System testocentryczny, czyli jak urosnąć od mierzenia

Od samego mierzenia nic nie rośnie, wie to każdy ogrodnik. Aby rośliny dobrze się rozwijały trzeba je podlewać, nawozić, wyrywać chwasty, przycinać i zwalczać szkodniki. Podobnie rzecz się ma ze szkolną nauką. Inne aktywności rozwijają poszczególne kompetencje, a inne służą ewaluacji. Wiele zadań, jakie można znaleźć w podręcznikach i zeszytach ćwiczeń w istocie rzeczy nie zasługuje na miano ćwiczeń, ponieważ niczego nie rozwijają, a są jedynie instrumentem pomiaru. Należą do nich np. zadania wielokrotnego wyboru lub typu prawda czy fałsz. Jeśli uczeń zna odpowiedź, zrobi zadanie, jeśli nie ma odpowiedniej wiedzy, to w najlepszym przypadku może próbować trafić. Sprawdzanie wiadomości jest przerwą w procesie uczenia się. W tym czasie uczniowie niczego nie rozwijają i nie poznają nic nowego. Jest to jednak niezbędny element procesu dydaktycznego, ponieważ w naszym systemie na koniec semestru każdy uczeń musi zostać oceniony.

W imię konieczności oceniania skracamy czas przeznaczony na naukę i przeznaczamy część lekcji na pomiar dydaktyczny. Dzięki temu nauczyciel może postawić diagnozę i zastanowić się, jaką wybrać „terapię”. Byłam kiedyś na wywiadówce w gimnazjum, na której nauczycielka języka polskiego powiedziała, że nasze dzieci mają problemy z wyszukiwaniem w tekstach kluczowych pojęć. Do takiego wniosku doszła po przeprowadzonym właśnie teście. Zapowiedziała, że na lekcjach zrobi kolejne testy, ale prosiła też rodziców, byśmy również w domu robili je z dziećmi. Gdy spytałam, czy nie sądzi, że test pokazał, iż nasze dzieci mają problemy z czytaniem, więc powinny więcej czytać, była szczerze zdziwiona. Po jakimś czasie można przeprowadzić kolejny test, który pokaże, czy zastosowana terapia jest skuteczna, ale zanim kolejny raz przystąpi się do mierzenia, trzeba zaplanować zadania, które umożliwią uczniom rozwijanie kompetencji, z którą mają problemy. Bez tego kolejne mierzenie nie ma najmniejszego sensu. To tak, jakby lekarz stawiał diagnozę i nie zastanawiał się nad terapią. „Ma pan zbyt wysokie ciśnienie. Musimy je mierzyć dwa razy w tygodniu.”

Szkoła z ADHD

W dziesiejszej szkole na nic nie ma czasu, wszystko robi się w pośpiechu, a więc siłą rzeczy powierzchownie. Nawet, gdy testy pokazują duże deficyty, nauczyciele nie wracają już do tych zagadnień, bo muszą realizować kolejne hasła programowe. W systemie testocentrycznym uczniowie przestali być punktem odniesienia. Wprowadzenie testów po każdym etapie edukacji wydatnie skróciło czas przeznaczony na naukę. Im więcej mierzenia, tym mniej czasu na zajmowanie się omawianymi zagadnieniami. Ale to nie jedyny minus testów. Ich wprowadzenie ma również negatywny wpływ na rozwijanie kreatywności, kompetencji interpersonalnych, jak choćby współpracy w grupie. Zainicjowane przez uniwersytet w Oslo badanie ROSE pokazuje też, że im więcej testowania, weryfikowania i certyfikowania, tym mniejsza motywacja do nauki i większy sceptycyzm młodych ludzi wobec szkolnej nauki.

Jeśli szkołom zależy na podniesieniu wyników nauczania, to muszą zastanowić się nad proporcjami między czasem przeznaczonym na mierzenie (testy) i uczenie się. Typowo testowe zadania prowadzą jedynie do płytkiego przetwarzania informacji, a to nie inicjuje intensywnej pracy mózgu. Rozwijanie kompetencji i tworzenie z nowych informacji trwałej struktury wiedzy wymaga zupełnie innego typu zadań. Jedynie te, które wymuszają głębokie przetwarzanie, umożliwiają wykorzystanie potencjału mózgu. Warto pamiętać, że jest ono możliwe wtedy, gdy nauka bazuje na motywacji wewnętrznej, która oparta jest na osobistych zainteresowaniach i fascynacji. Ale kto potrafi rozbudzić fascynację testami?

Efektywna nauka możliwa jest tylko wtedy, gdy uczniowie poznają fascynujące zagadnienia, gdy pracują nad projektami, gdy ucząc się rozwijają kreatywność, gdy mogą być innowacyjni, ale nie wtedy, gdy „tłuką” kolejny test za testem. Od mierzenia jeszcze nikt nie urósł, ale wielu straciło motywację. Tak działają nasze mózgi, czas abyśmy wyciągnęli z tego wnioski i zastanowili się, w imię czego odbieramy uczniom radość uczenia się.

 

Osoby zainteresowane zagadnieniem odsyłam do mojego artykułu „Dlaczego ściągi są lepsze od zeszytów ćwiczeń”, który ukazał się w grudniowym numerze „Psychologii w Szkole”.

 

Informacja dla osób zainteresowanych moją książką „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”

Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie „Neurodydaktyki” informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie „Neurodydaktykę” z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z  granatowym profilem twarzy.  Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.

Neurodydaktyka

Kiążkę można kupić przez internet np. tu:

http://www.kopernikanska.pl/prod_193628_Neurodydaktyka_Nauczanie_i_uczenie_sie_przyjazne_mozgowi.html

Blogi Oś świata:
Jacek Strzemieczny Oś świata Jacka …
Danuta Sterna Moja oś świata
Marzena Żylińska Neourony w szkolnej ławce
Witold Szwajkowski Prawo do rozumienia
Wiesław Mariański Głos rodzica
Ewa Borgosz Do przyszłości
Ksawery Stojda Kolokolo Bird
Anetta, Grażyna Czas na przedszkole
Zofia Godlewska Patrząc na … szkołę
Strona główna blogów Oś świata

Comments ( 0 )
  1. Ale testocentryczność ma też drugą stronę. Jeśli nauczyciele mają na głowie sterty papierów, inspekcji czy nadzoru, to raczej nie przekażą uczniom otwartości i ciekawości świata. Jeśli nauczyciel boi się o pracę, to nie przekaże raczej uczniom odwagi. Jeśli sam nie ma wsparcia w dyrekcji, może mu braknąć siły do wspierania uczniów.

    Z drugiej strony – jakaś ewaluacja, jakieś procedury doskonalące i weryfikujące nauczycieli i szkoły powinny istnieć. Ciekaw jestem jak często, zdaniem autorki i dyskutantów, trzeba oceniać nauczyciela albo kompetencje uczniów.

  2. W. Szwajkowski

    100% zgody z poprzednikiem. Niezwykle trafna diagnoza, zwięźle oddająca istotę rzeczy! W biznesie znane jest powiedzenie „You can manage what you can measure”, czyli „Można zarządzać czymś, co można zmierzyć”. A że szkoła idzie w kierunku biznesu, czyli ścigania się – to nic dziwnego, że chce wszystko i jak najczęściej mierzyć.

    Co by było gdyby nie było procedur oceniających? Za ocenę ucznia odpowiadałby osobiście nauczyciel, biorąc pod uwagę całokształt swoich obserwacji, wniosków i przekonań. Za ocenę nauczyciela odpowiadałby osobiście dyrektor szkoły na tej samej zasadzie. Dyrektora oceniałaby Rada Szkoły złożona z uczniów rodziców i nauczycieli i udzielała mandatu na dalszą działalność lub wybierała innego.

  3. Nie mam pewności, czy powinny istnieć jakiekolwiek procedury oceniające i weryfikujące szkoły i nauczycieli. Czy nie wystarczy prosta konkurencja: jeśli szkoła źle działa, to rodzice posyłają swoje dzieci do innej, a ta wegetuje na marginesie, aż jej organ założycielski zrobi z jej dyrektorem porządek, by przestać dopłacać do utrzymania szkoły bez uczniów.
    Na wsiach i w małych miasteczkach, gdzie konkurencja jest utrudniona choćby przez konieczność dojazdu, jeśli rodzice są ze szkoły niezadowoleni, to i tak wszyscy znają wójta i mogą go naciskać o zmianę dyrektora. Jeśli są niezadowoleni i nie naciskają, to i Rada Szkoły byłaby tym bardziej fikcją.

    Wszelkie procedury oceniania zawsze prowadzą do tego, że spełnianie wymogów formalnych staje się dla ocenianego bezwzględnym priorytetem – przed zdrowym rozsądkiem i celami deklarowanymi. Wiele przykładów tego zjawiska już tu padało.

  4. W. Szwajkowski

    Moim zdaniem też wystarczy prosta konkurencja. Na wsiach i w małych miasteczkach wszyscy znają wójta, ale nie wszyscy tak samo dobrze, więc nie w takim samym stopniu mogą skutecznie naciskać. A interesy bywają sprzeczne. Fikcyjna Rada Szkoły nie ma sensu, ale taka, której decyzje wiązałyby organ prowadzący – już tak.

  5. @ XS i WSz

    Konkurencja między szkołami nie jest tak efektywna jak rynkowa bo:
    a) Informacja o jakości szkół jest trudna do uchwycenia (sama zdawalność to za mało, potrzeba jeszcze oceny atmosfery, kadry i wielu innych czynników). Ilu rodziców ma czas i umiejętności aby dokładnie ocenić kilka szkół?

    b) Prosta konkurencja (bez nadzoru kuratoryjnego, z w pełni dobrowolną rekrutacją) prowadzi do powstawania gett. Dzieci z gorszych szkół podstawowych trafiają do gorszych szkół gimnazjalnych. Tymczasem z punktu widzenia pedagogiki, mieszanie jest lepsze niż segregacja na lepszych i gorszych.

    c) Edukacja, w przeciwieństwie do innych elementów rynku, słabo nadaje się na towar.
    c1) Koszty emocjonalne dziecka zmiany szkoły po błędzie są dość duże. c2) Informacja jest niepełna i mocno przypadkowa. Widać to na przykładzie obecnego zalewu uczelni niepublicznych.
    c3) Konsekwencje błędu w wyborze są trudne do niwelacji, kosztowne i długotrwałe w skutkach.

