Multitasking czyli wielozadaniowość

W weekendowym wydaniu Gazety Wyborczej ukazał się esej Zygmunta Baumana zatytułowany „Wielozadaniowi”. Większość młodych osób korzystających z nowych technologii potrafi „rozpychać” czas. Przeciętnemu Brytyjczykowi udaje się wtłoczyć w 7 godzin realnego czasu 8 godzin i 48 minut konsumpcji mediów, pisze Bauman. W Stanach Zjednoczonych młodzież (od 8 do 18 roku życia) więcej czasu przeznacza na kontakt z cyfrowymi urządzeniami niż na sen, pisze w swojej najnowszej książce Manfred Spitzer. Nosi ona znamieny tytuł „Digitale Demenz” czyli „Cyfrowa demencja”.  Średni czas kontaktu z mediami niemieckich uczniów klas dziewiątych wynosi około 7 godzin i 30 minut, a to dużo więcej, niż czas, jaki spędzają w szkole. Ponieważ nasze mózgi zmieniają się odpowiednio do tego, co robimy i czego nie robimy, trudno się dziwić, że tak wysoka konsumpcja mediów prowadzi do innej struktury mózgu. Dzieci siedząc przez monitorem telewizora czy komputera nie bawią się z równieśnikami, nie uczą się, jak się kłócić i godzić, czy jak zdobywać przyjaciół. Chyba najwyraźniej tę zmianę sposobu spędzania czasu widać w słoneczne, zimowe dni, gdy spadnie śnieg, a na górkach, na których dwadzieścia lat temu był spory tłumek dzieci, nie ma nikogo.

I tak złą sytuację znacząco pogorszyły smartfony. Ilu z nas ma je wciąż przy sobie? Ilu co chwila sprawdza wiadomości nawet oglądając film czy jedząc z rodziną posiłek? Wielozadaniowość wymuszają też media. Słuchając wiadomości w TVNie jednocześnie czytamy informacje już nie na jednym, ale na dwu paskach u dołu ekranu. W ten sposób przyzwyczajamy nasze mózgi do robienia kilku rzeczy jednocześnie. Można by pomyśleć, że dzięki temu trenujemy nasze neurony ucząc się efektywniej wykorzystywać czas. Czy tak jest rzeczywiście?

 

Badania neuronaukowców i psychologów pokazują, że w ten sposób na niczym nie koncentrujemy pełni naszej uwagi, a to oznacza, że informacje dochodzące do receptorów z kilku źródeł przetwarzamy dużo płyciej, niż to ma miejsce wtedy, gdy skupiamy się na jednym źródle. A to właśnie głębokość przetwarzania informacji decyduje o tym, ile zapamiętamy. Robiąc kilka rzeczy jednocześnie być może uczymy się więcej, ale efektem szybszego uczenia się jest szybsze zapominanie. Aby informacje zostały trwale zapamiętane, musimy im przez dłuższy czas poświęcić pełną uwagę i skoncentrować się tylko na nich. A o to coraz trudniej, nawet w szkole.

 

Nauczanie surfingowe

 

Dzisiejsza szkoła nie stwarza warunków potrzebnych do efektywnej nauki, bo nie pozwala skupić się na omawianych treściach, a nauka coraz częściej odbywa się na czas. Jeśli nawet coś uczniów zainteresuje, to nauczyciel nie może poświęcic takiemu tematowi więcej czasu, bo jeszcze przed rozpoczęciem roku zapisał w rozkładzie materiału, jaki temat zrealizuje którego dnia. Ze wszystkim trzeba sie spieszyć, na niczym nie można się skupić, bo przecież terminu testów nie da się przesunąć. Tak więc uczniowie – przynajmniej ci, którym jeszcze zależy – niczym osoby cierpiące na bulimię wpychają w siebie ogromne ilości materiału, by po krótkim czasie wszystko zapomnieć. Nieprzetworzone informacje nie mają szans na włączenie ich w już istniejąca strukturę wiedzy. Na to potrzeba czasu, koncentracji i odpowiednich zadań wymuszających aktywność uczniów. W ten sposób zarówno w szkole, jak również poza nią wszystko robi się powierzchownie.

 

Zdaniem Manfreda Spitzera przyzwyczajenie do powierzchownego przetwarzania informacji, którym nie poświęcamy pełnej uwagi, prowadzi do negatywnych zmian w naszych mózgach. „Cyfrową demencję” napisał dlatego, by jego dzieci nie zarzuciły mu kiedyś, że jako lekarz i badacz mózgu widział zagrożenie, ale nic nie zrobił, by ostrzec przed tym innych. Konsumpacja mediów jest wciąż większa i dotyczy coraz mniejszych dzieci. Im młodszy mózg, tym bardziej plastyczny i łatwiej ulegający zmianom. Wielu rodziców nie widzi żadnego zagrożenia w tym, że ich dzieci ogladają w telewizji bajki, albo grają w gry komputerowe. Ale zagrożenie widzą badacze mózgu. Ilość konsumpcji mediów nie jest dla mózgu obojętna, alarmują. Straty spowodowane tym, czego dzieci nie mogą robić, bo wciąż siedzą przed jakimś monitorem, są już dziś ogromne.

 

Książce „Digitale Demenz” poświęcę więcej wpisów. Spitzer przytacza ogromną ilość badań, które pokazują, w jaki sposób nowe technologie otumaniają mózgi naszych dzieci prowadząc z jednej strony do uzależnień, a z drugiej powodując problemy z pamięcią, uwagą i koncentracją. Trudno liczyć na to, że media zauważą i spopularyzują te zagrożenia.

Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie „Neurodydaktyki” informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie „Neurodydaktykę” z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z  granatowym profilem twarzy.  Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.

Neurodydaktyka

Kiążkę można kupić przez internet np. tu:

http://www.kopernikanska.pl/prod_193628_Neurodydaktyka_Nauczanie_i_uczenie_sie_przyjazne_mozgowi.html

 

Comments ( 0 )
  1. Podobnie jak w przypadku „digital natives” nie przeceniałbym tu roli technologii, a zwłaszcza nie stawiałbym jej jako głównej/jedynej przyczyny tego zjawiska.

    Jeśli widzę jakiś problem, to ogólnokulturowy. Sto lat temu mąż czytający gazetę w czasie śniadania z żoną był po prostu chamski i okazywał jej swoje lekceważenie. Ale już nie pozwalał sobie na czytanie gazety w trakcie obiadu z przyjaciółmi. A kulturalny człowiek nie czytał gazety nawet przy śniadaniu z żoną…
    Jeśli w czasie obiadu dzwonił telefon, to służąca odpowiadała, ża „państwo są zajęci”, a gdy ktoś nie miał służącej – po prostu nie odbierał telefonu. Jeszcze biedniejsi nie mieli ani służącej, ani telefonu 😉
    Możemy ubolewać, że od lat 1970′ powszechną akceptację zyskał telewizor włączony w trakcie kolacji, zastępując rozmowę przy stole, odebranie połączenia telefonicznego zyskało priorytet nad rozmową na żywo z ludźmi w tym samym pomieszczeniu, a zajmowanie się smartfonem, telewizorem, czy czymkolwiek innym – nie koniecznie cyfrowym – w trakcie rodzinnej kolacji nie jest traktowane jako naganne.

    Drugą sprawą, na którą bardzo słusznie zwracasz uwagę, jest spłycenie i powierzchowność przekazów, jakie do nas docierają: te dwa paski w TVN-24 plus to, co mówi dziennikarz w sumie niosą mniej treści, niż wiadomości radiowe 100 lat temu.
    Sądzę jednak, że efekt jest odwrotny, niż sugerujesz wespół ze Spitzerem: to nie jednoczesne odbieranie kilku przekazów (multitasking) powoduje spłycenie tych przekazów i ich powierzchowny odbiór, tylko na odwrót: miałkość i pustka każdego z nich każe mieć ich włączonych kilka, żeby wydostać strumień informacji jaki może usatysfakcjonować nasze mózgi. Zauważ, że nawet te dzieciaki uzależnione od smartfonów, gdy napotykają pojedynczy strumień informacyjny, budzący ich zainteresowanie i zaangażowanie poznawcze, potrafia wyciszyć dzwonki w swoich telefonach, albo nacisnąć na telefonie guzik odrzucający połączenie i odsyłający sms-a „oddzwonię później”. Uwierz, że w trakcie moich zajęć uczniowie nie bawią się telefonami.

