi oporami poddaje się naciskom. Za to dzieci chętnie podążają za osobami, którym ufają, i które uznają za autorytety. Ich zachęty i insiracje często wyzwalają motywację wewnętrzną i inicjują proces efektywnej nauki. Za to wszelkie próby wymuszenia określonych zachowań są mało efektywne. Zdaniem Geralda Hüthera wielu rodziców, wychowawców i osób należących do kadry kierowniczej wciąż jeszcze wchodzi w rolę treserów i wierzy, że tym sposobem uda się narzucić innym własne cele. Aby to się udało, potrzebne są „wciąż nowe mechanizmy, reguły, systemy kontrolne, coraz większy nacisk z zewnątrz.”  Wszystko to zdaniem niemieckiego neurobiologa może działać, ale jedynie na krótką metę. Osoby żyjące w takim systemie robią to, czego się od nich oczekuję, o ile wciąż poddawane są kontroli. Jednocześnie wykształca się u nich negatywne nastawienie, do tego, co robią. Ciągłe kontrole i weryfikacje zapisane zostają w ich mózgach razem z informacjami koniecznymi do wykonywania pracy, a ta zaczyna być postrzegana jako niechciany, narzucony obowiązek. W długiej perspektywie systemy oparte na zewnętrznym przymusie są ślepą uliczką. Koszty wymuszania pożądanych zachowań są coraz większe, a efekty wciąż niezadowalające.
Spostrzeżenia Geralda Hüthera potwierdzają wnioski płynące z badania ROSE, a także obecne problemy polskiej edukacji. Choć w systemy pomiaru inwestujemy wciąż więcej pieniędzy, to jednak efekty nauczania są zadowalające jedynie dla osób ów pomiar przeprowadzających. W szkołach sytuacja staje się krytyczna. Nauka w obecnej formule nie jest ani przyjemna, ani efektywna. Można wyciągnąć z tego dwa wnioski:
1)    uczniowie nie chcą się uczyć, dlatego musimy robić jeszcze więcej testów, częściej i gruntowniej kontrolować efektywność nauczania,
2)    trzeba zmienić szkoły i stworzyć środowisko, w którym uczniom będzie się chciało uczyć.

Zdaniem neurobiologów, nasze mózgi zostały stworzone do tego, aby się uczyć, niczego nie robią lepiej, ale potrzebują do tego odpowiedniego środowiska. Źle zorganizowane niszczy mechanizmy, w które wszystkich ludzi wyposażyła natura. Czas byśmy zrozumieli, że obecny model jest kontraproduktywny i marnuje potencjał, z jakim dzieci przychodzą do szkoły. Zamiast inwestować środki w wyrafinowane metody pomiaru, lepiej wydać je na odkrzesłowienie uczniów, stworzenie pracowni i dobre wyposażenie sal.
Warto uwierzyć neurobiologom dowodzącym, że ludzie najlepiej pracują wtedy, gdy robią coś z własnej woli. Uczenia się nie trzeba wymuszać, bo ludzie z natury chcą się uczyć. Wymuszanie powoduje jednak, że nauka zaczyna być postrzegana jako narzucony przez innych, przykry obowiązek.

Informacja dla osób z Torunia i okolic
30 stycznia o godz. 17.00 będę mieć wykład na temat: „Rozwój dziecka w świetle badań nad mózgiem”. Spotkanie odbędzie się w siedzibie Biblioteki Pedagogicznej przy ulicy Dąbrowskiego 4 w Toruniu. Na spotkanie zaprosili mnie rodzice zainteresowani edukacją domową, ale będę mówić o problemach, które dotyczą rozwoju każdego dziecka w wieku przedszkolnym. Zapraszam wszystkich rodziców zainteresowanych wnioskami płynącymi z badań nad mózgiem i chcących stworzyć swoim dzieciom warunki optymalnego rozwoju.
Będzie to drugie spotkanie zorganizowane przez Stowarzyszenie Rodzina Inspiruje! i RODZICE DZIECIOM fundacja dobrej edukacji! Informacje na temat pierwszego spotkania można znaleźć na Facebooku:
https://www.facebook.com/#!/events/195251633895085/.