    Właśnie z tych kilku powodów uważam, że szkoły mające wsparcie ze strony państwa i heterogeniczne klasy są lepsze z punktu widzenia likwidacji biedy i bezrobocia w państwie.

    USA, z dużo bardziej liberalnym modelem edukacji, mają wyższe bezrobocie niż Finlandia czy Szwecja stosujące model z mocniejszym wpływem państwa. Mają też niższą długość życia i wyższe współczynniki wykluczenia społecznego.

  6. a) przynajmniej na poziomie licealnym ta ocena klas szkół nie stanowi problemu. Każdy rodzic warszawskiego gimnazjalisty wie, czego może spodziewać się dla swojego dziecka w Batorym, Staszicu, Władysławie IV, Hoffmanowej, czy w szkole w jego dzielnicy.

    b) pytanie, czy nadzór kuratoryjny (a więc dalej całym pionem aż do MEN, z całym bagażem sformalizowanych procedur i biurokracji i gwarancjami bronionymi przez ZNP) jest lepszy niż bezpośredni właścicielski nadzór burmistrza (rady gminy), mogącej po uważaniu mianować dyrektora?

    c1) oczywiście, zmiana szkoły to ostateczność. Należy wybrać dobrze na początku!

    c3) równie trudne do niwelacji są konsekwencje tego, że nadzór państwowy źle działa. A przynajmniej w Polsce doświadczenie uczy, że nadzór państwowy działa zawsze gorzej od samorządowego, a ten z kolei gorzej od wolnego wyboru obywateli.

    Wątpię, żeby to model edukacji był przyczyną różnic społecznych pomiędzy Finlandią a USA. Polska ma jeszcze bardziej scentralizowaną edukację niż Finlandia, a i wykluczenie społeczne i bezrobocie są tu znacznie większe.

    • Zgadzam się! testów jest dzis w szkole za dużo. My tez musimy uczycsie w domu, a w szkole tylko testy i sprawdziany. Uczyc trzeba siena korkach ale nie kazdy ma pieniadze.

  7. Michał

    Skoro, jak wiemy, testowanie jest „złe”, niewłaściwe i nie jest drogą do edukacji, to co w nim jest takiego „dobrego”? Jakie ma zalety, które widzą nauczyciele i MEN?
    Zastanowiłem się trochę nad tym i doszedłem do wniosku, że:
    1. Szybko się sprawdza – to prawda, ale zabija to kreatywność i indywidualność ucznia.
    2. Szybko się je przygotowuje – to prawda, ale często zdarza się, że testy nie posiadają poprawnych odpowiedzi. Może być tak, że uczeń posiada wiedzę szerszą, która wyklucza wszystkie możliwości poruszone w odpowiedziach. W teście nie może uargumentować swojej decyzji.
    3. Uczniowie je lubią – i wszyscy zadowoleni. Tak, uczniowie je lubią, ponieważ wiedzy (i pytania) nie muszą poddawać analizie, syntezie i ocenie. Wystarczy przypominanie słów kluczy.
    4. Są mierzalne – łatwiej ocenić test niż osobistą wypowiedź ucznia (patrzę teraz od strony wypowiedzi pisemnej). Jednak zamiast tworzyć jednostki, tworzą one armię klonów.

    Więcej nie wymyśliłem.
    Dlaczego akurat te cztery „zalety” są tak atrakcyjne? W mojej opinii:
    1. Z powodu dużej ilości uczniów w klasie – ogromna ilość prac powoduje większy nakład czasu na ich sprawdzanie. Dlatego testy są najszybszą formą sprawdzania „wiedzy”.
    2. Musząc bawić się w papierkową robotę, nauczyciel ma coraz mniej czasu, przez co łatwiej mu wyciągnąć z podręcznika kilka byle jakich pytań, niż tworzyć kilka problemów o różnym stopniu trudności. Tworzenie zagadek jest trudniejsze niż ich rozwiązywanie! (Mówię z doświadczenia gracza i organizatora sesji RPG)
    3. Od zawsze narzeka się wśród uczni na pytania otwarte. Problematyczne zadania wymagają więcej przygotowań, lepszego zrozumienia tematu, obszerniejszej wiedzy i większych nakładów poznawczych. Chwila… Czy tego właśnie nie jest szkoła?
    4. I tu już przyjdzie nam polegnąć. W dobie walki o sprawiedliwość i równość żaden nauczyciel, który oceniałby prace pisemne bez oparcia o klucz, zostałby oskarżony (słusznie bądź nie) o promowanie, „uwalanie”, czy niesprawiedliwość. Mała uwaga – nawet przy testach padają takie oskarżenia (bo sąsiad pani X zawsze siedzi pod oknem i ma grupę A, a grupa A zawsze ma łatwiejsze pytania! A pani X i jej sąsiadka znają się ze szkoły!)…

    Wasze argumenty muszę jeszcze przemyśleć 🙂

  8. mazylinska Post author

    Witajcie,

    znów tyle napisaliście, że nie wiem, od czego zacząć 🙂

    Nie jestem przeciw testom, ocenianiu i porównywaniu wyników! Pytam jedynie jak to robić, żeby nie wylewać dziecka z kąpielą. Dziś w imię porównywalności wyników, zbyt dużo tracimy.

    Stąd moje pytania:

    1) Ile czasu powinno przypadać na naukę, a ile na sprawdzanie wiedzy? Dziś te proporcje są zaburzone. Warto zrobić 3-4 testy w roku, żeby zorientować się w technice ich rozwiązywania, zobaczyć, co się opłaca, a co nie. Ale niektórzy uczniowie robią na lekcjach jeden test za drugim. A rozwiązywanie testów, to płytnie przetwarzanie, a więc nieefektywna nauka.

    2) Testy pozwalają na zdiagnozowanie słabych i mocnych stron każdego ucznia. Gdy nauczyciel stwierdza, że większość uczniów ma z czymś problemy, powinien wdrożyć plan naprawczy, a nie zostawiać uczniów z ich problemami samym sobie. Dziś ich zostawia, bo przecież trzeba gonić dalej z materiałem i dalej tłuc” testy. Na to niestety starcza czasu, brakuje go za to na pogłębioną naukę.

    3) czy testy powinny sprawdzać wiedzę, czy zdolność jej zastosowania?

    4) Czy naprawdę powinniśmy koncentrować się w szkole jedynie na mierzalnych celach? Mam wrażenie, a nawet pewność, że te których nie można sprawdzić za pomocą PROSTYCH testów, są w życiu dużo potrzebniejsze, np. zdolność krytycznego myślenia, innowacyjność, umiejętność pracy w grupie, wyszukiwania potrzebnych informacji.

    5) Napisałam kiedyś tekst pt. „Czy Kopernik zdałby maturę?” (chyba można go wygooglować). Oczywiście chodzi o maturę opartą na zerojedynkowym kluczu. Michał pisał kiedyś, że na maturze z matematyki i fizyki uznana zostaje każda logicznie rozwinięta droga myślenia. Na języku polskim niestety jest inaczej. Test z polskiego najłatwiej zdać średniakom uczącym się z bryków.

    6) Moim zdaniem testy powinny być testami kompetencyjnymi. U nas najgorzej pod tym względem wypada egzamin maturalny.

    7) W wielu krajach, np. w Szwecji rezygnuje się z oceniania przez kilka pierwszych lat nauki (8), po to, aby dzieciom dać czas i nie wpędzać je w kompleksy. W ten sposób dzieci mają więcej czasu na naukę, nauczyciele mogą skupić się na rozbudzaniu pasji, a wolniejsi uczniowie nie postrzegają się jako głupsi.

  9. mazylinska Post author

    Wczoraj nie odpowiedziałam jeszcze Panu Witoldowi, który napisał:

    „W biznesie znane jest powiedzenie „You can manage what you can measure”, czyli „Można zarządzać czymś, co można zmierzyć”. A że szkoła idzie w kierunku biznesu, czyli ścigania się – to nic dziwnego, że chce wszystko i jak najczęściej mierzyć.”

    To prawda, idziemy drogą biznesu i szkoły popełniają wszystkie błędy, jakie tam popełniono. Szukając takiego sposobu formułowania celów, który rzeczywiście służy rozwojowi firmy, często stwierdzano, że te cele są najczęściej zupełnie kontraproduktywne, bo pracownicy tracą z pola widzenia interes przedsiębiorstwa. Obrazuje to prawo Alfie Kohna: „Premie bardzo silnie motywują … do strania się o premie”.
    Problem opisany został w książce „Doktryna jakości”, autorstwa Andrzeja J. Blikle
    Premie, to w szkole testy. Niby mają pomóc w przygotowaniu do życia, ale w istocie motywują do starania się o wynik na teście i odrwacają uwagę od tego, co w życiu naprawdę potrzebne.
    Jacy pracodawcy potrzebują pracowników potrafiących reprodukować wiedzę i zaznaczać A B lub C?

  10. Michał

    W mojej opinii testy sprawdzają tylko jedną umiejętność – rozwiązywania testów.
    Jeśli chodzi o czas poświęcany na sprawdzanie wiedzy uczniów, to ja bym na to przeznaczył… 2-5minut na lekcji. Niech nauczyciel zrobi krótki test (do 5 pytań) na wejściu z ostatniej lekcji, albo na końcu zajęć. Sprawdzi w ten sposób, czy uczniowie zrozumieli temat. A sprawdzić taki test można bardzo szybko – niech uczniowie sprawdzają sobie odpowiedzi wzajemnie. To tylko minuta, a nauczyciel wie, czy może wprowadzać kolejne zagadnienie, czy też wrócić do poprzedniego. A może zorganizować jakieś zajęcia wyrównawcze?

    Sprawdziany, które mają obejmować większy zakres wiedzy i umiejętności też są ważne. Jednak nie widzę sensu w robieniu ich zbyt często. Raz na miesiąc to zbyt często, raz na dwa za rzadko. Można oczywiście robić sprawdziany po zakończeniu jakiegoś działu. Oczywiście sprawdzian rozumiem jako nie-test.

    A same testy? Z dużych partii materiału? Jak najbardziej! Jeśli nauczyciele chcą, niech robią. Taki test z całej partii materiału co 3 miesiące? Jak najbardziej. Jakby nie patrzeć nawet do testu trzeba się przygotować, a wiedza niepowtarzana zostaje zapomniana. Zatem wprowadzenie takich testów miałyby swoje zalety.

