Teoria umysłu a toksyczne dzieciństwo

Można urodzić się w najlepszym czasie i najlepszym miejscu, można mieć prawie wszystko, by móc wieść dobre, szczęśliwe życie, ale trzeba jeszcze trafić na właściwych ludzi.
Właśnie skończyłam czytać pierwszy z kilku tomów autobiograficznej powieści Karla Ovego Knausgårda „Moja walka”. Ponad pięćset stron, na których autor opisuje kilka epizodów ze swojego życia, do tego epizodów , które trudno uznać za porywające. Ot życie chłopca, a potem młodzieńca na norweskiej prowincji. A jednak jest to książka niezwykle wręcz poruszająca i wciągająca. Knausgård to czarodziej, który za pomocą słów tworzy pełnokrwisty, realny świat, dając czytelnikowi wrażenie, że razem z autorem siedzi w kuchni, słyszy i widzi, co się dzieje i co najważniejsze, czuje obecne tam emocje. „Moja walka” to książka niezwykła i warta polecenia. Mogłabym dużo napisać o sposobie pokazywania świata, o rodzaju narracji, o języku i o wielu aspektach mniej i bardziej formalnych, o których pisze się w recenzjach. Ale ja nie chcę pisać recenzji, ja chcę poprosić, żebyście tę książkę przeczytali, szczególnie jeśli jesteście rodzicami lub nauczycielami. Chciałabym skierować Waszą uwagę na jeden wątek, wątek dla Knausgårda kluczowy, na relacje między dorosłymi i dziećmi. Ojciec Karla Ovego i jego młodszego brata to człowiek żałosny, którego celem było wychowanie synów na porządnych ludzi. Czy mu się to udało? Książka jest o tym, co osiągnął.

Knausgard

Karl Ove pisze o nim tak:
„Ale tak, jak nasz współudział w posiłku otwierał tę śluzę wolności, tak stopień obecności taty regulował jej wielkość. Jeśli tata był poza domem lub w swoim gabinecie, gadaliśmy głośno i swobodnie, gestykulując tak zamaszyście, jak tylko chcieliśmy; jeżeli wchodził po schodach automatycznie ściszaliśmy głos i zmienialiśmy temat rozmowy, gdy rozmawialiśmy o czymś, co jak przypuszczaliśmy, nie będzie mu odpowiadało; jeśli wchodził do kuchni, w ogóle przestawaliśmy się odzywać, siedzieliśmy sztywni i wyprostowani, jakby zatopieni w myślach o jedzeniu, jeżeli natomiast usiadł w salonie, dalej rozmawialiśmy, ale już ciszej i ostrożniej. (str.25)
„Coś w sposobie, w jaki szedł po podłodze, kazało mi spuścić głowę. Yngve zrobił to samo. Tata wkroczył do kuchni, podszedł do stołu, nachylił się bez słowa i mocno zamknął okno.
– U nas wieczorami okna są zamknięte – oświadczył.
Yngve kiwnął głową.
Tata spojrzał na nas.
– Kończcie już – powiedział.
Dopiero, gdy znów usiadł w salonie, popatrzyłem na Yngvego.” (str. 28)

„Dobranoc , tato – powiedziałem.
-Dobranoc.
– W wieczornych wiadomościach na pewno pokażą to samo zdjęcie. Pomyślałem, że ci o tym powiem, żebyście oboje z mamą mogli je zobaczyć.
– Jakie zdjęcie? – spytał.
– Twarzy.
– Twarzy?
Musiałem stać z otwartymi ustami, bo tata nagle opuścił żuchwę, rozdziawiając usta, co jak wiedziałem, miało naśladować moją minę.
– Tej, o której ci mówiłem.
Zamknął usta i wyprostował się, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Dość już gadania o tej twarzy – oświadczył.
– Dobrze.” (str. 28)

„Mój ojciec wypełniał pomieszczenia niepokojem, matka łagodnością, cierpliwością i melancholią … .) (str. 132)

„Nagły wstyd był w moim dzieciństwie jedynym uczuciem, jakie pod względem intensywności mogło się mierzyć ze strachem, oczywiście obok nagłej wściekłości, a wszystkie te trzy emocje łączyło to, że sam jakby w nich ginąłem. Liczyło się tylko to uczucie.Kiedy więc się odwróciłem i poszedłem z powrotem do swojego pokoju nie widziałem nic.” (str. 33)