    Problemem jest też akceptacja i adaptacja kulturowa do tego stanu rzeczy, daleko wykraczająca poza prostą tolerancję. Szkoła, rodzice, artyści, etc. poddają się i usiłują dostosować się do tego tabloidalnego podejścia. Nikt (poza nielicznymi wyjątkami) nie próbuje już nawet pokazywać młodym ludziom sensu korzystania z głębokich treści i przekazu linearnego.

    Podsumowując:

    1. to nie jest sprawa technologii cyfrowych, tylko ogólnej tabloidyzacji, spłycenia, popkulturowości i chamstwa;

    2. nie sądzę, żeby tego typu różnice kulturowe powodowały trwałe zmiany struktury neurologicznej, a nie słyszałem o żadnych wiarygodnych badaniach na ten temat.

    • Paweł Kasprzak

      Zgadzam się całkowicie, że zjawisko ma kulturowy charakter. Technologia jest tu na rzeczy o tyle, że bardzo znacznie zwiększa siłę oddziaływania kulturowych antywzorców. Jeśli Spitzer pokazuje, że niemieccy uczniowie przez 7,5 godziny dziennie gapią się w telewizor, to jest to – o ile pamiętam – dwukrotny wzrost w stosunku do tego czasu mierzonego przed 10 laty w Stanach, co cytował w „Digital Natives” Prensky. Powiedziałbym, że to jest różnica wbrew technologii, bo młodzi Niemcy powinni uciec (badania zresztą pokazywały takie tendencje) raczej do Internetu. Nie uciekli – znaczy, interaktywność i wielowątkowość nie urzeka ich tak bardzo sama w sobie i jednak wolą jednowątkową, bezmyślną bierność.

      Prensky zresztą pisał wtedy, że wielowątkowość demonstrowana przez „dzisiejszą młodzież” musi się odzwierciedlać w ich strukturach neuronalnych. Nie podawał na to żadnych bezpośrednich dowodów, a jedynie inne dane, które mówiły o tym, że np. u intensywnie ćwiczących skrzypków obserwuje się tego rodzaju zmiany. Marzena pisała gdzieś o taksówkarzach z ponadprzeciętnymi hipokampami, czy innym diabelstwem. Prensky sugerował zatem, że skoro mamy do czynienia z tak radykalnie różnym sposobem funkcjonowania mózgów „digital natives”, to prawdopobnie różnice fizjologiczne również istnieją. Byłbym skłonny w to uwierzyć.

      Prensky podawał co prawda interesujący przykład, który być może sugeruje, że „multitasking” jest naturalną cechą umysłów. Chodziło o badania wykonane na zlecenie producentów „Ulicy Sezamkowej”. Dwie grupy dzieci oglądały ten sam program w różnych warunkach. Jedna grupa siedziała przed telewizorem i wyłącznie oglądała (czas koncentracji mierzony przez obserwację dzieci – czy np. gadają między sobą, czy patrzą i słuchają – wyniósł jakieś 80% – nie pamiętam dokładnie), a druga miała pokój pełen zabawek i bawiła się nimi przy włączonym telewizorze (czas koncentracji – poniżej 40%, powiedzmy). Potem przepytano dzieci z zapamiętanej zawartości programu i obie grupy miały ten sam wynik. Sugeruje to, że dzieci mają wbudowany, cokolwiek tajemniczy, ale efektywnie działający mechanizm filtrowania informacji istotnych, co przy okazji potwierdza hipotezę Xawera, że rzeczywistym źródłem „multitaskingu” obserwowanego w dzisiejszych zachowaniah jest raczej miałkość pojedynczych przekazów. Interesujące byłoby, czy w Ulicy Sezamkowej da się znaleźć charakterystyczne cechy tych elementów treści, które się „przebijały przez zabawki” vs. te, które się „nie przebijały”. Może były nieistotne? Może przekaz był źle skonstruowany? To byłoby dopiero ciekawe!

      Jeśli ktoś wytrenowany na Prouście umie się koncentrować na długotrwałym linearnym myśleniu, a ktoś inny, kto całe życie spędzał na teledyskowej sieczce i wielowątkowym surfowaniu, jest tej zdolności pozbawiony, to ja byłbym skłonny zakładać, że mózgi obu tych ludzi ukształtowały się inaczej. Nie wiem tylko, co z tego wynika i czy np. te równice nie są do przezwyciężenia. Wydaje mi się, że są.

      Inną sprawą jest być może nietrafny tytuł Spitzera. Prawdopodobnie chodzi nie o Digitale Demenz, a o demencję medialną lub popkulturową. Patrzę na przykład na ostatnie badanie PISA – pytania z umiejętności czytania ze zrozumieniem. Najtrudniejsze z pytań – odpowiedziała na nie poprawnie jakaś zupełnie śladowa ilość dzieciaków. Tekst był fragmentem teatralnej sztuki. Trójka facetów siedzi na scenie i rozmawia – okazuje się, że rozmawiający są dramatopisarzami, a rozmawiają o tym, jak trudno jest wprowadzić i przedstawić postaci na począku pierwszego aktu. Mówią, że najprościej byłoby się zwyczajnie przedstawić. Po czym się przedstawiają. W trakcie rozmowy jeden z nich mówi, że przed chwilą, zanim podniosła się kurtyna, zjedli fantastyczną kolację z szampanem. Pytanie o ten tekst w PISA dotyczyło właśnie tego, co robili ci ludzie zanim podniosła się kurtyna. Zabijcie mnie, ale nie wiem, co w tym trudnego i dlaczego trudniej odpowiedzieć na to pytanie niż na takie, czy John z tekstu przyjechał do miasteczka autobusem, czy pociągiem, skoro w tekście napisane stoi wyraźnie, że jednak autobusem. Jedynym czytelnym dla mnie wyróżnikiem owego trudnego pytania jest długość tekstu – ponad strona maszynopisu. Autorzy z PISA wyjaśniali co prawda, że trudność polega na podwójnej roli postaci grających na scenie samych siebie, że zatem wysiłku wymaga stwierdzenie, kto jadł kolację za kulisami – rzeczywiści aktorzy, czy postacie dramatu. Na to pytanie sam odpowiedzieć nie umiem, ale nie wierzę, żeby je sobie istotnie zadał którykowiek z testowanych dzieciaków. W teście napisano, co napisano, kolacja była jedyną zawartą tam informacją o tym, co się działo zanim podniosła się kurtyna. Dość wyraźnie widać, że mamy w rzeczywistości do czynienia z kulturowo warunkowanym rodzajem ADHD. Mamy do czynienia z sieczką tego rodzaju, że nawet określenie, co dla „digital natives” może się okazać trudne, nastręcza trudności graniczących z niemożłiwościami.

      • Marzena Żylińska Post author

        Paweł

        Tytuł książki Spitzera „Digitale Demenz” jest określeniem medycznym na jednostkę chorobową obserwowaną u osób uzależnionych od komputerów, która charakteryzuje się ogólnym otępieniem. Pamiętaj, że Spitzer jest psychiatrą i dyrektorem kliniki psychiatrycznej w Ulm, zajmującej się również leczeniem uzależnień. W swojej książce podaje, że w ostatnich latach zmniejsza się liczba osób uzależnionych od alkoholu i narkotyków, ale lawinowo rośnie liczba uzależnionych od internetu, gier komputerowych i ogólnie od nowych technologii. To uzaleznienie dotyczy wciąż młodszych osób.

        • Paweł Kasprzak

          To ciekawe, bo tu rzeczywiście trudno odróżnić kulturowe aspekty od cyfrowej technologii, która odpowiada za rozpowszechnienie tej zarazy. Nadzieja w tym, że ktoś przebadał (na pewno przebadał) uzależnienie od telewizji (analogowej) i znalazł podobieństwa objawów i ubocznych skutków.

          Kiedyś czytałem, że większość informacji o świecie większości Amerykanów pochodzi z telewizji, a dokładniej z telewizyjnych reklam (nie pamiętam liczb, ale chodziło o sporą większość i jakichś sztuczek używano, by określić, co znaczy „większość informacji”). Zastanawiam się nad słowem Demenz w określeniu choroby i domyślam się, że podobnie jak w przypadku telewizji – nałóg uruchamia mechanizm, którego skutkiem są dalsze spustoszenia. W przypadku oglądaczy reklam telewizyjnych to jest np. przekonanie, że bilokacja jest rzeczą naturalną, ludzie potrafią przechodzić przez ściany itd.