  11. 1. Ja chciałbym usłyszeć jakie są cele edukacji (po co człowiek chodzi do szkoły ?):
    – od przypadkowo wybranych nauczycieli
    – od przypadkowo wybranych uczniów
    – od twórców i realizatorów systemu testowego
    Dwa bardzo istotne szczegóły techniczne:
    – czas na zastanowienie się nad odpowiedzią = 15 sekund
    – czas na odpowiedź = 60 sekund
    2. W szkole autonomicznej nie interesowałyby mnie żadne testy ogólnopolskie. Dla mnie priorytetem byłoby jak oceniane jest moje dziecko przez nauczyciela, który go uczy.
    3. Czego przybyło w Polsce dzięki testom ? Czy ktoś to zmierzył, sprawdził, przetestował ? Czy dzięki testom mamy lepszą kolej, aktywniejszych obywateli, więcej kultury, więcej szczęśliwych rodzin ?
    4. Dlaczego testowani są uczniowie, a tak naprawdę to nauczyciele, a nie są testowani urzędnicy oświatowi, minister, kuratorzy, autorzy testów i dyrektorzy szkół ? Dlaczego nie robi im się testów i egzaminów z psychologii, z wiedzy o mózgu, etyki, pedagogiki, itp., a następnie nie upublicznia się wyników ?

  12. @ W.M.

    1 – to jest temat Pana projektu „Zróbmy coś razem” – czekam z niecierpliwością, aż dopnie go Pan do konkretu (w szczególności wyznaczy termin publikacji odpowiedzi)

    2 – pełna zgoda!

    3 – patrz przykład dziecka, opisanego przez D.S. w komentarzu na blogu W.Sz. (off topic pierwotnego postu, ale warte oddzielnej dyskusji!): http://osswiata.nq.pl/szwajkowski/2011/12/07/hipotetyczne-rozporzadzenie/#comment-55

    4- robi im się te testy. Oczywiście nie z tematów, które Pan podał, np. nie ma testu z etyki: „Czy to dobrze kraść? [] tak [] nie Zakreśl właściwe.”. Ale oni _są_ testowani: z wypełniania dziennika (lista sprawdzona? [] tak [] nie), realizacji programu (to test otwarty, choć rozstrzygany z kluczem: odpowiadają wpisując tematy do dziennika), etc.

  13. Michał

    1. Tak jak Ksawery bardzo liczę, że projekt dojdzie do skutku!

    2. Testy ogólnopolskie? Niech będą! Jeśli dzieci zdobędą odpowiednie umiejętności i wiedzę (a wiedzę zdobywa się najlepiej przez umiejętności), to i tak sobie z testami dają radę 🙂 Najlepsze wyniki nauczania to projekty, konkursy – oczywiście nie te z CKE, OKE, czy MEN.

    3. Przypuszczam, że wyniki uzyskamy za jakieś 5lat, gdy ciut starsi ode mnie ludzi (kształceni na testach) zdobędą pracę i założą rodzinę 🙂

    4. Tak! To nauczyciel powinien być testowany! Od czasu do czasu jakaś kontrola – jak przebiega lekcja. Jak radzi sobie z „buntem” w klasie (a może w ogóle do takiego buntu nie dochodzi?). Tylko jeden problem – takie kontrole za pewne i tak polegałyby na sprawdzeniu wyników uczniów ;D

  14. mazylinska Post author

    W.M. pyta:
    „Czego przybyło w Polsce dzięki testom ? Czy ktoś to zmierzył, sprawdził, przetestował ? Czy dzięki testom mamy lepszą kolej, aktywniejszych obywateli, więcej kultury, więcej szczęśliwych rodzin?”

    Dzięki testom możemy porównywać uczniów. To cel nadrzędny! Dlatego niszczona jest kreatywność i wszelki indywidualizm. Ale co konkretnie jest porównywane? Umiejętności? Zdolność rozwiązywania problemów? Wiedza, czy może zdolność jej zastosowania?

    Michale drogi, nauczyciele wciąż są oceniani!
    Liczą się wyniki testów i czy w papierach wszystko się zgadza. Nauczyciel w sierpniu, zanim wejdzie do klasy (w przypadku pierwszej klasy, zanim pozna uczniów), musi zrobić drobiazgowy plan pracy i rozpisać program na cały rok szkolny. Potem przychodzą kontrole i sprawdzają czy 12 grudnia wpisany jest do dziennika taki sam temat, jak zaplanował w sierpniu. I nie ma tłumaczeń, że nauczyciel był chory, że dzieci czegoś nie rozumiały i trzeba było powtórzyć, że wypadły lekcje, bo …… Dobry nauczyciel to taki, u którego wszystko się zgadza, bez względu na okoliczności, możliwości czy zainteresowania uczniów. Zapewniam Was, nie chcielibyście uczyć w tak zbiurokratyzowanym i odhumanizowanym systemie edukacyjnym.

    Kilka dni temu Ezechiel napisał:
    „Z drugiej strony – jakaś ewaluacja, jakieś procedury doskonalące i weryfikujące nauczycieli i szkoły powinny istnieć. Ciekaw jestem jak często, zdaniem autorki i dyskutantów, trzeba oceniać nauczyciela albo kompetencje uczniów.”

    Jak często? W Szwecji przez pierwszych 8 lat uczniowie nie są oceniani. Myślę, że wystraczyłyby dwa duże testy w ostatnich latach nauki. Ale rzecz rozbija się o to, co będa sprawdzać, wiedzę, czy zdolność jej zastosowania. Ilość wyuczonych na pamięć informacji czy kompetencje?
    Uważam, że obecnie tylko testy kompetencyjne mają rację bytu, a w sytuacji, gdy ilość dostępnej wiedzy podwaja się co 2-3 lata trzeba odejść od złudnego przekonania, że wszyscy mogą nauczyć się wszystkiego. W świecie płynnej nowoczesności, w którym jedyną stałą rzeczą jest zmiana, można dobrze funkcjonować tylko wtedy, gdy dokonuje się właściwych wyborów. I uczniowie muszą się tego nauczyć w szkole. Nieważne, czy przeczytali Gombrowicza czy Różewicza, test powinien sprawdzać, czy radzą sobie z odbiorem utworu literackiego. Wiadomości powinno traktować się jako wymienne elementy, a sprawdzane powinny być kompetencje.

  15. Ad. 1. „Zróbmy coś razem”.
    Na podstawie dotychczasowych rozmów i sugestii, proponuję datę: 7 stycznia, wieczorem.
    Forma dowolna (może wiersz lub piosenka ?)

  16. Michał

    „Michale drogi, nauczyciele wciąż są oceniani!
    Liczą się wyniki testów i czy w papierach wszystko się zgadza.”

    Właśnie o to mi chodzi 🙂 Dlatego napisałem o sprawdzeniu jak przebiega lekcja, jak nauczyciel przekazuje wiedzę, jak radzi sobie z brakiem dyscypliny, itd. Moim zdaniem nauczycieli powinno się sprawdzać pod względem ich umiejętności uczenia – oczywiście nie przechodźmy też w skrajności. Wiadomo, że nauczyciel uczący rok nie będzie posiadał takich umiejętności jak nauczyciel uczący dziesięć lat. Choć i tak może się zdarzyć.

    Niestety, żyjemy w świecie, w którym liczy się papier. Dygresja: rozmawiałem w piątek z osobą, która prowadziła szkolenie z zakresu poprawnego organizowania pracy grupowej. Miałem czas porozmawiać z nią przed szkoleniem. Stwierdziła, że granty z Unii na projekty to jedna wielka „ściema”. Wielkie firmy (czytaj – osoby, które z psychologią nie mają nic wspólnego) wpisują w dokumenty takie rzeczy jak „po 3miesięcznej pracy grupowej empatia wzrośnie o 60% a asertywność o 50%”. Z pewnością! W szczególności, że ani empatii ani asertywności nie da się zmierzyć, a proces integracji i nabrania zaufania wobec innych osób w grupie trwa około 2 miesiące. I to dopiero po tych dwóch miesiącach widać, czy z grupą da się zrobić coś, co pozwoli im się rozwijać, czy tylko będzie można poprawić i sprostować kilka schematów myślowych.

    Biurokracja ma się dobrze.

  17. Ezechiel

    @ Michał

    „twierdziła, że granty z Unii na projekty to jedna wielka „ściema”. Wielkie firmy (czytaj – osoby, które z psychologią nie mają nic wspólnego) wpisują w dokumenty takie rzeczy jak „po 3miesięcznej pracy grupowej empatia wzrośnie o 60% a asertywność o 50%”

    W każdym biznesie szkoleniowym istnieje sporo tego typu bzdur. Szkolenia dla biznesu też miewają podobnie wysoką wartość merytoryczną. A z drugiej strony UE współfinansuje kilka całkiem niezłych projektów edukacyjnych na różnych poziomach (choćby z POIG).

    To zbyt skomplikowane zagadnienia, aby je podsumowywać jednym zdaniem, zwłaszcza, że znamy rozkładu liczebności szkoleń.

    • mazylinska Post author

      Ma Pan rację. Trudno oceniać wszystkie unijne projekty, są bardzo różne. Michał wskazuje jednak na bardzo ważny problem, z którym mamy do czynienia również w szkole. Ani empatii, ani aserywności, ani tolerancji, ani wielu innych ważnych celów edukacyjnych nie da się zmierzyć i porównać. Ktoś, kto obiecuje, że asertywność po kursie wzrośnie o 60% uprawia fikcję. Niestety osoby organizujące takie szkolenia dowiadują się, że jeśli nie podadzą „konkretnych efektów” szkolenia, to nie mają szans na grant.
      Problemem jest więc mierzalność celów, wprawdzie bardzo ważnych, ale niemierzalnych. Szkoły z nich rezygnują, bo nie da się ich zmierzyć testami typu A,B lub C, a przykład Michała pokazuje, że inni udają, że da się je zmierzyć. A może powiedzieć prawdę, część bardzo ważnych celów edukacyjnych jest wprawdzie NIEMIERZALNA i trudno porównać osiągnięte efekty, ale są one w życiu bardzo WAŻNE i trzeba je rozwijać. Jeśli jednak mierzenie staje się celem samym w sobie, mamy albo rezygnację (jak w szkole), albo fikcję (jak w przypadku kursów).

  18. @ Autorka

    Czy zna Pani jakieś przykłady dobrze zaprojektowanych testów mierzących kompetencje a nie suchą wiedzę? Mi, jako laikowi, do głowy przychodzą testy British Council, testujące IMHO wszechstronnie dużą ilość umiejętności. Ciekaw jestem jak je oceniają osoby zajmujące się dydaktyką języków.