„Często powtarzał, [Ingve, młodszy brat Karla Overgo] że tata kompletnie zniszczył jego wiarę w siebie, że kilkakrotnie upokorzył go tak, jak tylko on potrafił i miało to wpływ na długie okresy w jego życiu, kiedy utwierdzał się w przekonaniu, że nic nie umie, że nic nie jest wart. Ale były też inne okresy, kiedy wszystko szło dobrze, płynnie, bez żadnych wątpliwości. Z zewnątrz zauważało się tylko te ostatnie.
Tata oczywiście miał wpływ również na moje postrzeganie siebie, ale może w inny sposób, w każdy razie ja nigdy nie miałem okresów zwątpienia, po których następowały okresy wiary w siebie. Wszystko było przez cały czas przemieszane, a wątpliwości, charakteryzujące tak dużą część mojego świata mysli, nigdy nie kierowały się ku temu, co wielkie, tylko zawsze ku temu, co małe, ku temu, co miało związek z najbliższym otoczeniem, z przyjaciółmi, znajomymi, dziewczynami, z ludźmi, którzy w moim przekonaniu zawsze nisko mnie cenili, uważali za idiotę, te wątpliwości we mnie płonęły codziennie, … .” (str. 448)

Na ostatnich stronach pierwszego tomu, gdy Karl Ove przyjeżdża do domu na pogrzeb ojca, można znaleźć taki fragment:
„Napisałem tę książkę dla taty. Nie wiedziałem o tym, ale tak było. Napisałem ją dla niego . Odłożyłem kartki, wstałem i podszedłem do okna.
Czy tata naprawdę tyle dla mnie znaczył?
O tak, owszem.
Chciałem, żeby mnie zauważył. (str. 538)
„Bo to jeszcze nie było wszystko.
Chciałem też pokazać, że jestem od niego lepszy. Większy. A może po prostu chciałem, żeby był ze mnie dumny? Żeby traktował mnie z szacunkiem?”

Karl Ove urodził się w dobrym czasie i w dobrym, pięknym miejscu. Mieszkał z rodzicami i bratem w pięknych domach, z pięknymi ogrodami, na skraju wsi, bo cenili sobie ciszę i kontakt z przyrodą. W pobliżu były jeziora, niedaleko morze i przepiękne fiordy. Karl Ove miał przyjaciół i nie miał problemów w szkole. Jego rodzice i dziadkowie nie mieli żadnych problemów finansowych. Wszyscy byli też zdrowi. Można by pomyśleć: Cóż za szczęśliwy człowiek! A jednak autobiograficzna książka Karla Ovego nosi tytuł „Moja walka”. Bo oprócz wszystkich szczęśliwych okoliczności, w których przyszło mu żyć, mimo kochającej mamy i dziadków, Karl Ove miał jeszcze ojca, który zatruł nie nie tylko jego dzieciństwo, ale całe jego dorosłe życie, ojca który go krytykował, przedrzeźniał i poniżał. A robił to w taki sposób, że na pozór wszystko było w porządku. Bo przecież ojciec Karla Ovego o swoją rodzinę dbał, spędzał z synami dużo czasu, zabierał ich na narty i nad morze. Zapewne uchodził za wspaniałego i kochającego, choć może nieco surowego ojca. Ale cóż złego może być w odrobinie dobrej dyscypliny? Czyż chłopcy tego nie potrzebują, by wyrosnąć na porządnych ludzi?

Byłam dziś na wykładzie dra Marcina Jaracza, wykład poświęcony był teorii umysłu. W zasadzie teoria ta powinna się nazywać teorią czytania umysłu, bo umożliwia nam tworzenie sobie wyobrażenia o stanie umysłu innych istot. Można powiedzieć, że dzięki rozwiniętej teorii umysłu jesteśmy wstanie „czytać” w umysłach innych ludzi, albo wyobrażać sobie, co mogą myśleć, czuć, widzieć, wiedzieć czy planować. Umiejętność tę w pewnym stopniu rozwinęły również zwierzęta, np. małpy. Prowadzone od wielu lat badania pokazują, że już u małych dzieci możemy mówić o rozwiniętej teorii umysłu. Jak to możliwe, że tak wielu dorosłych nie umie sobie wyobrazić, jak stosowane przez nich metody wychowawcze wpływają na ich dzieci? Czy potrafimy zauważyć, kiedy nasze zachowanie wywołuje u dzieci strach lub stres, kiedy uwagi wywołują gniew lub poczucie wstydu? Czy dostrzegamy, że w naszej obecności boją się przyznać do błędu czy porażki? Czy wiemy, że wprowadzone przez nas zasady blokują ich spontaniczność i niszczą radość życia? Czy umiemy sobie wyobrazić ich strach, ból, wstyd, przygnębienie? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że nasz sposób traktowania dzieci może dać im życiową siłę, ale może też zatruć życie, a przekazaną im przez nas truciznę będą z sobą nosić do końca swoich dni? Karl Ove urodził się w dobrym czasie i dobrym miejscu. Dostał od losu niemal wszystko, dostał nawet niezwykły talent. Ale Karl Ove żałosny nie jest szczęśliwym człowiekiem, bo jako dorosły wciąż musi przekonywać innych (a może tylko ojca?) że jest coś wart, że zasługuje na szacunek i na to, żeby go zauważyć. Czy ten głód z dzieciństwa może kiedyś zostać zaspokojony?
„Moja walka” to powieść autobiograficzna, autor do bólu pozostaje wierny faktom z własnego życia. Warto jeszcze dodać, że ojciec Karla Ovego Knausgårda był nauczycielem.

