Im wcześniej, tym lepiej.
Badania pokazują, że dobrze rozwinięta kompetencja czytania pozytywnie koreluje z sukcesami szkolnymi z innych przedmiotów. Innymi słowy, kto dobrze czyta jest w szkole ogólnie dobrym uczniem, twierdzi niemiecki neurobiolog Martin Korte. Wynika z tego, że czytanie jest jedną z kluczowych kompetencji, która decyduje o szkolnym sukcesie. Jednocześnie badania pokazują, że największą konkurencją dla czytania książek są: telewizja, komputer i konsole do gier, które w przeciwieństwie do historii, które czyta się dzieciom lub które one same czytają, nie ćwiczą ani koncentracji, ani nie rozwijają fantazji.
Zdaniem Martina Korte zarówno osiągnięcia szkolne, jak również późniejsze sukcesy zawodowe zależą w dużej mierze od dwóch czynników. Pierwszym z nich jest więź łącząca dziecko z domen rodzinnym, tzn. miłość, ciepło rodzinne, poczucie więzi z rodzicami lub opiekunami; drugim kompetencja czytania. Tę można zaś trenować i rozwijać. Jednak badacze podkreślają, że nie należy z tym zbyt długo czekać, a o sukcesie decydują w dużej mierze pierwsze lata życia dziecka.
Dzieci dobrze czytają gdy:
– w dzieciństwie rodzice regularnie czytali im na głos,
– zainteresowanie książkami rozbudzone zostało zanim poszły do przedszkola,
– zaczęły samodzielnie czytać przed ukończeniem dwunastego roku życia.
Niemieckie statystyki pokazują, że zwyczaj czytania dzieciom na głos w szybkim tempie zanika. O ile jeszcze w 1992 roku robiła to połowa rodziców, to w 2007 już tylko jedna czwarta. Oznacza to, że w trzech czwartych niemieckich domów do czytania nie przywiązuje się wagi. Na skutki nie trzeba długo czekać. Konsekwencją rodzicielskich zaniedbań są szkolne problemy z czytaniem. Badania PISA pokazują, że już 25% niemieckich piętnastolatków osiąga jedynie zupełnie podstawowy poziom kompetencji czytania. Niemieccy psychologowie biją na alarm i podobnie jak polscy apelują do rodziców, by jak najczęściej wyłączali telewizor i zamiast tego czytali swoim dzieciom książki.
W świetle danych cytowanych przez Martina Korte nie powinna dziwić mała skuteczność nauczycieli, próbujących bezskutecznie zachęcić uczniów do czytania. Wiele wskazuje na to, że zaniedbania z pierwszych lat życia bardzo trudno wyeliminować w późniejszym czasie. Czas, jaki małe dzieci spędzają przed telewizorem, jest z punktu widzenia rozwoju mózgu, czasem bezpowrotnie straconym. Przeciętny amerykański uczeń po ukończeniu high-school (tzn. po dwunastu latach nauki) spędził 13 000 godzin w szkole, a 25 000 przed telewizorem.
Nasz mózg nie został stworzony do czytania.
Czytanie jest dla nas niezmiernie trudnym zadaniem. Zdaniem Manfreda Spitzera nasz „mózg ma się do czytania jak traktor do wyścigu formuły 1, gdy na przygotowanie go do startu mamy dwie godziny”. O ile nasz gatunek używa mowy od około stu tysięcy lat, to historia jego utrwalania w formie znaków graficznych wynosi jedynie pięć do sześciu tysięcy lat. Czas na przystosowanie się do nowych wymagań był więc stosunkowo krótki. Do niedawna badacze nie zdawali sobie sprawy z tego, jak złożoną kompetencją jest czytanie.
Tradycyjna metodyka traktowała je jako czynność receptywną, gdy tymczasem aktywność ta zmusza mózg do wyjątkowo dużej i na dodatek zupełnie nietypowej pracy. Płynne czytanie wymaga wielu tysięcy godzin ćwiczeń. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, jak trudne i żmudne są początki. Kto nie dostaje odpowiedniego wsparcia, często rezygnuje i nie poświęca czytaniu odpowiedniej ilości czasu. Kompetencja tak wymaga bowiem współpracy wielu struktur mózgowych odpowiedzialnych za widzenie i mowę, a także niezwykle szybkiego przetwarzania danych. Grafika musi zostać przełożona na symbolikę, litery na znaczenie, napisane słowa na artykułowane głoski. „Wszystko to jest szczytowym osiągnięciem neuronowego przetwarzania informacji”, do którego zdaniem Spitzera nie jesteśmy przystosowani.
