Przemoc, której nie widzimy, czyli „Prześniona rewolucja”

Dlaczego tak trudno zmienić szkołę?

Tekst dla Wieśka Mariańskiego, który chciałby, żebyśmy o zmianie modelu szkoły przestali rozmawiać i żebyśmy przeszli do działań, bo … dzieci nie mają czasu.

Dzieci nie mają czasu. Każdy rok spędzony w klasie, w której musiały w czasie lekcji siedzieć cicho, słuchać nauczyciela i wypełnia luki w zeszytach ćwiczeń, to rok stracony. Każdy rok, kiedy mogły rozwijać swój potencja, swoje zainteresowania, fascynacje, kreatywność i wiarę w siebie, a doświadczyły strachu, stresu, zniechęcenia i spadku motywacji do nauki to niepowetowana strata. Być może nigdy nie uda się tych strat nadrobić.

Dlaczego wciąż wielu rodziców i nauczycieli wychowuje dzieci i młodych ludzi w duchu posłuszeństwa, uległości i bierności, a nie w duchu odpowiedzialności i szacunku dla drugiego człowieka? Dlaczego w tak wielu szkołach dzieci muszą pytać, czy mogą wyjąć z torby kredki lub podnieść długopis, który im spadł na podłogę? Dlaczego w tak wielu klasach na lekcjach nie można rozmawiać, bo lekcje polegają na tym, że cały czas mówi nauczyciel, a uczniowie mają siedzieć i słuchać? Dlaczego tak wielu nauczycieli skupia niemal całą swoją uwagę na testowaniu i pomiarze dydaktycznym, a nie na tworzeniu w szkole warunków do efektywnej nauki? Dlaczego można odnieść wrażenie, że niektórzy nauczyciele zdają się brać udział w zupełnie absurdalnym wyścigu „Kto zrobi więcej sprawdzianów i postawi więcej ocen”. Przecież ciągłe ocenianie, sprawdziany i klasówki to ciągły stres, a z metodycznego punktu widzenia zupełny brak profesjonalizmu, bo tradycyjny pomiar dydaktyczny oznacza przerwę w procesie uczenia się. Im więcej czasu nauczyciel poświęca w czasie lekcji na sprawdzanie wiedzy, tym mniej zostaje go na naukę.

Długotrwały, silny stres blokuje rozwój, dzieci które wcześniej lubiły się uczyć, tracą blask w oczach i motywację do nauki. To forma przemocy! Forma zakamuflowana, a przez to jeszcze bardziej niszcząca. Dlaczego tak wielu nauczycieli tego strachu i stresu nie widzi, dlaczego nie widzą, że taka szkoła podcina wielu dzieciom skrzydła, że wiele z nich niszczy, że chorują, tracą zdrowie, że pomocy trzeba szukać u lekarzy? (Skutki ogromnej presji, jakie poddane są dziś dzieci opisane zostały w poruszającej książce niemieckiego psychiatry Michaela Schulte-Markworta „Wypalone dzieci”) Oczywiście są też inni nauczyciele! Nauczyciele, którzy wspierają rozwój dzieci i stwarzają im jak najlepsze warunki, nauczyciele oddani dzieciom całym sercem. Znam takich wielu i szczerze ich podziwiam! Ale tu chcę napisać o ogromnej grupie osób pracujących w szkole, które wychowanie oparły na dominacji nad dzieckiem, na krytyce i na wmawianiu mu, że coś z nim jest nie tak, że za mało, za wolno, za słabo. Narzędziem takich osób są oceny i ciągłe sprawdziany. To one dają podstawę do ciągłego obwiniania.

Skąd biorą się osoby, które w szkołach stosują oparte na karach i nagrodach metody tresury? Dlaczego tworzą w szkolnych klasach relacje oparte na dominacji silniejszego, dlaczego szkoła jest tak silnie zhierarchizowaną instytucją?