 

Informacja dla osób zainteresowanych moją książką „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”

Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie „Neurodydaktyki” informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie „Neurodydaktykę” z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z  granatowym profilem twarzy.  Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.

Neurodydaktyka

Kiążkę można kupić przez internet np. tu:

http://www.kopernikanska.pl/prod_193628_Neurodydaktyka_Nauczanie_i_uczenie_sie_przyjazne_mozgowi.html

Comments ( 0 )
  1. en

    Witaj Marzenko,

    zastanawiałam się, kiedy zdążyłaś napisać ten tekst. Tak myślałam, że powstawał już podczas Twojego wczorajszego powrotu do Torunia:-)
    Wybacz, że odniosę się tylko do jednego problemu poruszonego przez Ciebie:

    „Za to dzieci chętnie podążają za osobami, którym ufają, i które uznają za autorytety. Ich zachęty i insiracje często wyzwalają motywację wewnętrzną i inicjują proces efektywnej nauki”

    Wspaniale, jeśli wśród takich autorytetów są również rodzice:

    http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/493465,szkola-nie-dla-kazdego-mozna-ksztalcic-dzieci-w-domu,id,t.html?cookie=1#czytaj_dalej

    PS. Pięknie dziękuję za ostatnie seminarium, z którego wczoraj wracałaś:-) Jak zwykle masa ciekawych treści i inspiracji.

  2. en

    Czy mogłabym mieć jeszcze jedno pytanie? Dotyczy tytułu tekstu, a konkretnie chodzi mi o „wymusić”.
    Hm….. Czy to nie jest czasem prowokacja z Twojej strony????
    Pozdrawiam
    e

    • mazylinska Post author

      @ en

      Pytasz o słowo „wymusić”. W rzeczy samej używam tego słowa ironicznie 🙂 Ale problem jest jak najbardziej poważny. Z badań nad mózgiem wynika (i wie to KAŻDY nauczyciel), że nikogo nie można zmusić do nauki. Ale nasz system bazuje na przekonaniu, że to jest możliwe. Temu mają służyć przeprowadzane na wszystkich etapach kształcenia testy.

      @ apaluszynska

      Piszesz: „Kiedy jednak Dominik chciał się zapisać do biblioteki szkolnej nie udał0 mu się to 🙁 Jak się dzisiaj dowiedziałam dlatego że „z doswiadczeń Pani bibliotekarki wynika że lepiej zapisać wszystkie dzieci tego samego dnia, po połowie semestru” podobno tak jest lepiej dla wszystkich…”
      Na taki argument po prostu brak słów! Tak właśnie działa ukryty plan szkoły. Głośno mówimy, że uczniowie są najważniejsi, że wszystko im jest podporządkowane, że celem szkoły jest indywidualizacja nauczania i indywidualne wspieranie każdego ucznia – to deklaracje – a potem dziecko słyszy, że: lepiej zapisać wszystkie dzieci tego samego dnia”. Niech Dominik poczeka, aż inni nauczą się czytać! Ale te kilka miesięcy to, z punktu widzenia mózgu, ogromna strata!!!! A przecież można by zrobić choćby tak, jak nauczycielka Ksawerego. Oczywiście są i inne, wymagające nieco więcej inwencji, możliwości.

      A co w moim tekście tak Cię ujęło? Książkę Hüthera czytałam po niemiecku. Być może zostanie kiedyś wydana po polsku.
      Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko formie „ty”. Na blogu tak się do siebie zwracamy. To ułatwia dyskusje 🙂

  3. apaluszynska

    Ależ ja Pani dziękuję za ten tekst 🙂 🙂 🙂
    Po pierwsze dlatego iż odetchnęłam z ulgą, myśląc o swoich poglądach na bycie nauczycielem w moim wydaniu – wiem że to prywata ale i tak dziękuję!
    A po drugie, zagadnieniami o których Pani pisze interesuję się od 2002 roku, kiedy to poznałam holenderskiego zapaleńca, ktory z pasją opowiadał nam o przetrwałych odruchach pierwotnych.
    Po ukończeniu kursu klasycznej terapii pedagogicznej, która proponowała mi „leczenie objawowe” szukałam czegoś co pozwoli mi docierać do przyczyn problemów moich uczniów aby móc zrozumieć mechanizmy powstawania zaburzeń. Po nitce do kłębka…
    Czy zna Pani jakąś uczelnie, osobę u nas w kraju która zajmuje się nazwę to „wykorzystaniem najnowszej wiedzy neurobiologicznej w edukacji”?
    Zaraz zacznę szukać książki o której pani pisze i z góry cieszę się na jej lekturę.
    Pozdrawiam.

