Wywiadówka

Zmiany w systemie edukacji doprowadziły do tego, że szkoła stała się sformalizowanym, zbiurokratyzowanym i przeracjonalizowanym tworem. Oderwana od prawdziwego życia, straciła siłę budzenia fascynacji. Logika systemu każe nauczycielom skupiać się na „przerabianiu” materiału, przygotowaniu uczniów do testów i opracowaniu szkolnej dokumentacji, a nie na prowadzeniu ciekawych i intrygujących lekcji. Ma być poprawnie, interesująco być nie musi. Od nauczycieli coraz częściej oczekuje się, że będą pełnić rolę urzędników. Również ze strony rodziców jest dziś duże zapotrzepowanie na złą szkołę. Wielu z nich pyta, jak dana placówka wypada w egzaminacyjnych rankingach, a nie o to, jak wyglądają relacje, czy ich dziecko będzie mogło rozwijać w szkole swoje talenty, czy w przypadku problemów dostanie wsparcie czy tylko informację, że trzeba poszukać dobrego korepetytora.

Wszyscy tak bardzo przyzwyczailiśmy się do niezmieniającego się od ponad dwustu lat systemu edukacyjnego, że przestaliśmy dostrzegać jego absurdalność i zdolność odstraszania. Mało kto widzi brzydotę szkolnych korytarzy. Wszyscy pogodziliśmy się z tym, że w szkole trzeba siedzieć i słuchać. Wiele osób uwierzyło, że uczenie się wymaga ukrzesłowienia, a dzieci ruszając się, niczego by się nie nauczyły. Dzisiejsze szkoły konsekwentnie pomijają kreatywność, być może dlatego nie potrafimy wyobrazić sobie, że mogłyby wyglądać i funkcjonować inaczej. Co gorsza, w oparciu o własne doświadczenia nabraliśmy przeświadczenia, że szkoła nie jest do lubienia, że musi boleć. Przecież zawsze bolało.

Przyjaciel powiedział mi ostatnio, że idzie na wywiadówkę do nowej szkoły swojej córki i że się boi. Przypomniałam sobie, że również dla mnie były to często trudne przeżycia. Dlatego następnego dnia zapytałam W., jak było.

– Strasznie – odpowiedział – ale na szczęście spotkałem na swojej drodze tylu wspaniałych ludzi zajmujących się edukacją, że teraz mogę już wytrzymać prawie wszystko.

 

-Dlaczego strasznie? – pytałam dalej.

 

– „Właściwie nie zdarzyło się nic ważnego: ani nic złego, ani nic dobrego. Standard.

W szkole podstawowej widzę największy ferment intelektualny, w gimnazjum mniejszy, najmniejszy w liceum – tu rządzi matura, konkursy i olimpiady”, odpowiedział.

„Wszystko co ciekawe dotyczyło tego, co będzie się dziać po lekcjach: wymiana zagraniczna, chór, teatr szkolny, wycieczki, imprezy szkolne. O tym, co ciekawego będzie się dziać na lekcjach, ani słowa”, opowiadał W. . „Zatem uczenie się to osobny obszar, o nim nie było prawie mowy, jedynie w kontekście średniej.”

– W ten sposób – kontynuował, człowiek, czyli jego mózg, nasiąka taką wizją: nauka-praca to jest coś koniecznego i uciążliwego, fascynacje i pasje można rozwijać po lekcjach.  Czy nie da się tego połączyć?

 

– „Najdziwniejsze jest to, że oni, czyli nauczyciele i dyrektorzy, bardzo się starają, są zarobieni po uszy, naprawdę chcą dobrze. Realizują programy, walczą o oceny, starają się o dobrą atmosferę, pracują z olimpijczykami, tylko podczas spotkań z rodzicami konsekwentnie pomija się najważniejsze tematy.”

 

„Na zakończenie miła, nowa wychowawczyni mojej córki powiedziała: ‘To już zostało odgórnie ustalone’.

A po chwili jeden z rodziców powiedział: ‘Bez korepetycji ani rusz!’ „

 

W. opowiadał dalej.

– „Zapisałem się do trójki klasowej, jestem skarbnikiem. Pani była oczarowana faktem, że troje rodziców zgłosiło się na ochotnika.

–  Na zebraniu rady rodziców obowiązywał jeden i tylko jeden temat: pieniądze, budżet, ściągalność składki, potrzeby i wydatki. Żadnych innych tematów.

– Symptomatyczne, jakie problemy zgłaszane były przez rodziców: za mało fizyki, za mało biologii, za mało języka obcego. Nic więcej.

– Odniosłem wrażenie, że głównym celem wychowawcy wobec nas, rodzicow było przekazanie informacji, opis procedur i zebranie podpisów pod dokumentami.

-Najczęściej używanym słowem była ‘matura’!”

 

Idąc do domu W. miał takie refleksje

 

– LO nr 2  w …   (nie chodzi o szkołę w Toruniu J, ale tu można podstawić dowolne miasto) to maszyneria prawie doskonała. Wszystko działa automatycznie.

– Nie ma wizji, innowacji, rozwoju – motory działania są jasne: testy + średnia + matura + olimpiady i konkursy.

– Nie rozmawiamy o problemach, nie mamy żadnych wątpliwości, jedyny problem do rozstrzygnięcia to „Gdzie na wycieczkę?”, ale już nie „Po co?”

Na zakończenie rozmowy W. powiedział:- „Wywiadówki bez udziału uczniów są bez sensu.”

 

Po ten rozmowie przeczytałam aktykuł Małgorzaty Taraszkiewicz „O kulturze odpowiedzialności” zamieszczony na portalu „edunews”.

http://www.edunews.pl/system-edukacji/szkoly/2393-o-kulturze-odpowiedzialnosci

Córka autorki przyniosła ze szkoły kontrakt, który miał być podpisany przez ucznia i jego rodziców.

„W wyniku zapoznania się z tym dokumentem uczeń i jego rodzic wie już, jakie ma spełniać obowiązki i co go spotka, jak tychże nie spełni. Kary są różne, ale precyzyjnie opisane, żeby nie było wątpliwości (minusy, punkty ujemne, niezaliczenie, obniżenie oceny itd.). Rodzice mają się zapoznać i podpisać! A czy można mieć wątpliwości? Nie.”

Małgorzata Tarszkiewicz to psycholog zajmujący się sprawami edukacji i słowo kontrakt rozumie jako umowę dwóch stron. Jednak w naszej kulturze szkolnej, uczniowie, niczym ryby, wciąż jeszcze w sprawach własnej edukacji nie powinni zabierać głosu. W szkole mają grzecznie siedzieć, słuchać i możliwie wiernie reprodukować to, co usłyszeli lub przeczytali. Mało komu przychodzi do głowy, że można by z nimi ROZMAWIAĆ i SŁUCHAĆ, CO MAJĄ DO POWIEDZENIA.

Zdaniem badaczy mózgu, człowiek tylko wtedy w pełni angażuje się w przedsięwzięcia i rozwija swój potencjał, gdy realizowane cele uznaje za istotne z własnego punktu widzenia. To znaczy, że nauka może tylko wtedy może być efektywna, gdy zaczniemy traktować uczniów jako pełnoprawne, autonomiczne podmioty. Nauka nie może być aktem przymusu, ale woli. Nasze mózgi zostały stworzone do tego, żeby się uczyć, ale żeby to robić, muszą mieć odpowiednie warunki. Najsilniejszym motywatorem jest ciekawość poznawcza. W zbiurokratyzowanych i skotniałych strukturach nie ma na nią miejsca. W szkole, do której poszła córka mojego przyjaciela, o zaspokajaniu ciekawości poznawczej uczniów nikt nie mówił.

A wracając do pomysłu W., czy trudno byłoby przeforsować pomysł, by uczniowie brali udział w wywiadówkach? Przecież to ich proces uczenia się. „Nic o nas bez nas!” Dlaczego tak łatwo odmawiamy naszym dzieciom praw, które uznajemy za element demokratycznego porządku.

Z okazji zbliżającego się Dnia Nauczyciela życzę nam wszystkim, żebyśmy nie dali zmienić się w urzędników! Biurokratyczna i sformalizowana szkoła nie może budzić fascynacji, a bez tego nie ma mowy o efektywnej nauce i rozwijaniu potencjału, z jakim przyszli uczniowie.

Informacja dotycząca „Neurodydaktyki”

Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie „Neurodydaktyki” informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie „Neurodydaktykę” z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z  granatowym profilem twarzy.  Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.

Neurodydaktyka

Kiążkę można kupić przez internet np. tu:

http://www.kopernikanska.pl/prod_193628_Neurodydaktyka_Nauczanie_i_uczenie_sie_przyjazne_mozgowi.html

 

Comments ( 75 )
  1. Inka

    „Wywiadówki bez udziału uczniów są bez sensu.”- czemu właściwie uczniowie nie mogą brać udziału w spotkaniach z rodzicami? Zgadzam się z autorką teksu, że uczniowie traktowani są bardziej jak obiekty, a nie jak podmioty. Czas na zmiany! Na nudnych wywiadówkach nie omawiane są potrzeby uczniów, wręcz przeciwnie,tak jak pisze autorka to czysta biurokracja. Tylko jak z tym faktem pogodzi się ciągle ta sama, niezmienna od lat szkoła? Czy nauczyciele odważą się zrobić krok na przód i zaprosić wszystkich uczestników procesu edukacji na jedno wspólne spotkanie: nauczycieli, rodziców i przede wszystkim uczniów?

    • Ryszarda, Zuzanna, Dawid

      Zgadzamy się z autorką, że w wywiadówkach, które dotyczą kształcenia oraz zachowania dzieci, powinny i one brać czynny udział. Tylko takie spotkania, w których jest mowa o sprawach organizacyjnych i finansowych, mogą odbywać się bez ich obecności. Jeśli chcemy wychować dzieci w „duchu demokracji” musimy dać im możliwość wypowiedzenia się oraz współdecydowania, co jest dla nich ważne, a co nie. W ten sposób mają one szansę stać się świadomymi obywatelami naszego kraju i w ten sposób zmieniać go na lepsze.

      • Marzena Żylińska Post author

        A dlaczego uczniowie mieliby być wyłączeni z dyskusji o sprawach organizacyjnych i finansowych? Czy jedynym źródłem finansowana szkolnych przedsięwzięć muszą być rodzice? Czy uczniowie nie powinni mieć wpływu na sprawy organizacyjne i na to, jak funkcjonują szkoły?

        • Ryszarda, Zuzanna, Dawid

          Oczywiście, że uczniowie powinny być włączeni w dyskusję o sprawach organizacyjnych i finansowych, ale to mogą uczynić już na zajęciach z nauczycielami, a później przedyskutować to z rodzicami w domu. W demokracji dzieci powinny zawsze zostać wysłuchane przez dorosłych, w ten sposób czują się, że też mają „coś” do powiedzenia i w ten sposób czują się cząstką społeczeństwa, a nie, że są z niego wykluczone. Naszym zdaniem nie znaczy to, że zawsze muszą być obecni na wywiadówkach.

    • Nauczyciel

      To bardzo przykre, że nadal w zakresie współpracy z rodzicami, ale również właśnie angażowania uczniów w ich sprawy, tak mało się dzieje. A to przecież, najbardziej osobiście dotyka samego ucznia, jego „bycie ” w szkole, a co za tym idzie branie odpowiedzialności za siebie.
      Jako matka gimnazjalisty, przerabiam znów na bieżąco, to co dzieje się dziś w szkole i wiem jak wiele chciałabym zmienić, przede wszystkim właśnie to, żebyśmy dostrzegali ucznia jako osobę, gotową do rozmowy z nami.

  2. Paweł Wantowski

    Poruszyła Pani, moim zdaniem ważny problem, czyli temat podejmowania przez uczniów aktywności po lekcjach. Co ciekawe, każdy uczeń robi coś dla własnej satysfakcji, poza uczęszczaniem do szkoły. Czasem odbywa się to w szkole, ale tylko budynku, nie instytucji, bo przecież nie ma na to czasu, a pieniędzy w ogóle brak na wszystko.
    W dorosłym życiu, człowiek rano idzie do pracy (bo musi jakoś się utrzymać) popołudniu robi coś dla siebie, domu, rodziny, czasami społeczeństwa. Natomiast uczniom każemy iść rano do szkoły (pracy), wrócić do domu przygotować się na zajęcia, pójść na korepetycje, zajęcia językowe. Ciągle od uczniów wymagamy, nie dajemy im możliwości wyrobienia w sobie nawyku rozwijania siebie, poszukiwania pasji, dbania o swój rozwój intelektualny i fizyczny, stworzenia własnego pomysłu na życie, nawet możliwości popełniania błędów i nauki radzenia sobie z nimi.
    W ten sposób absolwent liceum/studiów może się pochwalić zdaniem egzaminów na 5, bardzo dobrymi ocenami z zajęć, ale niczym więcej. Nie ma pomysłu na swoją przyszłość, nie ma doświadczenia, brakuje mu umiejętności pracy z ludźmi, swój wolny czas po pracy woli spędzić przed telewizorem narzekając na współpracowników i stagnacje, niż na własnym kształceniu.
    Na szczęście bardzo wielu ludzi wyłamuje się ze szkolnego schematu, odnajduje coś po zajęciach, czego wykonywanie daje im satysfakcje i rozwija ich kompetencje. Tylko czy rozwój przydatnych w życiu kompetencji nie powinien odbywać się na zajęciach lekcyjnych w szkole?