Odpowiedź na te pytania można znaleźć w artykule Andrzeja Ledera „Relacja folwarczna” w najnowszym numerze Krytyki Politycznej (grudzień 2017). Andrzej Leder powtarza tu tezy zawarte w świetniej książce jego autorstwa „Prześniona rewolucja”. I artykuł i książkę warto przeczytać, by zrozumieć, dlaczego tak trudno stworzyć w szkołach kulturę dialogu i dlaczego tak wielu ludzi odrzuca tzw. wychowanie do równości. Dlaczego dyscyplina i związane z nią uległość i posłuszeństwo są dla nich oczywistymi celami w wychowaniu młodego pokolenia. Dlaczego zatem tak trudno zmienić szkołę? Bo zbyt wielu z nas relację folwarczną, opartą na dominacji silniejszego nad słabszym, uwewnętrzniło tak głęboko, że nosi ją w kościach. Uwewnętrznione cechy dawnej słabości przeniesione na pozycję siły prowadzą do tego, by dominować i czerpać z tej dominacji satysfakcję. Dzieci są w oczywisty sposób najsłabszymi z najsłabszych. „Rewolucja folwarczna dotyczy bardzo wielu stosunków między ludźmi. Przede wszystkim często występuje w rodzinach, ujawnia się w sposobie taktowania dzieci lub wzajemnego traktowania się przez małżonków / partnerów. Powszechne przyzwolenie na bicie dzieci i związane z tym wyobrażenia o przemocy jako źródle autorytetu bezpośrednio płyną z tęsknoty za ‘naturalną’ hierarchią folwarku. Przy czym przemoc fizyczna jest tylko jedną z form nadużycia; w tym celują mężczyźni, nie szczędząc jej ani dzieciom, ani kobietom. Przemoc zakamuflowana wynikająca z możliwości zastraszania, upokarzania, potępiania i wykluczania jest zapewne dzisiaj częstsza – i sprawiedliwiej rozdzielona między płci – niż przemoc bezpośrednia. Rzadziej piętnowana – jeśli już, to za pomocą zagranicznego słowa lobbing – choć równie niebezpieczna.” (Andrzej Leder „Relacja folwarczna, str. 232).

Immanentną cechą kultury folwarcznej jest zdaniem Andrzeja Ledera obwinianie, czyli przypisywanie winy. Ten, kto przypisuje winę, ten jest po stronie silnych. To wyjaśnia, dlaczego tak wielu nauczycieli nie zadaje sobie pytania, jak mogliby pomóc uczniom, co sami mogliby zrobić, żeby lepiej ich wspierać, ale całą energię kierują na ciągłe testowanie i wskazywanie braków. Obwinianie jest wszak narzędziem stosowania przemocy. „Obwinianie, przypisywanie winy jest strategią silnego pozwalającą mu na utrzymanie i stabilizację hierarchii w relacji folwarcznej, podtrzymywanie ‘kontraktu folwarcznego’ połączonego na dodatek z rozkoszą dominowania”, pisze Andrzej Leder.
Krytyka Polityczna