  4. Dziękuję za ten wpis. Mam nadzieję, że pomoże mi czasem odpuścić przy odrabianiu lekcji i nauce z córką w domu 🙂

  5. apaluszynska

    Badania o których piszesz! Dla mnie to poezja! Uważam, że pozwolenie uczniom na samodzielne budowanie swojej wiedzy a więc i siebie to istota nauczania. Z mojego doświadczenia wynika, że bardzo rzadko spotyka się ludzi którzy nie chcą się Uczyć, natomiast często spotyka się takich którzy, nie wiem, chyba boją się chcieć, albo może nie wierzą w to że mogą, albo ujmując rzecz z drugiej strony może nie umiemy do nich dotrzeć… kiedy czyta się źródłowe teksty np. Montessori, Korczaka – intuicyjnie czuli to, co potwierdza teraz neurobiologia.
    Zobacz np. czym jest współczesna nauczycielska diagnoza ucznia? Już samo posługiwanie się słowem diagnoza wg mnie oznacza brak rozumienia znaczenia tego terminu. Wystarczy zadać sobie trud, znaleźć literaturę i przeanalizować. „Diagnoza” z ktorej dumnych jest tak wielu nauczycieli, podkreslając, że oczywiście dokonują jej, co w rzeczy samej oznacza? Z pewnścią coś innego niż to, do czego została stworzona i co my z nią wyczyniamy. Pomijając fakt okoliczności w jakich się ona odbywa, narzędzi itd., jakiej wiedzy ona tak naprawdę dostarcza? Określa dyspozycję dziecka w danym miesiącu? Nawet moim zdaniem nie. Wystarczy dokładniej przeanalizować którąś z funkcji mózgu i po prostu nie można nie dojść do wniosku, że nasze prawie diagnozy dotykają jedynie czubka góry lodowej. A my na ich podstawie mówimy o ” wspieraniu rozwoju dziecka”?
    Dlatego jestem zwolenniczką i nie kryję że entuzjastką zagadnień o których piszesz. Ponieważ gdybyśmy mogli zbudować narzędzia do obserwacji (podkreslam słowo obserwacji i mam na myśli obserwację dzienną) i pracy z dziećmi oparte na mechanizmach o jakich piszą i jakie odkrywa współczesna neurobiologia aż 🙂 podskakuję na myśl jak jakościowo mogłoby zmienić się to co nazywamy edukacją.
    🙂 To oczywiście tylko część argumentów na to dlaczego spodobał mi się Twój tekst.
    Niestety nie znam języka niemieckiego ale poszukam, może znajdę jakiś angielski przekład.

  6. apaluszynska

    Jak zwykle mój entuzjazm owocuje brakiem ogłady:) Oczywiście nie mam nic przeciwko zwracaniu się do siebie w ten sposób.

  7. Powtórzę co napisałem u Jacka: uczeń przestaje być pomiotem edukacji, staje się, coraz bardziej, PRZEDMIOTEM.
    Moje dziecko, Twoje dziecko jest przedmiotem edukacji. Jak to Wam się czyta ?
    Zaznaczam, że niedawno wróciłem z wywiadówki.

  8. Janina Huterska- Górecka

    Panie Wiesławie,
    Źle się czyta!
    Z czego Pan wywiódł – że jest „przedmiotem”??
    Co od Pana zależało?
    Co Pan zrobił, po stwierdzeniu tego faktu?