  2. Hipokampy u londyńskich taksówkarzy oprotestowałem dość szczegółowo w prywatnej korespondencji z Marzeną.
    W skrócie: te badania wykazywały korelację, ale nie związek przyczynowy. Nie było (choć byłyby możliwe) badań, potwierdzających wzrost hipokampa u taksówkarzy (np. badania anatomiczne mózgów taksówkarzy zmarłych rok po wejściu do tego zawodu w porównaniu z tymi, którzy przepracowali już kilkanaście lat, na tle mózgów ich rówieśników wykonujących inne zawody). Pokazywały tylko, że w dobie twardych egzaminów i bez GPS taksówkarze mieli średnio większe hipokampy, niż przeciętna społeczeństwa. A po wprowadzeniu GPS i złagodzeniu egzaminów taksówkarskich te różnice znikły. To może równie dobrze (a raczej jest to znacznie bardziej wiarygodne uzasadnienie) świadczy o tym, że przez łagodniejsze sito przechodzą ludzie mające mniejsze naturalne predyspozycje.
    Jak dotąd jedyne wiarygodne metodologicznie badania, o jakich czytałem, to te o muzykach i przeroście ich kory słuchowej – pogłębiającej się z latami spędzonymi na grze na skrzypcach (większe różnice pomiędzy 50-letnim skrzypkiem a 50-letnim taksówkarzem, niż pomiędzy genialnym 6-latkiem ze szkoły muzycznej, a dzieckiem ze zwykłej szkoły).

    Tak!!! Zróbmy takie badania recepcji Sesame Street!
    Zamieniamy się z Waldorfa i Statlera w Żółtego Ptaka i Ciasteczkowego Potwora?

    Tak!! — raz jeszcze. Paweł uświadomił mi źródło mojego sprzeciwu. Język. Rzadko bywam rzecznikiem politycznej poprawności, ale tym razem uważam ją za naruszoną… Digitale Demenz i Digital Natives — jedno i drugie, swoimi tytułami i memami skojarzeń, rzucają insynuację na „cyfrowe” źródło negatywnych zjawisk. „Cyfrowość” doprawdy nie ma tu żadnego znaczenia. A jest hasłem siejącym niechęć, nieufność i lęk wobec technologii. Rodem z tej samej grupy, co paranoje anty-GMO, anti-nuclear-power, etc.
    Mówmy raczej o demencji popkulturowej — technologie cyfrowe nie mają nic do rzeczy i nie zasługują na te oskarżenia.

    • Paweł Kasprzak

      @ Hipokampy. Sformułowanie dotyczące związku przyczynowego, a nie tylko korelacji było tak kategoryczne, że sam założyłem – czego Marzenia nie napisała wyraźnie – że po wprowadzeniu GPS badano tych samych taksówkarzy co i przedtem i że zaobserwowano, jak się u nich hipokamp zmniejszył. A ponieważ czytałem o muzykach, których ponoć zbadano solidnie, to mi się historia z taksówkarskim hipokampem wydała prawdopodobna i prawdopodobne wydaje mi się przypuszczenie, że sieczkę w głowach „dzisiejszej młodzieży” da się być może zobaczyć pod mikroskopem, jeśli się, drogi Statlerze, ma jeszcze wystarczająco dobry wzrok…

      Swoją drogą podzielność uwagi była w cenie zawsze, ale ów multitasking, który jeszcze niedawno Prensky wychwalał pod niebiosa, moim zdaniem zawsze przekraczał pewien krytyczny próg. Człowiek, który nie myśli wcale, jakieś neurony jednak ma i one jednak działają. Tyle, że prawdopodobnie przypadkowo. Multitaskinkg doprowadzony do skrajności byłby właśnie takim chaotycznym, nie wykazującym żadnego uporządkowania procesem i mnie się wydaje, że ta wielowątkowość myślenia, którą się podobno obserwuje, oznacza nie tyle zagrożenia powierzchownością, jak pisze Marzena za Spitzerem, ale po prostu czysty kretnizm, że ja również zgrzeszę przeciw politycznej poprawności…

      • Swoją drogą, to jeśli są trudności z przebadaniem mózgów taksówkarzy zmarłych kilkanaście lat temu, to widzę dość łatwy sposób zbadania tego wpływu konieczności orientowania się w przestrzeni na wzrost hipokampa: porównanie jego średniej wielkości u jakiegoś myśliwsko-koczowniczego plemienia z mózgami ludzi z tego samego plemienia, ale wychowanymi od dziecka w środowisku miejskim i żyjących w stylu „białego człowieka”.
        Ot – trzy kroki od nas – porównanie hipokampów Lapończyków wędrujących ze stadami reniferów po tundrze, z Lapończykami mieszkającymi od dziecka w Oslo czy Helsinkach. Albo Beduinów wędrujących po pustyni z osiadłymi w Rijadzie.
        Ciekawe, czy ktoś kiedyś zrobił takie badania?

        • Marzena Żylińska Post author

          Xawer,

          nie ma żadnych problemów ze związkiem przyczynowo-skutkowym w odniesieniu do hipokampów londyńskich kierowców. Wyniki uzyskane przez Maguire pokazują, że im dłużej dana osoba wykonywała zawód taksówkarza, tym większa była tylna część hipokampa, a nieco zmniejszała się przednia. Tak więc po wielkosci tylnej części można było nawet szacować, jak długo ktoś był taksówkarzem.
          W takiej książce jak „Neurodydaktyka” nie opisywałam szczegółowo całych badań, bo dla nauczycieli ważne są raczej wnioski sformułowane przez badaczy. Uważam też, że nie trzeba w każdym badaniu doszukiwać się błędów, a raczej przyjąć, że przynajmniej w przypadku badań, których wyniki są od wielu lat znane szerokiej rzeszy badaczy, raczej nie popełniono kardynalnych błędów.

        • Daj więc namiar na oryginalną publikację Maguira o tych taksówkarzach, na której opierasz tezę o związku przyczynowym.
          Bo to, co cytowałaś w swojej „Neurodydaktyce” i co Ci wtedy w szczegółach oprotestowałem, to nie były badania losów pojedynczych taksówkarzy, tylko statystyczne porównanie jednorazowych badań taksówkarzy starszego pokolenia z badaniami taksówkarzy, którzy przyszli do zawodu po pojawieniu się GPS i (o czym już nie pisałaś) otwarciu zawodu, czyli likwidacji bardzo trudnych egzaminów taksówkarskich. Wskazywały więc równie dobrze na różnicę w mechanizmie selekcji przedyspozycji, a nie wpływ treningu na rozwój hipokampa.
          To, co tam cytowałaś, nie zająknęło się też ani słowem na temat możliwych różnic rasowych: starsze pokolenie taksówkarzy to niemal wyłącznie biali Anglicy, wśród młodych dominują Pakistańczycy. Równie dobrze można by twierdzić, że wprowadzenie GPS spowodowało pociemnienie włosów i skóry taksówkarzy 😉

        • Sam znalazłem 😉
          http://www.holah.co.uk/study-detail.php?slug=maguire
          To było wyłącznie porównanie (i to na bardzo nielicznej próbie 16 osób) skanów mózgów doświadczonych taksówkarzy ze skanami kontrolnymi ludzi innych zawodów.

          Wniosek o związku przyczynowym jest zupełnie nieuprawniony. Równie dobrym (a occamowsko lepszym) wyjaśnieniem jest selekcja do zawodu, premiująca osoby z dużym hipokampem. Osoby o dużym hipokampie mają większą łatwość zapamiętywania tras i orientacji przestrzennej, więc zawód taksówkarza był dla niech naturalnym wyborem i byli w stanie podołać drastycznie trudnym egzaminom taksówkarskim.
          Po likwidacji egzaminów i wprowadzeniu pomocy (GPS) do zawodu zaczęli przychodzić również ludzie nie mający tak silnych predyspozycji.

          Po wprowadzeniu pił mechanicznych do zawodu drwala zaczęli przychodzić ludzie o drobniejszej budowie, niż za czasów rąbania siekierą. Ale to nie znaczy, że machanie siekierą powoduje, że ludzie rosną wyżsi.

        • ” Uważam też, że nie trzeba w każdym badaniu doszukiwać się błędów, a raczej przyjąć, że przynajmniej w przypadku badań, których wyniki są od wielu lat znane szerokiej rzeszy badaczy, raczej nie popełniono kardynalnych błędów”

          Właśnie tym różni się fizyka i inne twarde nauki od pseudonauk: do każdego badania trzeba podchodzić krytycznie i szukać w nim błędów! Poprawnie przeprowadzone badania przeżyją ten sceptyczny ostrzał bez szwanku. A dzięki niemu wyeliminuje się większość wniosków fałszywych, na których ktoś mógłby budować jakieś teorie. Które, oparte na błednych przesłankach, stają się nic nie warte.