„Obwinianie nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek rzeczywistym zawinieniem, jest strategią mającą zniszczyć zaufanie słabego do siebie i utrwalić prawo silnego do dominacji. Obwiniają więc wszyscy, którzy mają jakąkolwiek władzę, nawet okruch. Nauczyciele obwiniają dzieci … .”
Jaś nie potrafi nauczyć się czytać, a nauczycielka każe mu czytać na głos przed całą klasą, komentując ironicznie jego dukanie. Inni się śmieją, chłopiec wpada w panikę, wstyd i stres są nie do wytrzymania. Czemu ma służyć publiczne upokarzanie małego dziecka, które ma z czymś problem? Zuzia nie chce śpiewać solo, nauczycielka próbuje ją do tego zmusić, stawia kolejną jedynkę. Prośby nic nie pomagają, ma śpiewać przed całą klasą i koniec. Nauczycielka tłumaczy rodzicom, że musi wszystkich traktować jednakowo, a skoro Zuzia jest uparta, to musi ponieść karę. Franek nie chce rysować szlaczków, zamyka się w sobie, odmawia współpracy na lekcji. Nauczycielka wymaga od mamy chłopca, by ta zmusiła go w domu do rysowania tego, czego nie chciał narysować na lekcji. Rodzinne popołudnia zamieniają się w horror. W końcu chłopiec zostaje przeniesiony do innej szkoły, w której nauczycielka zaczyna z Frankiem rozmawiać i szybko dochodzą do porozumienia, czemu służy rysowanie szlaczków i co można rysować zamiast nich. Po kilku miesiącach pracy nowej nauczycielki blokada puszcza i chłopiec zaczyna w szkole normalne funkcjonować. Pięcioletnia Tosia oddając pani w przedszkolu rysunek słyszy, że niebo nie ma takiego koloru, więc trzeba pracę wykonać jeszcze raz. Tosia mówi, że widziała nad morzem, że niebo miało taki kolor. Nie chce robić rysunku jeszcze raz, płacze powtarzając, że właśnie taki kolor miało niebo nad morzem. Pani każe jej za karę siedzieć na krzesełku w pustej sali, podczas gdy dzieci przechodzą na lekcję angielskiego do drugiego pomieszczenia. Adam jest dzieckiem, które wszystko robi wolno. To mądry, myślący analitycznie chłopiec, który lubi do rozwiązań dochodzić sam. W szkole dostaje kolejną jedynkę, bo nie zdążył skończyć pracy w wyznaczonym czasie. Jego wyjaśnienia, że nie potrafi szybciej, pani kwituje zdaniem: „I dlatego chodzisz do szkoły, żeby nauczyć się pracować tak, jak wszyscy.” Adam płacze w domu, nie chce chodzić do szkoły, prosi mamę, by pozwoliła mu zostać w domu. Obiecuje, że będzie się uczyć. Boi się też głośnego czytania przed całą klasą, choć świetnie czytał już w wieku pięciu lat. W drugiej klasie czyta coraz gorzej. Nauczycielka tłumaczy jego mamie, że wie, że Adam to mądre dziecko, ale złe oceny musi dostawać, bo inaczej nigdy nie nauczy się pracować w „normalnym tempie”. – Musicie państwo pracować z synem w domu nad tempem pracy, w przeciwnym razie chłopiec będzie dostawał kolejne jedynki – słyszy od nauczycielki mama Adama. Tylko jak to zrobić? Adam zrobi każde zadanie, ale tylko wtedy, gdy nie jest poganiany. Presja czasu powoduje, że się denerwuje i przestaje myśleć.

Zakamuflowaną przemoc stosujemy wobec dzieci tak często, że nawet tego nie dostrzegamy. Wielu rodziców nie pozwala wyrażać im emocji, które czują. -I czemu histeryzujesz? Przecież nic takiego się nie stało! Natychmiast przestań ryczeć – mówi mama do czteroletniego Stasia. Czy ktokolwiek odezwałby się w taki sposób do dorosłej osoby, która płacze? Jeśli ktoś płacze, to znaczy, że ma ku temu jakiś powód. Ignorowanie dziecięcych emocji i problemów jest jedną z formą przemocy wobec dzieci.
Inny przykład. Sierpniowy wieczór w ośrodku wypoczynkowym nad morzem. Powoli po pięknym dniu zapada zmrok, a kilkuletnie dzieci bawią się jeszcze na trawniku przed budynkiem. Gonią się, przewracają, radośnie się śmieją. Odgłosy ich przyjaznej zabawy co kilka minut przerywa wołanie babci Antosia, która prosi wnuka, żeby założył sweter. Chłopiec w biegu odpowiada, że mu gorąco i nie chce swetra. Babcia siedzi na ławeczce i z czuje nadchodzący chłód, ale dzieci biegają i są spocone. Babcia chce dobrze, boi się o zdrowie wnuka, więc w końcu wkracza między dzieci, łapie Antosia i nakładając mu sweter mówi: „Albo natychmiast włożysz sweter, albo zaraz pójdziemy do pokoju.” Antoś się poddaje i pozwala babci nałożyć sweter. Ile osób dostrzeże w tej scenie przemoc, a dla ilu zachowanie kobiety jest czymś normalnym?