    • mazylinska Post author

      @ Nina

      Wiesław nic nie pisze, ale mnie się wydaje, że jemu chodziło o to, że obecny system edukacyjny uczniów traktuje przedmiotowo.
      Jeśli traktowani jesteśmy podmiotowo, to znaczy, że mamy coś do powiedzenia, mamy wpływ na to, co robimy, możemy decydować i dokonywać wyborów. Warto więc zadać sobie pytanie, na co uczniowie mają dziś w szkole wpływ? O czym mogą decydować? Kto podejmuje decyzje dotyczące ich edukacji? Czy w szkole jest miejsce na dialog z uczniami i rodzicami? Czy mamy kulturę edukacyjną, która pozwala na wspólne (nauczycieli, uczniów i rodziców) podejmowanie decyzji, na spieranie się i dochodzenie do konsensusu.? „Takie Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.” Czy szkoła przygotowuje do życia w demokracji, czy uczy brania na siebie odpowiedzialności za własne życie, czy uczy, jak mądrze dokonywać wyborów? Szkoła to mała społeczność, ale i tu wyrabiają się postawy i nawyki, które zostaną do końca życia.

  9. Janina Huterska- Górecka

    Przepraszam, nie dokończyłam 🙂
    Pan ma TAKĄ wiedzę i siłę przebicia. Co mogą inni rodzice?? w obronie swojego dziecka?

  10. Janina Huterska- Górecka

    Rety, moja wina z takimi pytaniami!!
    Oczywiście, to co napisałaś, jest mi znane. Sama „walczę” o podmiotowe traktowanie dziecka w przedszkolu/szkole.
    Miałam nadzieję, że Pan Wiesław poda jakiś konkretny przykład.

    @ Panie Wiesławie,
    napisałam, „źle się czyta” będąc po Pana stronie 🙂
    Jejku, jak to opacznie można zrozumieć „nastrój” tekstu.
    Moja wina!!
    Przepraszam.

  11. Pani Nino. Mi też źle się czyta, autentycznie jest mi przykro. To docierało do mnie powoli i dotarło dobitnie w ostatnich dniach. To wynik osobistych doświadczeń z obecnym systemem edukacji oraz rozmów i lektur na naszym portalu i nie tylko. Dlatego pierwszy raz w życiu, na ostatniej wywiadówce, publicznie, powiedziałem to zdanie: uczeń stał się przedmiotem, a nie podmiotem edukacji.
    Pani Nino. Co do mojej wiedzy i siły przebicia, to widzę u siebie duże braki. Ale staram się, uczę się – korzystając z wiedzy i wsparcia wielu ludzi, w tym Pani – za co jestem wdzięczny i dziękuję.
    Marzeno, świetnie, precyzyjnie to ujęłaś. Dodam do tego: system traktuje ucznia przedmiotowo. System popycha szkołę i nauczyciela ku traktowaniu ucznia przedmiotowo.
    I tutaj dygresja: spotykam opinię, że bez przesady z tym systemem, że to nie system – a ludzie, że system nie istnieje, itp. Nie zgadzam się, historia pokazuje że jest SYSTEM, że system może funkcjonować wbrew ludziom. Ale to temat na osobny wpis.
    Na czy polega to systemowe uprzedmiotowienie ucznia (i nauczyciela) ? Odpowiedź leży w pytaniu: co jest centralnym punktem edukacji, wokół czego krąży proces edukacji, na czym skupiona jest uwaga nauczyciela, dyrektora, ucznia, rodzica, organów prowadzących i nadzorujących (przepraszam za wulgaryzmy), dziennikarzy ? A prościej: jaki jest model procesu edukacji ucznia ?
    Spróbuje opisać ten model (poproszę o sprawdzenie, skorygowanie, uzupełnienie). Model, który tworzy normę społeczną, czyli zasadę i praktykę, która istniej poza naszą wolą i świadomością.
    – uczeń chodzi do szkoły
    – szkoła mówi uczniowi co ma robić
    – zadaniem ucznia jest spełniać wymagania szkoły
    – szkoła ocenia ucznia
    – ocena pokazuje w jakim stopniu spełnia wymagania szkoły
    – standardy wymagań są jednakowe dla wszystkich uczniów i szkół
    – szkoła, do której chodzi uczeń, nie ma wpływu na standardy wymagań
    – uczeń otrzymuje nagrody lub kary w zależności od tego, w jakim stopniu spełnia wymagania postawione przez … NIEWIADOMOKOGO-I-DLACZEGO-I-PO CO.
    Chciałbym zwrócić uwagę na dwa aspekty tego mechanizmu. Jeden – „nieludzki”. Od pewnego momentu system funkcjonuje i rozwija się automatycznie, jakby bez naszej świadomości i woli. My wszyscy stajemy się jego trybikami. Narzekamy na niego, źle się w nim czujemy (nawet minister), ale go realizujemy na codziennie. To nic nowego, tu ukłon w stronę historyków. Nie podam przykładów, bo wstydzę się.
    Drugi aspekt – „ludzki”. Najważniejszymi aktorami spektaklu są nauczyciele. To oni realizują codziennie chory plan SYSTEMU. I to oni są jedynymi obrońcami uczniów przeciwko ich uprzedmiotowieniu. To pojedynczy nauczyciel potrafi, WBREW SYSTEMOWI, podnieść ucznia do rangi podmiotu, do rangi CZŁOWIEKA ! Ale jaki kosztem ?!
    Dlatego uważam, że rewolucja kopernikańska w oświacie, to skierowanie wektorów myślenia, mówienia i działania SYSTEMU, UCZNIÓW i NAUCZYCIELI w tym samym kierunku i zwrocie.