Wyjaśnia to, dlaczego tak wiele dzieci ma problemy z czytaniem. Długi czas potrzebny do nabrania biegłości powoduje, że osiągają ją głównie te dzieci, które pierwsze kontakty z książkami i z czytaniem miały w pierwszych latach życia, i które dostały w domu odpowiednie wsparcie. Równie ważne są wyniesione z domu wzorce. Ale jednocześnie czytanie jest jedną z aktywności silnie stymulujących rozwój mózgu.
Informacja dla osób zainteresowanych moją książką „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”
Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie „Neurodydaktyki” informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie „Neurodydaktykę” z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z granatowym profilem twarzy. Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.
Kiążkę można kupić przez internet np. tu:
http://www.kopernikanska.pl/prod_193628_Neurodydaktyka_Nauczanie_i_uczenie_sie_przyjazne_mozgowi.html
Blogi Oś świata: |
tel.: 792 688 020
e-mail: kontakt(at)budzacasieszkola.pl
Odwiedź nas również na Facebooku
facebook.com/budzacasieszkola/
© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.
Oczywiście zgadzam się z całym wpisem. Czytanie jest znacznie bardziej przyjemne i zyskowne niż oglądanie filmów! Nie mówiąc już o tym, że rozwijać zainteresowania można głównie poprzez czytanie.
Jednak chciałbym napisać parę słów w kontekście ostatniej części tekstu – informacji, że mózg nie jest dobrze przystosowany do czytania. Wszyscy wiemy, że wiadomości zapisane w formie graficznej, tabelek, itd. są lepiej i szybciej zapamiętywane niż tradycyjne notatki.
Zatem nasz mózg jest przystosowany do mówienia. W takim razie i do słuchania! Ale, ale… Dlaczego więc forma wykładowa jest mniej efektywna od własnego czytana? Ponieważ już zdążyliśmy się przyzwyczaić do nadmiernej informacji słuchowej. W dodatku tempo „słuchania” ciężej dostosować do własnych możliwości niż tempo czytania.
Dziś wiele mówi się o rozwoju audiobooków. Jednak równie mocno propaguje się czytanie. Zastanawiam się, czy właśnie nie stoimy na rozdrożu ewolucyjnym – zaczniemy uczyć nasze mózgi przede wszystkim słuchać, czy czytać?
Moim zdaniem powinniśmy wrócić do czytania, bez zaniedbywania słuchania. Rzadko kiedy mamy możliwość posłuchać i zapamiętać wszystkie ważne informacje. Nawet nasz mówca może o czymś zapomnieć. W dodatku nie wszystkie książki są wydawane w formie audiobooków. Jednak słuchanie w połączeniu z uczeniem wzrokowym daje znacznie lepsze efekty niż każdy z tych sposobów oddzielnie. Czyżby w przyszłości książki były wydawane w obu, nierozłącznych formatach? 🙂
A czy nasza szkoła to rozumie, że nauka czytania jest takim trudnym przedsięwzięciem ???? Czy pielęgnacji tej z trudem zdobywanej umiejętności poświeca się jeszcze wystarczającą ilość czasu ???
Podobne jest z pisaniem!!!
Na co dzień w mojej pracy spotykam młodych ludzi, którzy nie potrafią, ani czytać … ani pisać … ale to nie ich wina! Nawet nie mają tej świadomości!!!
Konfrontacja z własnym „analfabetyzmem” zawsze jest szokiem … zwłaszcza kiedy ma się już maturę!
Marzeno,
dziękuje za powrót do tematu „czytanie” i uzmysłowienie, że (jak wszystko przecież!), co dobre dla rozwoju człowieka, zaczyna się w dzieciństwie. „Im wcześniej, tym lepiej” – TAK! Najpiękniej byłoby, gdyby kultura czytania była rozwijana wcześnie, w domu. Jest różnie. Akcja „Cała Polska czyta dzieciom” wniosła wiele ciekawych działań do codzienności przedszkolno/szkolnej. W wielu przedszkolach (dobrej praktyki) „kącik książki” to miejsce „kultowe” dla dzieci i rodziców. Tylko tak jesteśmy w stanie budzić i rozwijać zainteresowanie czytaniem. To ogromna rola i odpowiedzialność nauczycielek przedszkola. Tu są też początki otwierania się dziecka na uczenie się czytania, bez której to umiejętności nie ma sukcesów szkolnych. Ale – jakże ważne jest to stwierdzenie!:
„Płynne czytanie wymaga wielu tysięcy godzin ćwiczeń. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, jak trudne i żmudne są początki”. A zatem – dać dziecku czas! wsparcie, a rodzicom i nauczycielkom świadomość, że nie „zrodzi się” ta umiejętność u pierwszoklasisty już we wrześniu!