Łatwiej nam dostrzec to, co robią inni, niż przemoc, której my jesteśmy autorami. Codziennie dostaję od bezradnych rodziców kilka maili z przykładami przemocy, jakiej w w szkołach doznają ich kilkuletnie dzieci. Proszą o pomoc. Pytają, skąd się bierze u nauczycielek taka bezduszność, dlaczego zamiast wspierać dziecko, wywierają presję, której kilkulatek nie jest w stanie unieść, a bronić się nie ma jak. I zarówno dzieci jak również rodzice od takich nauczycieli zawsze słyszą, że całą winę za problemy ponosi dziecko. Typowe dla relacji folwarcznej obwinianie i przypisywanie winy. Zdaniem nauczycielek obwiniających dzieci, problem polega na tym, że powinny one rozwijać się w tempie przewidzianym przez podstawę programową. Jeśli nie robią odpowiednich postępów, to coś z nimi jest nie tak. Są za wolne, ich prace są nie dość dobre, robią błędy, albo mają jakieś deficyty. Przyczyną tych wszystkich problemów jest – ich zdaniem – niedostateczna praca i brak dobrej woli.

To, co pisze Andrzej Leder warto odnieść do tego, o czym piszą badacze mózgu. Zdaniem profesora neurobiologii Geralda Hüthera wymaganie od wszystkich dzieci tego same, w tym samym czasie jest nie tylko wymaganiem niemożliwym do spełnienia, ale i głęboko nieetycznym. To niemożliwe, żeby wszystkie dzieci mogły rozwijać się w jednakowym tempie. Jeśli ktoś zapisałaby w podstawie programowej wymóg, że na koniec roku szkolnego wszystkie dzieci w danym roczniku mają mieć 138 wzrostu, to wywołałoby to tylko śmiech. Ale w odniesieniu do mózgu taki wymóg uznajemy za coś normalnego. Otóż neurony uczą się w swoim tempie, a struktura mózgu każdego człowieka, a więc i dziecka, zależna jest od wyposażenia genetycznego i od zebranych doświadczeń. Jedno dziecko ma bogate słownictwo i płynnie się wypowiada, a inne – nie z własnej winy – nie rozumie wielu słów i ma blokadę, gdy ma coś powiedzieć na forum klasy. Dzieci nie są słabsze, czy wolniejsze, nam na złość. Wszystkie chciałyby spełniać oczekiwania dorosłych, ale nie wszystkie są w stanie to zrobić. Gerald Hüther w swoich książkach opisuje, jak mogłyby się rozwijać, gdyby zamiast oskarżeń, złych ocen i krytycznych uwag dostały pomoc i wsparcie. Warto sięgnąć po książkę „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być?” Autor wyjaśnia w niej, jak wiele zależy od tego, na jakich nauczycieli trafi na swojej drodze życia dziecko. Czy trafi na osoby, dla których punktem odniesienia będzie program nauczania (podstawa programowa), czy rzeczywiste potrzeby i możliwości ucznia. Bo jeśli wszystkie dzieci wysyłamy do szkoły, to szkoła nie może być miejscem, które kogokolwiek przekreśla. Nawet jeśli mały człowiek ma problemy z czytaniem, wolno liczy lub panicznie boi się śpiewać solo. Dysleksja, mutyzm czy dysregulacja afektywna to nie fanaberie dziecka, ale rzeczywiste przeszkody, które utrudniają naukę. Każde dziecko ma swoje słabe i silne strony. Jeśli będziemy patrzeć na nie przez pryzmat jego deficytów, to szybko wyrobi w sobie przekonanie, że jest do niczego, a wtedy droga do sukcesu będzie zamknięta.