  19. „Czy zna Pani jakieś przykłady dobrze zaprojektowanych testów mierzących kompetencje a nie suchą wiedzę?”

    1. Ezechiel. poproszę o podanie przykładu jakiejś kompetencji do zmierzenia. Może wymyślimy taki dobry test. Mam pewien pomysł … .

    2. Jestem przeciwnikiem mierzenia kompetencji obowiązkowo, pod przymusem, masowo i jednakowo. Autorka często pisze, że uczenie się pod przymusem i strachem jest niedobre. Uważam, że testowanie też. Do testowania trzeba dojrzeć, mieć chęć. Testowany nie powinien czuć, że wynik testu może być dla niego porażką.

    • mazylinska Post author

      Panie Wiesławie, ależ z Pana jest niepoprawny idealista 🙂
      W tej kwestii nie mam pewności. Z jednej strony bardzo bym chciała, żeby wszystko odbywało się na zasadzie dobrowolności, bo zdaję sobie sprawe z tego, ze przymus jest mało efektywny, ale z drogiej strony jednak potrzebujemy jakiejś zewnętrznej struktury. Ilu z nas potrafi sobie samemu wyznaczać cele? Studenci wybierając opiekunów prac dyplomowych często idą do osób, które wyznaczają terminy i zadania.
      Jakaś zewnętrzna struktura i pewne ramy są potrzebne. Pytanie, czy wszyscy powinni być egzaminowani z tego samego?

      Ezechiel pyta o przykłady testów kompetencyjnych. Wstyd się przyznać, ale tych nowszych testów przeprowadzanych przez British Council nie znam zbyt dokładnie. Te sprzed kilku lat były tylko częściowo kompetencyjne. Za to ostatnio opowiadała mi znajoma o egzaminach z historii na najlepsze uczelnie angielskie (dla studentów z innych krajów). Nikt tam nie pyta o fakty i daty, ale np. o to, jak potoczyłaby się historia, gdyby wynik określonej bitwy był inny. Np. jak wyglądałyby losy Europy, gdyby Napoleon nie przegrał z zimą w Rosji.

      Ale pomysł stworzenia testów kompetencyjnych jest świetny. Może zaczniemy od zbierania pomysłów? Mogłabym napisać taki post i każdy by dał jakąś propozycje z własnej dziedziny. Jeśli chodzi o języki obce zadanie nie jest trudne 🙂
      Co o tym myślicie? Moglibyśmy wtedy naprawdę podyskutować!

  20. To, co Pani podaje, to nie są testy, tylko egzaminy ustne, oceniane „po uważaniu” egzaminatorów. Takie egzaminy doskonale nadają się do oceniania kompetencji.

    Proszę podjąć eksperyment intelektualny i zaproponować cztery odpowiedzi A,B,C,D i klucz oceniania do pytania „jak wyglądałyby losy Europy, gdyby Napoleon nie przegrał z zimą w Rosji.”

    • mazylinska Post author

      Rzeczywiście pisałam o egzaminie, ale o pisemnym i ocenianym nie „po uważaniu”, ale według określonych kryteriów. Np. czy uwzględniona została sytuacja geopolityczna panujaca wtedy w Europie, czy trafnie wymieniono innych władców, czy wywód jest logiczny!
      Nie jestem zwolennikiem testów opartych na zerojedynkowym kluczu i propozycji sprawdzania wiedzy za pomocą formuły multiple choice nie przyjmuję. W ten sposób można sprawdzać jedynie wiadomości, a ja pisałam o testach kompetencyjnych. Tu trzeba najpierw wymienić pożądane kompetencje.
      Na szali leżą różne wartości. Już o tym pisałam. Testy multiple choice są dobre, gdy głównym celem jest porównywanie wyników. To, co jest najłatwiej porównywalne jest najlepsze, na dalszy plan schodzi wtedy pytanie, czy to, co sprawdzamy jest najbardziej przydatne i czy warto się tego uczyć.

  21. No pewnie, że jestem niepoprawnym idealistą. Głosząc swój sprzeciw wobec testowania (test szkolny = namiastka sądu ostatecznego), mam na myśli raczej metodologię-filozofię testowania. W obowiązującym systemie szkoła mówi tak: będziesz się uczył przez kilka lat tego, co tobie każemy, a na koniec sprawdzimy ciebie, porównamy twoje wyniki z ustalonymi normami i z wynikami innych uczniów. Pytam: w jakim celu, jakie i czyje są korzyści, co z tego wynika dla ucznia i dla jego przyszłości ?
    Szkoła nowoczesna powiedziałaby tak: będziesz miał możliwość uczenia się różnych rzeczy, stworzymy tobie możliwości wyboru, będziemy wspierać to, co jest w tobie najlepsze. Będziesz otrzymywać od nas ocenę swoich osiągnięć. Będziesz miał okazję do udziału w konkursach i testach, dzięki którym możesz zdobywać świadectwa-certyfikaty. To mogą być testy znormalizowane i niestandardowe (przecież obrona pracy doktorskiej to też swego rodzaju test).
    Przykład: uczeń utalentowany matematycznie, chce mieć test tylko z matematyki i z fizyki. On ma prawo powiedzieć: poproszę o trudny test, poproszę o pomoc w intensywnym przygotowaniu, proszę nie testować mnie z polskiego. Mi wystarczy tylko świadectwo-certyfikat mat-fiz. A ja z wuefu, a z chemii i niemca, a ja z niczego. Czy to byłoby coś złego ?

    A jak to było z testowanie w dawnych oświatach – od średniowiecza w górę ?

  22. Tego typu egzaminy popieram z całego serca!

    „Po uważaniu” – to znaczy, że nie ma jasnego i jednoznacznego kryterium oceny w kwestiach takich jak czy wywód jest logiczny – taką ocenę trzeba zostawić egzaminatorowi! Oczywiście, pewne wskazówki do oceniania zawsze są, ale jest to egzamin oceniany „miękko” a nie według klucza.

    Swoją drogą: chętnie zobaczyłbym prace egzaminacyjne. Zwłaszcza, że byli to kandydaci spoza UK. Jak wyglądały odpowiedzi kandydatów z Polski, a jak Rosjan? Jak Francuzów, a jak Niemców? To mógłby być pasjonujący temat do zbadania…

  23. Michał

    Moim zdaniem to przechodzenie od skrajności w skrajność. Każdy musi zdobyć pewne obowiązkowe umiejętności z wszystkich przedmiotów. Te najbardziej podstawowe. Bądźmy realistami – nie wszyscy nauczyciele są osobami, które potrafią motywować, stawiać wymagania do spełnienia, pomagać w rozwoju.
    Takie testy byłyby możliwe, gdyby nauczyciele byli idealni. Tak niestety nie będzie. Bliska ideału zawsze jest tylko pewna grupa.

    Sądzę, że jesteśmy w stanie znaleźć jakieś rozwiązanie, które pozwoli jednocześnie rozwijać się w indywidualnie wybranym kierunku, ale także pozwoli zdobyć pewne kompetencje w innych dziedzinach.
    W dodatku mówimy o dzieciach i adolescentach! Na koniec gimnazjum wybrałem klasę biologiczno-chemiczną – dziś nie korzystam z wiedzy zdobytej na tych przedmiotach! Może tylko z biologii.

    • mazylinska Post author

      Oj Michale, ależ Ty dziś wkładasz kij w mrowisko 🙂
      Piszesz: „Każdy musi zdobyć pewne obowiązkowe umiejętności z wszystkich przedmiotów. Te najbardziej podstawowe.”
      Ale jak można kogokolwiek do tego zmusić? Znasz zapewne program „Matura to bzdura” i wiesz, jak studenci odpowiadaja na pytania typu: Jakie miasto jest stolicą Francji?
      My dziś wciąż udajemy, że nauczać i uczyć się to to samo, a to są dwa zupełnie różne procesy. Nikogo nie można zmusić do nauki, bo nie wiemy jak sztucznie wywołać w mózgu produkcję koniecznych do nauki nauroprzekaźników i peptydów, a bez tego ani rusz!!! Nasz mózg słabo poddaje się zewnętrznemu sterowaniu.
      Fikcja każąca nam wierzyć, że naukę można wymusić, drogo nas wszystkich kosztuje! Dlatego propozycja Wiesława jest godna rozważenia. Znasz książkę „Nowa Summerhill”? Neill nikogo nie zmuszał do nauki i dlatego dzieciaki chciały się uczyć.

  24. Michał

    Jeszcze słowo do ostatnich słów.
    Niekoniecznie to, co wybierzemy jako przedmiot nauki w szkole, będzie nam potrzebne na studiach i w późniejszej pracy. Dlatego nie możemy pozwolić dzieciom i młodzieży całkowicie poświęcić się tylko jednej dziedzinie.

    W dodatku mówimy o kompetencjach! One wszystkie powinny być wymagane niezależnie od zainteresowań tematycznych. Dlatego powinny być przekazywany na wszystkich lekcjach, bądź na danych lekcjach konkretne umiejętności.

  25. „Niekoniecznie to, co wybierzemy jako przedmiot nauki w szkole, będzie nam potrzebne na studiach i w późniejszej pracy. Dlatego nie możemy pozwolić dzieciom i młodzieży całkowicie poświęcić się tylko jednej dziedzinie.”

    Kogo, Michale, miałeś na myśli jako podmiot tego zdania?

    „My” = państwo, system, podatnicy, wyborcy, społeczeństwo?
    Czy „My” = rodzice/opiekunowie?

    I w jakim wieku dziecko/młodzież może zacząć decydować o swojej przyszłości? Czy 19-letni maturzysta to też dziecko, któremu nie możemy pozwolić, by sam decydował o swoim rozwoju?