Twój post utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że na ten temat konieczna jest wzmożona współpraca przedszkola z rodzicami. Dziś nauczycielki przedszkoli stoją wobec problemu „uczyć, czy nie uczyć” czytania w przedszkolu,bo- rodzice domagają się tego, a podstawa programowa „nie uwzględnia”, natomiast 6latki „wypadły z dokumentu”. Jestem za tym, by nie uczyć „na siłę”, wszystkich jednakowo, ale jak najbardziej wykorzystywać (organizować) sytuacje, w których dzieci ujawniają zainteresowania czytaniem, wzmacniać je i rozwijać.
Marzeno, dziękuję ! Jestem pod wrażeniem. Niby to oczywiste, ale … . Najpierw przesłałem Twój tekst moim dorosłym dzieciom, a następnie, kilkudziesięciu zaufanym osobom, z prośbą ‚podaj dalej’.
Nasuwa się natychmiast apel: ludzie, uczcie swoje dzieci czytać ! Nie oglądajcie się na przedszkole i szkołę !
Zastanawia mnie jedno: jak radzi sobie szkoła z pierwszoklasistą, który umie płynnie czytać ?
Brawo!!! Wszystko jasne. Tylko co mogą zrobić dzieci, których rodzice nie czytają, a szkoła nie przychodzi dziecku z pomocą. Dlaczego nie ma osobnych lekcji czytania? Dlaczego nauczyciele tak mało wiedzą o tym, jak złozony jest proces nabywania tej kompetencji? Dawniej nauka czytania była naturalna, a ksiązka była przepustką do świata wyobraźni. Warto o tym pomysleć skoro czytanie jest jedną z tych aktywności, ktore b. mocno stymulują rozwój mózgu.
@ Marian Chwastniewski
To prawda, szkoła powinna wyrównywać takie deficyty. A to oznacza, że nie można wymagać tego samego od dzieci, których rodzice silnie stymulowali ich rozwój i od tych, które większą część dzieciństwa spędziły np. przed telewizorem.
Oczywiście powinny być zupełnie odrębne strategie postępowania w szkole wobec dziecka które juz czyta i takiego, które ma się dopiero tego nauczyć. A rzeczywistość w szkole jest taka, ze obowiązuje ten sam pakiet edukacyjny, który nie uwzględnia potrzeb ani jednych ani drugich. I tu zaczyna się dramat wszystkich tzn. rodziców, dzieci i nauczycieli. Czym to się kończy ????
Panie Wiesławie,
zrealizował Pan moją myśl (nie uwzględniłam w komentarzu), że tekst Autorki należy bezwzględnie upowszechniać! Jest wiele takich możliwości w przedszkolu, choćby przekaz w formie „ulotki”, a potem – organizowanie spotkań edukacyjnych (dyskusyjnych) dla rodziców. Uczestniczyłam w takich – stwierdzam – są potrzebne i ważne!
Apel – „uczcie swoje dzieci czytać” – jest dobry, ale pozostaje pytanie -Jak to robić, by zachęcić, a nie, w konsekwencji, zniechęcić? To nie jest takie proste!. Wiele w tej kwestii zrobiono złego, gdy w przedszkolu była „obowiązkowa nauka czytania”. Wymuszanie (oczekiwanie) tej umiejętności, gdy dziecko „nie jest gotowe” (wiele znaczeń) jest generowaniem trudności i w efekcie niechęcią do rozwijania tej umiejętności.