  3. Kasia, Ola , Paula

    Żyjemy w XXI wieku , w czasie rozwoju nowych technologii , rozwoju gospodarczego i postępu , a jednak w świecie, który tak szybko ulega zmianom w szkole utrzymują się tradycyjne metody nauczania. Placówki oświatowe mają określoną strukturę i hierarchię, pracuje się według określonych reguł i planu. Uczniowie, podobnie jak w ubiegłym wieku, nie mają prawa współdecydowania o kierunku własnego rozwoju, zmuszeni są podporządkowywać się woli nauczyciela. Samo słowo „wywiadówka” kojarzone z wywiadem oznacza pozyskiwanie informacji od przeciwnika, odbywają się one bez udziału uczniów co przeczy idei demokracji „nic o nas bez nas”. Czy szkoła wymaga zmian? ZDECYDOWANIE! Zauważa się jednak wyraźny rozdźwięk pomiędzy teorią a praktyką. W skostniałych strukturach szkoły zawężone jest pole dla innowacyjnych projektów. Zakłada się, że to co nowe, nieznane jest gorsze lub wręcz niebezpieczne. Jeżeli jednak nie zostaną przeprowadzone zmiany niemożliwe jest przygotowanie dzieci do samodzielnego , autonomicznego, kreatywnego życia w demokratycznym społeczeństwie.

  4. Karola

    Bardzo ciekawym aspektem jest samo słowo ” wywiadówka”. Czy ktokolwiek zastanawiał się, co to słowo tak naprawdę znaczy? „Wywiad” polega przede wszystkim na pozyskiwaniu informacji, np. za pomocą pytań, o swoim przeciwniku.
    „Parent-teacher meeting”(ang.) – brzmi nieco lepiej niż w języku polskim, ale już z góry wyklucza uczniów z udziału w tym spotkaniu. Podobnie w języku niemieckim „Elternabend”. Dziwne?

  5. Aga

    Zastanawia mnie brak obecności ucznia na spotkaniu z nauczycielem. Nie uważają Państwo, że skoro żyjemy w demokratycznym kraju, to nasze dzieci powinny być wychowywane do demokracji? Uczeń, który w szkole nie ma prawa głosu, w przyszłości nie ma przekonania, że jego głos jest ważny, co przekłada się na brak uczestnictwa w życiu społeczeństwa np. coraz mniejszy udział w wyborach samorządowych itd. Moim zdaniem spotkanie z nauczycielem nie powinno odbywać się bez udziału dziecka.

  6. Al

    Moje starsze dziecko było raz na zebraniu z rodzicami z powodu naszej niemożności zjawienia się, a były ponoć jakieś ważne sprawy. Po powrocie powiedział tylko: „współczuję”. Zebranie ogólne z rodzicami i dziecmi jest niemożliwe do przeprowadzenia choćby ze względów lokalowych – w naszej 36-osobowej klasie w sali mieszczą się ledwo rodzice i to tylko wtedy, gdy przyjdzie po 1 sztuce rodzica na głowę ucznia. Pytanie, czy jest sens spotkań indywidualnych w konfiguracji nauczyciel-rodzic-uczeń? Zapewne tak, choć wówczas przy 15 minutach na ucznia nauczyciel na klasę musiałby poświęcić 15×36=540 minut, czyli 9 godzin. Aczkolwiek raz byłem na takim innowacyjnym spotkaniu w takim właśnie zestawie – wpisywaliśmy się na okreslone terminy – i nawet całkiem było sensowne, choć rzeczywiście trwało góra 1o minut – co raczej mija się z celem, gdy trzeba omówic rzeczywiście jakies problemy. Pomijam już kwestie zgrania terminów – coraz częśćiej rodzice pracują wtedy kiedy nauczyciel i uczeń mają czas, a uczeń coraz częściej jest zajęty popołudniami na zajęciach dodatkowych, kiedy rodzic ma czas. Ja tam sobie chwalę kontakt z nauczycielami elektroniczny – na bieżąco mam „wywiad” ze strony nauczyciela, a indywidualnie tez moge się umówić (mailem) nawet z dzieckiem we trójkę, jak zachodzi potrzeba.

    • Marzena Żylińska Post author

      @AL
      Tak, sprawa na pewno jest trudna, z wielu powodów, również organizacyjnych. Myślę, że trzeba rozróżnić 2 typy spotkań. Indywidualne, na których omawia się głównie indywidualne problemy. Na takie spotkania nie muszą przychodzić wszyscy rodzice. Do takiego kontaktu można wykorzystać nowe technologie, wtedy łatwiej to zorganizować. Ale wydaje mi się, że powinno się w szkole organizować również spotkania, w których wezmą udział wszyscy zainteresowani, czyli uczniowie, nauczyciele i rodzice. Jednak będą one miały jedynie wtedy sens, gdy nauczyciel nie będzie informował pozostałych uczestników, „jakie decyzje zostały już podjęte”. Jeśli szkoła ma przygotować do życia w demokratycznym społeczeństwie, to uczniowie muszą się gdzieś nauczyć, czym jest autonomia i odpowiedzialność. Szkoła nie może ograniczać się do jednokanałowego przekazu z góry w dół, ale komunikacja powinna przebiegać w różnych kierunkach. Rolą uczniów i rodziców jest nie tylko słuchanie, w demokratycznym społeczeństwie powinni mieć możliwość wyrażania własnego zdania. Myślę, że ta stara formuła „wywiadówki” była dobra w czasach oświeconego absolutyzmu, ale do demokracji zupełnie nie przystaje.

  7. Wiesława Mitulska

    Czy wywiadówki w szkole są potrzebne? Komu są potrzebne?
    Od 30 lat pracuję w klasach I-III i nie organizuję wywiadówek tylko spotkania z rodzicami lub z rodzicami i z dziećmi. Nie jest to tylko kwestia nazewnictwa. Słowo spotkanie sugeruje, że spotykamy się jako równoprawni uczestnicy procesu edukacyjnego. Nie zapominajmy, że szkołę tworzą dzieci, rodzice i nauczyciele. W ciągu roku szkolnego tylko pierwsze spotkanie organizuję bez dzieci, bo byłoby ono dla nich nudne – muszę wtedy załatwić z rodzicami wiele spraw organizacyjnych, papierkowych do których zobowiązują mnie przepisy i zarządzenia dyrektora.
    Kolejne spotkania mają swój temat atrakcyjny dla wszystkich zainteresowanych, a obecność na nich dzieci jest wręcz niezbędna. Jak mogłabym przedstawić rodzicom temat „Gry, łamigłówki i zabawy matematyczne wspomagające rozwój dziecka” bez dzieci? Na półrocze i na koniec roku umawiam się na indywidualne spotkania z rodzicami i z dziećmi, by porozmawiać o sukcesach i postępach dziecka. Cieszy mnie, że coraz częściej przychodzą na to spotkanie oboje rodzice z dzieckiem. Pokazują wtedy dziecku, jak bardzo jest dla nich ważne. Dla mnie bezcenna jest więź jaka nawiązuje się między mną a rodzicami. Możemy się lepiej poznać i pokazać, że gramy w jednej drużynie, mamy wspólny cel. Czasami, na życzenie rodziców organizuję spotkanie warsztatowe tylko dla nich. Wywiadówki nie są nam potrzebne.
    Organizacja spotkania z rodzicami i z dziećmi (u nas to 56 osób)też nie jest trudna. W tym dniu spotykamy się w świetlicy.

    • Marzena Żylińska Post author

      @ Wiesława

      Pięknie, a więc można!!! Organizuje Pani spotkania z rodzicami lub z rodzicami i dziećmi, a nie wywiadówki. Różnica leży nie tylko w nazwie, ale i w istocie tych spotkań. Gdy myślę o naszym systemie edukacyjnym, to widzę, że on niczego nie ułatwia, a raczej wszystko utrudnia, ale wiem też, że w ramach tego systemu pojedynczy nauczyciel też może dużo zdziałać i dużo poprawić. To jednak wymaga dużo inwencji, sił i czasu. Ciekawa jestem, ile czasu trzeba poświęcić na takie spotkania?

    • Aga

      Zainspirowała mnie bardzo Pani wypowiedź, w związku z tym mam kilka pytań dotyczących organizacji spotkania z rodzicami i dziećmi.Zastanawia mnie jakiego rodzaju przygotowania to wymagało i ile czasu poświęca Pani przeciętnie na takie spotkanie? Jakie tematy poruszane są na zajęciach warsztatowych z rodzicami?

    • Ryszarda, Zuzanna, Dawid

      Pani Wiesławo,
      Nauczycielka Natalii (córka mojej siostrzenicy, zdała do drugiej klasy szkoły podstawowej) na pierwszej wywiadówce powiedziała, że jest czas na podział dzieci na grupy, które potrzebują szczególnego wsparcia. Wymieniła dwie grupy: dzieci bardzo inteligentne, które zostały przez nią wymienione z nazwiska oraz grupa słabszych, którzy potrzebują dodatkowej pomocy, ponieważ nie nadążają za resztą. Zdaniem wychowawczyni Natalii dzieci zdolne i słabe powinny być po lekcjach wspierane w odmienny sposób. Wtedy odezwała się matka chłopca, który jest przeciętnym uczniem i zapytała: „A co z moim dzieckiem, które jest średniakiem? On nie może skorzystać z żadnej pomocy?”.
      Ciekawi nas, co Pani o tym sądzi.

    • Karola

      Ciekawi mnie, co przyczyniło się do tego, że zrezygnowała Pani z tradycyjnych wywiadówek? Jak wyglądały pierwsze spotkania z rodzicami i ich dziećmi?

    • Paweł i Ola

      Pani Wiesławo,
      wszystko wygląda świetnie. Interesuje Nas to jak jest Pani odbierana w szkole przez innych nauczycieli, dyrekcję. Czy oni też tak robią?

      Jakie kompetencje rozwijacie Państwo z dziećmi i rodzicami na tych spotkaniach, co robią maluchy i jak się zachowują? Jak reagują na tą nowinkę rodzice pierwszoklasistów na pierwszym takim spotkaniu?

      Będziemy wdzięczni za krótki opis tego jak wyglądają Pani spotkania z rodzicami i dziećmi, może na jakimś przykładzie.

      • ula

        Witam
        Bardzo podoba mi się Pani pomysł. Sama nie lubię typowych wywiadówek: rozdanie karteczek z ocenami, publiczne wymienianie tych, którzy sprawiają ogromny problem wychowawczy, pozbieranie pieniędzy. Do wywiadówki przygotowuje się długo, muszę poukładać sobie, co chcę rodzicom powiedzieć. Każde spotkanie zaczynam od pochwalenia się sukcesami dzieci. A te sukcesy to począwszy od udziału dziecka w konkursach, olimpiadach, skończywszy na drobnych sprawach, jak pomoc koledze, pomoc w sprawach klasowych, itp. Trzeba powiedzieć o problemach, ale ograniczam to do minimum na forum grupowym, najczęściej umawiam się indywidualnie z konkretnym rodzicem. Proszę też rodziców o opinie w sprawach związanych z funkcjonowaniem dzieci w szkole, o funkcjonowanie samej szkoły jako instytucji. Przymierzam się do warsztatów dla rodziców, na każdym spotkaniu coś krótkiego z zakresu wychowania.

        • Marzena Żylińska Post author

          Pani Ulo,

          jak Pani sądzi, czy nauczyciele są na studiach przygotowywani do tego, żeby dobrze prowadzić wywiadówki?

          • ula

            Witam
            Studia pedagogiczne kończyłam bardzo dawno temu i nikt nam nie mówił o takich sprawach. Ale od tamtej pory ciągle się dokształcam, korzystam z pomysłów innych doświadczonych nauczycieli, czytam książki. Mam już całkiem pokaźny warsztat, ale co klasa to inne problemy. Trzeba ciągle coś unowocześniać. Patrząc na młodych kolegów i koleżanki widzę, że współczesne uczelnie nie wyposażają w narzędzia, które mogliby od razu wykorzystać w pracy. Na szczęście u nas dobrze funkcjonuje instytucja nauczyciela- opiekuna. Ja omawiam z „moim” stażystą plan wywiadówki, dyskutujemy o problemach w jego klasie, zastanawiamy się jak rozmawiać z rodzicami, podsuwam pomysły i rozwiązania. Teraz to już drugi rok jego wychowawstwa i widzę, że staje się coraz bardziej samodzielny w swoich poczynaniach.

  8. Paula

    Pani Wiesławo!

    Bardzo zainteresował mnie Pani komentarz. Jestem początkującą nauczycielką i bardzo podoba mi się Pani pomysł organizacji spotkań z rodzicami i dziećmi. Jestem ciekawa, czy tylko Pani organizuje takie spotkania, czy jest to popularne u wszystkich nauczycieli w Pani szkole? Jeśli nie, to jak reaguje grono pedagogiczne na ten innowatorski pomysł?