  26. „Każdy musi zdobyć pewne obowiązkowe umiejętności z wszystkich przedmiotów. Te najbardziej podstawowe.”
    To nie tylko Michał tak myśli. „Każdy” tak myśli. Ja też tak „myślę”. Mówiąc o radykalnej zmianie szkoły, o rewolucji kopernikańskiej w oświacie, muszę przełamywać schematy, które mocno siedzą w mojej głowie. Schematy, które siedzą w naszych głowach jednocześnie pomagają nam żyć i rozwijać się, ale jednocześnie przeszkadzają nam w życiu i w rozwoju. Mam pretensję do szkoły, że nie poinformowała mnie tym fakcie. Ta wiedza bardziej przydałaby mi się w życiu, niż wiedza o wiązaniach chemicznych.
    Schematy siedzące w naszych głowach są przeszkodą w różnych reformach. Przykładem są kary cielesne – jakże trudno przychodzi nam akceptacja poglądu, że są szkodliwe. Dlatego też w myśleniu o rozwoju oświaty ciągle dominuje takie myślenie: szkoła musi być podobna do takiej jak jest, trzeba ją tylko ciągle poprawiać, przede wszystkim poprzez udoskonalanie treści i metod nauczania, oraz sposobów sprawdzania-testowania. To tak, jakby ktoś chciał udoskonalać system kar cielesnych, lub system komunistyczny, lub system trenowania oparty na środkach dopingujących, silnik dwusuwowy, itp.
    W naszych głowach siedzi taki schemat: w obecnej szkole jest nieprzyjemnie, wyniki nas nie zadawalają, ale mamy wszystko pod kontrolą. W szkole proponowanej tutaj ma być przyjemniej, wyniki są niepewne, kontrola wszystkiego, w dotychczasowy sposób, jest niemożliwa.

    • mazylinska Post author

      Problem w tym, że dzisiejsza szkoła nie jest ani przyjemna, ani efektywna i opiera się na fikcji, że mamy wszystko pod kontrolą. W rzeczywistości efektywność jest coraz mniejsza, a uczniowie nie są przygotowani ani do studiowania, ani do funkcjonowania w życiu zawodowym, bo tu i tu liczy się samodzielność!
      A co do schematów, to pełna zgoda. Jak mówią Finowie, czasami trzeba wyjść z rzeki, żeby zobaczyć drugi brzeg. My wciąż siedzimy w wodzie i nie potrafimy spojrzeć na szkołę z innej perspektywy. Żeby wymyslić szkołę na potrzeby XXI wieku (chociaż tyle!), musimy zapomnieć o szkole z XIX w.

  27. Michał

    Ksawery,
    „My” jako rodzice, opiekunowie, społeczeństwo. Czy to nie to samo? Każdy rodzic chce do swojego dziecka jak najlepiej – aby umiało odnaleźć się w świecie, dobrze żyło zarówno pod względem materialnym, jak i uczuciowym.
    Każde społeczeństwo chce, aby było mu „jak najlepiej”. A to zależy od tego, jakie pokolenia „wyda na świat”. Wszystko się ze sobą łączy, nie możemy tego rozbijać na osobne części, ponieważ oba te „zbiory ludzi” mają podobne cele.

    Oczywiście, że dziewiętnastolatek może decydować o sobie. Ja zresztą uważam, że już 5 latek może decydować o sobie w pewnych granicach pod opieką rodzica. Wyobraźmy sobie czternasto, lub piętnastolatka, który rzuca szkołę, bierze gitarę i wyrusza w świat, ponieważ chce zostać słynnym gitarzystą. OK. Może paru takim się uda, ale z pewnością nie wszystkim. Dlatego musimy takiej osoby zapewnić możliwość zdobycia pewnych kompetencji w szkole, ale także pozwolić mu się realizować w jego pasji. To się da połączyć, ale trzeba tego chcieć.

    Marzena,
    Oczywiście, że znam ten program. Wspaniale pokazuje jak się uczy w szkołach.
    Rzecz jasna pod słowem „musimy” nie widzę sytuacji, której sadza się ucznia do ławki i przykuwa kajdankami do krzesła 😉
    Widocznie źle sformułowałem to, co miałem na myśli. Chodziło mi o to, że trzeba stworzyć taki system edukacji, który w sposób nie-zmuszający-do-niczego pozwoli kolejnym pokoleniom zdobyć potrzebne umiejętności i wiedzę. Nie chcę negować niczego, o czym rozmawialiśmy wcześniej. Wiadomo, że kary są mniej efektywne od nagród, a zmuszanie od wzbudzania zaciekawienia. Po prostu naszym celem powinno być stworzenie takiego środowiska szkolnego, które przez realizację ciekawych i interesujących przedsięwzięć sprawi, że uczniowie opanują potrzebne im w dalszym życiu kompetencje.

    Nie znam tej książki. Sam jako gimnazjalista byłem jednak zafascynowany książką j.Verne „Tajemnicza wyspa”. Dzięki niej odkryłem, że może jednak to, co oferuje szkoła nie jest takie złe. Wiedza jest potrzebna, ale trzeba spróbować odkryć ją samemu.

    Wiesław,
    Całkowicie się zgadzam. Też zwracałem na to uwagę. Przede wszystkim musimy przestać myśleć konkretnie, a zacząć spoglądać na problem szkoły całościowo. I to już się dzieje! Zwraca się uwagę, że edukacja = szkoła + rodzice + uczniowie + władze (np. samorządowe).

    Chciałbym Was zapytać, co uważacie za najsłabsze ogniowo w edukacji. Sam system szkolnictwa? Cele nauczania? Kontrolę MEN? Nauczycieli?
    Oczywiście każda jedna rzecz wpływa na drugą. W mojej opinii są to nauczyciele. Dlaczego? Ponieważ to ludzie. A my jesteśmy niedoskonali.
    Każdy z nas ocenia innych po pierwszym wrażeniu. Ilu z Was było uczonych przez nauczycieli, którzy mieli swoich pupilków? Ilu z Waszych kolegów miało podoczepiane „kartki” za to, że byli słabsi w nauce (wobec czego nie mogąc skupić uwagi na swoim problemie zaczynali przeszkadzać)?
    Od dekad nic się nie zmieniło. Są nauczyciele, którzy zdają sobie z tego sprawę i walczą. Jednak nadal sporo jest tych, którzy to ignorują, ponieważ tak jest wygodniej, łatwiej, lepiej. Nie trzeba tracić energii na ciągłą pracę poznawczą, skupiać uwagi na swoich wrodzonych wadach i zmieniać je.

  28. Przykład z egzaminami do Oxbridge jest tylko częściowo przydatny. Do matury przystępuje dużo więcej osób i o poziomie dużo bardziej zróżnicowanym niż w przypadku egzaminu na uczelnie.

    Ktoś kto nie ma pojęcia o stolicy Francji raczej nie omówi napoleońskiej organizacji administracji publicznej i polityki zagranicznej.

    @ WMariański

    „Przykład: uczeń utalentowany matematycznie, chce mieć test tylko z matematyki i z fizyki. On ma prawo powiedzieć: poproszę o trudny test, poproszę o pomoc w intensywnym przygotowaniu, proszę nie testować mnie z polskiego. Mi wystarczy tylko świadectwo-certyfikat mat-fiz. A ja z wuefu, a z chemii i niemca, a ja z niczego. Czy to byłoby coś złego ?”

    – Nie, jeśli z zadań szkoły wykreślamy budowanie więzi społecznych i przyjmujemy model indywidualistyczny. Nie jeśli zakładamy, że nie ma „wspólnego mianownika” wiedzy dla maturzystów (wyobrażam sobie panikę wykładowców)

    – Tak, jeśli zakładamy, że oprócz wiedzy szkoła ma kształtować obywateli i wspólnotę. Tak, jeśli zakładamy, że istnieje kanon obywatela (oczywiście okrojony wobec dzisiejszego balona programowego).

    @ Michał
    „W dodatku mówimy o kompetencjach! One wszystkie powinny być wymagane niezależnie od zainteresowań tematycznych. Dlatego powinny być przekazywany na wszystkich lekcjach, bądź na danych lekcjach konkretne umiejętności.”

    Według mnie to nierealne.

    a) Inaczej kształtuje się kompetencje matematyczne wśród miłośników matematyki a inaczej wśród osób nią nie zainteresowanych. Liczy zespolone czy całki wielokrotne są świetne w programie rozszerzonym (i bardzo przydatne na studiach), ale absolutnie nie uczyłbym ich stosowania w zwykłej klasie.

    b) Podaj proszę przykład kompetencji, którą da się mierzyć w oderwaniu od konkretnej wiedzy. Ja takiej nie znam, bo wiedza i kompetencje są dla mnie nierozerwalne. Nie istnieje sucha wiedza ani czyste kompetencje.

    • mazylinska Post author

      @ Ezechiel
      -„Tak, jeśli zakładamy, że oprócz wiedzy szkoła ma kształtować obywateli i wspólnotę. Tak, jeśli zakładamy, że istnieje kanon obywatela (oczywiście okrojony wobec dzisiejszego balona programowego). ”
      Pytanie:
      Czy w dzisiejszej szkole przygotowuje się uczniów do funkcjonowania we wspólnocie (narodowej, lokalnej, innych)? Czy przygotowuje się młodych ludzi do funkcjonowania w demokracji, czy uczy się ich przejmowania odpowiedzialności za własne życie, czy rozwija się postawy obywatelskie, uczy jak budować więzi społeczne? Czy szkoła pokazuje, że razem można zajść dalej niż w pojedynkę?
      Nie pytam, czy cele te zawarte są w podstawie programowej, pytam o praktykę szkolną.

      Ezechiel pisze: „Podaj proszę przykład kompetencji, którą da się mierzyć w oderwaniu od konkretnej wiedzy. Ja takiej nie znam, bo wiedza i kompetencje są dla mnie nierozerwalne. Nie istnieje sucha wiedza ani czyste kompetencje.”

      Pytanie to jest skierowane do Michała, ale ja przecież w moim tekście taki przykład już podałam.
      Oczywiście, kompetencje można rozwijać tylko w oparciu o wiedzę, ale ta wiedza jest (powinna być) wymienna.
      Sprawność pisania (tu charakterystyki)
      Tę kompetencję można sprawdzić niezależnie od tego, jakie lektury ktoś przeczytał. Czyli pisać trzeba na podstawie lektury, ale wybranej przez siebie. Jeśli uzależniamy napisanie charakterystyki od znajomości konkretnej książki, to sprawdzamy wiedzę, a nie kompetencję.
      Jeśli celem jest kompetencja interpretacji testów literackich, dajmy na to wierszy, to ich wybór można zostawić uczniom, a zadanie sformułować tak, że będzie pasowało do wielu (choć nie wszystkich) wierszy. Z językami obcymi sprawa jest jeszcze prostsza.

  29. Michał

    Masz rację. Nie da się przekazać wszystkim jednakowych umiejętności.
    Ale – czy liczenie całek jest umiejętnością, którą powinni znać wszyscy? Ja nie znam i nie wiem, gdzie w moim życiu ta niewiedza mi przeszkadza.