Zadał Pan bardzo istotne, także z mojego punktu widzenia, pytanie: „jak radzi sobie szkoła z pierwszoklasistą, który umie płynnie czytać ?” W swojej praktyce (dzieci „uczyły się czytania” od 3latków), spotkałam się ze stwierdzeniem dziecka i rodzica -„uczy się w szkole, od początku tego samego”!!! Zmarnowany czas! Nie chcę generalizować. Zakładam,że nauczyciel wykorzystuje tę umiejętność do stawiania „wyższych zadań”. Stąd, zawsze będzie się rodzić pytanie- Co z dziećmi/uczniami, które (nie tylko w umiejętności czytania) są „inaczej”? Dlatego, bardzo odpowiada mi sformułowanie w podstawie programowej (cokolwiek by o niej nie mówić) „nauczyciele podejmują działania mające na celu zindywidualizowane wspomaganie rozwoju każdego ucznia, stosownie do jego potrzeb i możliwości”. To jest klucz do do odpowiedzialności nauczyciela. Za dzieci, które „świetnie czytają” i te – które „jakoś nie potrafią”. Ktokolwiek zainteresowany jest problemem nauki czytania dzieci we wczesnej edukacji, ten wie, ile bólu dzieci w tym się mieści, gdy jest to nauka „pod wymagania’!. Jak najszybciej!. Nauczycielka oczekuje, a rodzic nie potrafi sprostać, bo zwyczajnie nie umie -wywołać efektów „tu i teraz”. Czyja wina?? Dziecko cierpi!! Dogadajmy się,Rodzice i Nauczyciele.
Sygnalizuję problem, który jest mi bliski, z praktyki, od wielu lat.
Tekst Marzeny, jest wsparciem dla moich wcześniejszych działań, i jeszcze raz powtórzę,
Dziękuję!
Nina
Znam absolwenta gimnazjum, który kilka razy ie zdał teoretycznego egzaminu na prawo jazdy. Okazało się, że nie umie czytać. Nauczył się testu na pamięć i zdał.
Ale jak to się stało, że przez cały czas nauki nie nauczył się czytać?
Jak on musiał się w szkole nudzić….
Danusia
Super artykuł. To się zgadza, ze nie wszytskie dzieci łapią w lot nauke czytania i potem stresują się w szkole. Uczeń który idzie do szkoły i potrafi juz czytać jest zrównywany w dół. W rozmowach ze znajomymi nie raz usłyszałam określenie, że w pierwszej klasie się uwstecznili bo potrafili pisać i czytać. Więc jak widać problem jest nierozwiązany od dawien dawna.
Pani Danusiu, a jak Ten Uczeń „dotarł” do gimnazjum, bez umiejętności czytania? Jeśli obdarzony „pamięcią fotograficzną” i to pozwalało mu radzić sobie z zadaniami szkolnymi, to, czy znaczy to,że wystarczy „zapamiętać” i dobrze „wkleić”? Czego „potrzebuje/wymaga szkoła? Z tego, co wiem, wyższy stopień (III) umiejętność czytania – to czytanie krytyczno -twórcze (tak piszą teoretycy) – wymóg – myślenie własne. Powinien (III stopień) być „pierwszy”,by wiedzieć, po co się czyta. Wiem,że dzieci potrafią się uczyć na „pamięć”, bo Pani wymaga „ładnego czytania” i to wystarcza, by zaliczyć czytanie w początkowych etapach edukacji. Tylko, co z tego wynika, dowiadujemy się z krytyki mądrych głosów dotyczących edukacji czytelniczej dzieci w przedszkolach i kl. I-III.
Nie umiem się odnieść do stwierdzenia – czy „ten” uczeń w szkole się nudził.
Parę lat temu prof. Kemper powiedział w czasie wykładu, że musimy sobie zdawać sprawe z tego, że niemiecki system edukacyjny kształci analfabetów, choć ci umieją czytać i pisać. Mówił oczywiście o analfabetyzmie funkcjonalnym. Dziś problem się pogłębił. Osoby legitymujące się zdaną maturą nie potrafią przeczytać na głos tekstu, nie potrafią pisać w języku ojczystym zachowując zasady ortografii i interpunkcji, streszczenie potrafi napisać niewielka grupa studentów. Pisze o tym we wcześniejszym komentarzu Klaudia. Badania pokazują, że 27% uczniów i studentów deklaruje, że niczego nie czyta. Danusia pisze o absolwencie gimnazjum, który w ogóle nie potrafi czytać. Jaki jest poziom studentów UJ pisze profesor Jan Hartman (jego tekst można wygooglować wpisując „Szkoła buja w obłokach”). Jednak testy pokazują, że nie jest źle, a nawet, że jest całkiem dobrze.
