Jedną z przyczyn, dla których tak trudno jest zmienić szkołę, jest brak zrozumienia ze strony dorosłych, jak ważną funkcję w rozwoju dzieci odgrywa zabawa. Rolę zabawy najlepiej wyjaśni pewna historia znad polskiego morza.
Spędzałam kiedyś lato w pięknym ośrodku nad Bałtykiem. Oprócz wielu drewnianych domków były tam też większe pomieszczenia, w tym również świetlica. Gdy pogoda się popsuła, zbierały się w niej dzieci w różnym wieku i wspólnie wymyślały zabawy. Wśród nich było dwóch braci, którzy przyjechali do Dębiny z Hamburga. Świetnie mówili po polsku, ale szybko okazało się, że nie potrafią pisać, a tego właśnie wymagała zabawa, która tak się wszystkim spodobała, że przez kilka kolejnych dni dzieci się w nią bawiły. Zabawa bazowała na tym, co widziały dookoła siebie; a mianowicie stworzyły ośrodek turystyczny. Najpierw kredą narysowały na podłodze domki, basem, restaurację i inne budynki. Określiły, ile osób może w każdym z nich zamieszkać, w którym można ulokować gości z psami, a gdzie starsze osoby. O wszystkim pomyślały i każdy domek został opisany w specjalnym zeszycie. Gdy pogoda się polepszyła wyszły na zewnątrz i zaczęły budować miniaturowe domki z małymi ogródkami. Stworzyły też recepcję, do której przychodzili nowo przybyli goście. Osoba pracująca w recepcji zapisywała w zeszycie kolejnych gości i pobierała opłaty. Zauważyłam, że funkcje tę najczęściej sprawowali obaj bracia z Hamburga, Benjamin i Adam. Pilnie prowadząc zapisy wciąż pytali inne dzieci, jak pisze się Czerwiński, czy Drzewiecki. Trudnością była dla nich szczególnie pisownia rz, ż, sz, cz oba rodzaje u i ó.
Z podziwem obserwowałam, jak kilkulatki tłumaczą obu chłopcom zasady polskiej pisowni wymyślając nazwiska zawierające odpowiednie trudności. Obaj bracia najpierw na brudno zapisywali nowe imiona i nazwiska, nazwy miejscowości (goście musieli podać do księgi meldunkowej adres zamieszkania), a gdy pisownia została zweryfikowana, starannym pismem wpisywali wszystkie dane w odpowiednie szpalty zrobione w zeszycie z napisem „Księga meldunkowa”. Często włączałam się do ich zabawy, raz odgrywając rolę mamy z trójką dzieci, potem pani z dwoma psami lub starszej pani, która szuka spokoju i chce mieć domek z dale od boiska i dzieci. Za każdym razem musiałam też wymyślać nowe dane adresowe. Interesowało mnie, co Benjaminowi i Adamowi sprawia największe trudności. Z niekłamanym podziwem obserwowałam też ich postępy. Chłopcy doceniali, że potrafiłam wyjaśnić im zasady pisowni. Byłam szczerze rozbawiona, gdy mówili: „Tylko nie mów, że to wyjątek! To nie fair, nie może być tyle wyjątków!”
Parę razy widziałam, jak mama próbowała przerwać zabawę synów, prosząc, by już przyszli do domku. Umowa była taka, że wieczorami będą czytać, ale chłopcy za nic nie chcieli porzucić zabawy. Obiecywali swojej mamie wszystko, co tylko chciała, ale później, jak już wrócą z wakacji do domu, bo „Teraz tak fajnie się tu bawimy.”
Na zdjęciu uczniowie Demokratycznej Szkoły Bullerbyn, które dostałam od Marianny Kłosińskiej.
Gdy wróciła piękna pogoda dzieci przeniosły swój ośrodek turystyczny na plażę, a rodzice z zainteresowaniem zaczęli obserwować, czym się zajmują. Wtedy rodzice chłopców z Hamburga odkryli, na czym polega zabawa ich dzieci. Choć inne dzieci budowały domki, robiły place zabaw, „sadziły” drzewka i krzewy, Benjamin i Adam wciąż konsekwentnie prowadzili księgę meldunkową i opisywali wyposażenie stworzonych domków, czyli pisali. Pisali po polsku, a to właśnie sprawiało im dotychczas największą trudność. Choć w Hamburgu chodzili w soboty na zajęcia do polskiej szkoły, choć rodzice płacili nauczycielom za prywatne lekcje, ani jeden, ani drugi nie opanował trudnej sztuki pisania po polsku. Udało się to dopiero podczas zabawy w Dębinie. Czy to zatem była zabawa czy nauka.
Kiedyś studenci, którzy odbywali w szkole praktyki pedagogiczne, skarżyli się, że gdy lekcje są przyjemne, a uczniowie mocno angażują się w pracę, to w domu opowiadają rodzicom, że w szkole tylko się bawili. I rodzice mają wtedy pretensje. I dla dzieci i dla rodziców było oczywiste, że nauka to trudne, żmudne i nieprzyjemne zajęcie. Gdy jest miło, gdy człowiek jest w coś zaangażowany, a czas mija nie wiadomo kiedy, to to nie może być nauka. Trudno o większą pomyłkę! Profesor neurobiologii Gerald Hüther tłumaczy, że człowiek najefektywniej uczy się wtedy, gdy zapomina, że się uczy. To wtedy w naszym mózgu uwalniane są ogromne ilości neuroprzekaźników, dzięki którym struktury neuronalne mogą pracować na najwyższych obrotach.
To właśnie w takich momentach, gdy to, co robimy, zupełnie nas pochłania, nasz mózg pracuje na najwyższych obrotach, a nauka nie sprawia nam trudności. To wtedy dzieci mówią, że w szkole niczego ważnego się nie uczyły, a tylko się bawiły. Zupełnie inaczej rzecz się ma, gdy dziecko siedzi nad książką i czyta bez zaangażowania. Ponieważ tekst jest nudny, mózg nie uwalnia neuroprzekaźników. Człowiek marnuje czas, a efektów brak. Dzieje się tak dlatego, ze człowiek angażuje się jedynie w to, co uważa za ważne i sensowne, w to, co ma dla niego znaczenie. Musimy o tym pamiętać, im trudnej i nudniej, tym mniej efektywnie. Im ciekawiej i im większe zaangażowanie, tym intensywniej zachodzą procesy uczenia się, a nauka nie męczy, więc określana jest jako zabawa.
Zdaniem takich neurobiologów jak Gerald Hüther, Manfred Spitzer czy Gerhard Roth, jak długo nie nauczymy się doceniać wagi spontanicznej, swobodnej nauki, tak długo nie będziemy umieli stworzyć dzieciom środowiska, w którym będą mogły w pełni wykorzystać swój potencjał. Bez zabawy nie będzie to możliwe.
tel.: 792 688 020
e-mail: kontakt(at)budzacasieszkola.pl
Odwiedź nas również na Facebooku
facebook.com/budzacasieszkola/
© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.