Comments ( 13 )
  1. Agnieszka

    Dzieciństwo determinuje nasze dorosłe życie. Na tym co otrzymaliśmy jako dzieci jedziemy w dalszym życiu jak na automatycznym pilocie. Jeżeli chcemy coś zmienić, wyrwać się z wpojonych wzorców – to już wymaga wysiłku, samokontroli i niejednokrotnie odwagi.

  2. Trudne zagadnienie. Część dorosłych może faktycznie nie być świadomych tego wpływu, bo ich rodzice robili tak samo. A, że rodziców się zwykle kocha pomimo błędów jakie popełniali to te błędy a więc i ich konsekwencje często się wypiera. Dlatego uważam, że w wielu przypadkach (a na pewno takim jak opisany w kiążce) przydałoby się kilka sesji u psychoterapeuty. Nie ma w tym nic wstydliwego, nic upokażającego, a może naprawdę pomóc i wiele zmienić. Myślę też, że dla samego autora pisanie tej książki było swojego rodzaju terapią i „rozprawieniem się” z tematem.

    • Dorota Burska

      Zazwyczaj w wychowaniu powielamy zachowania własnych rodziców,. Bardzo musimy być uważni w postępowaniu z małym/młodym człowiekiem żeby przypadkiem nie wyrządzić mu krzywdy. Rób to co działa ale myśl o odczuciach innych.Już A. Mickiewicz pisał ” Mniej serce i patrzaj w serce”

      • Marzena Żylińska Post author

        Tak, ma Pani rację, powielamy to, co czego codzienne jako dzieci doświadczaliśmy. A jak mówi Knausgard „Tego, co widzi się zawsze, nie widzi się w ogóle.”
        Mechanizm ten tłumaczy też Jesper Juul. Dzieci zawszę mają potrzebę zachowania autorytetu rodziców i gdy są krzywdzone, tłumaczą to tym, że naprawdę na takie traktowanie zasłużyły. To toksyczny mechanizm, który jest aktywny przez całe życie.

  3. Marlena Wasilewska

    Czasami dzieci wpędzane są w swoiste poczucie winy przez swoich rodziców, ” którzy tak wiele dla nich robią i poświęcają”. Małe dzieci często wiele zachowań odbierają za normę. Normą może stać się strach i poczucie winy. Często oprzytomnienie, refleksja przychodzi po latach i wtedy ból, gniew mieszają się z chęcią obrony, usprawiedliwienia tego niedoskonałego lecz naszego rodzica. Niekiedy rodzice źle postępują zupełnie nieświadomie. Stosują wzorce, którym byli poddawani w dzieciństwie. Bywa jednak i tak, że rodzic rozkoszuje się w unicestwianiu swojego dziecka, które później przez całe życie zmaga się ze swoim traumatycznym dzieciństwem, a nie każdy ma odwagę by o tym mówić, pisać lub nawet wspominać- bo to wciąż bardzo boli i … dalej niszczy.
    Warto o tym pamiętać zanim wydamy sąd o kimś nowo poznanym (np. mruk, egocentryk, choleryk…), bo przecież każdego z nas „budują” bardzo róże przeżycia i różni, czasami dalecy od ideału rodzice.

  4. Beata

    Myślę, że rodzice nigdy nie chcą dla swoich dzieci źle, oni po prostu najczęściej powielają schematy po swoich rodzicach, bez względu na konieczność korekty zachowań. Stosunek do swoich dzieci jest pochodną własnej osobowości. Jeżeli my źle funkcjonujemy jako osoba społeczna to na pewno odbije się to na dzieciach. Rodzicom wydaje się, że one są bezwolne dlatego tak łatwo im zadajemy ból fizyczny i psychiczny. Rodzicom wydaje się, że dziecko jest słabe i to sprzyja patologiom. Ale wierze w powolną edukację i na pewno już wielu rodziców zdaje sobie sprawę, że są toksyczni, tylko najpierw muszą uzdrowić siebie.