przesniona-rewolucja-andrzej-leder

Napisałam ten tekst dla Wieśka Mariańskiego, który chciałby, żeby zmiany w szkole zachodziły szybciej. Ale przemocowe wzorce zachowań są głęboko zapisane w naszej kulturze i co za tym idzie, w sieciach neuronalnych naszych mózgów.Dlatego tak trudno je zmienić. Wychowanie do równości i demokracji to ambitny cel, a przekonanie naszego społeczeństwa, że dzieci to ludzie i należy traktować je tak, jak wszystkich ludzi, zajmie nam jeszcze wiele dziesięcioleci. Bo przecież ludzi bić nie wolno, ale dzieci można. Inaczej nie wyrosną na porządnych ludzi – ilu z nas tak jeszcze myśli? Traktowanie dzieci z szacunkiem należnym wszystkim ludziom to ostatnia i największa rewolucja w dziejach ludzkości. Najpierw zniesiono niewolnictwo, a przekonanie wszystkich, że żaden człowiek nie może być własnością innego, zajęło bardzo dużo czasu. Potem przyszła kolej na chłopów, kobiety, a teraz zostały jeszcze dzieci. Ta ostatnia rewolucja jest najtrudniejsza, a jednocześnie będzie najbardziej brzemienna w skutki. Bo gdy przestaniemy wychowywać dzieci do posłuszeństwa i uległości, a celem stanie się wychowanie oparte na odpowiedzialności i szacunku dla drugiego człowieka, to będzie to miało ogromny wpływ na całe społeczeństwo. Pisze o tym amerykański neurobiolog Jaak Pansepp w książce „Mądrzy rodzice”, którą napisał wspólne z Margot Sundarland.

Jeśli przestaniemy stosować wobec dzieci przemoc – również tę zakamuflowaną i ukrytą pod płaszczykiem ich dobra, to przejdziemy od świata opartego na szacunku dla siły i stworzymy świat oparty na szacunku dla drugiego człowieka.

Pierwszym krokiem do zmian jest szacunek dla emocji dzieci. Bo najgorsza jest zakamuflowana przemoc psychiczna, która dokonuje się w imię ich rzekomego dobra. To dla ich dobra wielu dorosłych funduje dziś dzieciom ciągły stres, który je niszczy, podcina im skrzydła i nie pozwala rozwinąć ich potencjału. Wielu dorosłych nie chce z tej formy dominacji zrezygnować, bo z dominacji nad dzieckiem czerpią satysfakcję. Ale to temat tabu. Bo w relacjach folwarcznych o wielu rzeczach nie mówi się otwarcie, za to utrzymuje się lukrowane fikcje.