          Pomylenie korelacji ze związkiem przyczynowym jest jednym z najczęściej występujących błędów wnioskowania. Zdarza się nawet w fizyce, chemii czy inżynierii, już w biologii jest dość częste (mogę zacytować kilka takich kwiatków logicznych z biologii ekosystemów), a w „naukach społecznych” jest absolutnie nagminne, wręcz łatwiej znaleźć przykłady prac, opierających się na takim nieuprawnionym wnioskowaniu, niż poprawnie analizujących związki przyczynowe.
          Być może to właśnie jest jednym ze źródeł niezdolności predykcyjnej „social sciences”, pozostających głównie na poziomie narracji, a nie teorii i szukających podpórki do przemyśleń i intuicji, a niezdolnych do wytworzenia działających modeli predykcyjnych.

          • Marzena Żylińska Post author

            Xawer,

            oni to od początku brali pod uwagę. Stąd powtórki badania, w czasie których stwierdzono korelację tylnej części hipokampa z długością pozostawania w zawodzie taksówkarza. Po pierwszym badaniu podali, że nie wiadomo, co jest skutkiem, a co przyczyna, ale po powtórkach wszystko było już jasne. Przecież ja to już pisałam. Czemu z takim zapamiętaniem szukasz błędów dziury w całym? 🙂

            W moim poście mowa jest o czymś zupełnie innym, a Ty masz niesamowitą zdolność kirowania uwagi w inną stronę. Muszę się zastanowić, co zrobić, żebyś nie dać się odwieść od tego, co chciałam powiedzieć 😉

          • Wybacz! Tym razem to Paweł skierował w bok na te taksówkarskie hipokampy.

            „stwierdzono korelację tylnej części hipokampa z długością pozostawania w zawodzie taksówkarza” — tak, oczywiście, właśnie o tym mówię. Tyle, że z tej korelacji nie wynika, że praca taksówkarza powoduje rozrost hipokampa. Równie dobrze (a zgodnie z zasadą Occama tak należy to tłumaczyć) znaczy, że osoby z dużym hipokampem lepiej sprawdzają się w tym zawodzie.

            Podobne badanie stwierdziłoby korelację koloru skóry z długością pozostawania w zawodzie taksówkarza (im dłużej, tym skóra jaśniejsza). A dla drwali wykazałoby korelację: im dłużej pracuje jako drwal, tym wyższy.

            „Czemu z takim zapamiętaniem szukasz błędów dziury w całym?”
            Nie w całym, tylko w dziurawym…
            Choćby po to, żeby Twoja misterna konstrukcja intelektualna, którą budujesz, nie zawaliła się w gruzy, będąc zbudowana na fałszywych przesłankach.
            Po to, by modele świata, z jakich korzystam ja sam, czy inni, nie zawierały fałszywych elementów. Paweł, jak widać, już zdążył wbudować w swój Weltanschauung przekonanie o tym związku przyczynowo-skutkowym. Teraz zapewne przeczytał ten artykuł Maguire’a (link powyżej) i wymontowuje to przekonanie tak, by coś innego, co już zdążył na nim oprzeć się nie zawaliło.

            Jeśli zresztą przeczytasz ten artykuł, to sugestie o przyczynowości pojawiają się wyłącznie we wstępie i sekcji „Aim”. W sekcjach „Method/Procedure”, „Results” i „Evaluation of Procedure” mowa jest już wyłącznie o korelacjach i nie ma ani słowa uzasadniającego przeniesienie tych korelacji na związek przyczynowy.
            Tymczasem to badanie jest przez kolejnych cytujących je autorów (w tym Ciebie) traktowane jako dowodzące związku przyczynowego. Typowy przykład nadinterpretacji w duchu „confirmation bias”.

          • A tu jest pełen artykuł E.Maguire, wraz z wykresami pokazującymi te korelacje: http://www.social-science.co.uk/corestudies/?n1=&n2=&id=12

            Mamy więc jeszcze jeden, niezwykle powszechny błąd: dane nie układają się wzdłuż prostej, ale mimo to fituje się do nich zależność liniową, i liczy współczynnik korelacji liniowej. Ale to akurat nie ma większego wpływu na interpretację tego badania — korelacja jest tu i tak wyraźna, tyle że raczej nie jest liniowa. Tyle, że nadal to jest korelacja, a nie wykazanie związku przyczynowego.

            Swoją drogą nazwać grupę 16 przebadanych „vast amount of data” (jak to zrobiła poprzednia wersja tego artykułu)…

        • Paweł Kasprzak

          Ponieważ to rzeczywiście ja niefortunnie wspomniałem o hipokampie, czuję się w obowiązku przeprosić i apelować, żebyście się przestali spierać. Hipoteza o związku rozmiaru hipokampa u taksówkarzy (w świetle oryginalnego tekstu wygląda na to, że rzeczywiście nie ma dowodów związku przyczynowego, stwierdzono tylko korelację, a próbę trudno uznać za masową – ale mogą być jeszcze jakieś inne dane) w świetle faktów (o ile one są rzeczywiście potwierdzone) dotyczących mózgów muzyków, wydaje się prawdopodobna.

          Trzymając się muzyków, o ile to jest rzeczywiście dobrze potwierdzona historia – to przecież niewiele wnosi nowego. Wiadomo, że intensywne ćwiczenia poprawiają sprawność i są w stanie znacznie zwiększyć wrażliwość słuchową – tj. muzycy z łatwością wyczuwają różnice częstotliwości, których nie są w stanie usłyszeć nie-muzycy. To, że od tego rośnie im to i owo – no, coś powinno się takiego wydarzyć, chyba, że zakładamy, że słuch muzyczny rezyduje w nieuchwytnej duszy.

          Podobne hipotezy lub fakty tworzą ewentualnie dodatkowe świadectwa na rzecz tej lub innej tezy. Rola neuroprzekaźników ilustruje to lepiej. Skoro adrenalina i dopamina stymuluje działanie synaps, a uwalnia się w stanach emocjonalnego pobudzenia, to rzeczywiście stanowi to przesłankę coś sugerującą. Gdyby dało się jeszcze skwantyfikować ów wzrost wydajności sieci pod wpływem przekaźników, to już w ogóle byłaby rewelacja. Goły fakt, nawet jeśli jest na pewno faktem, że jakieś ciało farfoclowate rośnie pod wpywem ćwiczeń w grze w dziumdzię pokazuje zaledwie istnienie organu odpowiedzialnego za dziumdzię, co być może pomaga w formułowaniu dalszych pytań badawczych.

          Demencję wynikającą z długotrwałego tkwienia w medialnej sieczce zauważono i opisano już dawno. Czy ją się da zobaczyć w skanerze – a czort z tym! Gołym okiem widać ją wystarczająco dobrze. Pytanie – czy przerośnięty hipokamp, albo jakiś inny glut, klęśnie na powrót do typowych rozmiarów? Jeśli nie klęśnie, to być może mamy problem. Nie wiem, czy hipokamp w czymkolwiek przeszkadza, ale czasem ktoś przetrenowany na siłowni nie potrafi wyprostować ramion, a z wiekiem strasznie brzydko flaczeje. Nie słyszałem o przypadkach przetrenowania jakichś konkretnych farfocli mózgowych, ale może się zdarzają?

  3. Kuku

    Problem o którym Pani wspomniała jest jak najbardziej prawdziwy, jednak trudno teraz sobie wyobrazić sobie życie bez nowych technologii. Tak naprawdę wszystko ma swoje ciemne strony. Tablety, laptopy, smartfony,jeszcze niedawno się tym wszystkim podniecaliśmy i cieszyliśmy a tu taki psikus. Ciekawe czy MEN widzi zagrożenie, problem jest globalny i niedługo może być za późno, więc trzeba coś zrobić.Z jednej strony winę ponoszą media. Za każdym razem jest wielki huk o premierze nowego X FONA, XPADA, z drugiej zaś nasza bo to wszystko zależy od nas, ale zamiast się zastanowić łykamy to co jest dla nas serwowane.

  4. Monika

    W pełni się z tym zgadzam. Sama wiem, ile czasu tracę na robieniu niepotrzebnych rzeczy na komputerze, a to wszystko jest uzależnienie. Rodzice powinni już od wczesnego wieku rozmawiać z dziećmi na temat spędzania czasu przy komputerze, a rodzicom powinni to nauczyciele uświadomić, ponieważ nie wszyscy widzą w tym jakiekolwiek zagrożenie. Najważniejsze jest, aby nie grały na komputerze do późna, ponieważ wtedy są one nieaktywne w szkole, gdyż są w fazie odpoczynku. Nauczyciele powinni współpracować z rodzicami, inaczej nic się nie zmieni.