    • Wiesława Mitulska

      Odzew na moją wypowiedź bardzo mnie zaskoczył. Odpowiem na Państwa pytania i opiszę organizację spotkań jutro, ponieważ wymaga to czasu i przemyślenia.Dzisiaj tylko odpowiem Pauli: w naszej szkole (szkoła na wsi, ok. 20 nauczycieli) tylko ja organizuję w ten sposób współpracę z rodzicami, a dyrekcja „nie przeszkadza”.
      Pozdrawiam

  9. „Córka autorki przyniosła ze szkoły kontrakt, który miał być podpisany przez ucznia i jego rodziców.”

    Co to znaczy „miał być podpisany”?
    Jeśli jakiś uczeń albo jakiś rodzic nie godził się na treść tego „kontraktu” to też miał go podpisać? A jakie były konsekwencje niepodpisania?

    „A wracając do pomysłu W., czy trudno byłoby przeforsować pomysł, by uczniowie brali udział w wywiadówkach?”

    A czy trudno byłoby przeforsować pomysł, żeby rodzice też nie brali w nich udziału?
    Znam takich, którzy bojkotują wywiadówki i na nie po prostu nie chodzą. Szkoda im czasu i nie lubią uczestniczyć w bzdurach.
    Jeśli szkoła upiera się, żeby je organizować, to niech tylko jej pracownicy tracą czas, ale dlaczego mieliby ten czas marnować również rodzice czy uczniowie?
    Czyżby za nieobecność rodziców na wywiadówce, uczniowi groziło obniżenie stopnia z zachowania?

    • Marzena Żylińska Post author

      @ Xawer

      Kto ma dzieci w szkole, ten rozumie, że człowiek będąc rodzicem nie może robić tego, co uważa za słuszne, bo dziecko prosi „Mamo, podpisz po prostu i nic nie dopisuj, błagam Cię!” Rodzice idąc na wywiadówki często słyszą od swojego dziecka: „Tylko proszę, nic nie mów! Posiedź sobie i się nie odzywaj.”
      Oczywiście bywa różnie i wielu nauczycieli / nauczycielek bardzo sensownie podchodzi do tych spotkań i można omówić wiele spraw, ale często można też usłyszeć, że klasa jest wyjątkowo trudna i „Dawno tak trudnych uczniów nie miałam.” Ile może być takich „wyjątkowo trudnych klas”?
      Problem nie w tym, że na wywiadówki można nie chodzić, ale w tym, co zrobić, by były to sensowne spotkania. Nauczyciele naprawdę potrzebują wsparcia rodziców i odwrotnie!

      @ Wiesława

      Pani Wiesławo, jak ktoś robi coś tak rewelacyjnego i pokazuje, jak można pokonać różne trudności, to trudno się dziwić, że inni chcą skorzystać z jego doświadczeń 🙂

  10. Z punktu widzenia rodzica rzeczywiście sytuacja jest przykra, czyli znajduje się pod przymusem, w którym groźba jest wymierzona nie na niego samego, tylko na jego dziecko. Ale właściwe zachowanie w takich sytuacjach to temat na odrębną dyskusję — bliższy Pawła problemowi ceny, jaką jego syn zapłaci za jego sprzeciw wobec przymusu szkolnego.
    Nie rodzic (zwłaszcza ten rodzic: Posiedź sobie i się nie odzywaj) jednak odpowiada za formę wywiadówek.

    Rozumiem więc, że pytanie jakie postawiłaś należy rozpatrywać z punktu widzenia demiurga systemu szkolnego, a nie rodzica. I tenże demiurg (minister oświaty) jest władny zlikwidować instytucję wywiadówek bez narażania się na konieczność odmówienia swojemu dziecku. Odpowiedź „należy je zlikwidować” jest więc całkiem uprawnioną odpowiedzią na problem „co zamiast bezsensownych wywiadówek”. Co więcej, jest to jedyna etycznie dopuszczalna odpowiedź, wobec Twojej (słusznej) obserwacji, że utrzymywanie tej instytucji opiera się na wymuszeniach na rodzicach, działając poprzez ich dzieci.

    Wystarczy zauważyć, że instytucja wywiadówki jest kolejnym reliktem pruskiego autorytaryzmu: państwowy urzędnik (nauczyciel) zwołuje niepiśmiennych rodziców, żeby im zakomunikować wolę urzędowo-państwową, którą trzeba im przekazać ustnie, bo nie są zdolni do przeczytania pisanego tekstu. Instytucją autorytarną wobec rodziców w stopniu takim samym, jak szkoła jest autorytarną wobec dzieci. Nauczyciel — belfer — kapral — jest gefrajtrowską władzą organizującą na co dzień życie plutonu (klasy) uczniów, traktowanych en masse, a raz na miesiąc dostaje pod komendę i drugi pluton — ich rodziców. Traktowanych równie en masse.

    „Problem nie w tym, że na wywiadówki można nie chodzić, ale w tym, co zrobić, by były to sensowne spotkania.”
    A dlaczego miałyby być sensowne? Dlaczego sądzisz, że ich likwidacja spowodowałaby nieszczęścia? Jakie nieszczęścia? Gdyby nie było wywiadówek, to dzieci w szkole uczyłyby się jeszcze mniej, niż uczą się dziś? A wspaniałe, dobrze zorganizowane i sensowne wywiadówki spowodują, że wszyscy będą jeszcze lepiej zdawać testy gimnazjalne?
    Napisz, jak widzisz ten mechanizm, przekładający „mądre wywiadówki” na znajomość trygonometrii!

    • Al

      Mam wrażenie, Xawer, ze jestes trochę oderwany od rzeczywistości. Wywiadówka nie jest wyłącznie po to, aby poinformować rodzica o wynikach ucznia – obecnie, w dobie dzienników elektronicznych na wywiadówkach właściwie w ogóle się nie mówi o ocenach. Przynajmniej tak jest w obu szkołach moich dzieciaków i to jest ok – mamy wgląd bieżący w oceny dziecka i nieobecności, więc rola informowania o wynikach właściwie odpada. Od czasu dziennika elektronicznego w zasadzie o ocenach słyszymy tylko w ogólnym kontekście, czyli np. jak klasa wypada na tle reszty, jakie są średnie wyniki z jakichś tam próbnych testów itp. Szkoła jednak to nie tylko wyniki szkolne dziecka. Jest cała masa problemów, których czasem indywidualnie nie da się załatwić – choćby sprawy konfliktów klasy z nauczycielami, sprawy wychowawcze, które dotyczą całej grupy, decydowanie o ewentualnych środkach finansowych, organizacji wspólnych wyjazdów itp. Chodzi też o zasygnalizowanie potrzeby na przykład dodatkowych zajęć z jakiegoś przedmiotu, czy nawet zmiany zajęć czy nauczyciela, bo i to się zdarza. Do tego jednak trzeba się zebrać. Przy okazji wywiadówek wychodzą ciekawe rzeczy, kiedy okazuje się, ze jakiś problem nie dotyczy tylko mojego dziecka, ale jest to problem całej grupy. Grupa rodziców ma wiekszą moc sprawczą niż jeden rodzic w takim przypadku. Dla nas, rodziców, jest to w zasadzie jedyna okazja do spotkania się razem i skonfrontowania doświadczeń naszych i naszych dzieci z doświadczeniami innych.

  11. Przyznaję rację: widzę sens w tym, by rodzice mieli okazję zebrać się do kupy i wspólnie ustalić takie sprawy, jak żądanie zmiany niekompetentnego nauczyciela, czy zorganizowanie się do innych wspólnych akcji przeciwko szkole.

    Zgadzam się też, że konieczna jest jakaś forma decydowania rodziców o przeznaczeniu środków finansowych „komitetu rodzicielskiego” — jeśli uznamy, że obowiązek opodatkowania się na ówże „komitet” daje się pogodzić z konstytucyjnym zapisem o bezpłatnej edukacji w szkołach publicznych. Przyznaję rację w tym sensie, że składki na „komitet rodzicielski” powinny zostać zlikwidowane wcześniej (nie później), niż zebrania rodziców.

    Rzuć jakimś przykładem „problemów grupowych”, nierozwiązywalnych w podejściu indywidualnym, a nie będących efektem autorytarnego modelu szkoły, traktującego uczniów jako bezkształtną masę, a nie jako indywidualne osoby, usługobiorców tego systemu!

    Oczywiście, zgodzę się, ze wywiadówka jest elementem pasującym do całości autorytarnego systemu szkolnego, odmawiającego podmiotowości wszystkim jego uczestnikom. Ale w tym zakresie nie ma specjalnie pola do manewru i naprawiania jej. Służy autorytarności systemu, a nie samemu uczeniu się.
    Autorytarności == pokazuje, że celem systemu nie jest świadczenie usług na rzecz dzieci i rodziców, tylko to dzieci mają się dopasować do systemu, a rodzice mają pomóc systemowi we wpasowywaniu dzieci w ten system.
    Jest jeszcze jednym chorym elementem chorego systemu. Przyznaję, że mniej chorym (a przynajmniej mniej szkodliwym) niż takie elementy systemu jak testy maturalne czy gimnazjalne. Nie zmienia to jednak faktu, że jedynym jej uzasadnieniem są wewnątrzorganizacyjne potrzeby tego chorego systemu.

    Czy wyobrażasz sobie regularne zebrania rodziców wszystkich pacjentów organizowane przez lekarza pediatrę? Jaki miałyby mieć cel? A zebrania rodziców u fryzjera dziecięcego?

    • Marzena Żylińska Post author

      Xawer, napisałeś: „Oczywiście, zgodzę się, ze wywiadówka jest elementem pasującym do całości autorytarnego systemu szkolnego, odmawiającego podmiotowości wszystkim jego uczestnikom. Ale w tym zakresie nie ma specjalnie pola do manewru i naprawiania jej. Służy autorytarności systemu, a nie samemu uczeniu się.” Czy naprawdę uważasz, że takie spotkania można postrzegać tylko w tak negatywnym kontekście?

      A czy przeczytałeś wpis Wiesławy Mitulskiej? Wiesława uczy w klasach I-III i nie robi „wywiadówek”, tzn. nie zaprasza rodziców, żeby się czegoś „wywiedzieli”, ale organizuje spotkania, na które zaprasza rodziców i uczniów, by razem rozmawiać o tym, co dla wszystkich ważne.
      Wyobraź sobie, że masz siedmioletnie dziecko i wysyłasz je do szkoły. Czy chciałbyś wiedzieć, kto będzie je uczył, z kim będzie codziennie spędzać kilka godzin dziennie? Ileż jest spraw, o których nauczyciele powinni wiedzieć, i o których mogą dowiedzieć się tylko od rodziców. Do dziś wspominam wychowawczynię mojej młodszej córki (SP nr 11 w Toruniu), która mi pomogła, gdy Ada w poniedziałki za nic nie chciała iść do szkoły i miała symptomy wszystkich możliwych chorób. Problem udało się szybko rozwiązać tylko dzięki temu, żeśmy się świetnie rozumiały i z sobą rozmawiały. I z prawdziwą wdzięcznością myślę o obu nauczycielkach klas I-III, do których trafiły moje dziewczyny na początku swojej edukacji. Są to mądre i oddane dzieciom kobiety, na których pomoc zawsze mogłam liczyć. I ogromnie ważne były dla mnie rozmowy z nimi. Zawsze miałam też wrażenie, że one z równą uwagą słuchały tego, co im mówiłam. I żeby było jasne, nie rozmawiałyśmy o ocenach 😉 Z maluchami jest mnóstwo problemów, dlatego w klasach I-III powinni pracować najlepsi fachowcy. I ja miałam to szczęście, że moje dzieci do takich trafiły. Potem bywało już różnie …

    • Ola G

      „Czy wyobrażasz sobie regularne zebrania rodziców wszystkich pacjentów organizowane przez lekarza pediatrę? Jaki miałyby mieć cel? A zebrania rodziców u fryzjera dziecięcego?”
      Dziecko nie uczęszcza do lekarza grupowo ani do fryzjera. Natomiast dziecko spędza czas w szkole w grupie rówieśników z pełnymi tego konsekwencjami – nie pobiera lekcji indywidualnie. Ponieważ funkcjonuje w grupie, jaką jest klasa, siłą rzeczy spotkanie rodziców uczniów tej klasy w celu omówienia spraw dotyczących całej tej minispołeczności od czasu do czasu bywa sensowne.
      Przy czym problemy finansowe to naprawdę całkiem nieistotny element zebrań. Tak samo jak relacja z wyników nauczania – faktycznie dzienniki elektroniczne w praktyce wyeliminowały ten element spotkań.

    • Problemem jest właśnie zebranie dzieci w sztywne 30-osobowe oddziały (oddział tej wielkości tradycyjnie nazywa się plutonem) i traktowanie ich jako zbiorowości, a nie indywidualnie oraz sztuczne wytworzenie interesów grupowych.
      Te grupowe interesy nie są immanentną częścią procesu nauki (a przypomnijmy, że instytucja szkolnictwa wywiedziona jest z konstytucyjnego prawa i obowiązku nauki), tylko wynikiem paramilitarnej, z Prus wywiedzionej organizacji szkół.

      Kontynuując przykład z lekarzem: w szpitalu dziecięcym pacjenci leżą już na zbiorowych salach. I nie jest to powodem do organizowania zbiorowych wywiadówek dla rodziców wszystkich dzieci z danej sali.
      Różnica polega na tym, że szpital jednak traktuje (zazwyczaj) pacjentów indywidualnie, a szkoła tworzy z nich oddziały i traktuje zbiorowo. Co nie wynika w żadnym stopniu (a raczej stoi w sprzeczności z nim) z procesu uczenia się, a wyłącznie z przyjętych przez szkołę państwoą rozwiązań organizacyjnych.