Comments ( 6 )
  1. Aleksandra

    Cóż dopisać, tak właśnie jest. Książkę chętnie przeczytam, natomiast przełożenie na szkołę zdiagnozowała Pani bardzo trafnie. Ze swojej edukacji pamiętam jeszcze pojedynczych nauczycieli, którzy potrafili jakoś dopasować się do uczniów, stawiali ucznia na pierwszym miejscu, z edukacji moich dzieci – prawie nie. Nawet jeśli są otwarci, starają się pomóc dziecku, wychodzą naprzeciw i umieją dobrze poprowadzić wykład, i tak tkwią w schemacie „muszę mieć ocenki – więcej kartkóweczek to zaczniecie się uczyć – na ciekawsze sprawy przyjdzie pora, gdy zrealizujemy program” itd. W tej chwili przychodzą mi do głowy tylko 3 nazwiska, które wyłamują się z tej tendencji. O rodzicach nie wspomnę. Jako matka uczniów mam już 10 letnie doświadczenie z w sumie 3 szkół, zatem trudno mi uwierzyć w przypadek. Oczywiście wszystko, co Pani wymieniła, funkcjonuje w najlepsze – zmuszanie do śpiewania (nawet w gimnazjum! – czy my bylibyśmy chętni śpiewać jeden za drugim w biurze? nawiasem mówiąc kocham muzykę i nuty, uczyłam się grać w młodości, ale o śpiewaniu publicznie i to solo, a capella, myślę z przerażeniem), narzucanie prac ręcznych określonego typu, chociaż każdy uczeń lubi coś trochę innego (znów piszę o gimnazjum, nie o podstawówce, w której, jeszcze jestem w stanie zrozumieć, trzeba wyrabiać rączkę). Swoiste kuriozum przedstawia jedna z nauczycielek mojego syna, która twierdzi, że on jej „pytaniami rozwala lekcję”, że pyta specjalnie, żeby ją wyprowadzić z równowagi, że ona mu tyle razy mówiła, że pytać może na zajęciach dodatkowych a nie na lekcji. A on na te dodatkowe nigdy nie przyszedł, za to uparcie zadaje pytania na lekcji, co panią utwierdza w przekonaniu o jego złośliwości. Zdaję sobie sprawę, że syn potrafi być irytujący i należy do gatunku „samonakręcających się”, jednak mimo wszystko twierdzenie, że jeśli chcesz podyskutować, to musisz przyjść po południu na ekstra zajęcia, z przedmiotu, który cię niespecjalnie interesuje, jest dla mnie nie do zrozumienia. Zatem tylko uczniowie wybitnie zainteresowani, biorący udział w kółkach, konkursach itp., mogą rozmawiać z nauczycielem? Zwykły szarak, który może i się trochę nudzi na przedmiocie, nie może? A może właśnie w trakcie takiej rozmowy obudzi się zainteresowanie?
    W jak trudnej sytuacji stawia to rodzica, który oczywiście sercem jest za dzieckiem, ale chce też – tak jak ja – zrozumieć drugą stronę, tym bardziej, że przecież nie widzi, jak to wygląda w szkole? Mam wrażenie, że stan zdiagnozowany przez Panią pogłębia się. Rany, mój dziadek – w małej miejscowości na Pomorzu – wychował w roku bodaj 65 zwycięzcę olimpiady astronomicznej. Notatki mojej babci, polonistki, w egzemplarzach lektur, są tak trafne i jasne, że uczyłam się z nich i ja i moje dzieci, więc i uczniom musiała przedstawiać to tak samo. Uczniowie byli bardzo różni, pokolenie powojenne, wśród rodziców jeszcze czasem analfabetyzm, klasy olbrzymie, korepetycji żadnych, a jednak celem nauczyciela było przedstawić temat jasno. Nauczyciel w tamtych czasach wiedział, że nie może zlecić pracy rodzicom do domu, w rodzaju „proszę popracować nad tym czy tamtym”. Był odpowiedzialny od a do z za to, co umieją uczniowie. Teraz nauczyciel odpowiada za sprawdzenie i zaplanowanie. za wszystko inne odpowiada uczeń i rodzice. Moja mama wspomina, że miała klasy po 40 osób! A i to umieli wraz z kolegami pochylić się nad uczniem, który miał koszmarną nerwicę i w klasie nie umiał wydukać słowa (nie było tak rozwiniętych diagnoz, zaleceń, poradni, psychologów – nauczyciele musieli mieć oko), więc poświęcali czas, odpytywali go na spokojnie, w pokoju nauczycielskim, a czasem nawet u niego w domu! Nie gloryfikuję szkoły sprzed 40 i więcej lat, bo oczywiście i linijką po łapach było, i „co wolno wojewodzie”, itd – ale wydaje mi się, że było więcej człowieczeństwa. Teraz nie ma nawet tego. Jest „ja muszę zrealizować program” – nawet z przedmiotów nieegzaminacyjnych… i – cytuję – nie można smarkaczom pozwolić, -nie mogę z każdym osobno pracować.. -jednak inni jakoś się tego nauczyli – gdyby chciała to by zrobiła, i tak w kółko. I będziesz szanowany przez nauczyciela, lubiany, o ile będziesz taki, jak ramka przewiduje. Kiedyś, przerażona liczbą uwag z jednego przedmiotu, poszłam porozmawiać z nauczycielką, co konkretnie się dzieje, czy dziecko naprawdę zachowuje się tak fatalnie. Usłyszałam „nie no, to kulturalny uczeń, nie pyskuje, jest uprzejmy, ale no wie pani, my tu nie możemy sobie na wszystko pozwolić”
    Myślę sobie, że ja dzisiejszej szkoły bym nie ukończyła. Nie umiem rachować w pamięci, za nic. Tabliczka mnożenia i nic ponadto. Za moich czasów było „a, liczysz na marginesie – no to licz, byle ci dobrze wyszło”. Nie miałabym 4 i 5 z matematyki, nie poszłabym na politechnikę, nie zostałabym doktorem nauk technicznych. Za to rodzice by osiwieli „pracując z dzieckiem nad liczeniem pamięciowym”. Niech mi nikt nie mówi, że dzieci są coraz gorsze, bo słyszę to, od kiedy w ogóle coś rozumiem i to jest taki wytrych, żeby nie musieć się starać, no bo skoro „tkanka ludzka” taka straszna, to nic się nie poradzi.