Co one mierzą? A trzeba pamiętać, że w oparciu o te dane duże grupy specjalistów wyliczają EWD, czyli Edukacyjną Wartość Dodaną.
„…które pierwsze kontakty z książkami i z czytaniem miały w pierwszych latach życia, i które dostały w domu odpowiednie wsparcie…”
Ten cytat mogę potwierdzić praktycznie. Otóż jeden z nauczycieli j. niemieckiego w jednym z gimnazjum w Holandii wprowadził lekturę Fausta do 4 klas – są do 15 letni uczniowie. Wiadomo – marudzenie, oburzenie, etc. Gdy wrócili do swoich domów i zaczęli narzekać, ich rodzice spytali, a dlaczego się nie zachwycanie? Przecież Faust, Goethe… macie szczęście, że wasz nauczyciel jest na tyle odważny by się z wami z tym zmierzyć. Dzieciaki z całkowicie innym nastawieniem weszli na kolejne zajęcia.
Podobnie Prof. Dr. Anthonya Visser z Universiteit Leiden (profesor germanistyki) prowadzi od czasu do czasu zajęcia w tym gimnazjum, lecz z o 2 lata starszymi uczniami. I również czyta z nimi poważną literaturę. Lubi powtarzać, żeby zbyt nie przebierać w książkach, lepiej wybrać te trudniejsze, gdyż można z nimi o wiele więcej zrobić. Widziałem te zajęcia. Dzieciaki są zachwycone.
Zawsze Wam mówiłam: „Das Gute ist schwer.” 🙂
„Faust” jest trudny, ale to, co dobre jest trudne. Z dobrego nie można rezygnować!
Mogę udzielić informacji z pierwszej ręki, o tym co robi w szkole dziecko które umie już czytać – mój syn skończył przedszkole montessoriańskie, chodzi do pierwszej klasy szkoły tradycyjnej – Po etapie przedliterowym, na moje pytanie „Czego się dzisiaj nauczyłeś synku? – Poznaliśmy literę „A”. Na to ja nieco zdziwiona – Ale ty przecież znasz litery? No ale wiesz mamusiu w szkole to tak udajemy że nie znamy.
@ apaluszyńska
A nauczycielka Pani syna wie, że on już umie czytać? Czy pytała o to dzieci? Może on sam czuje, że nie powinien się z tym zdradzać? Może już wie, że szkoła, to gra pozorów? Bardzo jestem ciekawa, jak jest w rzeczywistości!!!
@ P. Żylińska.
Pamiętam, wszystko dokładnie pamiętam. Smutne, że można was na palcach policzyć. Tych, którzy tak myślą, ale i realizują w praktyce. Ale czytając te komentarze, sądzę że WYCHODZICIE Z UKRYCIA!
@apaluszynska
Oj muszę udawać, po dziś. Kiedy się za dużo mówi, niedobrze się na tym wychodzi. Ma Pani bardzo mądrego syna. Szkoda, że już teraz musi siebie samego ograniczać. Pewnie będzie gdzie indziej szukał spełnienia. Nic w naturze nie gnie…
A ja znów wychodzę na piewcę komunizmu…
Gdy ja poszedłem do szkoły (to jeszcze za Gomułki) i nauczycielka zorientowała się, że nie tylko umiem czytać, ale obok elementarza mam w tornistrze jakąś książkę (nie pamiętam już, co to było, chyba jakiś J.Verne), to usadziła mnie z jeszcze drugim takim wyrodkiem w ostatnich ławkach i kazała zająć się naszymi lekturami, gdy ona będzie z resztą dzieci męczyć „Ala ma Asa” (to były czasy Falskiego).
I w tych ostatnich ławkach oddawaliśmy się lekturze przez pierwsze lata podstawówki. Przynajmniej nie marnowaliśmy czasu.
Tak. Nauczycielka mojego syna wie że on umie już czytać i myślę że nawet traktuje to jako całkiem pomocne ale raczej dla siebie narzędzie (np. kiedy trzeba przeczytać wiersz na uroczystości).