      Szkoła tu wpasowuje się w Kisiela opis socjalizmu: wywiadówki są sposobem radzenia sobie z problemami, jakie sama stworzyła.
      W szkole bez sztywnego podziału na klasy (tfu! oddziały) nie miałyby już żadnego sensu — sens pozostałby jedynie w indywidualnych spotkaniach rodziców z opiekunem danego dziecka.

  12. Przeczytałem. I Oddaję Wiesławie honor — ona, z punktu widzenia (możliwości działania) nauczyciela robi najlepsze, co może w granicach swoich uprawnień.

    „Wyobraź sobie, że masz siedmioletnie dziecko i wysyłasz je do szkoły. Czy chciałbyś wiedzieć, kto będzie je uczył,”

    Primo: stetryczałem tak samo jak Paweł. Gdybym dziś miał małe dziecko — tak samo jak on w ogóle nie posłałbym go do szkoły. Nie jestem pewien, czy zdobyłbym się na tak otwarty bunt jak Paweł, czy raczej dla uniknięcia kłopotów zarejestrowałbym to jako „nauczanie domowe”. Ale z pewnością do szkoły publicznej bym go nie posłał.

    Secundo: jeśli już założymy, że posłałem, to chciałbym wiedzieć, kto go uczy. Czyli chciałbym się raz na jakiś czas spotkać z tym nauczycielem w cztery oczy. Bez dziecka i bez innych rodziców.

    Nadal nie widzę najmniejszego sensu (z punktu widzenia interesów rodzica i ucznia) w zbiorowych wywiadówkach, czyli spotkaniach nauczyciela z rodzicami wielu uczniów jednocześnie.
    Podtrzymam twierdzenie, że takie spotkania mogą być albo pustą bzdurą, wynikającą z rozpędu i wypełniania archaicznych szkolnych regulaminów, albo służyć budowie autorytarnej struktury w której to szkoła dzierży władzę. (mogą też — patrz notka Ala: zmiana nauczyciela — służyć pomocą samoorganizacji rodziców dla zbiorowego,a nie wyłącznie indywidualnego, przeciwstawiania się temu autorytaryzmowi)

  13. „Wyobraź sobie, że masz siedmioletnie dziecko i wysyłasz je do szkoły. Czy chciałbyś wiedzieć, kto będzie je uczył, z kim będzie codziennie spędzać kilka godzin dziennie?”

    Bardzo trafnie użyłaś czasu przyszłego. Tak, chciałbym wiedzieć kto BĘDZIE je uczył, ZANIM posłałbym dziecko do szkoły.
    Co ta potrzeba poznania nauczyciela ma więc wspólnego z wywiadówką?

    Nie o kompetencjach i sensowności konkretnych nauczycieli (nauczycielki Twoich córek) pisałem, ale o prusko-autorytarnej instytucji wywiadówki. Chyba te nauczycielki nie zgłupiałyby, gdyby nie było wywiadówek?

    • Marzena Żylińska Post author

      Xawer,

      nie doprowadzaj sprawy do absurdu, ja nie bronię wywiadówek 😉 Napisałam ten tekst, bo uważam, że powinniśmy się zastanowić, co możemy mieć zamiast „wywiadywania się”. Wiesława pokazała, jak mogą wyglądać spotkania wszystkich zainteresowanych i ja z niecierpliwością czekam na szczegóły tego rozwiązania. Napisała też, że w jej szkole tylko ona w ten sposób to organizuje. To też jest symptomatyczne. Ciekawa jestem, co nauczyciele sądzą o tych tradycyjnych wywiadówkach.

      Przy okazji poruszyłeś bardzo ciekawy problem. Czy rodzice powinni mieć wpływ na to, do jakiego nauczyciela posyłają swojego malucha?

  14. Tak sądziłem, że ich nie bronisz — i dołączyłem się z komentarzem przeciwko nim…

    Ja też nie prowadzę krucjaty przeciwko wywiadówkom – po prostu uważam je za jeden z rozlicznych absurdów szkoły, będących reliktem jej autorytranych początków.
    Ale nie jakoś szczególnie zły, czy szkodliwy — w porównaniu z testomanią to nieistotny pikuś.

    Ale podejmę polemikę z Twoim „co zamiast?”
    Dlaczego z góry wykluczasz odpowiedź „nic” na to pytanie?
    Może lepiej należy postawić pytanie w ten sposób: „czemu służą wywiadówki i jak ten cel można zrealizować efektywniej?” W takim podejciu odpowiedź „nie służą niczemu” prowadzi do wniosku „nie ma potrzeby realizować tego celu”.

    Co zamiast akademii na rocznicę Rewolucji Październikowej? — nie trzeba niczego w zamian. Wystarczy je zlikwidować.

  15. Wiesława Mitulska

    „Może lepiej należy postawić pytanie w ten sposób: „czemu służą wywiadówki i jak ten cel można zrealizować efektywniej?” W takim podejciu odpowiedź „nie służą niczemu” prowadzi do wniosku „nie ma potrzeby realizować tego celu”.
    Nie będę bronić wywiadówek, ale z całego serca będę bronić spotkań w takim rozumieniu, w jakim przedstawiłam je Państwu kilka postów wyżej. Są one mi potrzebne, bo chcę znać rodziców moich uczniów, bo chcę z nimi współpracować i chcę, by wiedzieli w jaki sposób pracuję z ich dziećmi.
    Te spotkania są potrzebne również rodzicom, gdyby tak nie było, nie przychodziliby na nie. Ja nie powiadamiam rodziców o spotkaniach, ja na nie zapraszam. Coraz częściej zaproszenie przyjmują oboje rodzice. Frekwencję zwykle mam prawie stuprocentową.
    Rodzice dzieci w klasach początkowych często chcą pomagać swoim pociechom w nauce i zdarza się, że robią złą robotę np. uczą dziecko tabliczki mnożenia na pamięć, zanim ono zrozumie na czym polega czynność mnożenia. Wiele lat temu wpadłam na pomysł, że po prostu pokażę rodzicom, jak mogą wspierać rozwój swojego dziecka dodatkowo w domu. Jeśli jednak nie chcą tego robić, to pokazuję w jaki sposób pracuję z dziećmi, by mi zaufali i przekonali się, że ich dziecko nauczy się tej przysłowiowej tabliczki mnożenia w szkole. Jeden – dwa razy w roku zapraszam na spotkanie rodziców z dziećmi. W pierwszej klasie zwykle jest to spotkanie poświęcone gimnastyce mózgu wg Dennisona. Ćwiczę codziennie z dziećmi w szkole a rodzice chcą wiedzieć na czym to polega. Na spotkaniu dzieci występują w roli nauczyciela dla swojej mamy/taty i są z tego bardzo dumne. Dzieci pokazują ćwiczenie, rodzice którzy chcą ćwiczą z nimi, ja wyjaśniam czemu ćwiczenie służy. Jeśli organizuję spotkanie dotyczące wspierania dziecka w nauce czytania, pokazuję rodzicom sposoby, które mogą oni od razu na spotkaniu ze swoim dzieckiem wypróbować. Staram się, by dla nich było też coś „miłego” np kilka ćwiczeń poszerzających pole widzenia
    i przyspieszających czytanie. Największy entuzjazm wśród rodziców wyzwalają warsztaty (organizowałam 2 razy) o roli zabaw i gier wspierających rozwój umiejętności matematycznych. Wtedy wspólnie z dziećmi pokazujemy rodzicom, jak wykorzystujemy w klasie karty do gry, kostki, guziki, kapselki i inne dostępne przedmioty, jak wymyślamy własne gry planszowe. Rodzice chętnie powtarzają te gry i zabawy w domu.
    Innym rodzajem spotkań są warsztaty dla rodziców. Ich tematy podrzucają oni sami np. Jak stawiać dziecku granice? Jak mówić, żeby dziecko słuchało? Innym razem, gdy mówiłam rodzicom, że uczę dzieci technik pamięciowych i sporządzania map pojęciowych, zaproponowali, żeby przeprowadzić takie warsztaty tylko dla nich. Ostrzegam od razu, że spotkania warsztatowe udają się tylko wtedy, gdy rodzice się już znają.
    Na to też mam swoje sposoby. Na każdym spotkaniu siadamy przy „okrągłym stole”, by wszyscy mogli się widzieć i rozmawiać. Zawsze też organizuję kawę, herbatę dla rozluźnienia atmosfery. Najlepszym na wspólne poznanie okazał się piknik rodzinny i gra terenowa wokół jeziora, którą zorganizowałam jako atrakcję dla dzieci, jednak w trakcie okazało się, że rodzice tak wkręcili się w wykonywanie zadań, że omal nie zapomnieli o dzieciach 🙂 Następnym razem przygotuję zadania specjalne dla rodziców.
    Najbardziej czasochłonne są spotkania indywidualne z rodzicami i dziećmi. Umawiam się wtedy na konkretny dzień i godzinę przeznaczając ok pół godziny na każde dziecko. Bywa, że spotkanie przeciągnie się trochę dłużej. Spotkania tego typu organizuję na półrocze i pod koniec roku. Jeśli pomnożymy je przez 28 uczniów robi się niezły maraton. Nie zrezygnuję jednak z tego wysiłku, ponieważ te spotkania służą podbudowaniu samooceny dziecka i podtrzymaniu motywacji do pracy. Rodzicom daje możliwość prześledzenia postępów w rozwoju dziecka bez porównywania z innymi i umieszczania go w kontekście całej klasy. Dziecko może się pochwalić swoimi osiągnięciami – oglądamy jego „portfolio” czyli segregator z pracami, może wybrać tylko te prace z których jest dumne. Staram się kierować rozmowę tak, by pokazać progres, by dziecko samo zauważyło, że jest coraz lepsze.
    zdarza się (i to bardzo często), że rodzice chcą porozmawiać z nauczycielem bez dziecka – wtedy korzystają z comiesięcznych dyżurów popołudniowych.
    Mam nadzieję, że jasno wytłumaczyłam istotę mojej współpracy z rodzicami i zaspokoiłam Państwa ciekawość.

    • Waldemar Zabielski

      Pani Wiesławo, dla porównania doświadczeń, jak wygląda wywiadówka w kanadyjskiej szkole?

      Wywiadówka nazywa się “parent-teacher interview”, trwa zwykle 5-10 minut, nie jest spotkaniem grupowym wszystkich rodziców danej klasy, tylko indywidualnym, prywatnym spotkaniem rodziców z jednym nauczycielem, w szkole podstawowej jest to wychowawca, w szkole średniej jest to nauczyciel od danego przedmiotu (co oznacza, że w szkole średniej rodzice spotykają się z kilkoma nauczycielami po 5-10 minut z każdym). Nie wchodzę w szczegóły jak takie spotkania można zorganizować, żeby wszystko odbyło się płynnie, nikt na nikogo nie czekał, itd., bo to jest kwestia czysto techniczno-organizacyjna.

      Nikt się tu nie zajmuje teoretycznym problem uczestnictwa ucznia w wywiadówce w aspekcie demokracji, może dlatego, że “parent-teacher interview” nie jest spotkaniem grupowym rodziców całej klasy, tylko indywidualnym. Jeśli uczeń chce przyjść z rodzicami, to przychodzi. Praktyka jest taka, że tylko niewielka część rodziców pojawia się z dziećmi. Osobiśce nie widzę tu związku z demokracją, bo przecież nie chodzi chyba o to, że rodzice będą rozmawiać z nauczycielem z uszczerbkiem dla interesu ucznia, jeśli uczeń nie będzie obecny przy rozmowie.

      Spotkanie typu „parent-teacher interview” (interview rodzica z nauczycielem) jest zorganizowane mniej więcej w połowie okresu lub semestru, kiedy jest jeszcze czas na wnioski i poprawę ocen, nigdy na końcu okresu, czy roku, kiedy jest już za późno, żeby podjąć jakieś działania. Nikt nie organizuje “wywiadówek” w celu poinformowania rodziców jakie są wyniki czy oceny końcowe. Taka informacja (podobnie jak świadectwa) wysyłana jest pocztą, do tego nie jest potrzebny osobisty kontakt.

      Generalnie rzecz biorąc, trzeba pamiętać, że nauczyciel ma obowiązek zawodowy być w kontakcie i współpracować z rodzicami, zwłaszcza gdy sytuacja ucznia wymaga jakichś dodatkowych działań. Kontakt jest najczęściej telefoniczny lub listowny, natomiast istotą “wywiadówki” jest osobisty kontakt nauczyciela z rodzicem.

      • Przyszli nauczyciele

        Wspólnie zastanawiamy się, jakim słowem można by zastąpić słowo „wywiadówka”, które budzi różne złe skojarzenia. Przyszły nam do głowy takie możliwości:
        1. RoS – Rozmowy o Szkole,
        2. PRoS – Popołudniowe Rozmowy o Szkole,
        3. WSoS – W Szkole o Szkole,
        4. WSoSiU – W Szkole o Szkole i Uczniach,
        5. SZNUR – Szkoła Nauczyciele Uczniowie Rodzice,
        6. SUNiR – Spotkanie Uczniów Nauczycieli i Rodziców

        Co sądzicie, czy potrzebujemy nowego słowa na spotkania, które odbywają się w szkole? Czy słowo ma znaczenie? Czy słowo „wywiadówka” ma wpływ na charakter spotkania?