  12. mazylinska Post author

    @ Wiesław

    Rzeczywiście, wiele osób jest zdania, że wina nie leży po stronie systemu, a problemy są raczej skutkiem złej realizacji przyjętych celów i założeń. Z badań nad mózgiem jasno wynika, że głownym źródłem problemów jest sam system oparty na przekonaniu, że uczenie się jest procesem biernym. Dlatego grupa wybranych ekspertów decyduje „w co trzeba ucznia wyposażyć”. Czyli wracamy do metafory lejka norymberskiego. Ale ucznia nie da się w nic wyposażyć!!!
    Dziś wiemy, że uczenie się jest procesem wymagającym aktywności, a mózg, aby móc rozwinąć swój potencjał, sam musi podejmować decyzje.
    Z punktu widzenia mózgu musimy stworzyć nowy system edukacji. SZKOŁĘ TRZEBA WYMYŚLIĆ NA NOWO! Ta, którą mamy jest miejscem nawiększego marnotrastwa!

  13. Wydaje mi się, Marzeno, że Wiesław poruszył tu zupełnie inny aspekt sprawy niż Ty. Ty wytykasz przedmiotowemu traktowaniu uczniów nieskuteczność, podczas gdy Wiesław pokazuje rzecz stokroć istotniejszą i ważniejszą – niemoralność i bezprawność tego systemu, sprzecznego z fundamentami liberalnej demokracji i naruszającego prawa człowieka.
    Z fundamentalnych praw obywatela, ujętych przez Thomasa Jeffersona w amerykańskiej Deklaracji Niepodległości jako „…certain unalienable Rights, that among these are Life, Liberty and the pursuit of Happiness”, szkoła szanuje pierwsze, pozbawiając dzieci wolności (wolności uczenia się albo nieuczenia, wolności osobistej, wolności uczestniczenia albo nieuczestniczenia w tym systemie, wreszcie wolności wyboru sposobu, w jaki miałoby się uczyć) i pozbawiając prawa do szukania własnej drogi do szczęścia (decydując za niego, że ma podążać drogą nauki szkolnej i opanowywania podstawy programowej).

    I tu w pełni zgadzam się z Wiesławem: obecny system jest do cna totalitarny, traktujący uczestników (również nauczycieli) przedmiotowo, jako elementy, trybiki, kręcącej się według założonego projektu maszyny. Jeśli coś w maszynie działa nie tak, to trzeba ją wyregulować i zlikwidować luzy na przekładniach i łożyskach. No i oczywiście produkt końcowy przepuścić przez procedurę kontroli jakości znaną jako zewnętrzne zunifikowane egzaminy końcowe.