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Olu,

      mogę podpisać się pod każdym Pani zdaniem! tak samo patrzymy na szkołę i przyczyny problemów. ma pani rację, wielu nauczycieli, ale i rodziców tkwi w schematach, a w głowach mamy mnóstwo mitów na temat tego, czym jest nauka. Dlatego nauczyciele trzymają się metod podawczych, a rodzice uważają, że jak dziecko siedzi i uzupełnia luki w zeszycie ćwiczeń, to się uczy.

      Ja też uważam, że kiedyś w szkołach było więcej człowieczeństwa. Dzisiejszy system jest silnie zbiurokratyzowany, sformalizowany i przeracjonalizowany. I w dużym stopniu jest to wina metodyków, nad czym bardzo boleję, bo przez długie lata prowadziłam metodyczne seminaria dla przyszłych nauczycieli. Proces przygotowania do zawodu często opiera się na pisaniu scenariuszy lekcji, w których co do minuty studenci planują, co uczniowie mają robić, mówić …, a potem, jak się oczekuje stosowania metod aktywizujących, to wielu jest zupełnie bezradnych. I można mieć do tych nauczycieli żal, ale oni zostali przygotowani do pracy w pruskim modelu szkoły transmisyjnej inaczej nie umieją. Cały repertuaru metodyczny wielu młodych nauczycieli sprowadza się do wykładu, a potem są testy, sprawdziany, klasówki, kartkówki, diagnozy … . A gdy oczekuje się czegoś innego, to się denerwują, bo … inaczej nie potrafią. On uczą matematyki lub geografii, nie uczą dzieci. Taki zupełnie odhumanizowany model.

      Pozdrawiam ciepło,

  2. Pawelito

    Zona mi podeslala ten arykul do przeczytania. Zostawiam komentarz jako dowód. Co do samej treści to generalnie się zgadzam, tak należy reformować szkolę w tym kierunku -demokratycznym i upodmiotowienia dziecka.
    Zniecierpliwienie wywolują u mnie podane przykłady. Wmieszanie tutaj ewidentnych przykladow patologii odwraca uwagę od wlasciwego problemu
    ( poruszonego w tym artykule). Rodzice uważajacy przedszkola i szkoly za przechowalnie dzieci, stawiajacy jednak na posluszenstwo – mysle ze to znaczna wiekszosc, na pewno tez sie zgodza z artykulem (vide ekstremalne przyklady.

    • Marzena Żylińska Post author

      Proszę podziękować żonie, że podsunęła Panu ten tekst 🙂 Zdziwiło mnie, że podane przykłady uważa Pan za patologię, czyli -jeśli dobrze rozumiem – margines. Jako osoba zajmująca się od lat metodyką, mam wciąż kontakt z wieloma szkołami i wieloma nauczycielami i mogę tylko powiedzieć, to jest patologia, ale to nie jest margines.