    • Marzena Żylińska Post author

      Myślę, że Wiesława postawiła bardzo dobre pytanie: Czemu służą wywiadówki?

      Te tradycyjne miały moim zdaniem przede wszystkim dwa cele:
      1) poinformowanie rodziców o szkolnych osiągnięciach ich dzieci,
      2) przekazanie informacji organizacyjnych: składki na ubezpieczenie, komitet rodzicielski, organizacja zebrań, wycieczki, możliwości kontaktowania się, testy, egzaminy itp.

      Wiesława opisała inny rodzaj spotkań. Ich cele wychodzą daleko poza te, które powyżej wymieniłam.

      1) Bliższe poznanie rodziców dzieci, które umożliwia nawiązanie prawdziwej współpracy i umożliwia stworzenie atmosfery wzajemnego zaufania.
      2)Umożliwienie rodzicom bliższego poznania nauczyciela.
      3) Wyjaśnienie rodzicom, jak mogą wspierać rozwój swojego dziecka w domu, a w jaki sposób, w dobrej wierze tę naukę utrudniają (np. robiąc coś za dziecko). Pokazanie, jak wygląda praca na lekcjach i jakie cele nauczyciel próbuje osiągnąć.
      4)Uczymy się, jak się uczyć. Warsztaty dla rodziców pokazujące, jak można uczyć się efektywniej. Biorą w nich udział również dzieci, które wchodzą w rolę nauczycieli swoich rodziców.
      5) Organizowanie pikników rodzinnych i gier terenowych, w których biorą udział rodzice, dzieci i nauczyciel.
      6) Indywidualne spotkania z rodzicami i dziećmi. Ich celem jest pokazanie starań dzieci i tego, że każde z nich robi postępy. Dzieci nie są porównywane z innymi, ale nauczyciel wykazuje progres w stosunku do tego, co uczeń umiał / potrafił wcześniej.
      7) Indywidualne spotkania nauczyciela z rodzicami w ramach comiesięcznych dyżurów popołudniowych.

      Chciałabym bardzo podziękować za ten opis!!! Jest tu wszystko, co wspiera rozwój dzieci. Wiesława tworzy najpierw przyjazną atmosferę, pokazuje, że zależy jej na zaufaniu rodziców, że potrzebuje ich pomocy.

      Przedstawiony opis wychodzi naprzeciw temu, co postulują badacze mózgu. Są tu wszystkie elementy szkoły przyjaznej mózgowi. Oczywiście taki rodzaj współpracy wymaga bardzo dużo czasu, ale ta praca ma sens i przynosi efekty!!! W przeciwieństwie do wypełniania stosów szkolnej dokumentacji, która zabiera czas, po to, by w szafach było więcej segregatorów.

      W kontekście tego, co opisała Wiesława, bardzo sensowna wydaje mi się propozycja „przyszłych nauczycieli”, by słowo „wywiadówka” zastąpić jakimś innym, bardziej przyjaznym określeniem, które nie będzie kojarzyć się z „wywiadem”. Co sądzicie o przedstawionych propozycjach?

      • „4)Uczymy się, jak się uczyć. Warsztaty dla rodziców pokazujące, jak można uczyć się efektywniej.”

        Tu widać kolejny relikt Prus sprzed 200 lat, kiedy światły nauczyciel niósł kaganek do niepiśmiennej wsi na Pomorzu.
        Ewentualnie może to być relikt Konopielki.

        Żyjemy jednak w czasach, w których znacząca część rodziców umie (i udowodniła to w praktyce) uczyć się lepiej i efektywniej, niż uczył się nauczyciel ich dzieci. Takie zajęcia mogą ewentualnie mieć sens dla rodziców, nie posiadających żadnego wykształcenia. Dziś stanowią oni mniejszość. znaczna część rodziców własną karierą udowodniła, że potrafi uczyć się nie mniej efektywnie, niż uczył się nauczyciel ich dzieci — pokończyli nie gorsze studia. W pokoleniu dzisiejszych trzydziestoparolatków (rodziców dzieci idących do szkoły) około 1/3 ma wykształcenie licencjackie lub więcej — według GUS w 2012 w grupie 30-34 lata to 35%
        Czyżby ludziom, którzy pokończyli przyzwoite studia szkolny nauczyciel miał coś do powiedzenia w sprawie „uczenia się efektywnie”?

        Czego, Marzeno, Ty mogłabyś się nauczyć w kwestii sposobów „skutecznego uczenia się” na takich warsztatach, zorganizowanych przez nauczycielkę nauczania początkowego po studiach pedagogicznych na Uniwersytecie Podkarpackim (dawna WSyPa Rzeszów)?

        • Marzena Żylińska Post author

          Tak Xawrze,

          jestem pewna, że na takim spotkaniu u Wiesławy wiele bym się nauczyła. Jest wielu nauczycieli nauczania początkowego, od których mogę nauczyć się nowych rzeczy. I bardzo wiele uczę się od dzieci.

        • Uczysz się od tych nauczycielek nowych rzeczy w zakresie „efektywności uczenia się”?
          Zostawmy Wiesławę (z całym szacunkiem) na boku tej dyskusji, bo ona jest dla szkoły równie nietypową osobowością, co Ty, ja, czy też Pani Ewa ie jest dobrym przykładem katechety.
          „Nauczyciele nie są Leonardami” — piękny eufemizm Danusi doskonale opisuje nauczycieli, jakich zazwyczaj spotkać możesz w szkole.
          Z otwartością i radością będziesz szła na warsztaty prowadzone przez „nie-Leonarda”, warsztaty, mające Ci uświadomić, jak masz pomagać swoim dzieciom uczyć się?

          Wierzę, że bez takich warsztatów pomogłaś swoim dzieciom nauczyć się dużo więcej, niż ci „nie-Leonardowie” wmęczają w inne dzieci przez 12 lat. Pomogłaś — czyli warsztaty „uświadamiające Ci jak najefektywniej uczyć dzieci” nie były do tego Ci potrzebne…
          No, chyba, że wierzysz, że jeśli pilnie uczęszczałabyś na takie wywiadówkowe warsztaty, prowadzone przez szkołę, to w efekcie Twoje dzieci umiałyby jeszcze więcej…

        • A całkiem poważnie:
          od dawna piszesz, że metody dydaktyczne, stosowane przez szkołę są złe, szkodliwe i nieefektywne. Podzielam tę opinię, choć często różnimy się w sprawie źródeł tej nieefektywności.

          Jak więc sobie wyobrażasz, że szkoła mogłaby przeprowadzić warsztaty dla rodziców, pomagające ich dzieciom uczyć się efektywnie, jeśli sama uczy (choćby w najlepszej wierze) nieefektywnie i bez sensu?

          • Marzena Żylińska Post author

            Xawer,

            nie ma co mówić o szkole, bo ta niczego nie uczy. Uczą ludzie, nie szkoła. Od Wiesi mogłabym się wiele nauczyć, od Iwony z Gliwic też i od Marcina Zaroda (nauczyciele jęz. angielskiego :-), który został właśnie nauczycielem roku również. Wiem, jak wygląda sytuacja z selekcją do zawodu nauczycielskiego, patrzę na tę grupę zawodową realistycznie, ale mimo wszystko od wielu nauczycieli mogę się wiele nauczyć.

          • Pewnie, że nie ma co bić piany o szkole…

            Ale cały ten wątek wyłącznie szkoły dotyczy: wywiadówka jest zjawiskiem nie występującym nigdzie poza szkołą publiczną, a i to działającą w takim modelu, jak polski. Nie ma jej w uczeniu indywidualnym, ani w szkołach pozasystemowych, ani w amerykańskiej szkole publicznej, a jak pisze Waldemar, nie ma jej nawet w Kanadzie (czyli w połowie drogi pomiędzy systemem typowym dla Europy, a dla USA).

            Są rady rodziców, działające na poziomie całej szkoły i są indywidualne spotkania rodziców z nauczycielami. Ale wywiadówka (możemy ją przemianować na SZNUR — podoba mi się ten akronim!) to wyłącznie relikt organizacyjny XVIII-wiecznych Prus i pochodna od organizacji dzieci w sztywne klasy (znaczy oddziały).

            Jeśli zwalczasz (tu Ci przyklaskuję) „system klasowo-lekcyjny”, to zwalczasz w tym i organizację dzieci w oddziały — a ta organizacja to jedyny powód, by zwoływać tych właśnie 30 rodziców na wspólne zebrania.

    • Dawid

      Dobry wieczór,
      w rodzinie oraz wśród znajomych są dzieci, które uczeszczają do przedszkola lub do szkoły (nauczanie zintegrowane 1-3). Szczerze powiedziawszy, nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek było organizowane coś podobnego. Jestem pod wrażeniem pomysłowości. Jest to dowód na to, ze po prostu – można aktywizować dzieci oraz wspierać ich kontakt z rodzicami!

    • ryszarda

      Dla mnie p. Wiesławo jest Pani wyjątkowa i na pewno jest Pani nauczycielką z prawdziwego zdarzenia! Bo przy takim Pani zaangażowaniu nie wiem jak mogłabym panią inaczej określić. Szkoda tylko, że takich „oddanych” nauczycieli jak Pani nie ma zbyt wielu (bo tak jak sama Pani napisała, w Pani szkole nikt tak więcej jak Pani nie postępuje), co jest wielką stratą dla szkoły w ogóle. Dla mnie jest to trudne do zrozumienia, że taki pedagog jak Pani, który coś zmienia i to na lepsze, nie jest wzorem dla innych. Coś tutaj jest nie tak, bo dlaczego nauczyciele nie bardzo chcą się dalej dokształcać albo korzystać z dodatkowych szkoleń? Takich jest wielu, im wystarcza chyba sam fakt, że w obecnych czasach w ogóle mają pracę, a to żeby coś zmienić, chociażby po to, żeby poprawić wizerunek polskiej szkoły jest im obojętne. Ale samo to, że są tacy nauczyciele jak Pani, napawa mnie optymizmem. Dlatego mocno w to wierzę, że kiedyś musi to zaowocować i że więcej nauczycieli pójdzie Pani śladem, co przyczyni się do poprawy wizerunku polskiej szkoły. Gdyby stało się inaczej, to szkoda tylko „naszych” dzieci, które są przyszłością naszego kraju.
      Osobiści nie mam dzieci, ale gdybym je miała, to z pewnością i bez większych oporów oddałabym je w ręce takiej nauczycielki – pedagoga jakim jest Pani. Właśnie takich osób potrzebuje polskie szkolnictwo, i jestem pewna, że dzięki temu, może nie od razu, ale krok po kroku polepszyłyby się kontakty między nauczycielami, uczniami i rodzicami. A przecież o to właśnie chodzi, by szkoła była w końcu taka o jaką nam wszystkim chodzi, a co jest możliwe dzięki takim pedagogom jak Pani.
      Dzięki p. WIESIU!!! I OBY WIĘCEJ TAKICH WIESŁAW CZY WIESŁAWÓW, bo to wyjdzie polskiemu szkolnictwu tylko na dobre!!!

    • agnieszkin

      Pani Wiesławo, jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem zaangażowania się pani w relacjach z rodzicami oraz uczniami. Na pewno potrzeba na to wiele czasu, poświęcenia i cierpliwości. Aż szkoda, że nie miałam do czynienia z takim nauczycielem jak pani, moi poprzedni nauczyciele nie poświęcali aż tak dużo swojego czasu uczniom i ich rodzicom. Nie raz było tak, że gdy nadchodziła wywiadówka, to było to traktowane jako przykry obowiązek, który należy jak najszybciej odhaczyć i mieć spokój. Pani jest „dowodem” na to, iż można nawiązać współpracę nauczyciel-rodzic-uczeń. Szkoda, że takich nauczycieli jest mało w naszym kraju…

    • Zuzanna

      Pani Wiesławo
      Chciałabym pogratulować pomysłu organizowania spotkań z rodzicami w formie przez Panią zaproponowaną. Takie spotkania i warsztaty dają szansę na sukces dzieci nie tylko w szkole, ale i w życiu.

  16. @Waldemar.
    Metodą „parent-teacher interview” można załatwić wiele spraw, ale nie wszystkie:
    – organizacja wspólnej imprezy
    – konflikt grupowy wewnątrz klasy
    – konflikt nauczyciel-klasa
    – słabe wyniki w nauce wszystkich uczniów
    – przemoc, agresja
    – narkotyki
    – niezadowolenie grupy rodziców z powodu …
    – wprowadzenie nowej „technologii” uczenia się
    – itp.

    Całkowicie negatywna opinia Ksawerego o zbiorowych wywiadówkach bardzo podoba mi się i nasuwa bardzo proste i ożywcze działania w szkole. Proponowałbym zastosować w kilku szkołach metodę „resetu”: zapowiedzieć, że od nowego roku nie będzie zaplanowanych wywiadówek i żadnych spotkań z rodzicami – i czekać co będzie się działo, kto pierwszy zgłosi potrzebę spotkania 1-1 lub zbiorowego. Ciekaw jestem czy i po jakim czasie pojawiły się spotkania takie, jakie robi Wiesia Mitulska.
    Powyższa propozycja wydaje się być nierealna, ponieważ wymagałaby odwagi. Polska szkoła nie zna takiego pojęcia.