    Maszyny kręcącej się bez pytania tych trybików o zdanie. To znaczy – nauczyciele mają wybór – mogą zmienić zawód. Uczniowie tego wyboru nie mają, bo przymus państwowy doprowadzi ich siłą i sankcjami wobec ich rodziców do tej maszyny. Maszyny opartej o filozofię jednostki służącej społeczeństwu, a nie państwa zaspokajającego potrzeby obywateli.

    Ideałem tego systemu byłoby uzyskanie przez system szkolny certyfikatu ISO-9001 na proces produkcji absolwentów.

    W pełni też podzielam zdanie Wiesława, że te przypadki podmiotowego traktowania uczniów, jakie widzimy, są wynikiem wyłamywania się pojedynczych nauczycieli i ich działania wbrew systemowi.

  14. Ksawery, świetnie opisałeś i uwypukliłeś istotę problemu, a raczej dwóch problemów:
    1. Zasad fundamentalnych (paradygmatów) systemu edukacji, określających relację uczeń-szkoła, człowiek-społeczeństwo, obywatel-państwo. Uważam, że znaleźliśmy się na zakręcie, jesteśmy na etapie przełomu w oświacie. Szukamy drogi jej dalszego rozwoju – poprzez ewolucję i kontynuację, albo, jak mówi Marzena, wymyślenia jej „na nowo”. W takich momentach, my – grupy dwuosobowe, my – niewielkie grupki lub wielkie organizacje, zwracamy się, tak jak zrobił to Ksawery, do DEKLARACJI. Bez deklaracji, określającej fundamentalne zasady i strategiczne kierunki działań, nie ma rozwoju, nie ma przełomu. (Po raz kolejny proszę o zabranie głosu jakiegoś historiofilozofa !). „Wszystko” zaczyna się od deklaracji. Stąd był „mój” pomysł abyśmy wszyscy napisali o celach edukacji.
    2. Drugi problem, to skuteczność uczenia-się, czyli taktyka, narzędzia, treści, metody, o których tak fascynująco pisze Marzena: „Dziś wiemy, że uczenie się jest procesem wymagającym AKTYWNOŚCI, a mózg, aby móc rozwinąć swój potencjał, sam musi podejmować decyzje.”

    Dziwnym (?), a może raczej NATURALNYM trafem, oba problemy „współgrają” ze sobą.
    Teza: edukacja oparta na aktywności i zgodna z NATURALNYMI właściwościami mózgu, psychiki i fizjologii człowieka, jest możliwa tylko w systemie oświaty zgodnym z fundamentami liberalnej demokracji, prawami człowieka, tradycją naszej cywilizacji – grecko-rzymsko-judeo-chrześcijańskiej.
    Obecne systemy edukacji wymykają się w inną stronę – w kierunku totalitarnym. Jest to teza ryzykowna, może fałszywa, może na wyrost. Jeśli tak, to poproszę o sprostowanie, o podanie antytezy.
    Konkret: wyobrażam sobie funkcjonowanie dwóch szkół – po jednej stronie ulicy – Montessori, po drugiej: „kadecka”, o stylu wojskowym. Mam wówczas możliwość wyboru, do której wysłać moje dziecko. Jestem pewien, że do szkoły „kadeckiej” byłoby wielu chętnych, że byliby zadowoleni, że to byłaby świetna szkoła. Świetna i pożyteczna dla tych, którzy ją WYBRALI. Podoba mi się taka szkoła, chociaż nie wysłałbym do niej mojego dziecka.
    Dlaczego to jest możliwe tylko w wyobraźni ? Odpowiedź jest zawarta w tekście Ksawerego.

  15. Magdalena Kosicka

    Witam Pani Marzeno,
    Jest mi niezmiernie miło, że zajrzała Pani do nas i oczywiście nie mam nic przeciwko wykorzystywaniu naszych pomysłów (prób) wcielania w życie neurodydaktyki w ED na Pani blogu czy wykładach.