Kiedy jednak Dominik chciał się zapisać do biblioteki szkolnej nie udał0 mu się to 🙁 Jak się dzisiaj dowiedziałam dlatego że „z doswiadczeń Pani bibliotekarki wynika że lepiej zapisać wszystkie dzieci tego samego dnia, po połowie semestru” podobno tak jest lepiej dla wszystkich…
@ Ksawery,
to ja pewnie też wyjdę pewnie na podobnego piewcę…… Gdy w podstawówce (za podobnych czasów:-) zorientowano się, że umiem czytać i liczyć, to po ok. 3 tygodniach zrobiono mi jakiś egzamin (pamiętam,że musiałam też coś narysować) po czym przerzucono mnie od razu do 2 klasy, co mnie ogromnie ucieszyło, gdyż w ten sposób trafiłam na towarzystwo z naszego podwórka. Korzyści ….co najmniej 2w1:-)
@ paluszyńska
Wracając do szkolnych bibliotek…
„Przed końcem roku szkolnego uczniowie proszeni są o zwrot wypożyczonych książek do biblioteki. Jest to zwyczaj ogólnie stosowany w szkolnych bibliotekach. Można by zadać sobie pytanie, dlaczego muszą zwracać książki przed wakacjami: o ile jest to zrozumiałe w przypadku rocznika opuszczającego szkołę, o tyle pozbawianie ucznia możliwości spokojnego poczytania książki w wakacje, czyli w okresie, gdy nie jest to dla niego obowiązkowe,gdy ma na to ochotę , kiedy ma wakacje i mógłby poświęcić lekturze więcej czasu, nie jest (….) najkorzystniejszą decyzją. Nie jest to również dobre rozwiązanie dla rodzin o niskich dochodach, które nie mają wystarczających środków finansowych na zapewnienie swoim dzieciom atrakcyjnych i urozmaiconych form spędzenia wakacji” (wzięłam w cudzysłów, żeby nie być posądzoną o kopiowanie własnej bądź co bądź – pracy, projektu „Strategia podnoszenia poziomu czytelnictwa w szkole” dla szkół, jaki wspólnie z 2 koleżankami napisałyśmy na studiach podyplomowych:-)
Mnie nie przeniesiono do wyższej klasy, bo poszedłem do szkoły jako 6-latek, a przepisy zabraniały wyprzedzania o więcej niż jeden rocznik 😉
Ale pierwsze kilka lat szkoła nie miała mi absolutnie nic do zaoferowania. Na szczęście nie szkodziła. Po prostu wraz z pewnym Maćkiem (dwóch nas było wyrodków) na wszystkich niemal lekcjach byliśmy zwolnieni z udziału w nich, siedzieliśmy w ostatniej ławce, żeby nie przeszkadzać innym, a inni nie przeszkadzali nam, i zajmowaliśmy się lekturą własnych książek, grą w szachy itp. Nauczycielki uznały: „tym dzieciom nie będziemy szkodzić”, ale nie było też żadnego pomysłu, co szkoła mogłaby nam dać (poza codziennym ciepłym mlekiem z kożuchami i szczepieniami na ospę).
Tę historię dedykuję wszystkim tym, którzy uważają, że segregacja w szkole jest czymś złym. I że wrzucanie do jednego worka dzieci chętnych do nauki i wynoszących wiele z domu wraz z tymi niechętnymi i nie przynoszącymi nic, jest receptą na szczęście społeczne i dobrą edukację dla wszystkich.
To były właśnie czasy, gdy w nowych gomułkowskich blokach na Warszawskiej Woli osiedlano chłoporobotników do pracy w fabryce Świerczewskiego, w jednym mieszkaniu na każdej klatce schodowej kwaterując jedną rodzinę wrogą klasowo. No to i wypadało mniej więcej dwóch wyrodków na klasę szkolną. Po 1968 (czyli akurat, gdy poszedłem do szkoły) tych wyrodków zrobiło się jeszcze mniej, bo okazało się, że część była wroga nie tylko klasowo, ale również narodowo, więc musiała kontynuować naukę daleko od Polski.
Książka do schrupania;-) czyli akcja McDonald’s w Wlk. Brytanii
Pamiętam, jak moje dzieci uganiały się za różnymi figurkami dołączanymi do zestawów oferowanych przez McDonald’s.
W ostatnim numerze tygodnika Angora z 29 stycznia przeczytałam krótki artykuł z informacją o niezwykle cennej akcji, jaką rozpoczął McDonald’s w Wielkiej Brytanii. Otóż zamiast zabawki oferuje się tam w tej chwili dzieciom książeczkę + pacynkę z wizerunkiem bohatera historyjek.
(źródło: Akcja czytelnicza w Wielkiej Brytanii. Książki w McDonald’s. M.K. na podst. www. dziennik.pl)
Co sądzicie o takiej akcji?