    • Kuku

      Czy problem jest jednak nie taki, że rodzice nie chcą współpracować? Dla nich dziecko w szkole to już nie ich problem, a nauczyciel podważający ich autorytet, ich metody to gbur i cham. Nauczyciele już dawno utracili autorytet, nagonka trwa i szczerze wątpię czy to co powie uczący lub uczące dzieci dotrze do opiekunów.

      • Monika & Kuku. Ujęliście to kapitalnie: rodzice i nauczyciele powinni współpracować !!!
        Nie współpracują. Nie chcę, nie mogą, nie potrafią. Nie wiedzą jak, nie mają czasu, nie mają zaufania. Mają poczucie własnej wartości na niewłaściwych poziomach. Nie wierzą, że warto. Nie wiedzą po co. Nie mają wspólnych zasad. Nie mają sprzyjających nawyków. Boją się siebie nawzajem.

  5. Klaudia i Marta

    Zgadzamy się w pełni z tym wszystkim. Dziś media towarzyszą nam wszędzie i same widzimy to na własnym przykładzie, gdyż nie potrafimy rozstawać się z telefonem komórkowym czy facebookiem podczas pisania pracy na komputerze. Najgorsze jest to,że w pełni zdajemy sobie z tego sprawę,że te działania zakłócają naszą koncentracje. Niestety jest to silniejsze od nas. Nie potrafimy się temu przeciwstawić. Ten wpis otworzył nam oczy. Teraz dostrzegamy wielkość tego problemu i rozumiemy, że musimy z tym walczyć i w przyszłości chronić naszych uczniów.Nie możemy dać sobą zawładnąć. Jesteśmy przyszłymi nauczycielkami i podczas praktyk w szkole da się zauważyć jaką wielką rolę odgrywają dla dzieci media. Już od pierwszej klasy szkoły podstawowej każde dziecko ma telefon komórkowy i konta na portalach społecznościowych. Często rezygnują z kontaktów z rówieśnikami po zajęciach na rzecz gry na komputerze. Zatracają się w wirtualnym świecie. Znamy przykład pewnej uczennicy piątej klasy szkoły podstawowej, która do takiego stopnia uzależniła się od gry komputerowej, że przestała chodzić do szkoły. Rodzice nie mogli nic zrobić i żadne argumenty nie trafiały do dziewczynki. Najwidoczniej zbyt późno zauważono ten problem. Dlatego my jako przyszli nauczyciele powinniśmy rozmawiać na ten temat nie tylko z dziećmi, ale również z rodzicami, żeby nie było za późno. Ale należy pamiętać, że komputer to „nie zło wcielone” i nie da się z niego zrezygnować. Trzeba pokazać uczniom jak należy z niego korzystać i że jest on przydatny w nauce. Niestety wielu nauczycieli boi się otworzyć na nowe technologie, które w pełni wspierają samodzielną pracę uczniów. Ale należy pamiętać „Kto nie ryzykuje, ten nie ma”.

  6. molli

    po przeczytaniu tekstu mnie jako studentce, która dopiero przygotowuje się do zawodu nauczyciela, trochę przeraża ten postęp techniki, jak zatem powinny wyglądać zajęcia z języka obcego czy jakiegokolwiek innego przedmiotu używając nowej technologii? W pamięci mam zakodowany system nauczania typu podręcznik-zadanie-sprawdzanie-potem ćwiczenia z zeszytu ćwiczeń-pisanie-sprawdzanie-praca domowa i na prawdę trudno jest wytępić taki system gdyż wiele lat był uważany za dobry i raczej nikt tego nie zmieniał. Dobrze pamiętam ziewanie i ogólną niechęć do przedmiotu, nauczyciela i do szkoły bo było po porostu…nudno (oczywiście nie zawsze). Moja mama pracująca w przedszkolu wiele razy opowiada mi co takiego dzieci przynoszą ze sobą pomijając różne zabawki ale przynoszą komórki, jakieś Game boy-e, po zajęciach czekając na mamę siadają razem i graja wymieniając się uwagami, jakiego stwora by tu zabić albo czego on tam z tata wczoraj nie oglądał, powstaje wiec pytanie po co to?czy nie lepiej pobawić się z innymi dziećmi?…warte zastanowienia dla rodziców i nauczycieli.

    (muszę dodać oczywiście komórki są chowane i nie używane na zajęciach podałam tylko jeden z przykładów który ostatnio usyszałam )

  7. smerf

    Myślimy,że multitasting jest złą metodą. Na własnym przykładzie możemy potwierdzić,że z roku na rok coraz mniej czasu poświęcamy na sen spędzając czas przy komputerze. Po części jest to związane ze szkołą. Jednak nie ulega wątpliwości, że podczas pracy z komputerem codziennie ulegamy internetowym pokusom w postaci informacji zamieszczonych na różnych stronach, które niekoniecznie są związane np. z tematem naszej pracy domowej.
    Dziś można zaobserować, że praca z komputerem to zadanie pierwszorzędne dla dzieci. Zdobywanie nowych informacji jest spychane na drugi plan. Myślą tylko o grach internetowych itp.
    Przy takim podejściu wykorzystywanie komputera jako pomocy naukowej nie ma żadnego sensu.

  8. Nena

    Ja również uważam, że winne nie są tu technologie same w sobie, lecz wychowanie i kultura, a raczej jej brak. W dobie technologii nie jest jednak łatwo narzucić sobie ograniczenia. Nadzieja pozostaje w mądrych rodzicach i nauczycielach. Warto jednak wykorzystywać nowe technologie w pożyteczny sposób. Większość dzieci i młodzieży nie wyobraża sobie funkcjonowania bez komputera. Nie jesteśmy teraz w stanie nagle naprawić całego świata, ale możemy wykorzystywać je w nauczaniu. Pokazać praktyczną i pożyteczną stronę nowych technologii. Skoro i tak dzieciaki serfują całymi dniami po necie, a walka z tym „przyzwyczajeniem” potrwa jeszcze długo, to może warto żeby odbywało się to z korzyścią dla ich rozwoju.

  9. Żwirek i Muchomorek

    Zgadzamy się z tym w 100%, że w dzisiejszych czasach dzieci coraz mniej czasu poświęcają na zabawę z rówieśnikami, zastępując ją samotną grą na komputerze. Wina leży po obydwu stronach, zarówno rodzice, jak i szkoła nie robią zbyt wiele, żeby tą sytuację zmienić. Nie uświadamiają sobie jak szkodliwy wpływ na rozwój dziecka ma nieustanne „siedzenie” przed komputerem. Dzieci nie widzą potrzeby kreatywnego spędzania czasu, skoro przecież mogą wyszukać sobie ciekawą stronę w internecie, na której znajduje się nieograniczona liczba gier. Mądre wykorzystanie nowych technologii wymaga kreatywnego podejścia i zaangażowania się w to zarówno rodziców, jak i nauczycieli. Nie chodzi o to,żeby rezygnować ze zdobyczy współczesnego świata, ale żeby umieć je racjonalnie i efektywnie wykorzystywać. Oprócz tego, że dzieci zaniedbują kontakt z rówieśnikami, który z pewnością będzie miał wpływ na późniejsze życie w społeczeństwie, narażone są także na różnego rodzaju powikłania zdrowotne, jak na przykład problemy ze wzrokiem, otyłość itd…

  10. rybosa

    Bardzo często jest tak, albo powinno tak być, że uczeń przychodzi do szkoły, żeby zaspokoić swoje zainteresowania w danym temacie. Dzisiejszy nauczyciel nie chce, bądź z góry jest zmuszony do tego, aby nie zatrzymywać się przy potrzebach uczniów, on musi po prostu ‚lecieć’ z materiałem tak, aby zrealizować dany program nauczania. Nie dziwmy się, że uczniowie z niechęcią wyruszają do szkolnych ław, gdy uwaga nauczyciela nie jest im poświęcona, a sam nauczyciel niejako ich nie zauważa. Nauczyciele toną w papierach, dokumentach, konspektach – poświęcają czas na organizację „fantastycznych lekcji”, zapominając (nie celowo) o najważniejszym – o zainteresowaniach uczniów.
    Jedynym ratunkiem jest zmiana systemu MYŚLENIA nauczycieli i rodziców. Nie trzeba „nauczać” – wystarczy „pozwolić się uczyć”.