  3. Maria

    Jestem nauczycielką od 27 lat i matką 12 -latka, dlatego też mam dwa punkty widzenia. Z jednej strony, rzeczywiście pogoń za realizacją programu od A-Z, gdzieś zatraca aspekt wychowawczy, skupiając się wyłącznie na dydaktyce. Nauczyciel nie ma czasu pochylić się chociażby na chwilę nad uczniem, wysłuchać co uczeń ma do powiedzenia, a z drugiej strony znam uczniów, którzy specjalnie przedłużają rozmowy na lekcji, zresztą nie na temat, puszczając „oko” do klasy, aby jak najdłużej oddalić czas rozpoczęcia zajęć. Czy jest to wina nauczyciela? Możliwe, może nie prowadzi zajęć w wystarczająco ciekawy sposób. Ja też jako matka wiem z przekazu syna, że nie wszyscy nauczyciele są skłonni wysłuchać ucznia. Oglądając sprawdziany syna, dziwię się jak może zdążyć napisać 8 lub 10 zadań w 45 min, licząc w pamięci, ja nie zdążyłabym. Budzące się szkoły robią coś wspaniałego, jednak chcę również stanąć w obronie nauczycieli, którzy są sfrustrowani, znerwicowani, doświadczają brak szacunku ze strony uczniów, często bez wsparcia dyrekcji, pod naciskiem „z góry”, że musisz mieć osiągnięcia, uczniowie muszą mieć świetne wyniki na egzaminach, szkoła wypaść dobrze w rankingach. Tak naprawdę, wiele zależy od dyrekcji. Ale może po prostu czasami problemy z uczniami nas przerastają i jedynym sposobem, jaki przychodzi do głowy to otoczyć się murem pewnej niedostępności. Uczniowie są różni, każdemu należy się szacunek, czy jest miły czy nie, ale dziecko inaczej zachowuje się w domu, a inaczej w grupie rówieśniczej, rodzic też powinien wziąć to pod uwagę. W bibliotece, w której pracuję wiele zmieniłam. Staram się dla każdego ucznia mieć czas na zwykłą rozmowę, czasem żartowanie , bo dzieciaki mają świetne poczucie humoru. Do biblioteki przywiozłam kanapę, położyłam duży dywan, są stoliki i krzesła, komputery służą również do rozrywki, każdy może pograć, posłuchać muzyki, ale jest też druga strona medalu. Na długich przerwach pół szkoły przychodziło do biblioteki, nie w celu czytania, lecz leżenia na dywanie, kanapie. Zaczęli się przepychać, walczyć o kawałek dywanu czy kanapy, niektórzy przychodzili na każdej przerwie. Biblioteka przestała przypominać bibliotekę. Ci uczniowie, którzy chcieli poczytać i w ciszy odpocząć nie mogli znaleźć miejsca. Uspokajałam, rozmawiałam, liczyłam na zrozumienie i kulturę, na krótki czas dawało to jakieś efekty. W końcu powiedziałam dość! Wróciłam do dawnego, sprawdzonego systemu. Na przerwach wpuszczam po jednej osobie. Gdy pytają dlaczego nie mogą wejść odpowiadam, że zapraszam po lekcjach, wtedy mogą spokojnie poczytać. I co? Po lekcjach przychodzi zaledwie kilka osób. W końcu wracam do domu bez bólu głowy. Czytając wypowiedź Aleksandry w większości się zgadzam oprócz jednego: pytań ucznia na lekcji, które wyprowadzają nauczyciela z równowagi. Aleksandra nie napisała jakiego typu pytania zadaje syn. Może robi to celowo, bo nauczycielki nie lubi. Myślę, że nauczycielka powinna bezpośrednio po lekcji porozmawiać z chłopcem i powiedzieć, że to jej przeszkadza. Nie znoszę złośliwości zarówno nauczyciela w stosunku do ucznia, ale i odwrotnie. Przepraszam, że tak długo się rozpisałam, też uważam, że czasy się zmieniły i szkoła też powinna się zmieniać. Jedno tylko powinno zostać bez zmian- kultura i wzajemny szacunek.

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Mario,

      całkowicie się z Panią zgadzam. Ten system jest niszczący i dla nauczycieli i dla uczniów. Szczególnie trudny jest dla dobrych nauczycieli. Ci, którym wystarczają pozory, wiedzie się lepiej.
      I ma Pani rację pisząc, ze uczniowie też potrafią być złośliwi, że traktują niektórych nauczycieli bez szacunku. To wszystko prawda. Powinno się o tym częściej mówić. Szacunku w naszych szkołach jest zbyt mało, bo jest go zbyt mało w dzisiejszym świecie. A uczniowie uczą się, obserwując dorosłych. Ale jeśli my nauczyciele chcemy, żeby uczniowie nas szanowali, to najpierw my musimy ich szanować. Od kogoś muszą się tego nauczyć. Ale musimy też wymagać, by do nas, i do siebie nawzajem, odnosili się z szacunkiem.

Post comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.