    • Marzena Żylińska Post author

      Pani Beato, ma Pani rację. W roli rodziców oczywiście powielamy schematy wyniesione z naszych domów rodzinnych, a w wielu domach uważa się np. , że „Dzieci i ryby głosu nie mają”, albo „Dzieci powinno się widzieć, ale nie słyszeć.” Wiele osób uznaje za najbardziej oczywistą oczywistość, że dzieci powinny jeść wtedy, gdy chcą tego dorośli i tyle, ile dorośli nałożyli dziecku na talerzyk. Nie widzimy w tym przemocy, a jedynie wyraz troski o dzieci. I dlatego trzeba o tym mówić, żebyśmy wreszcie przyjęli prawdę, która najpiękniej sformułował Janusz Korczak: „Nie ma dzieci, są ludzie.”

  5. Beata M.

    Czytając ten artykuł, przyszło mi do głowy popularne ostatnimi czasy, choć według mnie nieprawdziwe zdanie ” co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”. Mam wrażenie, iż niektórzy rodzice stosują tę zasadę w wychowaniu swoich dzieci, „aby przygotować je do trudów życia dorosłego”, „aby potrafiły radzić sobie z problemami”, ” bo w życiu trzeba być twardym”, nie zdając sobie sprawy, że nie tędy droga…

  6. Aleksandra

    Nierozwiązane konflikty z przeszłości, żale za niezbyt szczęśliwe dzieciństwo, często ciągną się za nami nie pozwalając wyjść z tego kręgu pretensji i zależności. Żeby to sobie poukładać potrzeba dużo czasu i konsekwencji w omijaniu błędów jakie popełniamy, czasami nieświadomie zapominając, że jesteśmy dorośli.

  7. Danuta Twardowska

    Powszechnie mówi się, że ,,rodzice czują, co jest dobre dla dziecka; wiedzą jak z nim postępować.” Zastanawia mnie to, co jest punktem odniesienia dla metod wychowawczych wedle rodziców….zastosowane na nich metody wychowawcze?

    Znowu problem otwarty: kto przygotowuje rodziców do bycia rodzicem? Ich rodzice? A jak oni nie domagają….czemu tak trudno rodzicom niektóym dostrzec problem w nich samych, który ciągnie się wiele lat i ,,zatruwa” realcję z dzieckiem…?

    • Agnieszka

      Czemu tak trudno? To chyba oczywiste: dostrzec w sobie problem to najtrudniejsze dla każdego człowieka. Nie tylko dla rodzica. Także dla kogoś, kto rodzicem nie jest.
      Nie wszyscy rodzice czują, co jest najlepsze dla dziecka. Ja nie czułam. I nie czuję nadal. Mimo wielu przeczytanych książek, publikacji i opinii naukowych, uczestniczenia w warsztatach i szkoleniach. Byłam i jestem pełna wątpliwości. Często rozmawiałam na ten temat z bliskimi a oni stukali się w głowę…
      Czy obecnie w szkole przedmiot „PDŻ” przygotowuje do pełnienia roli rodzica? Wątpię…
      A zatem co nam / im pozostaje?

    • Marzena Żylińska Post author

      Tak, to dobre pytanie, dlaczego przenosimy złe metody wychowawcze z pokolenia na pokolenie. Dlaczego krzywdzone dzieci, jako dorośli znów robią to samo swoim dzieciom.

  8. Martyna

    Ta historia pokazuje, jak bardzo potrzeba nam uważności w kontaktach z drugim człowiekiem, szczególnie z dzieckiem, uczniem. Pozornie bardzo sprzyjające okoliczności, a gdy spojrzymy w głąb, zobaczymy dramat, taki na płaszczyźnie ludzkiego serca. Serca, które jest bardzo relacyjne i potrzebuje szacunku, miłości. Jeśli jej nie doświadcza, będzie próbować ją osiągnąć na szereg sposobów, które nie koniecznie będą go budować. Zgadzam się z Angeliką, że samo napisanie książki było dla autora formą terapii, świadomego skonfrontowania się ze swoja historią, emocjami. A swoim wyznaniem może pomóc wielu osobom, które znalazły się w podobnej sytuacji.

Post comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.