  11. student007

    Zgadzam się w stu procentach z powyższym artykułem. Rodzice powinni ponosić odpowiedzialność za swoje dzieci oraz za to w jaki sposób spędzają one swój wolny czas. Dla wielu rodziców kwestią wygody jest, że ich dzieci cały swój wolny czas spędzają przed komputerem lub telewizorem, ponieważ w ten sposób nie przeszkadzają im w obowiązkach…, ale czy na tym polega wychowanie??? Wskazana jest współpraca nauczycieli z rodzicami, w celu uświadamiania ich o zagrożeniach płynących z niewłaściwego wykorzystywania nowych technologii.

  12. Dorota&Ewelina

    Jesteśmy osobami zaczynającymi przygodę z nauczaniem języka niemieckiego w szkole podstawowej. Uważamy, że już wśród małych dzieci istnieje ryzyko uzależnienia od nowych technologii. Ich używanie nie jest złe samo w sobie. Szkodliwe jest w momencie, kiedy uczniowie nie mają już czasu na kontakty z rówieśnikami i rozwijanie kompetencji społecznych. My jako dzieci większość czasu spędzałyśmy na wspólnych zabawach i zawieraniu nowych przyjaźni. Teraz dzieci spędzają większość wolnego czasu przed telewizorem lub komputerem. Uważamy, że wiele na tym tracą. Nie chodzi tu tylko o przeżycia, lecz także o rozwijanie swoich umiejętności i charakteru.

  13. Al

    To, co czytam w komentarzach młodych osób pod tekstem to trochę upraszczające jest. To nieprawda, że dzieciaki (i młodzież), siedząc przed komputerem nie rozwijają kompetencji społecznych. To nie nasza i ich wina, że pojęcia takie powstały w czasach, kiedy relacje interpersonalne były wyłącznie bezpośrednie. Dziś można pracować w zespole, kierować nim, utrzymywać relacje społeczne, nie komunikując się bezpośrednio. Jest to po prostu inny kontakt, inne relacje społeczne, inne kompetencje społeczne. Być może gorsze, ale są. Dzieciaki są teraz częściej w kontakcie z rówieśnikami iż byliśmy my. My, żeby nawiązać relację z rówieśnikiem, musieliśmy wyjść na podwórko czy do szkoły. Kiedy przyjaciel zmieniał szkołę/opuszczał miasto, a nawet dzielnicę, nasze relacje zwykle się urywały. Oczywiście, że to są inne relacje niż te na podwórku, ale to nie znaczy, że nie wykształcają jakichś kompetencji społecznych. W rozmowie na czacie, forum też istnieją określone reguły społeczne, ostatnio moje dziecko robiło wspólny projekt, komunikując się z członkami zespołu głównie przez internet, bo członkowie zespołu nie mieli fizycznej możliwości spotkania się w jednym terminie razem. Jak najbardziej pracowało w grupie. Jako nauczyciele (lub przyszli nauczyciele) języków obcych (choć może dotyczy to tylko języka angielskiego) bardzo łatwo da się w gronie młodzieży wyodrębnić grupę osób, które grają w gry sieciowe na zagranicznych serwerach. Osoby takie często przewyższają kompetencjami językowymi i komunikatywnością osoby, uczęszczające na dodatkowe lekcje języka obcego. Mój starszy syn w życiu nie miał żadnej dodatkowej lekcji angielskiego (przy bardzo przeciętnej jakości nauczania tego języka w obu szkołach), a mimo to został laureatem konkursu kuratoryjnego z tego języka. Na etapie ustnym dawało się zauważyć bogatsze słownictwo i łatwiejszą komunikację z komisją (choć może struktury gramatyczne rzeczywiście były mniej podręcznikowe). Znam co najmniej kilka takich osób, które zaczynały od niesławnej Tibii, a obecnie poziomem języka angielskiego przewyższają nawet wielu uczniów klas dwujęzycznych, którzy swój język obcy kształtują tylko w szkole. Przykro to mówić, ale bardziej pracy w zespole syn „nauczył się” w sieci (grając oraz uczestnicząc potem w zespole przygotowującym tzw. mody do gry) niż w szkole. Szkoła skupia się na indywidualnym sukcesie ucznia i jego wynikach, sporadycznie wykorzystuje pracę w grupie. A ostatnio nawet moje dziecko z pracy domowej wykonywanej w grupie dostało jedynkę, mimo że swoją część pracy zrobiło, bo reszta grupy nie raczyła powiadomić go, że zmienił się termin przyniesienia gotowej pracy (było nieobecne w szkole w czasie, kiedy się zmienił termin), a nauczyciel nie pozwolił na przyniesienie jej nawet następnego dnia. Oczywiście reszta tej grupy dostała oceny celujące – za co jest więc ta ocena, skoro grupa jako grupa się nie spisała?

    • Marzena Żylińska Post author

      Al,

      piszesz: „To nieprawda, że dzieciaki (i młodzież), siedząc przed komputerem nie rozwijają kompetencji społecznych.”
      Myślę, że najpierw trzeba ustalić, o jakie dzieci chodzi 😉
      Spitzer nie pisze o uczniach, którzy z pomocą Moodla, czy innej platformy edukacyjnej współpracują z sobą rozwiązując wspólnie problemy (moi studenci tak właśnie pracują i Moodla używamy bardzo często, wszystkie zajęcia mamy w sali komputerowej). Spitzer pisze o dzieciach, które godzinami siedzą przed telewizorem, grają w gry i używają jednoczesnie innych gadżetów.

      Ważne jest również to, że neurony lustrzane rozwijają się tylko poprzez kontakty z żywymi ludźmi. Jeśli więc nastolatki miały odpowiednią socjalizację i ilość kontaktów z innymi ludźmi, to komputer nie jest dla nich żadnym zagrożeniem. Inaczej jest w przypadku sześciolatka, które spędza kilka godzin dziennie przed różnymi monitorami. Neuroplastyczność mózgu oznacza, że wszystko, co dziecko robi i czego nie robi, ma wpływ na strukturę jego mózgu.

      Xawer,

      badań jest dość. Wystarczy zajrzeć choćby do wydanej nawet po polsku książki „iBrain” autorstwa G. Smalla i G. Vorgan. Dla mnie przerażająca jest dezynwoltura, z jaką ludzie zapewniają, że ich zdaniem, nowe technologie nie niosą z sobą żadnych zagrożeń. A przezcież celem nie jest rezygnacj, ale mądre z nich korzystanie. Ot choćby współpraca, jaką umożliwiają platformy edukacyjne. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że cyfrowe gadżety, to wyjątkowo trudne narzędzia, a w przypadku małych dzieci wiążące się z dużym ryzykiem. Napiszę o tym w następnym wpisie.

      A do tematu hipokampów wracam po raz ostatni, bo jak ktoś nie chce słyszeć argumentów, to nie ma sensu ich powtarzać. Problem przyczyny i skutku był od początku brany pod uwagę. Dopiero w kolejnych badaniach udało się stwierdzić, co jest przyczyną. Ostatecznym argumentem było to, że w badaniach udało się wykazać, że wielkość tylnej części hipokampa uzależniona jest od czasu, jaki ludzie spędzili jeżdżąc w taksówkach. Kolejne badania wykazały ponad wszelką wątpliwość, co jest przyczyną, a co skutkiem i nie mogę pojąć, że Ty upierasz sie przy swoim, gdy rzecz jest oczywista. Zamknijmy temat, bo sprawa jest oczywista.

      Wyobraź sobie, że ja w mojej książce podważam wyniki badań takich ludzi jak Czapiński czy teraz Maguire, pisząc, że są to co prawda szeroko znane i dyskutowane badania, ale dopiero ja odkryłam, że popełnili podstawowe błędy metodologiczne i zwyczajnie nie znają się na tym co robią, a co ciekawe, nie znają się na tym również całe masy innych badaczy, którzy ich cytują. No jak by to wyglądało?