PS 1. Jak twierdzi Jonathan Douglas, dyrektor The National Literacy Trust,: „Według danych z naszego ostatniego raportu wynika, że co trzecie dziecko w Wielkiej Brytanii nie posiada książki. Jest to zatrważające, tym bardziej,że istnieje wyraźny związek między posiadaniem książek a odnoszeniem sukcesów w przyszłości”
PS. 2. Polemizowałabym z końcówką, czyli „wyraźnym związkiem między posiadaniem książek a odnoszeniem sukcesów w przyszłości”. Myślę, że gdyby zapytać ludzi, co rozumieją pod pojęciem sukcesu, otrzymałoby się bardzo różne odpowiedzi.
@ Ksawery
„przepisy zabraniały wyprzedzania o więcej niż jeden rocznik” :-)))
No tak…. nie można przecież było z planu 8-letniego w podstawówce zrobić np. planu 4- letniego!
Ale przynajmniej szkoła nie szkodziła chyba zbytnio na mózg, bo można było jednak pograć w szachy czy poczytać. Jak jest teraz, nie wiem.
Cenne byłyby uwagi osób, które to znają z własnego podwórka.
Jeśli chodzi o segregację, to to określenie wielu może się wydawać okrutne, ale mam cały czas wrażenie, że szkoła równa w dół, że stwarza się wiele szans tym, którzy i tak często nie są nauką zainteresowani, a gubi się gdzieś po drodze tych, którzy, jak przeważnie się uważa i tak sobie poradzą.
Jak jest teraz raportuje (w tej dyskusji) Anetta (http://osswiata.nq.pl/zylinska/2012/01/16/kompetencja-czytania-w-kontekscie-badan-nad-mozgiem/#comment-522), a moi znajomi rodzice wczesnoszkolnych dzieci to potwierdzają: szkoła jeszcze bardziej walcuje (przyjdzie walec i wyrówna), niż za naszych czasów. Nam dano spokój: szkoła nic nie dawała, ale i nie przeszkadzała. Dziś takie dzieciaki są zmuszane do uczestnictwa w „powtórnej nauce” – co musi być dla nich frustrujące, ogłupiające i demoralizujące.
Cieszyłbym się, gdyby szkoła gubiła tych zainteresowanych. Ona ich nie gubi, tylko przycina do średniej. Dość brutalnie.
Ale – szczerze mówiąc – nie widzę możliwości, by jednocześnie prowadzić zajęcia dla dwójki oczytanych pierwszoklasistów i 28 nie znających liter.
By szkołą mogła coś im dać, a nie rozwalcować do poziomu większości, trzeba zebrać ich więcej i stworzyć z nich oddzielną klasę albo szkołę. Również szkołę finansowaną z publicznych pieniędzy, bo nie każdego rodzica, który czytał dziecku, gdy było małe i pomógł mu rozwinąć się, stać na posłanie dziecka do British School.
Witam
Polecam pani artykuły na swoim blogu (blog m.in. o edukacji domowej). Przy jednym posłużyłam się cytatami z pani powyższego artykułu
http://bajdocja.blogspot.com/2012/04/o-czytaniu-artyku.html
Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko.
Pozdrawiam 🙂
Buba
Miło mi, że mnie Pani cytuje 🙂
Pozdrawiam ciepło,
m.ż.
Generalnie tę korelację pomiędzy czytaniem a sukcesami szkolnymi trzeba byłoby wytłumaczyć. Korelacja to jak wiemy, nie związek przyczynowy. Determinant może być tu wiele. Większa inteligencja skłania po sięganie po książkę (głód bodźców), dzieci mają bardziej troskliwych rodziców, którzy dbają o ich rozwój. Sukces może być tu skutkiem nie tyle czytania, ale gleby z której potrzeba czytania wyrasta.
Niewątpliwie uważne czytanie to dobre ćwiczenie rozwojowe dla umysłu.
A nawet element „higieny umysłowej”. Warto pamiętać jednak, że ważne jest nie tylko to co się czyta, ale i jak się czyta.
Witam Pani Marzeno,
W kontekście nauki czytania szukam szerszych informacji związanych z zasadnością ( bądź nie) zadawania dzieciom do domu przez nauczyciela codziennego czytania na głos z intonacją ( 20 minut codziennie). Czy mogłaby się Pani do tego ustosunkować?
Pozdrawiam ciepło.