    • Moje negatywna opinia o wywiadówkach nie wynika z ich własnych wad.
      Raczej mam jak najgorszą opinię o ich przyczynie, czyli organizacji szkoły, polegającej na sztywnym podziale na oddziały (plutony…), przypisanie uczniów do nich i następnie prowadzenie niemal wszystkich działań w tych oddziałach. Taka organizacja tworzy sztucznie wspólne interesy w sztucznie wytworzonych grupach (e.g., z Twojej listy: konflikt nauczyciel-klasa, czy słabe wyniki wszystkich uczniów). I tu wracamy do Kisiela i jego socjalizmu skupionego na rozwiązywaniu problemów, jakie sam wytworzył. Wywiadówka jest, jak najbardziej mieszczącym się w systemie, sposobem radzenia sobie z tymi sztucznie wytworzonymi interesami sztucznie wytworzonych grup.

      Wywiadówka jest po prostu kolejnym objawem kolektywizmu, w którym zmartwieniem nie jest to, że Jaś Mariański czegoś nie rozumie, ale to, że 3B (do której Jaś jest przypisany) ma gorsze wyniki niż 3C. Wywiadówka rozszerza to kolektywistyczne traktowanie uczniów przez system na równie kolektywistyczne traktowanie ich rodziców.

  17. Xawery, zgadzam się z Twoją diagnozą. Ciągle powtarzam, że szkoła jest, niestety, skażona chorobami Peerelu, jest najtrwalszym reliktem sowietyzacji naszej rzeczywistości i naszych umysłów. Natomiast nie można chyba zakładać, że przeciwieństwem „kolektywizacji” jest całkowita „prywatyzacja” procesu edukacji. Edukacja jest możliwa tylko w przestrzeni społecznej, tylko w grupie (no chyba, że ktoś ma swojego guwernera), a to zawsze będzie stwarzać „problemy grupowe”, które będą wymagać spotkań i rozwiązań grupowych.
    Spotkanie nauczyciela(i) z rodzicami i uczniami „w sprawie” uważam za sensowne, wywiadówkę w obecnej postaci uważam za irracjonalną.

  18. Wydaje mi się, że ten autorytarny kolektywizm szkoły to dziedzictwo nawet nie Peerelu, ale Prus końca XVIII wieku… Paramilitarna organizacja w oddziały dowodzone przez wszechwładnego podoficera i robiące wszystko razem, wspólnie i podlegające odpowiedzialności grupowej, jest powszechna w niemal wszystkich masowych systemach szkolnych (USA chyba jedyne się wyłamały ze sztywnej organizacji w klasy). W niszowych szkołach pozasystemowych, od (Pawła ulubionego za luz) Summerhill po (dość sztywny i wzdyscyplinowany) Schloss Salem uczniowie są traktowani indywidualnie i tworzą społeczność tylko w takim sensie, że mają okazję do rozlicznych interakcji, ale nie w sensie generowania problemów, wymagających zbiorowej akcji rodziców.

    „Edukacja jest możliwa tylko w przestrzeni społecznej, tylko w grupie (no chyba, że ktoś ma swojego guwernera)”
    Doświadczenie pokazuje, że indywidualne nauczanie zazwyczaj jest niespotykanie bardziej skuteczne od grupowego. Nawet dziś w Polsce na masową skalę: w grupach marnujemy czas w szkole, ale uczymy się dopiero na indywidualnych korepetycjach.
    Zbiorowość nauczania nie wynika wcale z istoty procesu uczenia się (wprost przeciwnie: ten jest stricte indywidualny) tylko z organizacji pracy szkoły i jaj pruskiej tradycji. To nawet nie jest sprawa finansowa. Za obecne polskie wydatki na edukację można spokojnie zorganizować kształcenie indywidualne, albo w bardzo małych (3-4 osobowych) i płynnych w składzie i liczebności grupach.

    • Ola G

      To, że w Sommerhill itp szkołach nie ma prób rozwiązywania problemów w interakcjach między dziećmi, wynika, moim zdaniem, nie tyle z braku takowych problemów, co z różnego podejścia naszego (nieco uogólniając) i społeczeństwa angielskiego do funkcjonowania dziecka w grupie. Edukacja angielska ma generalnie gdzieś, czy uczniowie czują się wspólnotą, czy czują się dobrze, czy są prześladowane. Nauczyciel ma znacznie większy autorytet, a prześladowania uczniów przez uczniów są na porządku dziennymi i nikomu nawet do głowy nie przychodzi się skarżyć, bo każdy ma sobie radzić sam. Rodzice też na ogół mają gdzieś, z kim dziecko spędza 1/3 doby każdego dnia, a przynajmniej nie próbują na cokolwiek wpływać. To u nas staramy się, by dzieci tworzące oddział szkolny czuły się w nim dobrze. To u nas rodzice pędzą do szkolnego pedagoga czy wychowawcy, gdy widzą, że w klasie tworzą się grupki, które mają negatywny wpływ na samopoczucie ich dziecka. To u nas wychowawcy dwoją się i troją, żeby zintegrować klasę, po to szarpią się na wycieczkach i wyjazdach, po to organizują takie pikniki dla rodziców i dzieci i wspólne warsztaty, jak pani Wiesława. Jasne, można by dać sobie spokój i potraktować ucznia i jego rodzica jak klienta u fryzjera i ograniczyć się do ostrzyżenia i zainkasowania opłaty za usługę. A jednak prawie wszyscy oczekują czegoś więcej od szkoły, nie tylko lepszego strzyżenia.
      Oczywiście, że przy podejściu, że szkoła jest niepotrzebna i dziecko powinno się uczyć indywidualnie, najlepiej w domu, wszystkie wytwory szkolne, w tym wywiadówki, dzienniki, rady rodziców, rady pedagogiczne są niepotrzebne.
      Tyle że większości rodziców nie stać (nie tylko finansowo) na zorganizowanie indywidualnej edukacji i w takiej sytuacji dywagacje na temat tego, jak byłoby świetnie nie mieć szkół w ogóle, to czcza gadanina. Zamiast tego lepiej skupić się na tym, jak można zorganizować szkoły lepsze, co niektórym na świecie się udaje. Nie wiem, czy Sommerhill jest idealnym rozwiązaniem, jest zapewne jednym z możliwych, niemniej to wciąż szkoła i jakieś zasady ma. Można z nimi dyskutować, ale w żadnej szkole, nawet Sommerhill, nie znajdzie miejsca dziecko, które (lub którego rodzic) zasad tej szkoły nie przyjmuje. Przez negację systemu szkolnego jako całości nie doprowadzimy do jego polepszenia. Doprowadzimy co najwyżej do tego, że umożliwimy części osób możliwość wyboru edukacji poza systemem, resztę – z definicji w większości – skazując na cały czas podły system, na którego jakości nikomu nie będzie zależało.
      Ja w każdym razie widzę w szkołach moich dzieci spore zmiany na lepsze, jeśli chodzi o wspomniane „wywiadówki”. Są konkretne, krótkie i na temat, głównie dzięki temu, że w zasadzie wszystkie sprawy związane z ocenianiem itp załatwia się elektronicznie lub osobiście. A te trzy spotkania ogólne w ciągu roku szkolnego dla mnie nie są naprawdę problemem.

  19. Waldemar Zabielski

    @ Wiesław
    Tu u nas nie ma (ani w teorii ani w praktyce) pojęcia kolektywu rodziców na poziomie klasy, dlatego nie ma “klasowych” wywiadówek, jest natomiast kolektyw rodziców na poziomie szkoły, “rada rodzicielska” szkoły, gdzie grupa rodziców może podejmować inicjatywy.

    Nie chciałbym tu wchodzić w ideologiczną debatę, stwierdzę tylko, że kolektywy istniały na świecie przed PRL-em i istnieją na świecie (i mają się dobrze) po PRL-u. Z dzisiejszej perspektywy można wręcz powiedzieć, że problem z PRL-em nie polegał na tym, że było za dużo kolektywu, tylko że było bardzo mało prawdziwego. Z tej perspektywy powiedzenie, że coś jest pozostałością PRL-u nabiera innego znaczenia. Wnioski może każdy wyciągnąć sam.

    @ “indywidualna wywiadówka”. Metodą „parent-teacher interview” (indywidualne spotkanie rodzic-nauczyciel) nie można załatwić wielu spraw

    Wszystkie problemy wymienione na Twojej liści to są typowe problemy szkoły, a więc to szkoła powinna je rozwiązywać, a nie rodzice. Organizowanie zebrania rodziców (wywiadówki) pod pozorem, że takie zebranie pomoże rozwiązać jakiś problem nauczyciel-klasa, to jest trochę pomieszanie pojęć, kto jest za co odpowiedzialny. Jest to nic innego jak zrzucanie przez szkołę odpowiedzialności na rodziców, lub przynajmniej próba wciągnięcia ich do współodpowiedzialności. Rodzice są odpowiedzialni za przygotowanie i wysłanie rano dziecka do szkoły, żeby się nie spóźniło, było wyspane, itd. i problemy szkolne dotyczące wyłączniejego/jej dziecka.

    „Indywidualna wywiadówka” ma jeden cel i załatwia jedną sprawę: umożliwia osobisty kontakt rodzica z nauczycielem.

    • @ Waldemar
      Kolektyw rodziców na poziomie szkoły:
      Zgaduję jednak, że ten kolektyw nie funkcjonuje w postaci regularnych (zarządzanych przez szkołę) nasiadówek, na które przychodzą wszyscy rodzice, by uczestniczyć w prowadzonym przez dyrektora szkoły zebraniu.

      Powtórzę swoją tezę: nie mam nic przeciwko organizacjom rodziców. Za parodię natomiast uważam, by dyskusje tych rodziców były organizowane, a zwłaszcza prowadzone, przez funkcjonariuszy szkoły.

      • Waldemar Zabielski

        @ Ksawery
        Rada rodziców na poziomie szkoły funkcjonuje (jak wszystko na tym poziomie) pod patronatem dyrektora szkoły. Jakie są dokładnie relacje organizacyjno-funkcyjne i jakie cele takie rady, to są kwestie które są określone w przepisach lub “ustawie oświatowej” (w Polsce chyba też). Tego typu kolektywy rodziców istnieją wszędzie na świecie, aczkolwiek w różnych formach organizacyjnych i z mniejszym lub większym sukcesem. Uczestnictwo jest dobrowolne, więc frekwencja często niska i ogranicza się do rodziców “aktywnych”.

    • Ola G

      Nie zgodzę się tutaj z częścią wypowiedzi. Jeśli rodzic nie ma kontaktu z innymi rodzicami, może nie wiedzieć, że problem jego dziecka nie jest w rzeczywistości problemem jego dziecka, a jest problemem ogólnym (np. problemem działania nauczyciela). Zgadzam się, że w idealnie funkcjonującej szkole szkoła powinna sama diagnozować i rozwiązywać wszystkie problemy. Tyle że w takiej szkole w zasadzie nawet indywidualne wywiadówki byłyby niepotrzebne, bo niby po co, skoro oceny przesłane pocztą czy przez internet powinny wystarczać. Po co rodzic miałby spotykać się z nauczycielem? Żeby powiedzieć mu, co dziecko powinno nadrobić? A to nie jest zrzucanie odpowiedzialności na rodzica za edukację?

      • Waldemar Zabielski

        @ Jeśli rodzic nie ma kontaktu z innymi rodzicami, może nie wiedzieć, że problem jego dziecka nie jest w rzeczywistości problemem jego dziecka, a jest problemem ogólnym (np. problemem działania nauczyciela).

        Oczywiście, że można z tego wyciągnąć wniosek, że metodą jest tu “zorganizowanie się rodziców”, żeby rozwiązać problem na linii nauczyciel-klasa. Wówczas “wywiadówka klasowa” wydaje się dobrą formą organizacyjną do tego by, problem “nauczyciel-klasa” przerodził się w problem “nauczyciel-rodzice”. Pytanie czy to jest potrzebne, wskazane i czy to jest rzeczywiście metoda na rozwiązanie problemu, czy też na stworzenie nowego jeszcze większego problemu.

        Osobiście uważam, że w przypadku gdy rodzic ma wątpliwości co do nauczyciela, najlepszą metodą jest zgłoszenie tego do dyrekcji szkoły i pozwolić dyrekorowi działać – w końcu dyrektor odpowiada za profesjonalizm i komptencje nauczyciela i rozwiązywanie takich problemów należy do obowiązków dyrektora.

        To co Pani tu sugeruje to jest metoda “brania spraw w swoje ręce” przez grupę rodziców-aktywistów.

        @ Po co rodzic miałby spotykać się z nauczycielem? Żeby powiedzieć mu, co dziecko powinno nadrobić? A to nie jest zrzucanie odpowiedzialności na rodzica za edukację?

        “co dziecko powinno nadrobić” nie jest odpowiedzialnością rodzica, tylko szkoły i dziecka. Rodzic zaś może chcieć wiedzieć, czy dziecko ma coś do nadrobienia i jak, to jest chyba normalne.