  14. No to mamy jeden z wymarzonych celów szkoły, który nie jest i nie może być realizowany w obecnym systemie progamowo-testowo-folwarcznym:
    MASMEDIA, CZYLI KOMUNIKACJA ZE ŚWIATEM
    Elementy, postawy, umiejętności, ćwiczenia, doskonalenie.
    – posługuj się mediami, nie pozwól aby posługiwały się tobą; korzystaj z mediów, nie pozwól żeby wykorzystywały ciebie
    – bądź krytyczny, korzystaj z opinii, wybieraj
    – korzystaj z telewizji, internetu, komputera, smartfona, itp. tak, abyś czuł, że to ciebie wzmacnia a nie osłabia
    – technologie IK narzędziem pracy, komunikacji i spędzania wolnego czasu

    • Marzena Żylińska Post author

      @ Wiesław,

      piszesz o komunikowaniu się ze światem, podczas gdy nauczyciele, uczniowie i rodzice nie potrafią komunikować się z sobą, bo nie mamy takiej kultury edukacyjnej, ani przekonania, że dobre rozmowy mogą rozwiązać każdy problem. Moja fryzjerka opowiadała mi dziś, że jej córka panicznie boi się historii. Choć ma ten przedmiot dopiero od kilku miesięcy już rozwinęło się u niej coś na kształt fobii. Dziewczynka dużo się uczy i jest bardzo pilna, ale jej starania przynoszą na sprawdzianach z historii najwyżej oceny dostateczne. Pani nie daje możliwości ich poprawienia i dziecko mocno przeżywa każdą klasówkę, a w dni, kiedy ma historię jest tak zestresowana, że nie chce nawet jeść śniadania. Zmartwiona mama pytała mnie, co powinna w tej sytuacji zrobić. Poradziłam jej, by poszła do nauczycielki i opowiadziała jej, co dzieje się z jej dzieckiem i jak reaguje na lekcje historii. Była bardzo zdziwiona. Możliwość rozmowy i poinformowania o tym, jak dziecko przeżywa takie lekcje, nie przyszła jej do głowy.
      Czy to nie jest symptomatyczne? Dlaczego rodzicom nie przychodzi do głowy najprostsze rozwiązanie? Dlaczego tak często nie mają zaufania do nauczycieli?

      • Paweł Kasprzak

        Z własnego doświadczenia wiem, że takie rozmowy kończą się fatalnie dla dziecka. To nie przede wszystkim mamie rozmowa powinna przyjść do głowy, a raczej nauczycielce.

        • Marzena Żylińska Post author

          Paweł
          A co zrobić, jeśli nie przychodzi? Co zrobić, jeśli nauczyciel twierdzi, że tak być musi, że jego przedmiot jest trudny, a on wymagający, więc na niego narzekają?
          Co zrobic z osobami, które są przekonane, że szkoła tak właśnie MUSI wyglądać, bo nauka to trudny obowiązek, a leniwych uczniów trzeba zmusić do pracy.

          Moja fryzjerka ma pilną (jeszcze) córkę, która stara się dobrze uczyć. Problemy ma tylko z historią, której się panicznie boi. Co ciekawe uwielbia matematykę. Nie muszę dodawać, że panią od matematyki bardzo lubi. Gdy dzieciom coś nie wyjdzie z matematyki zawsze mogą poprawić ocenę. Już ta świadomość zapewne powoduje, że uczniowie mają lepsze oceny.

          Kuku
          Napisałeś: „-Nie umiesz? To nie moja wina. Jestem nauczycielem i wiem lepiej i nie pyskuj.”

          To jedno z pytań, które wciąż mnie nurtują i na które nie znajduję odpowiedzi. Dlaczego niektórzy nauczyciele nie uważają porażek swoich uczniów za swoje własne?
          Gdy jakiś uczeń osiąga sukces, to nauczyciel słusznie uznaje, że jest jego współautorem. Ale dlaczego ta sama myśl nie przychodzi do głowy osobom, które oddając sprawdziany z dziwnym uśmieszkiem na ustach oznajmiają, że 80% klasy dostało 1.
          Ja bym się spaliła ze wstydu i nikomu, nawet uczniom o tym nie powiedziała. Przecież to oznacza, że taki nauczyciel nie nadaje się do tego, co robi.

          Zastanawiam się też, ilu jest takich nauczycieli, którzy porażki swoich uczniów kwitują sarkastycznymi uwagami.

          • Paweł Kasprzak

            Marzena, 72% absolwentów liceów według własnych deklaracji nie rozumie matematyki. Czyja to porażka – przecież nie ich, bo oni są w stanie szkolną matematykę pojąć z łatwością, o czym się ciągle przekonuję, ucząc takich, co mają same pały. Przy okazji – matury z matematyki nie zdaje poniżej 20%, co oznacza, że co najmniej połowa populacji uczniów jednak zdaje, a przecież we własnej ocenie nie ma o matematyce pojęcia. O czym w ogóle rozmawiamy? Przecież właśnie na tym szkoła stoi. I zawsze stała, jak sądzę.

            Jeśli nauczycielce dialog nie przychodzi do głowy, to jest to postawa niestety typowa. Jedynym dobrym wyjściem moim zdaniem jest zabrać dziecko ze szkoły, póki jeszcze mu się cokolwiek chce – bo to mu prędzej, czy później minie.

          • Marzena Żylińska Post author

            Paweł,

            jak ktoś, kto 8 godzin dziennie spędza w salonie fryzjerskim, ma zabrać swoje dziecko ze szkoły? To opcja dla osób, które mogą sobie pozwolić na rezygnację z pracy.
            Poradziłam mojej fryzjerce, by porozmawiała z nauczycielką, by jej opowiedzieła, jak dziewczynka przeżywa lekcje historii, jak się boi sprawdzianów, do których pilnie się przygotowuje, jak frustrującym doświadczeniem jest dla niej fakt, że choć bardzo się stara, z tego jednego przedmiotu nie może odnieść sukcesu.
            Ten zakład fryzjerski jest w naszej wsi, więc zajrzę tam w przyszłym tygodniu i zapytam, jak przebiegła ta rozmowa. Jeśli dostanę zgodę, to może opiszę to na blogu.
            Strasznie trudno mi zrozumieć, czemu nawet małym dzieciom fundujemy takie doświadczenia. Szwedzi swoje oszczędzają przez 8 lat i rezygnują z oceniania.

          • Paweł Kasprzak

            Nie mam pojęcia, co poradzić fryzjerce i jak ona by mogła poradzić sobie bez szkoły dla dziecka. Sam mam ten kłopot, że moja praca nijak sie nie chce skończyć w 8 godzin i szukam pomysłu na to, jak od szkoły uchronić te z moich dzieci, które jeszcze się uchronić da. Można spróbować innej szkoły, ale np. matematyczne statystyki zniechęcają…

          • Marzena Żylińska Post author

            Paweł,

            nawet, gdy rodzic ma możliwość stworzenia dziecku w domu indywidualnego nauczania, decyzja wcale nie jest łatwa. Córka mojej fryzjerki lubi chodzić do szkoły. Ma tam nie tylko koleżanki i kolegów, ale również świetnych nauczycieli. Już pisałam, że ma świetną matematyczkę. Boi się tylko historii i tylko z tym przedmiotem ma problemy.
            I myślę, że w tym tkwi problem, że nawet jeśli większość nauczycieli jest świetna, dobrze uczy i ma rozwiniętą empatię, to wystarczy jedna osoba, by popsuć relacje dziecka ze szkołą. Jeden toksyczny nauczyciel bez empatii może popsuć to, co buduje reszta. I jeśli tylko taki nauczyciel jest formalnie w porządku, tzn. przychodzi na lekcje, wpisuje tematy do dziennika i udaje, że uczy (a w rzeczywistości trwale zraża uczniów do swojego przedmiotu), to dyrektor jest wobec niego bezradny.

      • Kuku

        @Marzena

        Ponieważ praktyka nauczyła ich, że nie warto. Po części mają w głowach swoje wspomnienia:
        -Nie umiesz? To nie moja wina. Jestem nauczycielem i wiem lepiej i nie pyskuj.
        Po drugie znane są sprawy kiedy do szkoły przychodzi pseudo-nauczyciel. Niektórzy nie powinni w ogóle przekraczać progu szkoły bo siedzą umysłem jeszcze w innej epoce. Rozmowy z rodzicami to podstawa, ale niestety to zanika, rodzice jak i nauczyciele chcieliby, żeby wywiadówki jak najkrócej trwały. Sam pamiętam jak mama mówiła:
        -Ten wychowawca to dobry jest, zawsze takie krótkie te spotkania robi

        A prawda jest taka, że go nic nie interesowało. Wywiadówka to powinien być dialog gdzie właśnie takie sprawy są omawiane, a nie oceny podaje i papa. Każdy chce w szkole spędzić jak najmniej czasu co niestety źle świadczy o szkole. Obydwie strony muszą zacząć robić coś razem bo siedzenie w swoich okopach nic nie przyniesie.