    Oczywiście, mierzyć się nie da. Jednak, czy nam chodzi o mierzenie, czy o nauczanie? To samo pisałem o empatii. Jej nie da się zmierzyć, ale można ją kształtować, rozwijać.
    Tak samo umiejętności komunikacyjne. Ja posiadam pewną wiedzę teoretyczną i praktyczną, którą mogę przekazać innym. O ile wiedza teoretyczna nie musi być wszystkim przydatna, to umiejętności praktyczne już tak. Inaczej mamy to, co mamy – jedni przypinają sobie plakietki UE, a drudzy inne plakietki i nawołują do polskości. Gdzie tu umiejętność prowadzenia dyskusji? Dialogu? Empatia? Zrozumienie argumentów drugiej strony? Oczywiście przykład ekstremalny, ale takie „kije w mrowisku” jak napisała Marzena są najlepsze do wywołania dyskusji 🙂

  30. mazylinska Post author

    Jeszcze w kwestii formalnej 🙂

    Czy możemy uprościć formy i przejść na „ty”? Przemawia za tym np. taki drobny argument, że i tak już to robimy 🙂

  31. 1. Prezentujemy tu różne poglądy i wizje szkoły. Istotne jest aby właśnie taki był system edukacji: elastyczny i pluralistyczny. Żeby obecny, jednorodny system, nie został zastąpiony lepszym i nowocześniejszym, ale też jednorodnym. Jeśli system nie może być jeszcze pluralistyczny, to niech będzie chociaż dualistyczny.
    2. Z naszej dyskusji wyłaniają dwa problemy-dylematy: co jest ważniejsze w edukacji powszechnej – treści, czyli to, czego uczymy, czy sposoby – czyli to, jak uczymy. Spierać się można w nieskończoność, ale po co ? Na pewnych etapach, dla pewnych uczniów ważniejsze jest to, a w innych układach – tamto. Ja głosuję za sposobami, ponieważ dotykają zagadnień pierwotnych i fundamentalnych dla człowieka i społeczeństwa. Nie ważne czego się uczysz, ważne abyś byś robił to dobrze. Wyobraźmy sobie gimnazjum, w którym są tylko dwa przedmioty nauczania: gra w szachy i gra aktorska + wuef + j.rosyjski – nic więcej. Balibyście się zatrudnić takiego człowieka do pracy w dziale obsługi klienta, sprzedaży, do obsługi biura, itp. ?
    3. Co jest najsłabszym ogniwem edukacji ? Świetne pytanie ! Jeszcze nigdy nie spotkałem go (znałem nauczyciela, który po takim pytaniu, mówił: Kowalski, przerwałeś mi lekcję, zatem idę do biurka, żeby wpisać ci … szóstkę). Najsłabszym ogniwem jest system – oparty na fałszywych zasadach.
    4. Wydaje mi się, że czasem nasza dyskusja nie mieści w ramach blogu, rozsadza go. Dlatego co jakiś czas będę pisał takie zdanie: proponuję spotkanie, ale nie żeby tylko pogadać,.
    Do uzgodnienia jest: cel (konkretny temat), na jakich zasadach, kto. Kongres – tak, ale nie. Kongres to miejsce wymiany myśli. Jego owocem jest zebranie i uporządkowanie tych myśli. Potrzebne jest coś więcej: spotkanie, którego celem i owocem jest zdefiniowanie, krystalizacja, polaryzacja stanowisk i wizji, zwolenników i przeciwników.
    5. „Nie, jeśli z zadań szkoły wykreślamy budowanie więzi społecznych i przyjmujemy model indywidualistyczny.”
    Proponuję wrócić do tego zagadnienia 7 stycznia, czyli cele edukacji.

    6. Jest mi bardzo miło – Wiesław.
    („Mówcie do mnie zwyczajnie – książę” – J.Przybora)

  32. Ezechiel

    @ MŻylińska

    „Czy w dzisiejszej szkole przygotowuje się uczniów do funkcjonowania we wspólnocie (narodowej, lokalnej, innych)? Czy przygotowuje się młodych ludzi do funkcjonowania w demokracji, czy uczy się ich przejmowania odpowiedzialności za własne życie, czy rozwija się postawy obywatelskie, uczy jak budować więzi społeczne? Czy szkoła pokazuje, że razem można zajść dalej niż w pojedynkę?

    Jak we wszystkich pytaniach z wielkim kwantyfikatorem: Zależy od szkoły.

    W większości LO działa w jakieś formie Samorząd Szkolny, w jakiejś formie uczniowie mogą w ramach szkoły coś organizować – nawet w kulawej formie to całkiem niezła nauka demokracji i współdziałania.

    @ Michał

    „Ale – czy liczenie całek jest umiejętnością, którą powinni znać wszyscy? Ja nie znam i nie wiem, gdzie w moim życiu ta niewiedza mi przeszkadza.”

    1. Czy zwróciłeś uwagę na to, że całki podałem w kontekście klasy rozszerzonej?

    2. Proponuję drobny eksperyment myślowy – potraktuj całki lub budowę pantofelka nie jako WIEDZĘ (przydatną / nieprzydatną) ale jako MOŻLIWOŚĆ (znam podstawy biologii, mam większe szanse na medycynie. Znam podstawy matmy, łatwiej mi skończyć kierunek ścisły).

    Nie wiem jak inni rozmówcy, ale ja wolałbym mieć możliwie szeroki wybór studiów i miejsca zatrudnienia. Nawet jeśli później korzystam tylko z niewielkiej części, to w wieku 19 lat wolę nie zamykać przed sobą drzwi. Drugi argument jest taki, że przeliczenie pewnej liczby całek bardzo poprawia rozumienie wykresów i statystyk. Nic dziwnego, że w bankach na stanowiska analityka przyjmują fizyków i matematyków.

    Absolwent WM – nawet jeśli trafi do pracy – będzie musiał pokonać dużo większe trudności w drodze do awansu (angielskiego nie ma? nie zna podstaw programowania? matematyki też nie?). Można uczyć się równocześnie pracując, ale gdy nie ma podstaw ze szkoły średniej nauka ta staje się bardzo trudna.

    • mazylinska Post author

      Mam wrażenie, że w naszej dyskusji dotykamy istoty sprawy! Co jest ważniejsze, wiedza, czy kompetencje i umiejętności? Należy przy tym pamiętać, że te ostatnie można rozwijać tylko w oparciu o konkretne informacje, ale one są wymienne!

      Ezechiel (chyba) podał doskonały przykład. Otóż matematyków i fizyków chętnie zatrudnia się w bankach. Też znam takie przykłady. Ale czy dyrektorom banków zależy na konkretnej wiedzy wyniesionej ze studiów matematyki czy fizyki, czy raczej na umiejętnościach i kompetencjach absolwentów tych kierunków? W banku nie będą stosować drugiej zasady mechaniki, co więcej będą musieli wejść w zupełnie nowe zagadnienia. To pokazuje, że treści są wymienne, ale można sobie z nimi poradzić tylko wtedy, gdy ma się określone umiejętności. Ja sama też mogę posłużyć jako przykład 🙂 Skończyłam filologię germańską, pracę magisterską pisałam z literatury austriackiej, ale doktorat zrobiłam już z metodyki (zastosowanie nowych technologii w nauczaniu języków obcych – chodziło o to, że nie można wykorzystać potencjału nowych technologii w oparciu o tradycyjną metodykę). Wtedy zaczęłam zajmować się psychologią, a szczególnie psychologią rozwojową i konstruktywizmem. Od kilku lat zajmuję się neurobiologią. Musiałam poznać nie tylko strukturę mózgu, ale i wejść w chemię i fizykę (aby zrozumieć sposób funkcjonowania neuronów prosiłam o pomoc znajomych profesorów chemii i fizyki). Choć nie miałam żadnych podstaw (fizyki w liceum nie uczyłam się wcale),poradziłam sobie, bo mi to było potrzebne. Jeśli mam problemy, to z tłumaczeniem. Do dziś czasami nie zawsze wiem, jak coś powiedzieć po polsku.
      Jestem przekonana, że do tego, czym dziś się zajmuję, przygotowały mnie moje studia filologiczne. Choć zajmowałam się gramatyką historyczną, rozbiorami zdań, analizą utworów Goethego czy Manna i historią Niemiec, to jednak wyniosłam z nich wszystkie potrzebne mi dziś kompetencje. Oczywiście ćwiczyłam je na zupełnie innych treściach niż te, z którymi dziś pracuję.
      Dobre szkoły i dobre studia, to nie takie, które przygotowują do jednego zawodu (może się przecież okazać, że za 10 lat już go nie będzie), ale takie, które uczą, jak się uczyć, które rozwijają myślenie i kreatywność i wyrabiają umiejętność przetwarzania informacji, tworzenia z nich nowych, własnych jakości i ich prezentowania.
      Dobrze wyjaśnił to Michał. Po klasie biologiczno-chemicznej niekoniecznie jest się lepszym psychologiem. Być może lepszym przygotowaniem do tego zawodu byłaby lektura książek Junga lub Fromma? Któż to może wiedzieć? Najpewniej jest tak, jak pisze Wiesław, nieważne, jaka droga zawiodła cię do miejsca, w którym teraz jesteś, ważne jaką przyjmujesz postawę wobec nowych wyzwań. Jeśli studia pozwoliły wyrobić przekonanie, że ze wszystkim można sobie poradzić, to znaczy, że dobrze przygotowały nas do życia. Żyjemy w czasach, gdy informacje dezaktualizują się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, dlatego nie trzeba się do nich przywiązywać.

      @ Ezechiel
      Powinnam jeszcze odpowiedzieć na Pana uwagi dotyczące szkolnego wychowania do życia w demokracji, ale to temat na dłuższy tekst, a jest już po pierwszej i powinnam iść spać. Napiszę więc tylko, że nie chodzi o „jakiejś formy samorządu”, ale o prawdziwy samorząd, który naprawdę coś może, o to, by uczniowie mogli mieć realny wpływ na to, jak funkcjonują i wygladają ich szkoły, by wszystkich decyzji dotyczących ich nauki, nie podejmowali za nich inni. Czy myśli Pan, że dzisiejsze szkoły traktują uczniów podmiotowo? Czy są demokratyczne? Czy przygotowują do życia w demokracji? A wielkich kwantyfikatorów jednak używamy, bez nich byłoby trudno rozmawiać 🙂 To równiez wynika ze sposobu funcjonowania naszego mózgu! Ale oczywiście są to pewne uogólnienia. Ja jednak mam wgląd w funkcjonowanie wielu szkół.