    Jeszcze tego na stronie nie opisałam, ale właśnie dziś wpadłam na kolejny pomysł. Podobny ale trochę inny. Ponieważ jest zima i duży mróz, na dworze spędziliśmy tylko około godziny, po południu dzieciaki potrzebowały się wyszaleć. Zrobiliśmy im z mężem tor przeszkód (trzy krzesła pod którymi trzeba się przeczołgać, następnie na czworakach pod stołem, potem kolejne dwa krzesła, skakanie żabą i znowu czołganie). Taki był początek ale później w ramach uatrakcyjnienia były między kolejnymi fazami utrudnienia w postaci zadań edukacyjnych (np. dla Stasia były prace z zakresu motoryki małej – przyczepianie spinaczy do pojemnika, czyli ćwiczenie sprawności ręki i mięśni dłoni. Ani też się to zadanie podobało, aczkolwiek dla niej należałoby podnieść poprzeczkę i wymyślić coś innego, bardziej precyzyjnego. Tak na szybko przychodzi mi do głowy też krótkie obliczenie matematyczne, układanka etc.). Staś w pewnym momencie przerwał tor przeszkód i skupił się tylko na pracy. Dopiero po jej skończeniu czyli przyczepieniu wszystkich spinaczy do pojemnika, zaczął biegać dalej. Później dzieci same wymyślały warianty toru przeszkód a ja mogłam spokojnie dokończyć gotować obiad.
    Przyjemne z pożytecznym 🙂

    Pozdrawiam bardzo serdecznie,
    Magdalena Kosicka

  16. daria

    Czytam: „…„Czym jesteśmy i czym moglibyśmy być?” (tytuł oryginału: „Was wir sind und was wir sein können”).Autor stara się dać odpowiedź na pytanie, co powinniśmy robić, by pełniej wykorzystać potencjał, jaki daje nam natura. Wiele miejsca poświęca przy tym możliwościom zewnętrznego sterowania, szczególnie w odniesieniu do dzieci i młodzieży. Co ciekawe, zdaniem Hüthera, to nie środowisko, w którym wyrasta młody człowiek, ma największy wpływ na strukturę jego mózgu, ale jego subiektywny odbiór. Wyjaśnia to, dlaczego rodzice, opiekunowie, wychowawcy czy nauczyciele, nie potrafią ukształtować powierzonych ich opiece młodych osób na własną modłę. Na strukturę mózgu największy wpływ ma bowiem to, co jest dla dziecka, czy młodego człowieka istotne z jego subiektywnego punktu widzenia”
    Przekonania, przekonania, przekonania. Niezależnie, czy mówimy o przyswajaniu wiedzy czy o zaburzeniach zachowania, czy o wpływie percepcji postaw wychowawczych przez dzieci. Fundamentem ich tworzenia są osobiste doświadczenia- przekonanie to przecież uogólniony sąd na temat jakiegoś zjawiska czy osoby. I niezależnie czy uzasadnienia szukamy w neurodydaktyce, czy posiłkujemy się osobistymi doświadczeniami mojego ukochanego Korczaka dotykamy emocji, jako nośnika przekonań.”Pozytywne” przekonania u dziecka powstają, gdy jest ono „otulone ciepłymi emocjami”. Łatwo stąd wyprowadzić wniosek (i nie będę w tym specjalnie odkrywcza), że fundamentem „naszej” szkoły powinny być dobre relacje, atmosfera ciekawości i aktywności. Uczniowskie poczucie a może nawet przekonanie, że nikt nie czyha na „mój błąd by mi go wytknąć”. Pozytywne relacje, szerzej atmosfera, klimat szkoły to przecież również czynnik chroniący przed wystąpieniem zachowań niepożądanych. Jak by nie patrzeć- warto zacząć „inwestować” w budowanie relacji. Także po to, by milej było w pracy, by dawała ona radość.

    • Robert Raczyński

      Czyżby nie zauważyła pani, że większość zaleceń metodycznych i dydaktycznych wynika właśnie z przekonania, dość luźno umocowanego w rzeczywistych badaniach? W tych dziedzinach można uchodzić za eksperta niezależnie od wkładu badawczego. „Migotanie znaczeń” sprzyja tej tendencji.
      Cały czas utrzymuje się dążenie do znalezienia uniwersalnego remedium, najlepiej prostego w przekazie i łatwo aplikowalnego. Większość ludzi związanych z oświatą nadal nie rozumie, że proste rozwiązania nie istnieją, a nawet gdyby, nigdy nie będą miały zastosowania do ogółu.

Post comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.