        „zrzucanie odpowiedzialności na rodzica za edukację” nie powinno mieć miejsca. Nauczyciel nie może absolutnie robić założeń, że część jego pracy wykonają rodzice w domu.

        Natomiast część rodziców zawsze czuła się sama z siebie współodpowiedzialna za edukacje dziecka, a jakaś część nie czuła się z różnych powodów.

        @ Po co rodzic miałby spotykać się z nauczycielem?

        Indywidualna wywiadówka jest zawsze dobrowolna, jeśli rodzice nie czują potrzeby, to nie przychodzą i nic się nie dzieje. Poza tym indywidualne spotkanie nauczyciel-rodzic można zawsze zorganizować kiedykolwiek niezależnie od formalnej “wywiadówki” zorganizowanej jednego dnia dla całej szkoły.

  20. @Olga
    „Zgadzam się, że w idealnie funkcjonującej szkole szkoła powinna sama diagnozować i rozwiązywać wszystkie problemy. ”
    Całkowicie nie zgadzam się z tą tezą. Ludzie mają różne poglądy i dlatego muszą się ze sobą spotykać, żeby rozmawiać i porozumiewać się. Nawet w szkole, nawet w sprawie swoich dzieci. Moje credo w tej sprawie wyłożyłem w SZKOLE SZACUNKU I DIALOGU. Niektóre, przedstawione tutaj, propozycje wyeliminowania dialogu ze szkoły są sprzeczne z naturą, z zasadami różnorodności, współzależności, uczenia się, wyboru.
    To właśnie standardowe wywiadówki są pomyślane i realizowane tak, aby utrudnić dialog i porozumienie.

  21. @Wiesława
    „robią złą robotę np. uczą dziecko tabliczki mnożenia na pamięć, zanim ono zrozumie na czym polega czynność mnożenia”

    Zgadzając się w pełni, że jest to zła robota, wydaje mi się, że tę złą robotę robi głównie szkoła.
    Ogromna większość ludzi (absolwentów szkoły) zna tabliczkę mnożenia. Ale rozumienie sensu tej operacji? Dobrze, jeśli 2% ludzi to rozumie.

    Krótki test dla każdego z Was, czy rozumiecie: uzasadnijcie, dlaczego 4 razy 7 to tyle samo ile 7 razy 4.
    Podpowiem uzasadnienia niesatysfakcjonujące:
    a. 4*7=28, 7*4=28, tyle samo.
    b. mnożenie jest działaniem przemiennym (whatever it means).
    — chodzi o to, czy potraficie uzasadnić dlaczego mnożenie jest przemienne (nie tylko w odniesieniu do 4 i 7).
    Jeśli nie potraficie tego uzasadnić, to znaczy, że nie rozumiecie sensu tej operacji. Ale znacie tabliczkę mnożenia. Szkoła Was nauczyła, nie próbując nawet wyjaśnić sensu tej operacji!

    • Wiesława Mitulska

      @ Xawer
      Na poziomie klas I-III mogę sprawdzić, czy dziecko rozumie czynność mnożenia (akcentuję słowo czynność, bo dla dziecka to jest najpierw czynność potem działanie matematyczne)dając mu kapselki/patyczki/cokolwiek, by ułożyło 4 razy po trzy. Dziecko, które nauczyło się tabliczki mnożenia bez zrozumienia układa zwykle 4 kapsle i obok trzy kapsle. Przeciętne dziecko potrzebuje wielu zabaw/ćwiczeń polegających na rozkładaniu kapsli po 2, 3, 4 … przeliczania ich, sprawdzania, czy 20 da się rozłożyć(to już czynność dzielenia) po 2, po 4 i czy po 3 też się da itp. Dzieci uczą się szybko liczenia po 2, 3, 4 itp w czasie zabaw, np rzucają wielokrotnie woreczkiem do celu. Każdy celny rzut to zawsze tyle samo punktów, wtedy trzeba szybko policzyć ile ma się punktów po 5, 10 rzutach. Na tej czynnościowej bazie mogę wprowadzać zapis symboliczny i w konsekwencji naukę tabliczki mnożenia. Jestem spokojna, że po takim treningu każde dziecko w klasie zapamięta większość iloczynów i nawet gdy nie może sobie przypomnieć ile to jest 6×7, to umie szybko obliczyć.
      Dokładnie to pokazuję rodzicom na spotkaniu warsztatowym.
      Czasami zdarza się 1-2 dzieci w klasie, którym te czynnościowe metody nie są potrzebne, wtedy rozwiązują zadania z innego poziomu, albo układają zadania dla innych. Taka jest specyfika nauczania wczesnoszkolnego, gdzie różnice w rozwoju dzieci są bardzo duże i w obrębie jednego rocznika mogą one wynosić dwa lata (to ciągle jeszcze jest norma).
      Xawer, dlaczego uważasz, że nauczyciel nie może niczego nauczyć rodziców? Dlaczego tak nisko cenisz nauczycielki nauczania początkowego?
      Ja skończyłam pedagogikę o specjalności nauczanie początkowe na UAM w Poznaniu, potem trzy podyplomówki, kurs kwalifikacyjny i lekko licząc ok 60 różnych innych szkoleń i kursów (w ciągu 30 lat), współpracowałam z osobami z wydziału psychologii UAM, interesuję się osiągnięciami związanymi z poznaniem mózgu i procesów uczenia się i staram się wnioski z badań wprowadzać w życie. Swoje kompetencje buduję tak, by stawać się specjalistą właśnie od uczenia. Lubię dzielić się swoimi umiejętnościami z nauczycielami i rodzicami, a warsztaty u mnie są nieobowiązkowe 🙂

    • A swoją drogą: na czym polega wyższość tabliczki mnożenia wyuczonej na „bazie czynnościowej” od nauczonej na pamięć bez tej bazy?

      Sądzę, że lepiej, żeby dzieci rozumiały istotę arytmetyki (jeśli już przy niej jesteśmy), niż żeby „operacyjnie” umiały wykonywać działania. Ale tego w programie szkolnym nie ma: program domaga się wyłącznie „operacyjnej” umiejętności liczenia.

      Oczywiście, zliczanie po dwa punkty za każdy rzut piłeczką ma ogromny sens — to jest budowanie w dzieciach arytmetyki w ujęciu Peano.

      • Wiesława Mitulska

        Nauczona na pamięć = klęska, gdy nie nie mogę sobie przypomnieć.
        „Baza czynnościowa” daje dziecku poczucie, że w razie „dziury w pamięci” będzie umiało sobie szybko obliczyć. „Baza czynnościowa” powoduje, że na końcu łatwo przyswoić sobie tabliczkę mnożenia na pamięć. Moje dzieciaki bardzo chętnie tabliczkę rapują, bo wtedy pamięta nie tylko „głowa” ale i ciało. Ruch, rytm pomagają zapamiętać i później odtworzyć.

        • Marzena Żylińska Post author

          @ Wiesława
          To, co Pani stosuje, postulują badacze mózgu 😉 a wcześniej postulowało wielu reformatorów edukacji. „Baza czynnościowa” to inaczej mówiąc doświadczenia cielesne, które umożliwiają zrozumienie pojęć abstrakcyjnych, np. zrozumienie fenomenu mnożenia czy dzielenia. Gdy się dzieliło ciastka między talerzyki, neurony inaczej odbierają ten fenomen. Iść na azymut z kompasem w ręku, to dla mózgu zupełnie coś innego, niż przeczytać definicję.
          To bardzo ważne, by w szkole nie ograniczać się tylko do słów, bo ciało też pomaga w uczeniu się. Bez odpowiednich doznań cielesnych, tzn. fizycznych doświadczeń nie można zrozumieć omawianych abstrakcji, bo w mózgu nie ma dla ich zrozumienia odpowiedniego fundamentu. Wiele osób tego nie rozumie i nie chce przyjąć, że uruchamiając ciało, ułatwia się dzieciom naukę i czyni się ją dużo przyjemniejszą.
          Gdyby oni mogli zobaczyć Pani lekcje 🙂

      • Między pamiętaniem „przez zapamiętanie na pamięć” a pamiętaniem „przez rapowanie całym ciałem” nie widzę istotnej różnicy (poza efektywnością udzielenia odpowiedzi na egzaminacyjne pytanie ile to jest sześć razy siedem — klęska, gdy się zapomni…) Ale poznawczy, ale i praktyczny pożytek z jednego i drugiego taki sam, czyli żaden.

        A w kwestii rozumienia sensu działań: podejście Peano (z odliczaniem) jest dość skomplikowane, gdy chce się z niego wywieść działania. Wracając do przykładu z przemiennością: dowód (czy nawet tylko niezbyt formalne uzasadnienie) przemienności mnożenia w ujęciu Peano jest mało oczywisty.
        Nie chciałbym wyjść tu na adwokata skompromitowanej „new math”, ale polecam równolegle do zabaw z odliczaniem po kilka (bardzo cennych!) zabawy teoriomnogościowe, czyli bliższe Fregemu i Zermelo, nadające się nawet do przedszkola: tabliczkę czekolady, która (w zależności od tego, z której strony się patrzy) ma 24 kawałki, które mogą być 4 rządkami po 6, albo 6 po 4. Albo 6 talerzyków, na każdym 4 różne owoce: jabłko, gruszka, pomarańcz i śliwka — czyli mamy też cztery rodzaje owoców po sześć każdego rodzaju (6 jabłek na 6 talerzykach).

        Oczywiście, oba ujęcia arytmetyki są równoważne. Ale to teoriomnogościowe jest znacznie bardziej intuicyjne, gdy do chodzimy do działań bardziej skomplikowanych, niż dodawanie.

  22. „Dlaczego tak nisko cenisz nauczycielki nauczania początkowego?”
    Nie bierz tego do siebie, oczywiście! Jeśli tak to odebrałaś, to kajam się, mea culpa, mea maxima culpa, przepraszam, nie były to uwagi pod Twoim adresem, tylko pod adresem szkoły publicznej jaką ona jest w swojej większośći!

    Natomiast ogromna większość nauczycielek nauczania początkowego jest zupełnie niekompetentna. Mówię to zarówno na podstawie bezpośredniego doświadczenia, jak i nas podstawie badań kompetencji nauczycieli, robionych przez IBE (któremu trudno zarzucić nauczycielożerstwo)
    Mówię to też na podstawie obserwacji: jedyne znane mi (bezpośrednio i ze słyszenia) dzieci, jakie nie mają blokad matematycznych i są matematyką zainteresowane, nauczyły się wszystkiego poza szkołą, a szkolne metody dydaktyczne w najlepszym razie im nie zaszkodziły. To raczej dyskwalifikuje szkolne „metody nauczania”…

    Lepiej więc, żeby nauczyciel, który sam jest w stanie najwyżej doprowadzić do przeciętnego wyniku swojej klasy na egzaminie gimnazjalnym, nie „uczył skutecznych metod uczenia” rodziców, którzy sami pokończyli Uniwersytet i którzy bez tej nauczycielskiej podpowiedzi metodycznej potrafią wykierować swoje dzieci na Uniwersytet tak samo, jak oni byli tam doprowadzeni przez swoich rodziców.

    Oczywiście są wyjątkowi nauczyciele (to nieliczna mniejszość), których warto posłuchać i można się od nich czegoś ciekawego dowiedzieć.

  23. Al

    @Xawer
    „Ale cały ten wątek wyłącznie szkoły dotyczy: wywiadówka jest zjawiskiem nieistniejącym nigdzie poza szkołą publiczną, a i to działającą w takim modelu, jak polski. ”
    Nie wiem, skąd bierzesz takie informacje. Oczywiście, że spotkania o podobnym charakterze (typowo informacyjnym i przekazującym , dla całych klas) istnieją w zasadzie w prawie każdej szkole niepublicznej, jakie znam, a znam sporo rodziców, którzy mają dzieci w szkołach niepublicznych.

    „nie były to uwagi pod Twoim adresem, tylko pod adresem szkoły publicznej jaką ona jest w swojej większośći”
    Zawsze wyrażając takie uwagi wyrażasz je pod adresem ludzi, nie szkoły. Ludzie w tych szkołach są różni, niezależnie od tego, czy uczą w szkołach publicznych, czy niepublicznych. Tak jak różni są rodzice.
    Uważasz, że pani Wiesława za bardzo wchodzi w rolę rodziców, usiłując zintegrować klasę i rodziców? Że traktuje rodziców jak trochę większe dzieci, które należy wyedukować, żeby nie przeszkadzały w stosowaniu jej metod w pracy? Powinna się ograniczyć tylko do indywidualnych spotkań a la ten fryzjer i lekarz? W ogóle powinna sobie darować integrowanie całej społeczności klasy (i w ogóle postrzeganie dzieci w klasie jako spójnej grupy) i skupić się tylko na indywidualnych potrzebach edukacyjnych poszczególnych dzieci na kształt nauczania indywidualnego? Bo tak rozumiem Twoje wpisy (pomijając oczywiście fakt, że w ogóle kontestujesz szkołę z powodu m.in. jej klasowości).

  24. @Al
    – „nigdzie poza szkołą publiczną” — masz rację, zbytnio zawęziłem, w Polsce wywiadówki funkcjonują również w większości szkół społecznych, zorganizowanych na tej samej co publiczna szkoła pruskiej zasadzie sztywnego podziału na klasy.