  33. Michał

    @ Ezechiel

    1. Nie, nie zauważyłem, że mowa tutaj o kontekście klasy rozszerzonej.

    2. Potraktowałem 🙂 Ba, sam byłem w klasie biologiczno-chemicznej! I na studiach mam taki przedmiot (już zaliczony) „Biologiczne podstawy zachowania” oraz „Neurobiologia”. Przed pierwszymi zajęciami byłem z siebie dumny – znałem procesy mejozy i mitozy na pamięć, a inni (np. po humanie) nie! Jakie to było naiwne… Mitoza i mejoza to tylko kropla w morzu wiedzy. Mimo bardziej szczegółowej wiedzy wyniesionej z LO i tak nie stanowiła ona ważnego zasobu. Nie była potrzebna.

    Nie obstaję przy tym, że wiedza ogólna z LO jest niepotrzebna! Akurat mi ta pewna część nie była potrzebna (mimo rozszerzenia). Jednak śmiało korzystam czasami z jakiś podstawowych informacji z innych dziedzin wiedzy. Mam jakieś podstawy.

    Właśnie o to zabiegam. O podstawy. Wrócenie do kształcenia Ogólnego (nie zagłębiam się w zakres wiedzy) + rozwijania specyficznych zainteresowań jednostki. I to tyle jeśli chodzi o wiedzę.
    Dla mnie ważniejsze jest nauczanie umiejętności. Mamy w szkole coś takiego jak „lekcje wychowawcze”, to żart. Ja na nich nic nie robiłem. To tylko wyrzucona w błoto godzina, którą co najwyżej można poświęcić na załatwienie klasowych spraw (a to ważne!).

    Myślę, że najlepiej będzie jeśli ustalimy pewien system wartości, właśnie te cele edukacji. Bez ich określenia ciężko jest dyskutować.

  34. „Większość umiejętności potrzebnych później w życiu i wiedzę można nabyć w pracy, trudniej natomiast jest nabyć odpowiednią postawę wobec życia”.

  35. „Czy myśli Pan, że dzisiejsze szkoły traktują uczniów podmiotowo? Czy są demokratyczne? Czy przygotowują do życia w demokracji?”

    Część szkół przygotowuje dobrze, część nie, część jest gdzieś pomiędzy. Uważam, że „średniaków” i „pozytywnych” jest więcej niż „negatywnych”.
    Nawet „jakaś forma Samorządu” – choćby okazjonalna i niepełna – jest lepsza niż brak takiej formy.

    „Ale oczywiście są to pewne uogólnienia. Ja jednak mam wgląd w funkcjonowanie wielu szkół.”

    Mamy w Polsce ok. 11 tysięcy szkół ponadgimnazjalnych. Obserwacje osobiste (Twoje lub moje) są niereprezentatywne, zwłaszcza, że oboje chyba częściej pracujemy ze statystycznie „lepszymi szkołami” (większe miasta, chętniej biorące udział w zajęciach dodatkowych, nauczyciele zainteresowani poszerzaniem wiedzy własnej).

    „Napiszę więc tylko, że nie chodzi o „jakiejś formy samorządu”, ale o prawdziwy samorząd, który naprawdę coś może, o to, by uczniowie mogli mieć realny wpływ na to, jak funkcjonują i wygladają ich szkoły, by wszystkich decyzji dotyczących ich nauki, nie podejmowali za nich inni.”

    Taki „prawdziwy samorząd” występuje pewnie w kilku promilach wybranych szkół uczących metodami eksperymentalnymi (Summerhill i okolice), więc nie sądzę, aby w Polsce było więcej niż 1% takich placówek.

    „A wielkich kwantyfikatorów jednak używamy, bez nich byłoby trudno rozmawiać”

    Mi to przeszkadza. Bo dyskusja spolaryzowana (albo „prawdziwy samorząd” albo nic), pomijająca niuanse lokalne i nawet drobne wysiłki lokalnych liderów wydaje mi się uboga i płytka. Nawet jeśli większość szkół w Polsce ma słabe samorządy (a pewnie ma), to i tak trzeba podkreślać rozmaite formy, odmiany i lokalne (nawet chwilowe) sukcesy.

  36. Nawet „jakaś forma Samorządu” – choćby okazjonalna i niepełna – jest lepsza niż brak takiej formy.
    Zupełnie się z tym nie zgodzę. To uczy i pokazuje, że pewne wartości absolutne (jak demokracja i prawa obywatelskie) mogą być stopniowane do „jakiejś formy”. Jawna dyktatura jest mniej demoralizująca od fasadowej demokracji, w której pupilkowie dyrektora podejmują suflowane przez niego tematy i decydują zgodnie z jego sugestią.

    Oczywiście, moje indywidualne doświadczenia są tu równie niereprezentatywne jak każdego innego z nas. Potwierdzają jednak regułę, że akceptowalnej formy samorządu nie było w żadnej z publicznych szkół (była w prywatnej), z których uczniami miałem do czynienia przez całą moją karierę.

    • mazylinska Post author

      Mnie również porusza sformułowanie „jakaś forma samorządu”. Mnie się wydaje – a to uczucie zrodziło się we mnie, gdy jeszcze byłam w szkole podstawowej – że obecna formuła wielu samorządów jest nie tylko fasadowa, ale jest wręcz fikcją. Tak, jak nie można być trochę w ciąży, tak samo nie można mówić, że szkoła jest trochę demokratyczna. Albo jest demokratyczna i uczniowie mają wpływ na to, jak funkcjonuje, albo demokratyczna nie jest i we wszystkich ważnych procesach decyzyjnych uczniów pomija.

      Ja w ciągu roku prowadzę wiele seminariów dla nauczycieli (z różnych szkół z całej Polski), zapraszana jestem też na szkolenia dla rad padagogicznych i wiem, jak funkcjonują szkoły, w których nasi studenci odbywają praktyki pedagogiczne. Mam więc obraz różnych szkół i tych lepszych i gorszych. Moim zdaniem w małych miejscowościach działa bardzo wielu nauczycieli pasjonatów, dla których obecny system jest szczególnie trudny.

      Myślę, że to kolejny ważny temat: Ile demokracji w naszych szkołach? Ja patrzę na problem z perspektywy szwedzkich czy fińskich szkół, gdzie uczniowie i ich rodzice mają w szkole tyle samo do powiedzenia, co nauczyciele i gdzie wiele decyzji podejmowanych jest wspólnie!!! Ale nasz obecny system nakłada sztywny gorset nawet na nauczycieli. Dlatego polskie szkoły niewiele się od siebie różnią, a w Finlandii każda jest inna. Nie mogłam wprost uwierzyć, gdy poznawałam kolejne, jak duże są te różnice. Moje pytania pokazywały, jak bardzo nie rozumiem sytuacji.

  37. Ezechiel

    @ MŻ

    „Albo jest demokratyczna i uczniowie mają wpływ na to, jak funkcjonuje, albo demokratyczna nie jest i we wszystkich ważnych procesach decyzyjnych uczniów pomija.”

    Jeśli pomija we wszystkich, to absolutnie nie jest. Ale jeśli Samorząd ma wpływ na część spraw (np. formy odpracowywania, priorytety remontu) to – chociaż wciąż nie jest to ideał demokratycznej szkoły (np. Summerhill, gdzie samorządność jest jeszcze dalej posunięta niż w modelu szwedzkim) – to do demokracji przygotowuje trochę bardziej.

    Skoro kuleje nam demokracja w samorządach, województwach i Sejmie, to trudno wymagać od szkół, aby same były w stanie funkcjonować inaczej. Jeśli dyrektor i nauczyciel obcują z „samowładnym” samorządem, to istnieje spora szansa, że taką też postawę przekażą niżej.

    • mazylinska Post author

      Odp. na post Ezechiela

      „Takie Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Ja wierzę, że czym skorupka za młodu nasiąknie, …..
      Moim zdaniem zacząć trzeba od wychowania i wzorców, które poznaje się wtedy, gdy mózg tworzy swoje struktury. Myślę, że wciąż nie doceniamy, jak silnie kształtuje nas to wszystko, co poznajemy i czego doświadczamy w dzieciństwie i okresie adolescencji. Dlatego tak ważne jest, jakie postawy kreuje szkoła. Czy uczniowie uczą się, że: „Wszystko zależy od ciebie, to Twoje życie”, czy raczej: „Takie są wymagania systemu, jeśli jesteś mądry, to się dostosujesz.” Coraz bardziej widzę to jako oś; jeden wektor prowadzi w kierunku systemu, a drugi w kierunku indywidualnego rozwoju jednostek. Im więcej systemu, tym mniej indywidualizmu. Ale my jako ludzie możemy być tylko wtedy szczęśliwi, gdy możemy realizować się jako jednostki.

  38. Janusz Konrad

    Marzeno!
    Gratuluję posta i dyskusji jaką wywołałaś. To już prawie gotowe forum obywatelskie skłonne do konkretnego działania. Brawo! W uzupełnieniu dyskusji proponuję dla przypomnienia podsumowanie z Polskiego Forum Obywatelskiego: (dla tych co nie byli, lub nie widzieli)

    1. w formie video: http://www.pfo.net.pl/vi-kongres-obywatelski/wnioski-z-debat-video
    2. Publikacje: http://www.pfo.net.pl/vi-kongres-obywatelski/534-publikacje-viko

    Czy sądzisz, że to wszystko co zostało powiedziane/napisane to jeszcze za mało na przewrót (kopernikański oczywiście 😉 w polskim systemie „oświaty” ?

    Od czego zacząć ? Jak PRAKTYCZNIE wykorzystać potencjał wspaniałych i chętnych do działania uczestników chociażby tej dyskusji? Z filmów i publikacji z kongresu wynika, że ciśnienie na system rośnie z wielu stron.

    Kto pierwszy zacznie? Od czego? Czy uczniowie się zbuntują? Nasuwa mi się piosenka „We don’t need no education” Pink Floyd która mogłaby być fajnym hymnem zbuntowanych ale to już było….i oni słuchają teraz innej muzyki 🙂 a poza tym to nie wiem czy to jest właśnie to pokolenie buntowników?
    A może zaczną sprzeciw na Facebooku, tak jak zaczęły się ruchy wolnościowe w Afryce?