  15. Marzena.
    Napisałaś kilka zdań, które mogą zainspirować do kilku książek, a nie do blogorozmowy.
    1. „Dlaczego tak często nie mają zaufania do nauczycieli?”.
    Odpowiedzi można szukać głęboko i szeroko. Jedną z nich napisałaś: „bo nie mamy takiej kultury edukacyjnej, ani przekonania, że dobre rozmowy mogą rozwiązać każdy problem.” A może zamiast szukać przyczyn, lepiej szukać rozwiązań ? Napiszę więcej „u siebie”.
    2. „… najprostsze rozwiązania …”. Tak jest, szukajmy najprostszych rozwiązań, które można natychmiast wprowadzić w życie, bez czekania na zmiany systemowe i odgórne.
    3. „Dziewczynka dużo się uczy i jest bardzo pilna, ale jej starania przynoszą na sprawdzianach z historii najwyżej oceny dostateczne.”
    Zatem znów uczenie i uczenie się historii. To temat mojego ostatniego wpisu „Do czego jest nauczyciel historii ?” Ja bardzo lubiłem i lubię historię dzięki mojemu nauczycielowi w liceum. On był skończonym leniem.
    Do tematu historii będę wracał.
    4. „… dziecko mocno przeżywa każdą klasówkę …”.
    Trzeba zrobić katalog „najprostszych rozwiązań” prowadzących od mocnego do słabego przeżywania klasówki. Służę pomocą.
    5. Fryzjer.
    To mój ulubiony temat. Żeby nie być monotonnym, zstąpiłem go ostatnio kierowcą: http://osswiata.pl/marianski/2012/11/28/projekt-szkoly-wstecz/. Rzucam propozycję tematu pracy magisterskiej: Zawód fryzjer – sukces czy porażka, w świetle deklaracji i praktyki narodowego systemu edukacji powszechnej.

  16. Zuzanna

    Dobry wieczór,
    Poruszony tutaj został bardzo ważny problem, jaki wpływ na dzieci i młodzież ma zbyt duża ilość czasu w towarzystwie najróżniejszych gadżetów. Dzieci takie doskonale wiedzą jak posługiwać się tymi nowoczesnymi urządzeniami, ale nie potrafią budować prawdziwych relacji z innymi ludźmi czy koncentrować swoją uwagę na tym co się dzieje w szkole. Trzeba na ten problem uczulić nie tylko rodziców i nauczycieli,ale przede wszystkim uczniów, aby byli świadomi ile tracą spędzając cały swój wolny czas w świecie wirtualnym.

  17. neon

    Witam,
    chciałem wam powiedzieć, że w moim LO niestety występuję nauczanie surfingowe, prawie wszystko jest na czas np. na matematyce(a jestem na zakresie podstawowym jeśli chodzi o matematykę) codziennie poznajemy nowe wzory i nawet jeśli coś potrafiłem jednego dnia to na kartkówce czy sprawdzianie za kilka dni… dziura w pamięci, wątpliwości co do tego, który wzór w danej sytuacji zastosować co prowadzi z kolei do błędów i słabych ocen. Mam trzy przedmioty na rozszerzeniu jednym z nich jest chemia,
    nasz nauczyciel nie śpieszy się z przerabianiem materiału i wiecie co? Choć ani razu nie uczyłem się w domu, mam same piątki, no czasem czwórki podobnie jest u mnie z j.angielskim tylko z tą różnicą(to może was trochę zaskoczyć), że bardzo dużo nauczyłem się z gier komputerowych, dzięki temu, że posiadały polskie napisy a język mówiony był angielski zacząłem po prostu rozumieć ten język.
    Może gry nie są jednak takie złe, mi pomogły 😉

    • To bardzo cenne, gdy o edukacji mówią uczniowie, dlatego bardzo cieszę się wypowiedzi neona. Przydałoby się więcej takich głosów na OSI ŚWIATA i nie tylko.
      Pytanie do neona: czy uczniowie chcą zabierać głos na temat swojej edukacji, treści i sposobów uczenia, relacji i komunikacji w szkole ?
      Ostatnio byłem na szkolnych połowinkach w roli rodzica-stróża. Gdy zagadnąłem uczniów, buzia im się nie zamykała. Co mówili ? – Nie mogę powiedzieć.

      Wypowiedź neona jest ilustracją tezy profesora Dylaka: w szkole nie ma czasu na myślenie. Dodaję: w liceum często nie ma czasu ani na nauczanie, ani na uczenie się. Uczniowie są już przyzwyczajeni, że na lekcji mają tylko notować i przepisywać, nie mają zadawać pytań (kto pyta, ten dostaje „po łapach”). Czas na zrozumienie i nauczenie się jest po szkole: na korytarzu, w domu, na korepetycjach.
      Neon pisze, że nauczyciel od chemii nie spieszy się. Uczniowie i rodzice mówią o takim nauczycielu „wyjątkowy”. Zawsze ciekaw jestem co mówią o nim jego koleżanki z pracy i dyrektor.

    • Marzena Żylińska Post author

      @ Neon

      Tak … nauczanie surfingowe, ślizganie się po kolejnych zagadnieniach … Z punktu widzenia mózgu to nie ma sensu, bo mózg potrzebuje powtórzeń, ale z punktu widzenia dzisiejszego systemu, temat wpisany do dziennika, oznacza, że został zrealizowany. Wystarczy ignorować dostępną dziś wiedzę o funkcjonowaniu mózgu i wszystko jest w porządku.

      To nic dziwnego, że grając w gry, nauczyłeś się angielskiego. Efektywność uczenia się zależy od:
      1) motywacji i związanego z nią zaangażowania
      2) czasu
      3) głębokości przetwarzania informacji

      Gry są problematyczne, gdy ludzie godzinami siedzą przed komputerem i stopniowo tracą kontakt z realnym życiem. To dawka czyni truciznę. No i oczywiście ważne jest również to, co to są za gry. Nie można wrzucać wszystkich do jednego worka.

      Opisany przez Ciebie sposób nauczania matematyki w zasadzie uniemożliwia sensowną naukę. Z matematyką mamy dziś w Polsce ogromny problem, bo jest uczona źle. Są badania i wszystko już wiadomo! Ale na tym się kończy. W Niemczech jest zresztą podobnie. Obliczono, jakie szkody ponosi gospodarka niemiecka na skutek tego, że nauczyciele matematyki trwale zrażają swoich uczniów do matematyki i wyrabiają w nich przeświadczenie, że ci nie mają zdolności matematycznych, podczas gdy źródłem problemów są złe metody nauczania. Gdyby nauczyciele matematyki chodzili na lewe zwolnienia i w ogóle nie „nauczali”, straty byłyby dużo mniejsze. Uczniowie wprawdzie nadal nie umieliby matematyki, ale nie mając negatywnych wyobrażeń o swoich uzdolnieniach, nie mieliby zamkniętej drogi do matematyki.

      Nauka pod presja czasu zawsze obniża efektywność, bo stres prowadzi do uwalniania kortyzolu. Powinien to wiedzieć każdy nauczyciel 😉

      Wiesław, pytasz, czy uczniowie pytają o sensowność stosowania określonych metod nauczania, które w rzeczywistości są raczej metodami zrażania do przedmiotu. To ciekawa propozycja.

      Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby uczniowie poprosili o zmianę metody. Gdy jedna z moich córek była w gimnazjum, w czasie wywiadówki jako rodzice powiedzieliśmy, że nasze dzieci z lekcji matematyki nic nie wynoszą, bo wszystko dzieje się za szybko.
      Odpowiedź była taka:
      „Muszę tak szybko przerabiać tematy, bo inaczej nie zrealizuję programu.”

      Wtedy, choć miałam już zakaz odzywania się na wywiadówkach, powiedziałam:
      „To proszę nie realizować programu. My jesteśmy zainteresowani tylko tym, żeby nasze dzieci się czegoś w szkole nauczyły. jeśli program stoi na przeszkodzie, by mogła pani uczniów czegoś nauczyć, to proszę nie realizować programu.”

      Pani chwilę bezradnie stała na środku klasy, a potem powiedziała: „A to mnie pani zaskoczyła.”

      Ciekawa jestem, czy wielu nauczycieli, w ten sposób próbuje wyjaśnić przyczynę tego, że na ich lekcjach uczniowie niczego się nie uczą.

      Jestem przekonana, że powinno się o tym mówić otwarcie, ale to jest możliwe tylko w szkołach wolnych od kultury strachu.

      • „Gdyby nauczyciele matematyki chodzili na lewe zwolnienia i w ogóle nie „nauczali”, straty byłyby dużo mniejsze.”
        Masz za to ode mnie wielkiego LAJKA !

        Dodam tylko, że w jeszcze większym stopniu niż licealnych nauczycieli matematyki, ta uwaga dotyczy nauczycielek wczesnoszkolnych (a może i przedszkolanek), „nauczających” „matematyki” małe dzieci — większość tych strat powstaje już na etapie szkoły podstawowej.

Post comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.