    „Zawsze wyrażając takie uwagi wyrażasz je pod adresem ludzi, nie szkoły.”
    Pod adresem ludzi in gremio, ale nikogo konkretnie. Mówiąc, że „ludzie są grzeszni” nie wytykam Tobie (ani nikomu konkretnemu) żadnego konkretnego grzechu. Mówiąc „straże miejskie nastawione są na zbieranie łatwych mandatów przez wystawianie fotoradarów i klipsowanie kół źle zaparkowanym samochochom” nie wygłaszam niczego, co powinien brać do siebie jakikolwiek konkretny, uczciwy i zdroworozsądkowo myślący strażnik.
    Podobnie, gdy zwracam uwagę na powszechną niekompetencję nauczycieli, nie powinno to dotykać żadnego konkretnego z nich, a Wiesławy w szczególności. Jeśli jednak dotknęło, to podkreślam, że nie było to moją intencją, ubolewam i przepraszam raz jeszcze.

    „Uważasz, że pani Wiesława za bardzo wchodzi w rolę rodziców,”
    Wiesława oczywiście nie ma pola manewru i robi najlepsze co może w ramach pola, nakazanego jej przez instytucję, w której jest zatrudniona. Chwała jej za próbę (udaną) podłożenia najsensowniejszej i najrozsądniejszej treści pod wymuszoną przez system formę.
    Moja krytyka dotyczy bezsensu instytucji wywiadówki, narzuconej organizacją systemu i tradycją, a nie próby ratowania choćby cienia sensu w zastanych warunkach.
    Znałem nauczycielkę rosyjskiego, która w ramach szkolnych obchodów Rewolucji Październikowej zorganizowała przedstawienie poetyckie oparte na Lermontowie i Puszkinie. I chwała jej za to, ale pozostaję przy twierdzeniu, że żadne obchodów rocznicy Rewolucji nie powinny mieć miejsca.

    „skupić się tylko na indywidualnych potrzebach edukacyjnych poszczególnych dzieci na kształt nauczania indywidualnego?”
    Tak właśnie! Szkoła realizuje prawo do (i obowiązek) nauki, a nauka jest sprawą indywidualną — tak samo jak leczenie zapalenia płuc. Nawet, jeśli z organizacyjnych przyczyn leży się na jednej sali z innymi pacjentami. Czy komuś przychodzi do głowy przejmować się porównaniami, że pacjenci z sali 117 mają większą gorączkę, niż ci z sali 119? I czy ktoś próbuje integrować kolektyw pacjentów z sali 117?

    Takie grupowe traktowanie występuje tylko w autorytarnych (nie tylko komunistycznych) instytucjach, przedmiotowo traktujących uczestników tego procesu: wojsku, szkole i niektórych (paramilitarnie zarządzanych) korporacjach.
    Klasa 3B wypadła lepiej niż 3C (i jest to problem do zastanawiania się na wywiadówce), a pluton Bravo kompanii 3. wypadł lepiej, niż pluton Charlie trzeciej kompanii. Trzeba więc zastanowić się, co złego dzieje się w plutonie Charlie i klasie 3C.

    „Bo tak rozumiem Twoje wpisy (pomijając oczywiście fakt, że w ogóle kontestujesz szkołę z powodu m.in. jej klasowości).”
    Dobrze rozumiesz.
    „klasowości” w sensie sztywnego podziału na klasy (oddziały) i traktowaniu uczniów jako składowych elementów tych klas, a nie jak indywidualne osoby. Albo nawet głębiej: kontestuję szkołę z racji jej przedmiotowego traktowania uczniów. W żadnej instytucji, która świadczy usługi (nieważne jak finansowane) swoim klientom, klienci są traktowani indywidualnie, nawet jeśli z organizacyjnych przyczyn zbiera się ich w grupy (wsadza pasażerów do jednego samolotu). Interesy grupowe usługobiorców nie powinny pojawiać się wcale, a jeśli się pojawiają, to wyłącznie w sytuacjach bardzo istotnych naruszeń ze strony usługodawcy.

    Nie chodziło mi o „klasowość” w sensie Marksa — tu polska szkoła publiczna nie przesadza z klasowością…

  25. Waldemar Zabielski

    @ Przyszli nauczyciele i nie tylko

    „Czy słowo ma znaczenie? Czy słowo „wywiadówka” ma wpływ na charakter spotkania?”

    Być może. Słowa zawsze mają jakieś znaczenie i nie zawsze to zamierzone.

    Problem z “wywiadówką” moim zdaniem nie polega na tym, że to słowo kojarzy się rodzicom z “wywiadem” czyli z czymś negatywnym. Uważam, że ten argument jest trochę wyssany z palca, aczkolwiek mogę się tu mylić – sprawę możnaby wyjaśnić przeprowadzając naukową ankietę wśród rodziców.

    Z kolei “wywiad dziennikarski” znaczy chyba mniej więcej tyle, co “rozmowa” i w tym znaczeniu “wywiadówka” byłoby dość dobrym i odpowiednim słowem.

    Inne możliwości:

    Czy “rodzicówka” byłaby lepsza niż “wywiadówka”?

    Niemieckie “Elternabend” (“wieczór z rodzicami”, “wieczór rodziców”) używane jest też w krajach anglojęzycznych jako “parents’ night” lub “parents’ evening”. Po polsku już chyba lepiej od “wieczoru rodziców” brzmi po prostu “spotaknie z rodzicami”.

  26. Hanna Bartnikowska

    W mojej szkole bardzo dbamy o prawdziwą współpracę z rodzicami.Podejmujemy różne działania, w które zaangażowani są nauczyciele,uczniowie i rodzice,np.zdobienie jaj wielkanocnych,czy robienie kartek świątecznych.Pierwsze takie spotkanie, które było tak naprawdę wywiadówką spotkało się z dużą aprobatą ze strony rodziców i uczniów, okazało się,że było miłym,wspólnym spędzeniem czasu oraz okazją,by porozmawiać o szkole i uczniach.Dobrym zwyczajem jest również to,iż podsumowanie semestru to nie tylko rozdanie karteczek z ocenami,ale zaprezentowanie przez samych uczniów,przed rodzicami tego co działo się w klasie i szkole, w danym semestrze.Uczniowie mogą wykazać się pomysłowością i każdy z nich,na miarę swoich zainteresowań i możliwości prezentuje cząstkę szkolnego życia. Rodzicom serce rośnie i z dumą patrzą zarówno na te dzieci,które zdobyły nagrodę w konkursie jak i na te,które zrobiły gazetkę ścienną czy opowiedziały o szkolnej wycieczce.Takie spotkania mają sens!Słowo wywiadówka-trąci myszką.Ja wolę spotkania z rodzicami i uczniami,i tak je nazywam :).

  27. Ola

    Czytam trzeci watek na tym blogu i muszę przyznać, że czuję przygnębienie. Czuję, że uprawiamy tutaj swoiste rezonerstwo. A ja lubię szukać rozwiązań. Jestem człowiekiem, który przygląda się procesom i zastanawia się jak je ulepszyć, czy zmodyfikować dla zwiększenia komfortu ludzi w nich uczestniczących. Zmiany w oświacie się dokonują, ale są procesem. Ważną cechą zmiany jest trwałość jej efektów. Wiele zmian ma charakter chwilowy. Niedługo po wprowadzeniu tego rodzaju zmian ich efekty po prostu zanikają. W naszym systemie mamy z tym do czynienia bardzo często. Dzieje się tak, ponieważ systemy społeczne znajdują się w charakterystycznych dla siebie stanach równowagi, a chwilowe wytrącenie układu z tego stanu powoduje, że układ do niego po pewnym czasie powraca. Trwała zmiana to taka, która zmienia stan równowagi, do którego układ chce powracać, a nie taka, która go chwilowo zakłóca. Opór jest jednak naturalnym elementem układów dynamicznych, jednym z podstawowych mechanizmów regulacyjnych, bez którego społeczność zatraciłaby swoją spójność i jednolitość. Paradoksalnie, brak oporu może być objawem negatywnym, świadczącym o rozpadzie więzi społecznych. Wprowadzajmy zmiany, obserwujmy proces ich dokonywania się i cieszmy się z tego. Przecież uczymy się od siebie i od innych. Rewolucja dzisiaj już nie jest potrzebna. Potrzebujemy pozytywnych zmian.

  28. Maria

    Jestem matka dziecka które chodzi teraz do drugiej klasy szkoły podstawowej i mimo małej praktyki w stosunku do rodziców licealistów uważam że – przynajmniej w mojej szkole, z naszą wychowawczynia – wywiadówki i ogólnie wszelakie ogólne spotkania nie są tyle niepotrzebne co wyjątkowo szkodliwe. Są to festiwale „a teraz pokażcie mi rodzice jak głęboko potraficie wejść mi w 4 litery a może wasze dziecko będzie lepiej traktowane”. Pomysły rodziców na wielbienie nauczycielki dochodzą do granic absurdu. Doszło do sytuacji gdy dyrektor zwołał zebranie by podzielić 1klase (miała 27 uczniów w wieku 6 lat) to nikt nie przejmował się tym że tak zatłoczona klasa jest dla takich maluchów szkodliwa a wszyscy zaczęli się przekrzykiwac które ma trafić do klasy z tą nauczycielka „bo pani jet taka wspaniała! Proszę niech pani uczy moją córkę! Nie zaniosę innej opcji” że w końcu klasa nie została podzielona. Niestety byłam jednym z 5 rodziców którzy uważali że lepiej podzielić i podpisali się na liście osób które nie mają nic na przeciwko zmianie nauczyciela i skończyło się to tym że moja córka trafiła na czarną listę najgorszych dzieci (regularnie wymieniana na wywiadówce jako zakala klasy, wraz z pozostałą 4). Jest gnebiona przez nauczycielkę i innych uczniów (regularnie rzucają jej jedzeniem a nauczycielka zamiast odpoczywać na przerwie i zjeść obiad każe jej przepisywać różne rzeczy). Określiła moja córkę jako uposledzona i kazała jej się z jej klasy wynieść (oczywiście jedyna alternatywa było przeniesienie jej do klasy specjalnej bo w regionie mamy tylko taka alternatywę) kazała jak najszybciej załatwić JAK NAJSZYBCIEJ PAPIERY udowadniające że jest opóźniona. Byliśmy u szkolnej pedagog i psycholog szukając wyjścia i pomocy to usłyszeliśmy że dla dobra córki lepiej zrobić co każe wyjdzie to dla dobra dziecka bo papiery o upośledzeniu nie wpłyną na jej dalsze życie a nauczycielka w innym wypadku zrobi jej z życia piekło i to będzie nasza wina bo się głupio upieramy! Poszliśmy do specjalisty, robiliśmy mnóstwo badań z których wyszło że jest bardzo inteligentna (w papierach mamy nawet że ponad przecietnie inteligentna) i że nie ma opcji ale nie mogą wydać orzeczenia.
    Córka parę razy zemdlala, regularnie wymiotuję, boli ją brzuch, głowa , nie ma miesiąca by nie chorowała, zaczęła się jakac, wg usg, badań krwi jest idealnie zdrowym dzieckiem bez jakichkolwiek niedoborów więc to efekt stresu. Nic nie możemy też za bardzo zrobić bo napuscila na siebie rodziców i nikt nie przyzna mi racji że z tą kobietą jest coś nie tak ze strachu że dziecko trafi na czarną listę.
    A wracając do wywiadówek to wyglądają tak: wymieniane listy najlepszych uczniów (która ni jak ma się do ocen ponieważ lista najlepiej uczących się uczniów wygląda zupełnie inaczej), na końcu dzieci gorszych, obnizajacych średnia klasy, utudniajacych pracę itd, potem szybkie informacje programowe, nadchodzące konkursy, proponowane nagrody i wycieczki dla najlepszych (bo tylko oni są zabierani do kina itp) i obowiązkowe wycieczki dla wszystkich z cennikiem. Jakie są w najbliższym czasie planowane dni wolne. Wszystko co można przekazać mailem czy nawet jako wlepki w zeszycie do korespondencji. Potem pół godziny wysłuchania pochwał dla nauczycielki jaką to ona odstawia wspaniałą robotę, jak ona się męczy z niektórymi dziećmi itp Na koniec rodzice ustawiają się w rządzie i odbierają kartki ocen swoich dzieci i mogą obejrzeć jak wyglądały ich odpowiedzi na sprawdzianach, dyktandach. I po tak zmarnowane godzinie życia cześć wychodzi pozostali zostają by dalej wielbić nauczycielkę. Może jak się jeszcze trochę bardziej postarają to na następnej wywiadowce ich dziecko będzie wyżej na liście najlepszych…

    • Marzena Żylińska

      Pani Mario,

      jeśli nie ma możliwości przeniesienia dziecka do innej szkoły, to ja bym ją zabrała i uczyła w domu. Zdrowie przede wszystkim! A rany, które ktoś regularnie zadaje małemu dziecku, nie goją się nigdy. Innym wyjściem jest nagłośnienie sprawy i opisanie tej Pani np. na fb. Ale trzeba mieć jakieś dowody, np. dobre prace dziecka, które zostały źle ocenione. Ja bym nigdy nie zostawiła dziecka u takiej osoby.

Reply to Xawer CANCEL?

Your email address will not be published. Required fields are marked *

© 2015 Sofarider Inc. All rights reserved. WordPress theme by Dameer DJ.