    Czy też nierozwiązany problem będzie narastał i na koniec ….tak to będzie wyglądać? http://www.youtube.com/watch?v=7iITFrcNLcA&feature=related

    albo tak: http://www.youtube.com/watch?v=oTnnLAlgF64&feature=related

    To tak w ramach relaksu na drugi dzień Świąt!
    Pozdrawiam!
    Janusz

  39. Janusz Konrad

    Dla żądnych głębszej wiedzy podaję link do fabryki wskaźników w polskim systemie oświaty: http://ewd.edu.pl/informacja-o-projekcie/
    Gniazdo wszelkiego zła?

    Aż się w głowie kręci…czego nie wymyślą edukacyjni technokraci!
    Strach się bać co dalej!

    Aby zakończyć pozytywnie: Pomyślnie „Róbmy Swoje” w 2012!

    • mazylinska Post author

      @ Janusz
      Piękna strona, można by rzec, kwintesencja systemu testocentrycznego 😉

      Na stronie o EWD (Edukacyjnej Wartości Dodanej) można przeczytać:
      „Warunkiem trafnego i rzetelnego szacowania EWD jest głębsze zrozumienie procesu rozwoju edukacyjnego uczniów. W tym celu zostaną przyprowadzone wieloletnie badania podłużne dynamiki i uwarunkować osiągnięć szkolnych. Badania dostarczą danych do budowy modeli opisujących i wyjaśniających trajektorie edukacyjne uczniów uwzględniających czynniki indywidualne, rodzinne i szkolne. Pozwoli to niearbitralnie proponować różne metody szacowania EWD.”

      Uwaga 1.
      Więc celem całego przedsięwzięcia są „niearbitralne propozycje różnych metod szacowania EWD”. Czy ktoś to potrafi wyjaśnić?

      Uwaga 2.
      „Badania dostarczą danych do budowy modeli …”. To tak, jak w ekonomii. Oni też wciąż szukają modeli, a im bardziej szukają, tym bardziej niczego nie można przewidzieć, bo wszystko zależy od nastrojów inwestorów.

      W ptk.3 można przeczytać:
      „EWD może wpłynąć na osłabienie procesów różnicowania się systemu oświaty na poziomie gimnazjów i dzięki temu przeciwdziałać nasilaniu się nierówności społecznych w oświacie. Te potencjalne zmiany będą śledzone w ramach badań monitorujących.”

      Nie za bardzo rozumiem, jak można „przeciwdziałać nasilaniu się nierówności społecznych w oświacie” poprzez „rozwijanie metod wykorzystywania wyników egzaminów zewnętrznych do oceny efektywności nauczania”.
      Czy ktoś to umie wyjaśnić?

      Rozumiem, że osoby zajmujące się EWD będą zajmować się przetwarzaniem danych pochodzących z egzaminów w taki sposób, aby uzwględnić czynniki pozaszkolne. Ale czy te dane, na których pracują dobrze diagnozują poziom nauczania? Co może wynikąć z przetwarzania złych i nieadekwatnych danych? Może najpierw trzeba sprawdzić, jak radzą sobie w życiu osoby, które uzyskały bardzo dobre i słabe wyniki na maturze.
      Warto przypomnieć, sławny eksperyment maturalny z języka polskiego, w którym egzaminowi poddali się Antoni Libera i Marcin Król. Choć obaj napisali świetne teksty, to jednak egzaminatorka sprawdzająca ich prace według obowiązującego klucza, dała im tyle punktów, że żaden z nich na polonistykę by się nie dostał.
      Co może wynikąć z przetwarzania takich danych?

      @somebody i Michał
      Chłopcy, liczę na Waszą relację!

      Przypominam o wcześniejszej propozycji używania na blogu formy „ty”. Moim zdaniem to bardzo ułatwia komunikację 🙂

  40. Michał

    Ad 1
    Niearbitralne – to znaczy, że oni nie chcą ponosić odpowiedzialności za to, co wyniknie z przygotowanych przez nich modeli (a następnie testów, czy poprawek w systemie)
    Propozycje – ponieważ nikt nie daje pewności, że cokolwiek wartościowego uda im się znaleźć, a nawet jeśli, to nie wiadomo czy zostanie to wprowadzone
    Metody szacowania – to tylko ładne opakowanie dla słów „liczenie punktów”

    Ad2
    Modele są bardzo dobre! Każdy ma jakieś zalety i wady. W psychologii istnieje wiele wartościowych modeli, np. dotyczących pamięci, czy uwagi. Jednak żaden z nich nie jest doskonały, a sedno wiedzy dotyczącej procesów uwagi czy pamięci można zdobyć jedynie poprzez analizę wielu modeli. Przypuszczam, że ten model, który zaprezentuje nam EWD będzie Jedynym Właściwym 🙂

    Ad3
    Ściema, kolokwialnie mówiąc.
    Szkoła nie ma narzędzi pozwalających na poprawę jakości życia społeczeństwa. Jedyne co może, to ruszyć machinę, w wyniku której dziecko będzie pod opieką kuratora, rodzice dostaną zapomogę MOPSu, albo dziecko trafi do domu dziecka, jeśli żyje w warunkach patologicznych.
    Od dawna istnieją badania, które mogą pomóc w poprawie nauczania w gimnazjach – także w poprawie zachowania. Między innymi jest to mniejsza wzbogacone środowisko, czyli: większa uwaga nauczyciela poświęcona uczniowi (=mało liczne klasy), odwzorowanie postaw nauczycieli w domu (=dobry kontakt z rodzicami i przez to pomoc rodzinom „nienajlepszym”), itd.
    Chyba, że autorom chodziło o coś innego, ale napisali to w tak enigmatyczny sposób, że nie potrafię tego dostrzec.

    Marzeno, tego się nie da wyjaśnić. To typowe parapsychologiczne określanie celów w biurokracji. Osoby, które są ekspertami w swoich dziedzinach biorą się za coś, w czym najwidoczniej nie mają doświadczenia. To dokładnie to samo, co mówienie „dzięki naszemu kursowi asertywność uczestników zwiększyła się o 50%”.

    Szkoda, że mimo stworzenia słownika nie zamieścili w nim definicji Edukacyjnej Wartości Dodanej. Nigdzie nie jest ona zdefiniowana.

    Nie mam niestety czasu aby zagłębiać się w temat – jutro egzamin. Jeśli ktoś znajdzie definicję EWD, lub informacje jakie zmienne uwzględniono w badaniu, a także jakie hipotezy i pytania postawiono, to proszę o informację.

    Ps. Jeśli pojawię się na wykładzie, to z pewnością zdam relację 🙂

  41. Michał

    Przeczytałem artykuł P. Majkuta „Potrzeba domknięcia poznawczego a przebieg i wynik egzaminu maturalnego”, który bardzo polecam. Jest to czytelny opis przeprowadzonego badania. Co ciekawe z intuicyjnie poprawnych założeń, iż wysoka potrzeba domknięcia (związek z sztywnością poznawczą, klasyfikowaniem zdobytej wiedzy jako jedynej poprawnej, ścisły związek z stereotypizacją, itd.) wskazywać powinna na niskie wyniki matur, ale często określanie ucznia mianem „dobrego” w szkole o niskich wynikach edukacyjnych poprzez jego pragmatyzm i nie zakłócanie lekcji dodatkowymi pytaniami.
    Mniejsza o założenia – odsyłam do artykułu. Przedstawiam podsumowanie badania:

    „Jeśli przyjmiemy, iż badanie zostało wykonane poprawnie, należy rozważyć interpretacją merytoryczną otrzymanych wyników. Potrzeba domknięcia wydaje się nie wpływać na wyniki egzaminu maturalnego. Powodem może być ranga egzaminu maturalnego. Uczniowie przygotowują się do niego w długim przedziale czasu. Możliwe, że ich przygotowanie wyrobiło w nich nawyki poprawnego dochodzenia do rozwiązania, niezależnego od ich tendencji w zakresie potrzeby domknięcia. Innym powodem może być konstrukcja egzaminu maturalnego i jego treść. Możliwe, że zadania na egzaminie były dla uczniów za proste i zbyt przejrzyste. Mogły w takim stopniu odpowiadać sposobom rozwiązania, które mieli przećwiczone, że wpływ domknięcia okazał się być nieistotny.”

    Czyli możemy wysnuć wniosek, że przygotowanie w obu Liceach do matury polega na wyrobieniu w uczniu odpowiedniego schematu rozwiązywania zadań.
    W przypadku matury z języka polskiego model tłumaczył wariancję w 12%, główne znaczenie miała inteligencja i płeć, a w przypadku matematyki 47% a skrzypce grała tylko inteligencja.

    Jak dla mnie wniosek jest prosty – jednym z powodów takiego wyniku może być fakt, iż szkoły przygotowując do egzaminu maturalnego nauczają w sposób premiujący (wysokim wynikiem matur) schematyczne rozwiązywanie problemów.

    Psycholodzy pracy i organizacji od jakiegoś czasu głośno mówią, że w ciągu kolejnych 50 lat stan technologiczny ulegnie niesamowitym zmianom, co wpłynie na zatrudnienie. Otóż coraz większa rola w pracy fizycznej przypadnie maszynom, a ludzie będą potrzebni przy pracy intelektualnej. W związku z tym możliwe jest, iż zarobki wzrosną dwukrotnie, efektywność pracy trzykrotnie, a zatrudnienie znajdzie tylko połowa dziś zatrudnionych. Co więcej w roku 2050 większość pracujących będzie w wieku 50+, co wiąże się z niską ilością urodzeń na zachodzie, a także rosnącą długością życia (prawdopodobnie nie zwrócono uwagi na imigrantów ze wschodu, czy Afryki, choć możliwe, że tamte kraje same zaczną się ekspresowo rozwijać).
    W artykułach mówi się o dużej konkurencji na rynku globalnym, ponieważ mobilność i Internet pozwalają na pracę ciągłą w zespołach międzynarodowych (Azjata skończył pracę, podał pałeczkę Europejczykowi, a ten gdy idzie spać podaje ją kolegom z Ameryki).
    Co więcej przy takiej konkurencji to myślenie twórcze, a nie schematyczne będzie cenione.

    Jak dla mnie wyniki tego jednego artykułu jasno pokazują, że egzamin maturalny powoduje ujednolicenie i spłaszczenie myślenia w uczniach. W artykule wspomina się, że zadania otwarte wymagają głębszego przetwarzania – z doświadczenia wiem, że nie jest to do końca prawdziwe. Nawet w zadaniach otwartych należy pamiętać o schemacie odpowiedzi, za który otrzymuje się punkty.

Reply to Ksawery Stojda CANCEL?

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.